Nothing Is True, Everything Is Permitted – Część Jedenasta

Przynajmniej oni myślą, że tutaj się to zaczęło…

***

– Jak to zaatakowana? – spytałam zdezorientowana, zapinając pas z mieczem i poprawiając karwasz ukrytego ostrza. – Przez kogo?

– Templariusze – odparł bez zastanowienia Ezio. – Tylko oni mogliby przypuścić szturm na Cytadelę.

– Musimy się stąd wynosić – powiedziałam, chwytając chłopaka za ramię, a w drugą rękę łapiąc przygotowane juki. – I to natychmiast. Cały atak jest od frontu, wyprowadzimy ludzi tyłem, naszym wyjściem.

– Nie mamy tyle czasu. – Chwycił miecz i obnażył klingę. – Musimy się rozdzielić. Ja zgromadzę wojowników i postaram się opóźnić Templariuszy. Ty idź po Mistrza, a zagubionych uczonych kieruj do Biblioteki, chociaż raczej wszyscy tam pobiegną. Tam będą bezpieczni, a w wypadku zagrożenia jest tam tunel, prowadzący poza teren Cytadeli.

   Skinęłam głową, ale zanim pozwoliłam mu odejść, pocałowałam go.

– Nie daj się zabić – powiedziałam. – Spotkamy się po ataku.

– Spotkamy – obiecał i odbiegł w przeciwnym do mojego kierunku.

   Ruszyłam biegiem w kierunku komnat Mistrza. Po drodze kilka razy uniknąć musiałam odłamków ścian, które niszczyli Templariusze swoimi armatami. Przez wyrwę zobaczyłam ilość wrogów. Nie było innej rady jak ucieczka. Wbiegłam do komnat, prawie wywarzając drzwi i zawołałam:

– Mistrzu! Mistrzu Shalimie, musimy uciekać!

   Mężczyzna siedział spokojnie w fotelu, na nogach trzymał pudełko z Artefaktem. Skinął na mnie. Podbiegłam do niego, mając zamiar poderwać go z siedzenia i zaciągnąć w bezpieczne miejsce.

– Mistrzu, musimy stąd uciekać – zawołałam, przekrzykując huk kolejnego uderzenia w mury. – I to natychmiast!

– Nie, moje dziecko – odparł. – Uczeni udadzą się do Biblioteki, gdzie bezpiecznie przeczekają atak. Wojownicy zapewnią im bezpieczeństwo, podczas przeprawy tam. – Jego głos był nienaturalnie spokojny do sytuacji. – Ty zaś zabierz Jabłko Edenu. W stajni czeka osiodłany koń, ucieknij stąd i udaj na wybrzeże. Statek twojego ojca dotrze tam za kilka dni.

– Mistrzu, nasi ludzie nie mają szans. Zbyt wielu żołnierzy nas najechało! – Starałam się przemówić mu do rozsądku.

– W takim razie spróbuj ich wyprowadzić tym starym tunelem w Bibliotece. Jednak pamiętaj. Priorytetem jest Jabłko. – Wręczył mi Artefakt zapakowany do czerwonej sakiewki. – Nie pozwól, aby dostał się w ich ręce. Templariusze pragną jego potęgi.

– A co z tobą, Mistrzu Shalimie? – spytałam, chociaż gdzieś w podświadomości znałam już odpowiedź.

– Zostaję – odparł. – Urodziłem się w tej Cytadeli i w niej umrę. Teraz już idź, moje dziecko.

   Przywiązałam sakiewkę do pasa i ukłoniłam się przed Mistrzem, godząc z jego wolą. W oczach miałam łzy, jednak szybko je odegnałam. Wybiegłam z jego komnat. Przez okno zobaczyłam wlewającą się na dziedziniec falę żołnierzy. Korytarzem biegli uczeni, kierowali się w tę samą stronę. Chyba już od dawna byli przygotowani na taką ewentualność. Ezia i wojowników nigdzie nie widziałam. Martwiłam się o ukochanego. Ludzie wbiegli do Biblioteki i tylko zobaczyłam, jak jej drzwi zostają zamknięte.

