Nothing Is True, Everything Is Permitted – Część Ósma

Pracowałam dla państwa, chcąc poprawić byt ludzi.

***

   Od momentu, w którym dowiedzieliśmy się czegoś więcej na temat Bractwa i Zakonu minęły dwa zaskakująco spokojne dni. Nawet jak na to, że płynęliśmy pirackim okrętem, wszystko wydawało się ciche, opanowane, ale może to wrażenie spowodował tylko spokój, jaki spowijał moją duszę i umysł. W końcu nie goniłam za odpowiedziami, a i moje prywatne sprawy i odczucia zaczynały się normować.

   Nocą obudziło mnie ciche skrzypnięcie drzwi. Chociaż nie miałam powodu się martwić, to odruchowo starałam się zrozumieć, co się dzieje. Kajutę dzieliłam z ojcem i Aaronem, ale brat nadal spał, słyszałam, jak chrapał na swojej pryczy. Przekręciłam się leniwie na drugi bok i otworzyłam zaspane oczy. Rozejrzałam się i zauważyłam stojącego w wejściu Edwarda. Wpadający z pokładu blady blask oświetlił go od tyłu, więc doskonale widziałam jego sylwetkę i każdy ruch. Pirat uśmiechnął się lekko, przykładając palec do ust. Wskazał głową na drzwi, zarzucił na ramiona trzymany płaszcz i wyszedł. Niewiele myśląc, wstałam, wsunęłam nogi w buty i podążyłam za nim, również zakładając swoje odzienie. Owiało mnie zimne powietrze, dlatego ściślej otuliłam rozgrzane ciało płaszczem, ale widok, który zobaczyłam, był warty kilku chwil zimna, wręcz odebrał mi mowę z zachwytu. Wokół panowała piękna, zimowa noc, czyste niebo zdobiły miliony gwiazd, które rozjarzyły się swoim chłodnym blaskiem. Morze było wyjątkowo spokojne, a żagle tylko lekko napełnione, prawie wcale. Gładka tafla wody odbijała nocne niebo niczym lustro, załamując powierzchnię jedynie przy burcie. Gdyby nie to, granica między morzem a niebem byłaby niemal niezauważalna. Edward stał przed wejściem do kajuty, czekając na mnie.

— Tu jest tak pięknie — wyszeptałam. — Mogłabym spędzić całą wieczność, patrząc na to.

   Na pokładzie zastaliśmy niewielu ludzi, tylko tylu, ilu potrzeba było do ewentualnego zwijania żagli i oczywiście Connor za sterem. Stanęłam na dziobie okrętu, wpatrując się w okolicę. Aż po horyzont woda i niebo tworzyły prawie nierozróżnialną strukturę. Ojciec stanął obok i objął mnie ramieniem. Wtuliłam się w niego, czując się w jego ramionach małą dziewczynką, dzieckiem. Chciałam stać tak jak najdłużej, nawet milcząc. Przerwałam jednak ciszę, bo przypomniałam sobie, że chciałam go o coś spytać:

— Płyniemy do Cytadeli znacznie wcześniej, niż bym się spodziewała. Myślałam, że najpierw poabordażujemy kilka statków i dopiero ruszymy w jej kierunku.

— Tak też będzie. Płyniemy w kierunku Cytadeli, fakt, ale tylko i wyłącznie dlatego, że podróż tam zajmie sporo czasu, a i musimy uwzględnić ewentualny przestój. Niedługo wpłyniemy też na teren uczęszczany przez statki handlowe, co oznacza, że możemy się jeszcze dodatkowo obłowić. Zanim dotrzemy na spotkanie, będziemy piracić i bawić się w najlepsze. — Przez kilka minut trwała przyjemna cisza, którą przerwało jego ciężkie westchnienie. — Jest też jeszcze coś, co powinnaś wiedzieć. — Spojrzał mi w oczy, odsuwając mnie na długość ramion. — Co do Cytadeli… Ten staruch przez osobisty zawód stracił zaufanie do kobiet, wstępujących w szeregi Bractwa. Możliwe, że będziesz musiała przygotować się na — urwał i odwrócił wzrok — na spędzenie pół roku w twierdzy.

— Co takiego?! — zawołałam, niszcząc urok nocy. Czułam smak rozgoryczenia, który na moment przykrył chęć dołączenia do Bractwa. — To niesprawiedliwe! Czy to taka wielka różnica, mężczyzna nie może zawieść czyjegoś zaufania? A zresztą, nawet jeśli, to zawiodła go konkretna osoba. Dlaczego więc ja mam płacić za czyjeś przewiny?

