Nothing Is True, Everything Is Permitted – Część Dwudziesta Druga

Większość się zgadza.

***

   Zanim dojechaliśmy do miasteczka, spotkaliśmy Ezia. Uśmiechnęłam się na jego widok, rozpoznając go już z daleka. Mimo nocy, jego płaszcz był dla mnie czymś oczywistym. Spięłam konia i puściłam się galopem. Kiedy zbliżyłam się do niego, oboje zatrzymaliśmy wierzchowce i zsiedliśmy z nich. Chłopak od razu wziął mnie w ramiona. Wtuliłam się w niego. Oboje tego dnia zlikwidowaliśmy kolejne filary Templariuszy. Ezio ujął moją twarz w dłonie, delikatnie przesunął kciukiem po moim policzku. Pocałowałam go, nie mogąc już wytrzymać. Tak dawno tego nie robiłam, nie pamiętałam, kiedy ostatni raz czułam jego wargi na swoich ustach, chciałam jak najszybciej zapomnieć o tym, jak całowałam Michelletta. Odsunęłam się od niego, na moment zrywając ten niesamowity stan.

– Udało się? – spytałam.

– Udało – powiedział, wyjmując z kieszeni naszyjnik. Chciałam go złapać, ale wówczas Ezio cofnął dłoń. – Jednak zanim go dostaniesz, musimy sobie wyjaśnić kilka spraw. Najpierw jedziemy do Konstantyna, abyś mogła go poinformować o swoim sukcesie. Potem – ściszył głos – idziemy na spokojnie porozmawiać i odpocząć.

   W tym momencie podjechał Horacy. Zsiadł z konia i przywitał Ezia naszym tradycyjnym uściskiem dłoni. Mężczyźni chyba najbardziej się do siebie zbliżyli, jedynie Aaron ufał mojemu narzeczonemu jeszcze bardziej. Przynajmniej tak wynikało z moich obserwacji.

– Konstantyn zaoferował wspólny powrót – powiedział Ezio, jakby zapominając o tym, co przed chwilą mówił. – Zakłada, że po utracie najważniejszego dowódcy, armia Templariuszy rozejdzie się w popłochu.

– To bardzo prawdopodobne – powiedziałam, wsiadając na konia. – Do świtu chciałabym być na miejscu.

   Ruszyliśmy w trójkę, praktycznie nie rozmawiając. Jechałam strzemię w strzemię z ukochanym, co jakiś czas wymienialiśmy stęsknione spojrzenia. Rozmowa nie kleiła się jednak. Gdy wzeszły pierwsze promienie słoneczne, ujrzeliśmy na horyzoncie miasteczko, do którego zmierzaliśmy. Wymieniłam spojrzenia z towarzyszami i z radosnym okrzykiem spięłam konia. Kopyta wierzchowców zastukotały o bruk uliczek, budzące się miasto ujrzało trzech jeźdźców, pędzących bez opamiętania. I bez powodu, to było w tym wszystkim najpiękniejsze. Fakt, że chociaż na chwilę mogliśmy poszaleć, przypomniał mi to, za czym tęskniłam i uzmysłowił coś ważniejszego. Tylko dwóch ludzi dzieliło mnie od tego, abym codziennie mogła żyć w ten sposób. Jednocześnie racjonalnie i z chwilami beztroski. Kiedy dojechaliśmy, na dziedzińcu nie zastaliśmy nikogo. Sami rozsiodłaliśmy zgrzane konie i oporządziliśmy je, rozmawiając tym razem swobodnie.

– Shadow, co zrobiłaś z tą śliczną suknią? – spytał Horacy. – Z pewnością kilka osób chciałoby cię w niej zobaczyć.

– Nie ma mowy – parsknęłam, przytulając się do Ezia. – Dla niego założę jakąś ładniejszą. I nieprzypominającą mi tego, co musiałam zrobić.

– Cokolwiek musiałaś zrobić, to już przeszłość. – Pocałował mnie w czoło. – Pamiętaj, jaką stawkę cały czas rozgrywamy.