– Samolubne kurwy – warknęłam pod nosem, zdając sobie sprawę, że uczeni nie przejmowali się swoim Mistrzem i walczącymi za nich.

   Pobiegłam w stronę stajni. Znałam inną trasę na zewnątrz, bezpieczniejszą niż stary, zawalający się tunel. Ryzykowałam, wbiegając praktycznie w epicentrum walk, ale nie bałam się śmierci. Na korytarz wdarło się kilku wojowników, podległych Templariuszom. Szybko sobie z nimi poradziłam, zawirowałam pomiędzy nimi i cięłam kilkoma oszczędnymi ruchami, zabijając ich błyskawicznie. Wydawało mi się, że znałam skądś barwy ich ubrań, ale nie byłam pewna. Pobiegłam dalej, wybiegając na dziedziniec. Niewielka grupka Asasynów walczyła pod ścianą, ale nie mieli szans. Za każdego zabitego Templariusza atakowało ich trzech następnych. Wśród nich zobaczyłam ukochanego.

– Ezio! – zawołałam, przebijając się w ich stronę pomiędzy przeciwnikami, tnąc szaleńczo. – To nie ma sensu, musimy uciekać!

   Zablokowałam cios miecza, który mknął w moją stronę. Chłopak błyskawicznie pchnął napastnika i pociągnął mnie w głąb wojowników.

– W takim razie co proponujesz? – spytał, odpierając kolejny atak.

– Przedostaniemy się do stajni. – Otaksowałam wzrokiem ilość ludzi, tnąc jednego z przeciwników. – Wystarczy dla nas koni. Przebijemy się szarżą na tyły, do naszego przejścia.

– A co z uczonymi? – spytał, rzucając mieczem poległego w kolejnego napastnika.

– Zapomnij o nich – odparłam, przepychając się do przodu. – Za mną ludzie!

   Powoli przesuwaliśmy się przy ścianie. Stajnia była naprawdę niedaleko, kiedy uderzyła w nią kula armatnia. Konie spłoszyły się i te, którym udało się przeżyć, wybiegły oszalałe z przerażenia. Dwa były osiodłane. Złapałam uzdę jednego z nich i sprawnie wskoczyłam na siodło. Okolica roiła się od napastników i ciał poległych. Poeta porównałby to do jakiejś rzeźni. Zobaczyłam bruneta, walczącego z dwójką wrogów. Spięłam konia i ruszyłam mu na pomoc. Rozcięłam szyję jednego z nich, uszkadzając rdzeń kręgowy.

– Wskakuj! – zawołałam, wskazując drugiego konia.

   Nie liczyło się już nic, oprócz naszej ucieczki. Nie zważałam już na pozostałych, musieliśmy po prostu opuścić teren ataku.

– Jedź, zaraz cię dogonię! – odkrzyknął, biegnąc w stronę wierzchowca.

   Puściłam się szalonym galopem przez ludzi, tnąc co jakiś czas mieczem. Po niedługiej chwili usłyszałam stukot następnych kopyt. Obejrzałam się, za mną jechał Ezio. Z ulgą uśmiechnęłam się na jego widok, ciesząc się, że nic mu się nie stało. Ta radość nie trwała jednak zbyt długo. W pogoń za nami ruszył ktoś konno. Ktoś dziwnie znajomy z sylwetki i ubioru, ale jakby zapomniany, zatarty w mojej pamięci.

– Szybciej! – krzyknęłam, przekraczając skalny próg przesmyku.

– Dogonię cię! – odkrzyknął, zawracając konia.

– Co ty robisz?! – zaprotestowałam, ściągając wodze.

– Kończę pościg! – odparł, rzucając coś w stronę skalnego przejścia.

