Nothing Is True, Everything Is Permitted – Część Osiemnasta

Wszystko, ale nie moja historia.

***

   Przygotowania zaczęłam z samego rana. Wstałam najwcześniej z lokatorów siedziby, spięłam włosy w ciasnego koka i po przyszykowaniu śniadania, rozłożyłam mapę na stole. Popijając wino, zaznaczałam węglem interesujące mnie punkty. Raz po raz zmieniałam węgiel na pióro i zapisywałam coś na kartkach. Naniosłam wszystko na mapę dopiero po jakiejś godzinie. Niedługo po tym wstali też pozostali. Podniosłam głowę i uśmiechnęłam się, widząc rozmawiającą trójkę. Najwidoczniej po rozmowie z dnia wcześniejszego dali spokój tej chorej nieufności.

– Macie tam śniadanie – powiedziałam. – Zaczekamy jeszcze na pozostałą dwójkę i zaczniemy.

   Ezio pocałował mnie w policzek, na co odpowiedziałam czułym uśmiechem. Patrzyłam na niego, aż zniknął w drzwiach naszej niewielkiej kuchni i wróciłam do przeglądania mapy. Po kilku minutach przyszli wszyscy i zasiedliśmy przy stole.

– Ezio, jak wczorajszy raport od Pedra? – spytałam.

– Ciągle na morzu – odparł chłopak. – Jeżeli jednak dobrze pójdzie, to wróci w przyszłym tygodniu, góra następnym.

   Pokiwałam w zamyśleniu głową. Wszystko ładnie do siebie zaczynało pasować. Zerknęłam jeszcze raz na zapiski, dodałam to, co powiedział brunet i przeszłam do rozmowy o naszych następnych ruchach.

– Zdaje się, że Templariuszy trawią dwie rzeczy. Wewnętrzna niezgoda i strach przed nami. Z wczorajszej rozmowy, którą podsłuchałam, wynika, że Henry przejął funkcje położoną wyżej od Rady i Harry’ego. Rozdzielił zadania i wyjechał gdzieś. Gdzie? Tego nie wiem. – Przeniosłam swoją uwagę na mapę. – Jeden z naszych celów udał się na front. – Wskazałam. – Michelletto ma za zadanie poprowadzić wojska nie tylko do obrony granicy, ale także zająć wrogie terytorium. Planują przejąć władzę w obu państwach, a dalej nawet na całym kontynencie.

– Jeżeli nie zaczniemy działać, ich zapędy mogą się niestety spełnić – zauważył Federico.

– Niestety mamy kolejny problem, który należy rozwiązać szybko. – Wskazałam na port i zaznaczoną przeze mnie blokadę. – Mają port w garści, do tego Kawkę powiązali z nami. Żeby było tego mało, Egido Troche, jak już zgłaszała nam Paola, jest teraz jedynym naczelnym sędzią. Ma wprowadzić surowe kary.

– Działają zarazem dobrze i nierozważnie – wtrącił Jack. – Strach powstrzymuje ludzi przed buntem, jednak jeżeli my uderzymy i pokażemy, że można działać, to szybko i łatwo podburzymy innych.

– Dokładnie. Do tego ich Bankier sam zauważył, że brakuje funduszy. Jeżeli uderzymy w niego i zabierzemy chociaż część pieniędzy, to najemnicy zaczną się buntować. Jest jeszcze sprawa Harry’ego i Wywiadowcy. Pierwszy z nich wyruszył na poszukiwania Jabłka. Podobno wiedział, gdzie ma się udać.

– Wątpię – mruknął ze wzgardą Sam. – Wiem, że nie powinno się lekceważyć wrogów, ale ich siatka wywiadowcza jest tak słaba, że nawet nie wiedzą, ilu ludzi im zniknęło. No i ilu pracuje dla mnie. Biorąc to pod uwagę, jakoś nie wydaje mi się, aby tak nierozgarnięta masa była w stanie odnaleźć Fragment Edenu.

– Obyś miał rację – zgodziłam się. – Przejdźmy jednak do konkretów. Najlepiej byłoby załatwić kilka spraw równocześnie, ale nie mamy tylu ludzi. Blokada, odcięcie od finansów i osłabienie pozycji Rady powinno być naszym priorytetem.

– Wszystkie zadania są równie ważne – zauważył Ezio. – Co więc proponujesz?