– Pamiętam, nie musisz mi przypominać. Ta gra pochłonęła praktycznie całe cztery lata naszej młodości.

– Jakie są nasze najbliższe plany? – spytał Horacy, kiedy opuszczaliśmy stajnię. – Najpierw odpoczynek, czy spotkanie z królem.

– Zbudź Konstantyna – odparłam. – Najpierw zdamy mu sprawozdanie, a potem zajmiemy się sobą.

   Okazało się, że nie musieliśmy zbyt długo czekać. Konstantyn praktycznie od razu wyszedł nam na spotkanie, chcąc wiedzieć jak najwięcej o wrogim wojsku. Osobiście zaprowadził nas do sali, w której siedziało kilku zaspanych mężczyzn. Władca przedstawił nas, wspominając o naszych zasługach dla niego. Całość zaczynała się niepotrzebnie przedłużać, dlatego przerwałam mu zaraz po tym, jak wspomniał o odbiciu Stolicy. Całość wyprowadziłam po lakońsku – zwięźle i na temat. Powiadomiliśmy ich o zbliżonej ilości ludzi w armii, najbliższych planach wojska, o tym, że główny dowódca nie żył, czyli to, co ich najbardziej interesowało. W końcu pozwolono nam udać się na spoczynek, co przyjęłam z chęcią. Rozdzieliliśmy się na korytarzu – Horacy poszedł do jednej komnaty, a ja z Eziem do drugiej. Dopiero gdy byliśmy w środku, zauważyłam, że Konstantyn oddelegował nam jedną z większych komnat. Oprócz dużego łóżka z baldachimem mieściło się tam znacznie więcej mebli, a od sali odchodziły drzwi do łaźni. Westchnęłam niemal z rozkoszy na widok pościelonego posłania i wanny. Chłopak stanął za mną i pocałował mnie w szyję. Rozluźniłam się, czując dotyk jego dłoni na mojej talii. Tak dawno nie pozwoliłam sobie na spokojny odpoczynek i odepchnięcie tego, co mnie tak zajmowało, że zapomniałam, jakie to przyjemne. Odwróciłam się w stronę Ezia i pocałowałam go.

– Odpoczniemy i wyruszymy dopiero jutro – powiedział, zaczesując mi luźny kosmyk za ucho. – Należy się nam, a szczególnie tobie.

– Chyba muszę się z tobą zgodzić – wyszeptałam. – Przepraszam za to wszystko, co ostatnio się działo. Ja… Nie umiem tego wytłumaczyć.

– To nie jest teraz istotne. Kiedyś to omówimy, ale nie dziś. – Uśmiechnął się. – Lepiej pozbądźmy się tego wszystkiego z głowy.

   Odwzajemniłam uśmiech i zdjęłam ukryte ostrze z przedramienia. Nastał moment, abym zdjęła z siebie ten ciężar, przynajmniej na kilka godzin.

***

   Obudziło mnie ciche pukanie do drzwi. Otworzyłam nadal zmęczone oczy i delikatnie wysunęłam się z objęć śpiącego obok chłopaka. Wstałam i, nie zważając na brak ubrań, podeszłam do drzwi. Uchyliłam je tak, aby widać było tylko moją głowę.

– Tak? – spytałam stojącego na korytarzu służącego.

– Jaśnie Pan chciał, aby ta wiadomość trafiła niezwłocznie do pani – powiedział, kłaniając się.

   Wysunęłam dłoń i odebrałam kopertę. Zamknęłam drzwi jak najciszej, ale niepotrzebnie, Ezio również usłyszał pukającego i obudził się. Siedział na łóżku, wodząc za mną zaspanymi oczami, na jego ustach błądził delikatny uśmiech. W pokoju było zbyt ciemno, abym mogła odczytać napis na kopercie, a co dopiero samą treść listu. Odsłoniłam duże okno i stojąc przy nim, spojrzałam na nadawcę. Naraz zaschło mi w gardle. List wysłała moja siostra. Drżącymi dłońmi przełamałam lak, bojąc się tego, co napisała do mnie Adi. Wysunęłam papier i przez chwilę stałam ze złożoną kartką, niezdecydowana. W końcu rozłożyłam ją i zaczęłam czytać.