   Rozpoznałam w tym przedmiocie bombę, podobną do tych, jakie kiedyś wpadły mi w ręce. Wybuchła w idealnym momencie, rozłamując nawis. Odłamki posypały się w dół, zasypując przejście. Popędziliśmy konie, z ich pysków zaczynała ciec piana. To było okrutne, nienawidziłam ludzi, którzy doprowadzali wierzchowce do takiego stanu, ale nie mieliśmy innego wyjścia, jak gnać na złamanie karku. Zmusiliśmy je do jeszcze jednego zrywu. Dotarliśmy już do wylotu przesmyku, który prowadził nas na tyły Templariuszy, a dalej na drogę w kierunku najbliższej wioski. Mijaliśmy najbardziej niebezpieczny fragment, co zmusiło nas do zwolnienia tempa. Po jednej stronie mieliśmy skały, po drugiej urwisko kończące się w dole rwącą rzeką. Jechałam pierwsza, koń wolno stąpał kopytami po niepewnym gruncie. W końcu znalazłam się za niepewnym przejściem i czekałam na chłopaka. Nagle usłyszałam wystrzał. Obejrzałam się, na górze stał mężczyzna w znajomych mi barwach, ładował broń. Wyjęłam pistolet i oddałam strzał, zanim skończył. Przeniosłam wzrok za siebie. Właśnie w tym momencie moje serce zamarło, po czym rozsypało się na miliony kawałków.

– Ezio! – zawołałam przerażona.

   Chwiejący się w siodle brunet podniósł mętny wzrok. Na jego koszuli wykwitła czerwona plama krwi, z lekko uśmiechniętych warg pociekła stróżka życiodajnej cieczy. Zeskoczyłam z grzbietu konia i pobiegłam w jego stronę. Nie zdążyłam. Opadł z siodła tuż nad krawędzią. Zobaczyłam tylko, jak spadał, a jego ciało uderzyło w taflę wody, płynącej w dole.

– Ezio, nie! – zaszlochałam.

   Łzy spłynęły po moich policzkach, spazmatyczny oddech nie pozwolił mi nic zrobić. Oparłam się o skałę i płakałam, oplótłszy kolana ramionami. Konie spokojnie pasły się nieopodal, a każda wylana przeze mnie łza, zamieniała się w żądzę zemsty i mordu. Minęło może pół godziny, kiedy wstałam i zacisnęłam pięści. Przerzuciłam juki przez siodło konia, założyłam na głowę kaptur i ruszyłam w stronę wybrzeża. Moje myśli ciągle krążyły wkoło chłopaka. Zmusiłam się jednak, aby nie płakać. Wiedziałam, co by powiedział. Kazałby mi otrzeć łzy, wstać i pójść dalej. Wykonać misje, czerpać z niej siłę. Wkrótce dotarłam do wioski. Zapadał już zmrok, ale udało mi się znaleźć miejsce na nocleg w małej gospodzie. Rozsiodłałam konie, jedno siodło sprzedałam miejscowemu handlarzowi. Nie było mi już potrzebne, tak samo koń. Zapłaciłam od razu gospodarzowi, nie spodziewałam się zbyt wysokich standardów. Udałam się na górę, do dużej izby z kilkoma łóżkami. Nie zapewniono oddzielnych pokoi, co znalazło odzwierciedlenie w niskiej cenie, ale za to dbano o czystość. Położyłam się na posłaniu najdalej wejścia i wsunęłam pod materac broń. W ten sposób zmniejszało się prawdopodobieństwo ewentualnej kradzieży. Chociaż wiedziałam, że i tak nie zasnę, to zmusiłam się do zamknięcia oczu. Pod powiekami ciągle widziałam spadającego Ezia, nie potrafiłam myśleć o niczym innym. W ciemności, kiedy kilku nielicznych podróżnych spało, wyjęłam Jabłko Edenu. Spojrzałam na nie. To przez Artefakt. Wiedziałam to, że właśnie on był przyczyną ataku na Cytadelę. Najwidoczniej Templariusze dowiedzieli się, gdzie go szukać.