– Zrobimy to po kolei. BankierSternik Sędzia. A zabierzemy się do tego w ten sposób…

***

   Stałam na dachu. Dobrze wiedziałam, gdzie mieszkał mój cel, a tym samym znałam lokalizację skarbca Templariuszy. Namęczyliśmy się ze znalezieniem odpowiedniego momentu kilkanaście dni. Przynajmniej mieliśmy pewność, że wszystko dopięliśmy na ostatni guzik. Czekałam na zmianę warty. Codziennie o piątej rano żołnierze zmieniali się z następnymi. Dwóch na dachu, dwóch przy drzwiach głównych, około siedmiu w środku. Wyczekiwałam na kilkunastu mężczyzn, którzy powinni jak zawsze wyłonić się z prawego zakrętu. Wtedy mieli zwyczaj czekać, aż ich zmęczeni poprzednicy zejdą z posterunków i zdadzą im raport. Zajmowało to zawsze około dwudziestu minut. Z ich perspektywy mało. Dla mnie – wystarczająco.

   Rozległ się dźwięk idącej, częściowo opancerzonej zmiany. Zatrzymali się przed domem. To był mój moment, aby wkraść się tam i wykonać zadanie. Teoretycznie nic trudnego, szczególnie z takim przygotowaniem. Jednak wolałam zachować ostrożność, aby nie zgubiła mnie zbytnia pewność siebie, czy dawna szczeniacka brawura. Zaczekałam, aż z dachu zniknęła dwójka mężczyzn. Przeszłam na koniec mojego dachu i przeskoczyłam. Złapałam się krawędzi. Nie wymierzyłam tego dobrze, ale udało się. Wciągnęłam się na górę i jak najciszej przeszłam do dachowego tarasu. Otworzyłam drzwi małej zabudowy, która była przejściem pomiędzy tarasem a domem. Przeszłam tam bez problemu i znalazłam się w pałacyku Bankiera. Nie wiedziałam, czy powinnam najpierw zająć się strażą, czy celem. Pozwoliłam sobie na moment zastanowienia, myśląc, że dysponuję pewnym zapasem czasu. Usłyszałam śmiech, a po nim zamykanie drzwi. Tym razem szybciej zdali raport. Zmuszona zdecydowałam się wyczekać odpowiedni moment i wkraść się do pokoju mężczyzny. Wciśnięta w cień pomiędzy ścianą a szafą, zaczęłam odliczać. Raz, dwa – przeszli ludzie na dach. Trzy, cztery – kolejni udali się na najniższe piętro, słyszałam trzask drzwi. Pięć, sześć, siedem – następni minęli mnie, rozeszli się po terenie piętra, na którym stałam. Osiem, dziewięć – poszli do gabinetu i na ogród. Dziesięć, jedenaście – zamknęli drzwi frontowe. To był mój czas. Wytężyłam zmysły. Jeden znajdował się blisko. Postąpił kilka kroków. Miałam go jak na talerzu. Uderzyłam i wciągnęłam go we wnękę. Wychyliłam się i zaczęłam skradać, poruszając się jak najniżej na nogach. Dotarłam tak do następnego, stojącego koło balustrady. Podcięłam mu gardło, a zwłoki położyłam na podłodze. Na moim piętrze został tylko jeden. Stał przy drzwiach prowadzących do sypialni. W myślach dziękowałam zdolnościom Pająka, dzięki niemu znałam rozkład budynku na pamięć. Wyskoczyłam z ukrycia i jednym czystym cięciem przecięłam gardło strażnika. Otworzyłam drzwi. W środku paliła się jedna świeca, dająca delikatny półmrok. Na łóżku siedział mężczyzna w średnim wieku. Miał ciemne włosy, posiwiałe na skroniach, jego ubrania były proste, zaskakująco proste jak na kogoś zajmującego się finansami.

– Przyszłaś mnie zabić? – spytał, podnosząc wzrok. – Mów szczerze, przynajmniej tyle należy się przyszłemu trupowi.

– Zawadzasz mojej sprawie. Jesteś po stronie Templariuszy. Finansujesz wojnę – wymieniłam z pewną wzgardą. – Tak, przyszłam po twoje życie.

– W takim razie odciążę twoje sumienie.