Kiedy piszę te słowa, w pałacyku panuje ścisk i gwar, a za murami stoją Templariusze. Możliwe, że gdy to czytasz, jestem już martwa, ale nie będę się nad tym roztrząsać i przejdę do spraw najważniejszych. Dwa dni temu na horyzoncie pojawiło się kilka statków. Już z daleka rozpoznałam ich symbol, dumnie łopoczący na żaglu i banderze. Zebrałam ludzi, chcąc ich chronić, ale nie wszyscy mnie posłuchali. Wielu już zginęło, chcąc stawiać opór, teraz ciągle staramy się odeprzeć jak najwięcej wrogów. Kupujemy czas, ale doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, jak to się skończy. Po przeciwnej stronie widziałam najgorsze połączenie, naszego brata i mojego męża. Gdy już wedrą się do środka, najpewniej wszyscy zostaną zamordowani, to oczywiste i do nich podobne. Domyślam się, po co przybyli. Jeżeli szukają Artefaktu, ja im tego nie zdradzę nawet na najcięższych torturach. Jednak jeśli informacja o lokalizacji Jabłka Edenu uratuje moich ludzi, to zdradzę im wszystko. Przepraszam, że nie zdołałam odeprzeć ich ataku.

   Moim nagim ciałem wstrząsnął dreszcz, a kartka wypadła mi z dłoni.

– Shadow, coś się stało? – spytał Ezio.

   Chciałam powiedzieć, że to z zimna, ale wówczas z moich ust wyrwał się spazmatyczny szloch. Nogi ugięły się pode mną, wzrok zaszklił i wszystko przysłoniła zasłona łez. Upadłam na kolana, nie mogąc utrzymać ciężaru świadomości, że to wszystko było następstwem moich poczynań. Zawiodłam ich, tych wszystkich ludzi, którzy nawet nie zdawali sobie sprawy z istnienia mojego Bractwa, czy Zakonu Templariuszy. Pozwoliłam, aby zostali tarczą dla Artefaktu, który sama powinnam bronić i osłaniać. Do tego Adi i Danae… Jeżeli one zginęły, to ich krew była na moich rękach!

   Nawet nie zauważyłam kiedy, a obok znalazł się Ezio. Objął mnie i chyba coś mówił, ale nie słyszałam go, wszelkie jego słowa dochodziły do mnie jak zza grubej ściany. Schowałam twarz w dłoniach, tłumiąc szloch. Nie wiedziałam, ile minęło czasu, aż w końcu mój płacz po prostu się urwał. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nie kuliłam się już na podłodze, tylko leżałam na łóżku, wsparta plecami o narzeczonego. Chłopak delikatnie gładził mnie po włosach, szepcząc cicho.

– Długo to trwało? – spytałam, ocierając łzy.

– Czas w tym wypadku nie jest ważny – powiedział. – Przeczytałem list.

– Wiesz więc, że należy się spieszyć. – Wyprostowałam się. – Musimy jeszcze dziś wyruszyć…

– Gdzie, twoim zdaniem? – spytał. – Nie, musimy najpierw odpocząć. Zmordowana na nic się nie zdasz, twój umysł ledwo pracuje.

– Muszę… Muszę dowiedzieć się, gdzie Harry i Henry zmierzają, co planują. – Zaczynałam odczuwać tę samą determinację, co wtedy, gdy na moich oczach Ezio został postrzelony. – Znajdę ich, odbiorę Artefakt. Muszę.

– Sama tego nie zrobisz. Nie dasz rady.

– Wiem, ale inaczej nie potrafię – wyszeptałam, odwracając od niego wzrok. – To jest silniejsze ode mnie.

– Masz tak od tamtego dnia, prawda? – spytał po chwili milczenia. – Wtedy, gdy ja zostałem postrzelony, a ty musiałaś przejąć ciężar Artefaktu, czy to wtedy wzięłaś na swoje barki pewność, że to ty za wszystko odpowiadasz?