– Dlaczego wszyscy cię tak pragną? – wyszeptałam ze złością. – Co jesteś w stanie zrobić, że Templariusze nas zaatakowali?

   Zobaczyłam nikły błysk, od trzymanego Artefaktu po mojej dłoni przeszedł dreszcz, który rozpłynął się po reszcie ciała. To było dziwne uczucie, jakby ktoś wpuścił mi pod skórę stado mrówek, jednocześnie budził we mnie ciepłe wspomnienia delikatnych pieszczot Ezia. Zamknęłam oczy, kiedy mój mózg zaatakowały miliony myśli, obrazów. Latały w chaotyczny sposób, oczami wyobraźni widziałam wiele różnych sytuacji. Nagle wszystko zniknęło, pozostawiając po sobie zaledwie nikły ślad niezrozumiałych i niezapamiętanych obrazów. Rozległ się głos. Nie mogłam zidentyfikować, czy należał do kobiety, czy mężczyzny, czy słyszałam go z zewnątrz, czy tylko wewnątrz głowy.

– Czym jest Jabłko? – spytał głos. – Jest źródłem wiedzy, ale i zniszczenia. Ma tworzyć, ale i niszczyć. Nie jest niczyim narzędziem, co najwyżej może wysłuchiwać próśb. Jednak są istoty zdolne nad nim zapanować. – Na chwilę głos ucichł, po czym wróciły obrazy z komnaty Mistrza, przelatywały szybko, ale były wyraźne. – To wszystko to dzieło i wina ludzi, którzy korzystali z mocy Fragmentów Edenu. Przed drugim kataklizmem było takich Fragmentów znacznie więcej. – Obrazy zniknęły, a ja otworzyłam oczy. – Teraz jest tylko ten jeden, najpotężniejszy, zdolny do wszystkiego. – Głos ucichł na dobre, a Jabłko na powrót wydawało się niezdolnym do niczego przedmiotem.

***

   Do rana nie zasnęłam, wciąż miotając się myślami od ukochanego, do Artefaktu. U gospodarza, zakupiłam kilka produktów, napełniłam bukłaki i osiodłałam konia. Udałam się w dalszą drogę. Kierowałam się w stronę następnego miasteczka, tą samą trasą, którą pół roku wcześniej jechałam do Cytadeli. Na samą myśl o tamtym miejscu chciało mi się płakać, bo od razu przed oczami pojawiał się uśmiechnięty Ezio, którego bezpowrotnie utraciłam. Jednego z wielu dni podróży mrok zastał mnie na drodze. Wiedząc, że nie dotrę dalej, zatrzymałam się przy skalnym wyłomie. Przywiązałam konia, rozpaliłam ognisko i usiadłam przy nim. Miałam niedługo kłaść się i odpocząć, ale coś mnie podkusiło, aby wyjąć Jabłko. Patrzyłam na jego zimną powłokę, która nie zdradzała żadnej mocy. Zastanawiało mnie, czy i tym razem odpowie na moje pytanie. Nie było innej opcji, abym się o tym dowiedziała, jak po prostu spróbować.

– Co stało się z Cytadelą? – spytałam, chociaż głos wiązł mi w gardle.