   Nawet nie zdążyłam odpowiedzieć, a ten wyjął sztylet i przejechał ostrzem po swoim gardle. Szmaragdowa struga spływała po jego szyi, wsiąkała w materiał. Przez chwilę siedział, ale szybko stał się bezwładny. Opadł na posłanie, brocząc krwią okolicę. Ten desperacki gest zaskoczył mnie, ale sprawił, że nabrałam swego rodzaju szacunku do tego mężczyzny. Wolał zginąć na własnych zasadach, nie poddał się więc bez walki. Podeszłam i zamknęłam mu powieki, mówiąc:

– Spoczywaj w pokoju.

   Wyszłam z pomieszczenia i dobiłam pozostałych strażników. Na umówiony sygnał, w posiadłości pojawili się Asasyni. Zabraliśmy pieniądze ze skarbca, wiele kosztowności, słowem wszystkie wartościowe rzeczy. Wyszliśmy, zostawiając za sobą posiadłość pełną martwych ciał. Kiedy wszyscy opuścili budynek, podłożyłam ogień. Pierwszy cel został zlikwidowany, na mojej szyi zawisł kolejny medalion Templariuszy. Jednak to w żaden sposób nie podbudowało mojej pewności, że uporamy się z tą wojną. “To zaledwie jedna z wielu bitew – pomyślałam. – Jeszcze się okaże, kto zwycięży w ostatecznym rozrachunku. “

   Udaliśmy się do bazy, gdzie przeliczyliśmy pieniądze i oszacowaliśmy wartość pozostałych przedmiotów.

– Musimy to sprzedać, a potem będzie trochę czasu na przemyślenie następnych kilku ruchów – zauważył Sam. – Trzeba jednak dać odpocząć naszym ludziom, chociaż jeden dzień.

– Oczywiście – zgodziłam się, ale moje myśli przeniosły się już na inne tory.

   Niedługo mieli powrócić nasi dwaj żeglarze. Ojciec i Pedro byli istotni w następnej akcji i, mimo ich nieobecności, zaczęłam już planować wszystkie kroki. Gdy przyjaciele rozeszli się po kwaterze, ja zostałam przy stole. Wyjęłam mapę i przyjrzałam się jej, analizując kolejne elementy wstępnego planu. Dobiegły mnie głosy z kuchni, które wybiły mój umysł ze stanu skupienia.

– Nie macie wrażenia, że czasem bierze na siebie zbyt wiele ryzyka? – spytał Jack.

– Zauważyłem – przyznał Sam. – Mimo że nasi sojusznicy zbierają informacje, to dla nich nie jest nic więcej niż codzienność. Robi wiele osobiście. Uparła się nawet, że to ona powybija wszystkich z Rady.

– Zaczynam się o nią martwić. Była taka od zawsze, ale teraz robi się to niebezpieczne. Co, jeżeli wpakuje się przez to w śmiertelne kłopoty?

   Miałam ochotę przerwać ich rozmowę, ale stwierdziłam, że to bezcelowe. Postanowiłam posłuchać jeszcze chwilę.

– Też się tego obawiam – westchnął Sam. – Każdy z nas ryzykuje, walcząc z Templariuszami, ale ona wzięła na swoje barki zbyt wiele. Nawet teraz. My mamy sobie spokojnie odpoczywać, a ona co? Siedzi w mapach i planuje nasze następne ruchy!

   Nie usłyszałam dalszej rozmowy. Poczułam ręce Ezia, przesuwające się po moich udach i talii. Wyprostowałam się, chcąc obrócić w jego stronę, chłopak pocałował mnie jednak w szyję, więc odgięłam ją, dając mu większą swobodę. Czułam dreszcz na plecach, wiedział, gdzie pocałować, aby wywołać taki efekt.

– Ezio – westchnęłam, odsuwając mapy ze stołu.

– Tak, Mistrzu? – spytał, kiedy odwróciłam się w jego stronę.

   Położyłam dłonie na jego ramionach, po chwili wsunęłam jednak palce w jego włosy i pocałowałam go w usta. Przez głowę przeszła mi myśl, że pozwalam sobie na zbyt wiele, odrywając się od pracy. Chłopak jakby czytał mi w myślach.

– Może w końcu dasz sobie jeden dzień wytchnienia? – spytał, sadzając mnie na stole. – Mam wrażenie, że tylko nocą odpoczywasz. Nawet nie zawsze, bo często czytasz wtedy powtórnie raporty.