   Spojrzałam na niego. Jego brązowe tęczówki czujnie mnie obserwowały i chociaż wiedziałam, że to niemożliwe, to czułam się, jakby ten wzrok miał odczytać wszystkie moje myśli. Było mi ciężko rozliczyć się z uczuć i przeszłości przed samą sobą, ale zrozumiałam, że chcąc zacząć wszystko od nowa, musiałam otworzyć się przed nim. Westchnęłam i opadłam ciężko na poduszki. Zamknęłam oczy, aby zebrać myśli i, nie podnosząc powiek, zaczęłam snuć swoją opowieść.

– Byłam pewna, że nie żyjesz. Jednak długotrwały żal przekułam w siłę sprawczą. Wiesz, jakie wówczas myśli krążyły mi po głowie. Chciałam się zabić z nadzieją, że wówczas spotkamy się po drugiej stronie, ale utrzymywało mnie przy życiu jedno pragnienie. Tym pragnieniem była zemsta. Zniszczenie Zakonu. Za wszystkie krzywdy, jakie nam wyrządził. Nie, nie nam – poprawiłam się, otwierając oczy – mi. Zabrali mi ciebie, chciałam ich za to zniszczyć, zdeptać jak robaki. Jednak nie odniosłam żadnego skutku, jedyne co udało się wówczas osiągnąć, to ukryć Artefakt. – Umilkłam, było mi ciężko mówić dalej. To było niczym rozliczenie z życia. – I znowu się spotkaliśmy. Wlałeś we mnie nowe życie, nową nadzieję. Uleczyłeś mnie z chorobliwej żądzy zemsty, ale okazało się to niewystarczające. Moje serce, myśli… Wszystko nadal było podporządkowane temu, aby wyeliminować potęgę Zakonu. Gdy osiągnęliśmy już tak wiele, dotarło do mnie coś gorszego. Ja już nie potrafię żyć inaczej. Gdy wszystko szalało, ja potrzebowałam ostoi, chwili spokoju, ukojenia. A kiedy burza walk zmieniła się w spokojne życie, pogubiłam się. Nadal się gubię, nadal żyję na wysokich obrotach. Chcę żyć normalnie, ale nie potrafię. Staram się zmieniać to wszystko, ale nie wiem, czy podołam.

   Zapadło milczenie. Chłopak wstał z łóżka i wolnym krokiem przemierzył opanowany przez półmrok pokój. Podszedł do na wpół zasłoniętego okna, przy którym wcześniej czytałam list. Wsparłam się na łokciu, gdy zatrzymał się przed nim. Ezio spojrzał na mnie i odsłonił kotary, mówiąc:

– Kroczymy tą ścieżką razem. Na pewno uda nam się zacząć wszystko na spokojnie. Nauczymy się żyć normalnie, ty i ja. Razem jesteśmy w stanie zacząć od początku i ta droga właśnie się rozpoczyna. – Odwrócił się w moją stronę. – Zacznijmy od czegoś małego.

   Podszedł do mnie i sięgnął po naszyjniki, które splątane wisiały na mojej szyi. W pierwszej chwili odsunęłam się, ale uległam pod jego spojrzeniem. Chłopak zdjął je i odłożył po kolei na biurko. Wyjął z leżącego nieopodal płaszcza kolejny naszyjnik i dołożył go do pozostałych. Skinął na mnie, abym podeszła i spytał:

– Czym one były dla ciebie?

– Symbolizowały tych, którzy stanęli mi na drodze. Pamiętam wszystkich, których naszyjniki tutaj leżą. Gdy zamknę oczy i pomyślę dane imię, widzę chwilę śmierci tej osoby. To… To miał być i jest symbol mojego szacunku dla nich. Mimo że to byli moi wrogowie, upamiętniam ich w ten sposób.

   Ezio pokiwał głową w zamyśleniu.

– Bałem się, że to trofea. Dlatego nie chciałem od razu oddać ci tego, który należał do Wywiadowcy.