   Znów poczułam to dziwne uczucie, chociaż tym razem okazało się ono przyjemniejsze. Zobaczyłam mury twierdzy. Niegdyś może i nie najpiękniejsza, ale dumna twierdza, zamieniła się w gruzowisko. Rozłupane ściany, odłamki na ziemi i podłogach korytarzy. Ciała poległych nawet nie zostały uprzątnięte, rozszarpywały je padlinożerne ptaki. Zobaczyłam komnatę Mistrza i samego Shalima. Zasłoniłam usta, z których wyrwał się suchy szloch. Nie mogłam go opanować, widząc, jak potraktowano Mistrza. Wisiał na jednej z platform skokowych, które rozpościerały się przy balkonie. W gardle zaschło mi na myśl, że niegdyś skakałam z tych platform, aby nauczyć Ezia prawidłowej techniki. Udowodniłam na nich nieraz oddanie i zaufanie Mistrzowi. Przebiegł mnie dreszcz, chciałam płakać na widok tego, jak okaleczono ciało mężczyzny, któremu podlegałam. Oczodoły były puste, oślepili go w brutalny sposób. Na klatce piersiowej wypalono mu piętno, bezczeszcząc Mistrza Bractwa Asasynów symbolem Templariuszy. Całe ciało miał ponacinane, torturowali go. Uspokoiłam oddech. Obraz zniknął i przeniósł mnie w inne miejsce. Zobaczyłam Bibliotekę. Nigdy tam nie zawitałam, ale to, co opowiadał mi ukochany, wystarczyło, abym odczuła obraz zniszczeń. Na podłodze leżały porozrzucane księgi i ciała kilku uczonych, którym nie udało się uciec. Półki świeciły pustkami, możliwe, że splądrowano je. Nic nie zostało z tamtego miejsca. Tylko gruzy i martwe wspomnienia.

   Otworzyłam oczy. Chciałam spytać o więcej, ale nie odważyłam się na to. Dość już ujrzałam. Schowałam Artefakt do sakiewki i wpatrywałam się w ogień. Przypomniałam sobie jeden z wieczorów w Cytadeli. Byliśmy na polowaniu z Eziem, wtedy jeszcze nie znałam jego prawdziwego imienia. Pociągnęłam nosem, na samą myśl o nim bolało mnie serce. Do wybrzeża został mi mniej niż tydzień wędrówki, starałam się nie rzucać w oczy i nie zamęczyć konia, dlatego szło mi wolniej, niż bym chciała. Pragnęłam zobaczyć w końcu bliskich, upewnić się, że jednak nie straciłam wszystkich ukochanych osób. Położyłam się przy ognisku i zapadłam w płytki sen, bardzo czujny i niespokojny. Obudziłam się w środku nocy, słysząc stukot kopyt i czyjeś głosy. Otworzyłam oczy, ale nie ruszyłam się z miejsca. Wytężyłam słuch, napinając mięśnie w gotowości.

– Do Cytadeli długa droga, wiecie o tym. – Usłyszałam kobiecy głos.

– Chcę ją zobaczyć jak najszybciej – odparł ktoś bardzo stanowczo.

– Ledwo trzymamy się w siodłach – zaprotestowała pierwsza. – Drugiej nocy w siodle nie przeżyję. Zrobimy postój i rano wyruszymy.

– Azize ma rację – dodał trzeci głos, a ja już całkowicie się rozluźniłam. – Też tęsknię za Shadow, ale nie damy rady utrzymywać takiego tempa. Zamęczymy wszystkie konie i siebie nawzajem.

   Usiadłam i cicho dorzuciłam chrustu do ogniska. Trójka podróżnych stała przy drodze, rozsiodłali swoje konie. Uśmiechnęłam się pod nosem. Od ponad tygodnia nie miałam powodów do radości, ale oni nim zdecydowanie byli. Przynajmniej jedno zmartwienie okazało się niepotrzebne i uleciało z mojego serca.

– Zapraszam do ognia – powiedziałam, grając pozory przypadkowego podróżnika. – Nocą zawsze raźniej w towarzystwie.

– Dziękujemy – powiedział Aaron i przysiadł się.

   Zatarł dłonie nad ogniem, mimo czerwca noc była chłodna. Po chwili chłopak drgnął i podniósł wzrok. Zsunęłam kaptur, uśmiechając się delikatnie. Rozchylił usta, jego twarz wyrażała zaskoczenie. Pozostała dwójka szukała czegoś w jukach, nadal nie zwróciwszy na nas uwagi.

– Aaron, gdzie, do diabła, wcisnąłeś zapas suszonej wołowiny? – spytał Edward, odwracając się. – Aaron?

– Witajcie – powiedziałam. – Pół roku to szmat czasu.