– Wiesz, że teraz wszystko zależy od naszych następnych kroków – powiedziałam. – Muszę się tym zajmować, inaczej nie damy rady.

– Pozwól jednak, że jeden dzień ci zabiorę, skarbie. – Zaczesał mi kosmyk włosów za ucho. Miałam nadzieję, że nie zauważył siwizny. – Proponuję dzisiejszy wieczór.

– Kochanie, naprawdę nie mogę – wyszeptałam. – Jesteśmy już coraz bliżej. Teraz, gdy zadaliśmy pierwszy cios, musimy jak najszybciej uderzyć ponownie.

– Może cię jakoś przekonam? – spytał.

   Pocałował mnie w szyję, ręką rozpinając mi guziki koszuli.

– Ezio! – zachichotałam. – Czy to ma być przedsmak? Powstrzymaj się trochę.

– To co, dasz się uprosić? – Uśmiechnął się.

– Nie mam innego wyboru. – Zapięłam guziki i poprawiłam włosy.

– Wieczorem zajrzyj do naszego pokoju – powiedział, odchodząc ode mnie tyłem.

   Z uśmiechem wróciłam do mapy, z trudem wracając do spraw, którymi zajmowałam się przed chwilą. Musiałam rozejrzeć się po porcie, miałam już plan na to, jak zniszczyć blokadę. Zaznaczyłam również plażę, która wydawała się idealna do przycumowania obu statków, bez wzbudzania podejrzeń. Po krótkim namyśle stworzyłam już prawie kompletny plan, jakim mogliśmy się posłużyć podczas walki ze Sternikiem. Złożyłam mapę i wyszłam z siedziby.

   Poszłam do portu. Wzdłuż brzegu oraz za linią pomostów cumowniczych dryfował szpaler statków wojskowych. Idąc wzdłuż portu, naliczyłam około stu okrętów, niejednokrotnie tracąc rachubę. Jedne były ustawione dziobami do otwartego morza, inne burtą, co stanowiło utrudnienie dla chcących staranować statki. Spędziłam tam trochę czasu, obserwując okręty. Do portu wpłynęło kilka kupieckich galer z krzyżami Templariuszy na masztach. Przestali się ukrywać, czuli się zbyt pewnie. Zamyślona nad ostatnimi szczegółami następnego ataku, udałam się do Gildii Złodziei.

– Shadow, miło cię widzieć. – Uśmiechnął się Federico, wychodząc mi na spotkanie. – Co cię tutaj sprowadza?

– Mam kilka pytań, ale może przespacerujemy się? – zaproponowałam.

– Nie ma sprawy.

   Wyszliśmy z terenu Lisiej Czupryny i zaczęliśmy spacerować po uliczkach Stolicy.

– Jak idą prace nad pociskami? – spytałam.

– Bardzo dobrze. Mamy już ponad pięćdziesiąt sztuk. Zapanuje tam prawdziwy chaos.

– To dobrze, należy się im – powiedziałam i znowu się zamyśliłam.

– Z pewnością to nie jedyne pytanie, jakie masz, zgadłem? – spytał Król Złodziei.

– Masz rację. – Westchnęłam. – Dręczy mnie kilka spraw, ale boję się, czy to nie zaszkodzi Bractwu.

– Z pewnością bardziej zaszkodzi tobie, jeżeli będziesz to skrywała w sobie. – Skręciliśmy w uliczkę prowadzącą do placu z pręgierzem.

– Obawiam się o naszych ludzi, Federico. Wysłałam dwójkę naszych poza państwo.

– Dwójkę bardzo dobrych – przypomniał mi. – Azize jest doświadczoną Asasynką, o Horacym można powiedzieć to samo. Wkradli się już w łaski Konstantyna. Z jego wsparciem to drobnostka.

– Może postąpiłam zbyt pochopnie, uderzając dzisiaj? Może okazać się, że nie jesteśmy na tyle silni, aby utrzymać tempo. Musimy ich wszystkich dopaść, najlepiej byłoby zrobić to za jednym razem, ale atak na Bankiera może zapoczątkować ich ucieczki.

– Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z naszym planem, niedługo będziemy mogli pożegnać się z dwoma kolejnymi filarami. Bez blokady i pieniędzy pozostała dwójka naszych przeciwników szybko upadnie. Zauważ, że bez Sędziego szybko się to wszystko posypie. To zapewni nam przewagę. Konstantyn da nam wsparcie, opanowanie przez nas Stolicy tylko ułatwi zadanie. Nawet jeżeli ktoś nam ucieknie, znajdziemy go.

– Masz rację. – Zatrzymałam się przed pręgierzem. – Pamiętasz, jak los nas połączył? – spytałam, spoglądając na towarzyszącego mi mężczyznę.

– Spotkaliśmy się tutaj ponad trzy lata temu. Wtedy nie miałaś w sobie aż tylu wątpliwości.

– Ale wówczas na moich barkach nie spoczywał aż taki ciężar, jak dziś. Byłam odpowiedzialna za siebie, Aarona, może trochę za ojca. Byłam głupią nastolatką, której zachowaniem kierował bunt, a całość traktowałam jako przygodę.

– Po prostu nie rozumiałaś jeszcze, w co się wpakowałaś. Wydawało ci się, że wszystko pójdzie po twojej myśli, nie czułaś tego, że coś może się spieprzyć. – Uśmiechnął się. – A dzisiaj wiesz już, o jaką stawkę toczy się ta gra. Czy wiedząc, co cię czeka, zdecydowałabyś się jeszcze raz wdać w ten konflikt?

   Zastanowiłam się, wpatrując w orła na szczycie pręgierza. Tyle przeżyłam, odrzuciłam i dostałam od losu. Cztery lata wcześniej nie myślałam, że w ogóle opuszczę wyspę, a co dopiero zwiedzą prawie cały glob. Uśmiechnęłam się.

– Zdecydowałabym się. Takich rzeczy nie da się żałować ani chcieć się pozbyć. Są zbyt piękne. – Spojrzałam na niego. – A zawarte sojusze i przyjaźnie zbyt ważne.

***

   Po rozmowie z Lisią Czupryną poszłam jeszcze na targ i kupiłam trochę wina, owoców, świeży chleb i inne produkty spożywcze. Zaniosłam to do kuchni. Rozkładając produkty, zastanawiałam się, jak to było, że potrafiłam tak lekko przechodzić nad czymś takim, jak morderstwa. Przychodziło mi to tak łatwo. Od mojego pierwszego zabójstwa minęło około siedmiu lat, gdybym wtedy wiedziała, że w przyszłości będzie to codzienność… Otrząsnęłam się z rozmyślań i spostrzegłam, że nastał wieczór.

   Weszłam do pokoju, który dzieliłam z ukochanym. Po Eziu nie było śladu. Posłanie było w takim samym ładzie, jak rankiem, jedyną różnicę stanowiły kwiaty i koperta, leżące na mojej poduszce. Uśmiechnęłam się. Nie spodziewałam się takich podchodów z jego strony. Zaciągnęłam się intensywnym zapachem żonkili i otworzyłam kopertę. Na pergaminie napisał krótki liścik.

Wyjdź z naszej siedziby i skręć w stronę rzeki. Kiedy do niej dojdziesz, natrafisz na godny ciebie widok. Udaj się czerwoną ścieżką, a dotrzesz na miejsce naszego spotkania.

   Mimochodem westchnęłam, ponownie zaciągając się zapachem kwiatów. Założyłam płaszcz i wyszłam, biorąc ze sobą bukiet. Na ulicy ciepły wiatr przyniósł za sobą zapach kwiatów. Na ziemi leżały kolejne żonkile, z karteczką, na której napisał Dla mojego skarbu. Podniosłam je i poszłam dalej. Po drodze zbierałam kolejne bukieciki, śmiejąc się. Mijający mnie ludzie uśmiechali się na mój widok, jedna z kobiet nawet zaczepiła mnie, mówiąc:

– Musi panienka mieć naprawdę wyjątkowego wielbiciela. Idąc w tamtą stronę znajdzie panienka jeszcze wiele kwiatów.