— Hej, za nic nie płacisz. — Przyciągnął mnie do siebie i pocałował w czoło, tak jak powinien robić ojciec, pocieszając swoje dziecko. — Wprowadzono taką zasadę w momencie, gdy mój rocznik opuszczał Cytadelę. Ja znam twoją wartość i wiem, że to zbędny element prowadzonej przez niego gry. Gdybym nie był kimś na kształt banity, postawiłbym się w twoim imieniu, zrobiłbym wszystko, aby to pominąć. Jednak obecnie jestem zmuszony tańczyć jak on tego chce. Obiecuję, że wrócę po ciebie tak szybko, że nawet się nie obejrzysz. Wstawię się równo po stu osiemdziesięciu dniach, o ile w ogóle Mistrz rozkaże ci zostać. Byłby głupcem, gdyby nie wziął pod uwagę twoich zdolności. W końcu sama założyłaś ruch oporu o identycznych ideach co nasze Bractwo, to mówi samo przez się! — Zaczesał mi kosmyk niesfornych włosów za ucho. — Gdy już będziemy ponownie razem, popłyniemy na morze. Zdobędziemy sławę godną Asasynów-piratów, zarobimy i osiedlimy się gdzieś na stałym lądzie. W trójkę. Ja, ty i Aaron. — Uśmiechnął się, na co nie mogłam zareagować inaczej, jak tym samym. — Zbudujemy chatę na nabrzeżu, w której zamieszkamy. Wtopimy się w ludzi, a mój statek przycumujemy nieopodal, dla nas i załogi. Będziemy pływać wtedy, gdy się nam zamarzy i robić to, co zapragniemy. Tylko proszę, wytrzymaj te przeklęte sześć miesięcy i zagraj mu na nosie.

— Postaram się. — Przytuliłam go. — I pamiętaj, że trzymam cię za słowo, tato — wypowiedziałam to słowo z pełnym przekonaniem. Nie potrafiłam już dłużej lekceważyć więzi, jaka zaistniała między nami. — Jestem gotowa wstąpić do waszego Bractwa i ponieść wszelkie wiążące się z tym koszty. A jeżeli przy okazji zrobię komuś na złość, to przynajmniej nie będę się nudzić.

— Nie da się ukryć, że wdałaś się we mnie. — Uśmiechnął się, czochrając moje włosy. — Chcesz stanąć za sterem?

   Ochoczo skinęłam głową, odpędzając rozgoryczenie, jakie mnie dopadło podczas rozmowy. Nie powinnam sobie zaprzątać głowy tak daleką przyszłością, w końcu jeszcze wiele mogło się wydarzyć. Tata zarzucił mi rękę na ramię i poszliśmy na mostek. Connor chciał przekazać ster Edwardowi, ale ten wskazał na mnie. Drugi kapitan nawet na moment się nie zająknął, ustępując mi miejsca i zszedł z pokładu. Uchwyciłam ster i uśmiechnęłam się pod nosem. Przy takiej pogodzie pływanie okrętem nie było problemem, Pedro niejednokrotnie powtarzał, że to najlepsze warunki do wstępnej nauki. Do rana wczułam się tak bardzo, że gdy o świcie wiatr stał się lepszy, nawet nie myślałam o oddaniu steru. Prawdopodobnie w przypadku nagłego załamania pogody nie potrafiłabym opanować okrętu, ale wtedy czułam się naprawdę pewna siebie.

***

   Mijały kolejne dni, a my nieustannie płynęliśmy w kierunku Cytadeli, o której opowiadał mi ojciec. Myśl o tamtym miejscu sprawiała, że mój humor się pogarszał, ale było wiele okazji, abym o tym zapominała. Aaron dbał o to, zajmując mi czas codziennymi treningami i wycieczkami na bocianie gniazdo. Nieustannie wypatrywaliśmy statków handlowych i szczerze niecierpliwiliśmy się, kiedy jakiś spotkamy. W końcu napatoczył się jeden, ale to nie mnie przypadł zaszczyt przyniesienia tej informacji. Wypatrzył go Aaron, który tego dnia sam wspiął się na punkt obserwacyjny. Ledwie zeskoczył z lin, od razu przybiegł do nas, rozradowany.