– Shadow! – zawołała Azize, podchodząc do nas.

   Wstałam i przytuliłam się do niej. Wydawało mi się, że nic się nie zmieniła przez ten czas. Może trochę zapuściła włosy, ale to jedyna różnica, jaką zarejestrowałam. Nadal pachniała skórą, z której zrobione były prawie wszystkie elementy jej ekwipunku. Aaron w końcu się otrząsnął, wstał i przytulił mnie tak mocno, jakby chciał połamać moje żebra. Miał dłuższe włosy, co upodabniało go do ojca. Podszedł i Edward. Objął mnie, przyciągając do siebie. Położyłam głowę na jego ramieniu, wtulając się w niego. Odsunął mnie po chwili.

– Moja mała księżniczka. – Uśmiechnął się, zaczesując mi kosmyk za ucho. – Co się stało, że wyruszyłaś w tę stronę?

   Puściłam go i ciężko usiadłam przy ognisku. Gardło ścisnęły mi łzy, ale nie potrafiłam już płakać, jakbym wyczerpała wszystkie ich pokłady. Pozostali przysiedli się i spoglądali na mnie. W końcu wydusiłam z siebie:

– Cytadela została zaatakowana. – Patrzyłam w ogień, miałam wrażenie, że ponownie widzę obrazy walki, którą stoczyliśmy. Zobaczyłam postrzelonego chłopaka oraz wizje pokazane mi przez Jabłko. – Prawdopodobnie przeżyłam tylko ja.

– Co? – spytała Azize.

– Jakiś czas temu napadł nas spory oddział Templariuszy. – Po raz kolejny odtwarzałam tamte sceny w pamięci. – Nie mieliśmy szans. Uczeni odcięli jedyną drogę ucieczki, wojownicy zginęli. Mistrz… – zawahałam się. – Mistrz kazał mi uciekać. Sam został w swoich komnatach i został zamordowany. – Zamknęłam oczy. – Bestialsko zamordowany i okaleczony.

– Widziałaś to? – spytał Edward.

   Zawahałam się po raz kolejny. Wiedziałam, że mogłam im ufać, ale ten przedmiot otwierał ranę tego, ile straciłam. Odwróciłam wzrok w stronę moich juków. Leżały nieopodal, w środku znajdowało się bezpiecznie skryte Jabłko Edenu. Moje przekleństwo. Moja odpowiedzialność. Przyczyna mojej straty i ucieczki. Wstałam, podeszłam do swoich rzeczy i wyjęłam czerwoną sakiewkę. Wróciłam do ogniska, po czym usiadłam po turecku, kładąc to pomiędzy nogami. Zaciągnęłam ciężko powietrze.

– To mi objawiło. – Rozwiązałam woreczek. – To jest przyczyną ataku na twierdzę i śmierci Mistrza.

   Wyjęłam Fragment Edenu. Azize spoglądała na Artefakt nieufnie. Najwidoczniej zrozumiała, co to i do czego mogło doprowadzić. Edward także spoglądał niepewnie, ale Aaron nie wiedział, co miał przed sobą. Jego reakcja była podobna do mojej, kiedy pierwszy raz ujrzałam Jabłko.

– Ten zwykły kawałek złota? – spytał.

– To jest ten Artefakt, o którym cię uczyliśmy – odparła Azize. – Jest potężny i niebezpieczny. Cytadela miała go chronić. Najwidoczniej Templariusze dopatrzyli się w końcu, gdzie zostało ukryte. – Spojrzała na mnie. – Teraz to na nas spoczywa obowiązek zabezpieczenia go. Nie może wpaść w ręce naszych wrogów, bo doprowadzi to do tragedii.

   Schowałam je do trzosu i przywiązałam do swojego pasa. Bezpieczniejsze było przy mnie niż w jukach.

– Będziemy musieli znaleźć jakieś miejsce dla niego – powiedziałam, niemal wyrzucając z siebie proste komunikaty. – Teraz jednak musimy czym prędzej stąd wyruszyć. Na morzu będziemy bezpieczniejsi. Obawiam się, że Templariusze mogą wysłać ludzi w pościg za Fragmentem Edenu.