– Chyba nie tylko ty tak myślałeś. Już tyle lat minęło, że bez nich czuję się… Czuję się dziwnie. Jakbym pogardzała życiem, które sama odebrałam. Moje ręce plami krew wielu, którzy zatarli się w mojej pamięci, ale oni pozostaną w niej na zawsze.

– A to, że uparłaś się, aby wyeliminować wszystkich sama?

– Czułam, że to mój obowiązek. Początkowo zemsta, ale teraz… Teraz wiem, że to nie tylko moi wrogowie. To nasi wspólni przeciwnicy i dlatego zleciłam tobie eliminację jednego z nich. Kiedyś, a w zasadzie do teraz czuję, że jako Mistrz odpowiadam za was. Azize uświadomiła mi, że nie do końca tak jest, bo świadomie przystąpiliście do Bractwa. Kiedy wszystko ustanie, zaczniemy żyć normalnie. Już zaczynam czuć, że najbliższe wydarzenia zmierzają ku końcowi.

   Chłopak uśmiechnął się do mnie i objął w talii. Wodziłam oczami po jego twarzy, jakbym znowu bała się, że zapomnę jego rysy. Szukałam jakiejś oznaki, co planował, ale nie zauważyłam niczego poza szczerym uśmiechem.

– A czym teraz będą dla ciebie te naszyjniki?

– Nadal symbolem szacunku, tego nie zmienię. – Uśmiechnęłam się delikatnie. – Ale gdy w końcu zatrzymają się serca w piersiach Harry’ego i Henry’ego, a ich naszyjniki dołączą do pozostałych, odłożę miecz. Nic nie daje mi prawa, abym walczyła dłużej, niż to konieczne. Ich śmierć oznacza koniec Templariuszy. Jeżeli będę musiała, znów chwycę za ostrze, ale nie prędzej.

– Podoba mi się ten plan. – Odsunął się ode mnie i sięgnął po naszyjniki. – To co, pakujemy się?

***

   Wszystko mieliśmy spakowane już na wieczór. Po rozmowie z Eziem zabrałam się do wstępnych przygotowań. Zdążyłam rozesłać kilkanaście listów do opanowanych portów i porozmawiać z pozostałymi przebywającymi w mieście Asasynami. To było oczywiste, że nie zaznam spokoju, dopóki nie zacznę pracować w kierunku zemsty za moją siostrę, za tych ludzi, za Amę. Chęć działania roznosiła mnie, ale wiedziałam, że dopóki nie zgromadzę najważniejszych informacji, niczego nie osiągnę. Spokojniej odetchnęłam dopiero wieczorem, gdy przygotowałam wszystko na następny dzień. Ubrana w lekką koszulę siedziałam jeszcze przy biurku i o świetle świecy pisałam list do Stolicy. Planowałam wysłać go rano, aby wiedzieli, że wracaliśmy. Gdy skończyłam, odeszłam od blatu. Chciałam powiedzieć ukochanemu, że zaczekam na niego w łóżku. Zastałam go w łaźni, stojącego przed lustrem, ubranego tylko do pasa. Nie mogłam napatrzeć się na jego sylwetkę. Chociaż minęło już sporo czasu, w pamięci nadal zachowałam obraz szczupłego bibliotekarza, którego poznałam. Przygryzłam wargę, śledząc linię jego barków, mięśnie pleców. Był po prostu idealny. Sięgnął po nożyczki i zaczął przycinać włosy.

– Ja to zrobię – powiedziałam, podchodząc.

– Jeżeli chcesz. – Uśmiechnął się i usiadł na podsuniętym przeze mnie stołku.

   Stanęłam za nim i chwyciłam nożyczki. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz obcinałam komuś włosy, chyba jeszcze podczas pierwszej podróży na pirackim statku. Ostrożnie kontynuowałam to, co Ezio zaczął. Delikatnie chwytałam kolejne kosmyki i przycinałam je na równą długość. Tak się skupiłam na tym, że słowa chłopaka dotarły do mnie dopiero, gdy powtórzył pytanie.