— Niewielki dwumasztowiec na północ od nas! — zawołał, podając ojcu lornetkę, ja po raz kolejny stałam przy sterze. — Płynie w tym samym kierunku, jednak szybko go dogonimy.

— Przygotować się do abordażu! — zakomenderował ojciec, na co rozległ się ochoczy ryk piratów. — W końcu nadarza się kolejna okazja do zabawy, mam nadzieję, że nie zapomnieliście jak machać tymi błyskotkami, które nosicie przy pasach!

   Ludzie rozpierzchli się przygotować swoją broń, linki z hakami, nabić pistolety i armaty. Connor zmienił mnie przy sterze, zazwyczaj to on zostawał na okręcie podczas ataków. Przytroczyłam miecz, sprawdziłam mechanizm ostrza i również naładowałam swój pistolet. Edward podzielił pomiędzy nas swoje, więc wraz z bratem mieliśmy po jednym. Stanęłam przy burcie, czekając podekscytowana. Aaron zajął miejsce obok, obdarzając mnie swoim zawadiackim uśmiechem. Oboje byliśmy gotowi walczyć ramię w ramię z piratami i doskonale wiedzieliśmy, że znów rozlejemy krew. Zbliżaliśmy się do celu szybko. Gdy znaleźliśmy się już wystarczająco blisko, ojciec zszedł na pokład i rzucił do nas przez ramię jeszcze jedną uwagę:

— Trzymajcie się raczej z tyłu.

   W jednej chwili wciągnięto banderę, zarzucono bosaki i zaatakowano. Spojrzałam na Aarona i skinęłam mu głową, nie mieliśmy zamiaru odstawać od reszty załogi. Razem przeskoczyliśmy na drugi statek, kierując się za Brodatym Lee. Tutaj kończyła się nasza jedność.

   Lądując, wpadłam na jednego z marynarzy, którego od razu powaliłam ciosem ukrytego ostrza. Wstając, wyjęłam miecz. Walka rozgorzała na dobre. Uskoczyłam przed ciosem miecza jednego z ludzi. Zawirowałam zwinnie i znalazłam się przy nim, omijając kolejny sztych. Cięłam go przez brzuch, otwierając jak prosiaka. Wnętrzności z pewnością wylały się na wierzch, ale nie poświęciłam temu większej uwagi. Rzuciłam się na następnego mężczyznę, podcinając mu ścięgna i zaszarżowałam do innego przeciwnika. Niedługo po tym, jak znalazłam się na pokładzie, wszystko się zakończyło. Nasza załoga była zbyt dobra dla marynarzy. Żołnierzy zresztą też nie zastaliśmy zbyt wielu, dlatego szybko opanowaliśmy statek. Kilku piratów dobijało rannych, kiedy wraz z ojcem i Aaronem zeszliśmy na dół, do ładowni. Przejrzeliśmy towary. Jedwab, przyprawy korzenne, drogie alkohole, wszystko drogie i warte spieniężenia. Do tego znaleźliśmy duże zapasy pożywienia i wody pitnej. Przenieśliśmy wszystko na nasz okręt, rozsypaliśmy proch strzelniczy, który mieli ze sobą tamci i odpłynęliśmy, zostawiając ogień. Po kilku minutach byliśmy świadkami wybuchu. Eksplozja zniszczyła podbity okręt, zatapiając jego szczątki na dnie. Odpłynęliśmy w swoją stronę, świętując pierwsze w tym sezonie zwycięstwo.

   Nie musieliśmy czekać zbyt długo, aby napotkać kolejne okręty handlowe. Faktycznie wpłynęliśmy na teren, który o tej porze roku obfitował w przepływające statki różnych spółek i indywidualnych kupców. Musiałam przyznać, że spodobały mi się te ataki z dwóch powodów. Doskonalenie swoich umiejętności walki i sprawdzanie ich od razu w praktyce było oczywiście czymś niewątpliwie praktycznym, ale silniej oddziaływała na mnie adrenalina, krążąca w żyłach z każdym zbliżającym się abordażem. Nic nie mogło się równać z ekscytacją, której doświadczałam w trakcie walki, dreszczem emocji towarzyszącym przygotowaniom do ataku, wreszcie satysfakcji, jaka budziła się we mnie przy każdym udanym starciu, sparowanym ciosie, skrzyżowaniu klingi z przeciwnikiem. A zwłaszcza z tym, kiedy udawało mi się dokonać czegoś nowego, czego nie spodziewałam się ani ja, ani nikt inny.