– Moja córeczka jak zawsze ma na wszystko plan. – Uśmiechnął się ojciec – Tak szybko stałaś się dorosła.

– Może musiałam. – Wzruszyłam ramionami, chociaż w środku czułam ciążącą na mnie odpowiedzialność. – Wyruszymy o świcie, odpocznijcie.

   Położyli się i szybko zasnęli. Nie potrafiłam pójść w ich ślady, moje myśli zaczęły koncentrować się nad tym, aby jak najszybciej zniknąć z zasięgu Templariuszy. Wyjęłam osełkę i poprawiłam ostrość klingi. I tak była ostra, ale wolałam codziennie sprawdzać stan broni. Po tym, jak tyle razy musiałam jej dobywać, chciałam dbać o nią najlepiej, jak potrafiłam. Rano uzbroiłam się, uszykowałam proste śniadanie i obudziłam ich.

– Zjedzcie i wyruszamy – powiedziałam ze znużeniem. – Czeka nas długa trasa.

   Kiedy oni konsumowali posiłek, ja osiodłałam konie. Zagasili tlące się ognisko i dołączyli do mnie. Wsiadłam na konia, ruszając bez słowa. Po chwili zrównali się ze mną, wyczuwali chyba moją niechęć do rozmowy. Milczeliśmy, ale Aaron przerwał ten stan rzeczy i odezwał się:

– Jak tam było? – spytał. – Zanim to wszystko się zaczęło?

– Aaron – skarciła go Azize. – To chyba nie najlepszy moment, do poruszania takiego tematu.

   Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, kiedy wspomniał o Cytadeli. Po policzku spłynęła mi łza, ale otarłam ją szybko.

– Nie chcę o tym teraz rozmawiać – odparłam. – Zbyt wiele mnie to kosztuje.

   Po pewnym czasie męska część wysforowała trochę do przodu, chcąc sprawdzić dalszą drogę. Domyślałam się jednak, że to Azize ich wysłała, aby ze mną porozmawiać. Jechałyśmy strzemię w strzemię, przygarbiona patrzyłam bardziej na grzywę konia niż przed siebie.

– Co się tam wydarzyło? – zaczęła. – Oprócz ataku, czy ktoś cię tam skrzywdził? – spytała łagodnie.

   Pokręciłam głową. Rozumiałam, co miała na myśli, o to samo pytała po mojej podróży statkiem.

– Templariusze mnie skrzywdzili – odparłam, prostując się. – Odebrali mi coś. – Zacisnęłam mocniej ręce na wodzach. – W zasadzie kogoś.

– Skarbie – powiedziała cicho i kojąco. – Zginęło tam naprawdę wielu, Mistrz oddał swoje życie godnie.

– Nie mówię o nim – odparłam, a łzy cisnęły mi się do oczu. – Straciłam kogoś, kogo pokochałam. – Spojrzałam po chwili na Azize. – Odebrali mi kogoś wyjątkowego. Pragnę za to zemsty. Zabiłam tego, kto go zabił, ale to Wielki Mistrz Templariuszy nasłał swoich ludzi na twierdzę. Zemszczę się na nich wszystkich. Zniszczę tych, którzy chcieli sięgnąć po Jabłko Edenu. Jeżeli będzie trzeba, wyrżnę połowę Zakonu, ale pomszczę jego śmierć.

– Cokolwiek będziesz chciała zrobić – oczy Azize zapłonęły – masz moje wsparcie. Zbierzemy ludzi i raz na zawsze zniszczymy Zakon. Pamiętaj jednak, aby zemsta nie zawładnęła tobą.

– Nie zawładnie – odparłam. – Doda mi sił.

Opublikowano
Kategorie Assassin's Creed
Odsłon 591
1

Komentarze

Bez komentarzy

Dodaj komentarz