– Halo, skarbie.

– Przepraszam, nie słyszałam cię – odparłam.

– Pytałem, kiedy ostatni raz ty przycinałaś włosy.

   Podniosłam głowę i napotkałam jego spojrzenie w lustrze. Spuściłam wzrok, ale jego włosy były już równo obcięte. Chłopak odwrócił się w moją stronę i odpowiednim chwytem zmusił mnie, abym usiadła mu na kolanach.

– Pytam z ciekawości. – Uśmiechnął się.

– Od dnia, w którym ci to obiecałam, nie tknęłam nożyczek czy sztyletu w celu ich ścięcia.

– Mimo że byłaś pewna mojej śmierci? – spytał zaskoczony.

– Wiele razy mnie kusiło, ale pamiętałam ten twój rozbawiony uśmiech, kiedy o to prosiłeś – powiedziałam po chwili zamyślenia. – Bałam się, że stracę to wspomnienie, a potem… Potem już stało się to częścią mnie i mojej żałoby. Chociaż dobrze się czułam w krótkich, to myśl o tym, że mogłabym złamać złożoną tobie obietnicę, była zbyt trudna do przezwyciężenia.

– I łatwiej było ci zasłonić siwe pasma – dopowiedział to, co chciałam przemilczeć. – Myślałaś, że nie zauważę, prawda?

– Miałam taką nadzieję, chociaż sama przyznaję, że niedawno to zauważyłam. – Westchnęłam. – Te włosy są okropne.

– Nie powiedziałbym. – Uśmiechnął się. – Dla mnie wyglądasz idealnie. Zawsze marzyłem, żeby zobaczyć cię w długim warkoczu, ale chyba najbardziej pasowały ci włosy do ramion. – Chłopak sięgnął po nożyczki i wyjął je z mojej dłoni. – Oczywiście, to twoja decyzja.

– Przytniemy je. Ale tak, żebym nadal mogła je mocno związać.

   Chłopak skinął głową na znak, że rozumiał. Usadowił mnie przed lustrem i stanął z tyłu. Rozpuścił delikatnie mojego warkocza, a włosy posypały się kaskadą na plecy. Rozczesał je i wskazał linię ramion. Pokiwałam głową.

– Będą idealne.

– Nadal pamiętam, że w Cytadeli spytałem cię kiedyś, dlaczego ścinasz włosy – powiedział, tnąc pierwsze kosmyki.

– Wtedy oznajmiłam ci, że nie lubię długich. – Przypomniałam sobie tamtą sytuację. – Ale prawda była inna. Uważałam, że długi warkocz nie przystawał takiej, jak ja. Dopiero z czasem stał się to nawyk. Teraz w sumie myślę, że to nie ma większego znaczenia.

– Mądre podsumowanie. – Uśmiechnął się, kończąc. – Teraz chodźmy spać, bo jutro czeka nas długa droga.

   Pokiwałam głową. Jednak moje myśli cały czas zaprzątała jedna rzecz. Leżałam już w łóżku, przytulona do chłopaka. Czułam jego silne ramię, delikatnie obejmujące moją talię, słyszałam równy oddech. Moje oczy, nawykłe do półmroku, śledziły jego twarz i jej rysy. Wpadający przez odsłonięte okna blask księżyca wystarczał, abym mogła widzieć bliznę przy jego ustach i kosmyki opadające na twarz.

– Nie chcę cię stracić – wyszeptałam. Nie chciałam, aby usłyszał moje słowa, wydawało mi się, że spał. – Boję się znów to przeżywać. Nie chcę, aby nasze drogi zostały rozdzielone. – Czułam wzbierające łzy. – Codziennie tyle ryzykujemy. Już tyle straciłam. Już tylu mi zabrano. Nie dołączaj do nich. Zbyt boję się o ciebie. Już wolałabym, aby odebrała mi ciebie inna kobieta, niż wzięła w swoje objęcia śmierć.