   Jednego razu zdobyłam się na akt bliski szaleństwu, decydując się na wyprzedzenie załogi w przedostaniu się na pokład atakowanej jednostki. Takielunek tamtego statku był uszkodzony, więc zanim nasi zaczepili haki, ja uwiesiłam się na przywianej przez boczny wiatr linie i odbiłam się od burty. Rozbujana natychmiast przeniosła mnie na drugą stronę. Wylądowałam twardo na środku pokładu, wyciągając miecz. Otoczyło mnie kilku mężczyzn, ale nawet przez chwilę nie dostrzegłam głupoty swojego czynu, nie odczułam cienia strachu. Zanim się zbliżyli, wypuściłam dwa noże, zabijając tym samym najbliższych marynarzy. Jednego, stojącego na mostku kapitańskim, powaliłam strzałem w głowę. Byłam w tym coraz lepsza. Uchyliłam się przed ciosem kolejnego, schyliwszy się. Podniosłam się i cięłam równocześnie od dołu, rozcinając mu klatkę piersiową, przebijając serce. Wyszarpnęłam miecz i obróciłam się, parując cios atakującego. Szybka parada, cięcie w słabo osłoniętą szyję i po nim. W tym momencie obok mnie zjawił się ojciec, rozłupując czaszkę następnego strzałem w tył głowy. Powalił jeszcze jednego cięciem przez pierś i uśmiechnął się.

— Nieźle — powiedział w przerwie pomiędzy jednym a drugim mężczyzną.

— Uczę się od najlepszych — odparłam, rzucając precyzyjnie kolejny nóż, zabijając zbliżającego się w naszą stronę przeciwnika.

   Pomiędzy nami świsnął sztylet, który powalił innego atakującego. Obejrzałam się w stronę, z której nadleciał. Aaron stał na schodach prowadzących na mostek kapitański, uśmiechnął się do nas i zawołał:

— Uczcie się od mistrza! — roześmiał się wesoło, na co nie mogłam opanować szerokiego uśmiechu.

   To był już dziesiąty atak, w którym uczestniczyłam z bratem. Czułam się tak pewnie na morzu i w walce, jakbym żyła tak od lat. Jakbym od dziecka wspinała się po linach, zabijała marynarzy, a potem spokojnie łupiła ładownie i podpalała ograbioną jednostkę. Miałam to we krwi i, jak się okazało, to samo tyczyło się przynależności do Bractwa.

   Wieczorem, jeszcze tego samego dnia, siedzieliśmy z Aaronem na dziobie statku i podziwialiśmy gwiazdy. Wymienialiśmy się tym, jakie gwiazdozbiory rozpoznajemy na niebie, śmialiśmy się z niektórych nazw, ale urok prysł, gdy przypomniałam sobie, jak robiliśmy to samo na naszej plaży w ładne, letnie dni. Westchnęłam, wracając myślami do przyjaciół. Brakowało mi ich. Mimo przygód, nic nie było w stanie ich zastąpić, wymazać z mojej podświadomości. Zastanawiałam się, co u nich, a mój umysł zamiast radosnych wizji snuł same przygnębiające możliwości. Aaron zauważył, że coś jest nie tak. Objął mnie ramieniem i spytał delikatnym głosem:

— Co to za smutna minka? Coś się stało?

— Nic — odparłam, ale widziałam jego nalegający wzrok, zbyt dobrze mnie znał. — No niech ci będzie — westchnęłam. — Tęsknię do starych czasów. Chciałabym wrócić do tamtych dni na Amie, które spędzaliśmy razem. Nie znaliśmy słowa obowiązek, a dzień jutrzejszy niósł za sobą znane, ale jednak niepowtarzalne możliwości. Mieliśmy siebie, nie liczyło się nic poza tym, czy będziemy mogli spotkać się rano lub po południu. A teraz? — Spojrzałam w dal. — Nawet nie wiemy, co dzieje się u nich. Pedro płynął ponownie na wyspę, więc poprosiłam go o przekazanie im wiadomości, aby się nie kontaktowali. Teraz zamiast jakiejkolwiek szansy na listowne rozmowy, nawet nie mamy możliwości powrotu w rodzinne strony. Jesteśmy obecnie niemile widziani wszędzie, gdzie sięgają Templariusze i siły Arynii. Czyli w kraju i jego koloniach prawdopodobnie nie mamy co się pokazywać, bo czeka nas ekstradycja lub szybki stryczek.