   Poczułam, jak moje policzki się zarumieniły. Podziękowałam, kryjąc twarz w kwiatach. Czułam się jak młoda pannica, pierwszy raz kochająca kogoś po kryjomu. Moje kroki były lekkie i pełne energii, kiedy podbiegałam do następnych żółtych plam, wybijających się na tle innych kolorów. Uśmiechałam się cały czas, śmiałam przy każdym kwiatku. Dotarłam do brzegu rzeki z naręczem pełnym kwiatów, a tam zaskoczył mnie kolejny widok. Byłam pewna, że czerwona ścieżka to tylko jakieś poetyckie odniesienie do koloru otoczenia, na ten przykład budynków lub bruku. Tu także jednak mnie zadziwił. Przez mostek i dalej prowadził czerwony dywan z płatków róż. Poczułam wzruszenie, jakiego jeszcze nigdy nie zaznałam. Zaczął zapadać zmrok, płatki coraz mniej wybijały się na tle ścieżki. Nagle skręcały w mały drzewostan. Udałam się za ścieżką, widząc małe punkty świateł. Wzdłuż dróżki stały rozpalone pochodnie. To było piękne, a najpiękniejszy widok czekał mnie dopiero na końcu. Leśne poszycie ustąpiło białemu piaskowi, po chwili również drzewa oddały okolicę pod władanie plaży. Mała zatoczka wyglądała na praktycznie pustą. Na środku rozpalone było ognisko, za nim morska tafla odbijała ostatnie światła zachodzącego słońca. A na tle tego pięknego horyzontu stał Ezio. Zaśmiałam się mimowolnie, ale nawet mój śmiech przepełniało wzruszenie. Podeszłam do chłopaka, chcąc go przytulić, a ten przyklęknął na jedno kolano i wyjął małe pudełeczko.

– Shadow, moje słońce, najjaśniejsza gwiazdo wśród nocnego nieba. Czy zechciałabyś świecić mi do końca naszych dni?

   Nawet nie zauważyłam, a kwiaty upadły na biały piach plaży. Z moich oczu popłynęły łzy, dłońmi zasłoniłam usta, aby nie usłyszał mnie cały świat. Upadłam na kolana naprzeciw chłopaka i obsypałam go pocałunkami. Nie potrafiłam nic powiedzieć, mój głos uwiązł w gardle.

– Uznam to za tak – powiedział brunet, nasuwając na mój palec pierścionek ze srebra. Był prostą obrączką, ale jego widok sprawiał mi wielkie szczęście.

– Ezio – wyszeptałam w końcu. – Nie spodziewałam się, ja… Po prostu nie wiem, jak mam ci to powiedzieć.

– Cśiii… Nie musisz mi nic mówić, kochanie. – Złożył na moich wargach słodki pocałunek. – Słowa są tutaj zbędne.

   Oddałam kolejny pocałunek. Potem jeszcze jeden i kolejny. Zaczął odpinać moją koszulę, pieścić moje piersi. Westchnęłam z zadowolenia. Mało mnie interesowały spartańskie warunki, rozkoszowałam się naszą upojną nocą zaręczynową. Zebraliśmy się jednak przed północą i wróciliśmy do siedziby. Gdy tam weszliśmy, czekał nas zaskakujący widok.

– Aaron, tato! – zawołałam, wchodząc.

   Naręcze kwiatów, które zabraliśmy z plaży, posypało się na podłogę. Podbiegłam do brata, który podniósł mnie i okręcił się wraz ze mną, niczym za starych czasów. Cmoknął mnie w policzek, na co Ezio zareagował żartobliwym tekstem:

– Nie spoufalaj się nadto z moją narzeczoną.

   Na chwilę zaległa cisza. Nie wiedziałam, czym była spowodowana. Tak szybkim rozwojem wydarzeń, tonem, jakim to powiedział, czy może jeszcze czymś innym. Milczenie przerwał Sam.

– Za naszą młodą parę. – Wzniósł toast. – Abyście byli szczęśliwi.

   Tak rozluźnionego dnia nie pamiętałam od dawna. Pozwoliliśmy sobie na odpoczynek, przetykany raportami z miasta i treningiem. Miałam nadzieję, że to nie zaważy na wyniku naszych przygotowań, ale okazało się, że niepotrzebnie się tak spinałam, bo wszystko szło po naszej myśli. Dwa dni po naszych zaręczynach do portu przybył Francesco, który nie miał jednak dobrych wieści.

Opublikowano
Kategorie Assassin's Creed
Odsłon 515
0

Komentarze

Bez komentarzy

Dodaj komentarz