– Nie dołączę – odparł szeptem, otwierając oczy. – Obiecuję. Wolałbym jednak, żeby żadna kobieta nawet nie próbowała się wcisnąć pomiędzy nas. Jedynym wyjątkiem będzie nasza córka, ale to dopiero daleka przyszłość.

   Poczułam, jak uniósł dłoń. Przesunął ją bardziej na moje plecy i przytulił mnie mocniej. W końcu udało mi się zasnąć w jego objęciach. Rano obudził nas blask słońca, wschodzącego zza budynków. Ubraliśmy się w milczeniu, oboje planowaliśmy optymalną trasę w stronę Stolicy. Zeszliśmy na dziedziniec, gdzie spotkaliśmy pozostałych.

– Osiodłaj konie – poleciłam chłopcu stajennemu, który wyglądał, jakby dopiero wstał. – Te same, którymi tu przyjechaliśmy. Byle migiem. A ty – zatrzymałam innego, podając mu kopertę – wyślij list do Stolicy, najlepiej gołębiem pocztowym.

– Gdzieś się wybieracie? – Usłyszałam za plecami głos Konstantyna. – Nie uważasz, że wypadałoby się pożegnać?

– Wybacz, ale nie miałam na to czasu. Muszę czym prędzej udać się do Stolicy. – Obróciłam się w stronę króla. – Tutaj moje zadanie już zostało wykonane.

– Możemy porozmawiać na osobności? – spytał.

– Nie mam tajemnic przed moimi ludźmi, ale jeżeli tak chcesz, mogę poświęcić chwilę.

   Mężczyzna skinął głową i oddaliliśmy się kawałek. Zatrzymał mnie pod murem budynku i mówił cicho, aby nikt nas nie usłyszał.

– Rozesłałaś wczoraj sporo listów. Teraz na gwałt wyjeżdżasz, zabierając swoich ludzi. Co jest tego powodem?

   Próbowałam dobrać odpowiednie słowa, aby nie zdradzić mu zbyt wiele.

– Otrzymałam informację o zaatakowaniu jednej z aryńskich kolonii, leżącej u wybrzeża Nowego Kontynentu. Była to moja rodzinna wyspa, na której od jakiegoś czasu władzę sprawowała moja siostra. Wymordowano wszystkich. List nie pozostawia złudzeń, za atak odpowiedzialni są Harry i Henry, mój brat przyrodni.

– W takim razie rozumiem, że rozesłałaś dwa, trzy listy, ale ty napisałaś ich znacznie więcej. I nie musisz wyruszać, a jednak to robisz, zamiast zaczekać na wymarsz.

– Muszę – warknęłam, uderzając pięścią w ścianę, że aż zabolała mnie dłoń. – Te sukinsyny zabiły moją siostrę, moich ludzi! Zapłacą mi za to!

– Obiecaj mi coś – powiedział po chwili milczenia. – Mój brat. – Spojrzałam na niego. – Weźcie go w niewolę, chcę z nim porozmawiać, nim wyciągnę konsekwencje.

– Pod jednym warunkiem – odparłam. – Gdy już skończysz rozmowę z tym sukinsynem, osobiście go zabiję. Już kiedyś miałam ku temu okazję i żałuję, że wówczas nie poderżnęłam mu gardła.

   Mężczyzna skinął głową, pozwalając mi odejść. Odebrałam wodze od Ezia, po czym wsiadłam na grzbiet ogiera. Ostatni raz spojrzałam na Konstantyna i spięłam konia, a za mną ruszyli Asasyni.

***

   Stolica pojawiła się na horyzoncie wieczorem. Po dwóch tygodniach podróży sam widok miasta poprawił wszystkim humor. Azize i Horacy byli szczególnie zadowoleni na myśl o spotkaniu z pozostałymi. Skazałam ich na długi czas spędzony poza naszymi, więc nie dziwiło mnie to, z jakim entuzjazmem wracali. Kiedy zbliżyliśmy się do murów, zatrzymano nas przed bramą. Ostrzeżenie, jakie posłałam moim ludziom, zostało wzięte na poważnie. Do miasta wpuszczano tylko za dnia. O świcie i tuż przed zmrokiem jedyną opcją wjazdu było posiadanie odpowiedniego upoważnienia, które otrzymywało się opatrzone konkretną datą. Podobały mi się te środki ostrożności. Żebyśmy mogli wjechać, specjalnie ściągnięto Sama, który w czasie mojej nieobecności dowodził całością. Zgromadził ludzi, wydawał rozkazy, prowadził interesy. Żyjąc jako Mistrz Bractwa, unikałam rozgłosu, ale kiedy Sam mieszał się między ludzi, z automatu wszyscy go kojarzyli i ufali mu. Zeszłam z konia, gdy tylko przejechaliśmy przez bramę. Objęłam starego przyjaciela, wtulając w jego ramię. Nie wiedziałam, że tak bardzo martwił mnie powrót do Stolicy. Nie tylko ze względu na ostatnie wydarzenia, ale również przez to, w jakich okolicznościach opuszczałam miasto.

– Przepraszam – wyszeptałam. – Za tamto.

– Wybaczyliśmy ci, nim do tego doszło, nigdy nie mieliśmy ci za złe twoich decyzji. Martwiliśmy się o ciebie, Shadow – odparł, odsuwając mnie. – Ale starczy tych czułości, bo twój narzeczony mnie zaszlachtuje.

   Roześmialiśmy się wszyscy. Azize ucałowała Sama na powitanie w oba policzki, na co ten się lekko zarumienił. Horacy i Ezio powitali go klasycznie, chociaż nie dało się nie zauważyć, że po moim wyjeździe coś się zmieniło. Zniknął ten sztywny dystans pomiędzy Eziem a Samuelem. Obaj patrzyli na siebie ze szczerą przyjaźnią, nie jak zmuszone do współpracy wilki, które przed momentem walczyły o samicę. To porównanie nie pochlebiało żadnemu z nas, ale taka była prawda. Może i przed moim wyjazdem ich wrogość się zmniejszyła, ale odnosiłam wrażenie, że obaj obawiali się siebie, jakbym któregoś dnia miała znowu wybierać. Jednak sprawa moich uczuć była już zamknięta, moje serce od lat należało do Ezia. Sam zdał nam szybkie sprawozdanie ze spraw codziennych, kiedy szliśmy oddać konie do stajni. Stolica ustatkowała się na dobre, a od mojego wyjazdu dochody jeszcze wzrosły. Mieszkańcy oczekiwali dnia, w którym w końcu miasto wróci we władanie Konstantyna. Tyle wystarczyło, abym mogła stwierdzić, że ludzie byli gotowi na następne wydarzenia. Jeżeli czekali na króla, byli w stanie stawić ponowny opór tym, którzy ich ciemiężyli wcześniej.

   Kiedy rozliczyliśmy się z właścicielem, udaliśmy się do Bazy. W środku poczułam się, jakbym nie zawitała w domu przez ostatnie kilka lat. Przy dużym stole stała grupka odzianych w płaszcze mężczyzn i Paola. Dyskutowali o czymś, ale póki co nie mieszałam się w ich rozmowę. Uśmiechnęłam się na ich widok, po prostu nie potrafiłam tego powstrzymać. Nagła fala czułości zalała mi serce. Nie zdawałam sobie sprawy, że wszyscy stali się moją rodziną, nie Bractwem. Każdy z tych ludzi był mi bliższy niż rodzina, którą miałam za lat młodzieńczych. Znałam ich, wiedziałam o nich wiele, nie mogłam powiedzieć, że wszystko, ale zaufanie, jakim się darzyliśmy, spajało nas jeszcze mocniej. Przez kilka chwil pozwoliliśmy sobie na czułe powitanie, ale szybko oprzytomnieliśmy i przeszliśmy do spraw nadrzędnych. Do ostatnich niedobitków Templariuszy.

Opublikowano
Kategorie Assassin's Creed
Odsłon 520
1

Komentarze

Bez komentarzy

Dodaj komentarz