— Shadow, wiem, że za nimi tęsknisz, mam to samo. Staram się nie myśleć, co z nimi, a już całkowicie nie myślę o tym, co może stać się z nami, jeśli damy się złapać. — Pogładził moje ramię. — Chłopaki też z pewnością chcieliby wiedzieć, co się z nami stało. Jednak, tak jak mówisz, chwilowo to niemożliwe. Opowiedzieliśmy się po jednej ze stron. Czas pokarze, czy dane nam będzie wrócić do dawnego życia. Myślę jednak, że to trochę potrwa. Szczególnie teraz…

— Szczególnie teraz, gdy musimy płynąć do Cytadeli — wtrącił ojciec, wpychając się między nas. — Słyszałem połowę waszej rozmowy. — Objął nas, przyciągając siłą do siebie. — Pozwólcie, że coś wam zdradzę w sekrecie, ale musicie obiecać, że zostanie to między nami. — Ściszył konspiracyjnie głos, co trochę mnie rozbawiło. — Nie boję się śmierci, jest mi codzienną towarzyszką i ryzykiem zawodowym. Ale jak sobie pomyślę, że mam znowu wejść do tamtej twierdzy, mam ciarki na plecach. — Wstrząsnął się teatralnie. — Chcecie wiedzieć dlaczego?

— Jasne. — Uśmiechnęłam się.

— Nawet gdybyśmy nie chcieli, to i tak nam powiesz — dodał brat, również się uśmiechając.

— Bo tam jest nudno jak cholera! — zaśmiał się Edward. — Ale nie tylko to mnie odpycha. Nawet nie wiecie, jak rygorystyczne były kiedyś warunki. Kiedy mnie przyjęto na nauki, miałem dziesięć lat. Cytadela nawet najweselszych ludzi potrafi przygasić, szczególnie źle oddziałuje na dzieci. Wyobrażacie sobie odebrane rodzicom dziecko, które nie miałoby doła? Do tego jeszcze ścisłe zasady, za których nieprzestrzeganie wyciągane są ciągłe kary? — Zamyślił się. — Wiecie co, najrzadszym zjawiskiem były tam dziewczyny i chyba nie dziwię się, dlaczego. Nie mam tu na myśli stereotypów dotyczących kobiet, tylko właśnie ten rygor. Niewiele dziewczyn potrafiłoby przez to przejść. — Pokiwał głową. — Asasyni woleli oddawać synów na swoich spadkobierców, nawet Mistrz Shalim nie zabrał do Cytadeli swojej córki, a w zasadzie szybko ją odesłał. Była cztery lata starsza ode mnie, ale nie nadawała się do Bractwa. Poznałem ją przez przypadek, ale później też było o niej głośno. Odesłana do matki, uciekła z Templariuszem. To był najgorszy cios, jaki mógł spaść na Mistrza. I nie zgadniecie co! — Uśmiechnął się perfidnie. — Dorobiła się własnej wyspy, dwójki dzieci… Tych ślubnych, bo ma jeszcze niesforną córeczkę z pewnym piratem.

   Otworzyłam szeroko oczy i obejrzałam się na ojca. Moja twarz z pewnością wyrażała szok i musiałam wyglądać zabawnie, bo ojciec omal nie wybuchnął śmiechem. Aaron też był zaskoczony, chociaż trochę mniej niż ja.

— Luisa? Moja matka miała być Asasynką?! — spytałam z niedowierzaniem. — Ta sama kobieta, która siedziała w pałacu i cały czas krytykowała moje poczynania, jest córką Mistrza?

— Tak — potwierdził całkiem już poważnie. — Jesteś wnuczką samego Mistrza. Starca, który już dawno powinien pogodzić się ze zdradą córki. Nie zrobił jednak tego i wysłał najbardziej niesfornego Asasyna na jej poszukiwanie. To właśnie była moja misja. Wszyscy mieli założyć nowe ognisko Bractwa, wspomóc stare, ale nie, ja dostałem najdziwniejsze. Miałem wrócić z nią do niego, namówić ją na nawrócenie. Nie wyszło, chociaż kręciłem się wokół niej bardzo długo. Wysyłałem listy, z którymi musiałem się nieźle namęczyć, żeby brzmiały romantycznie, spotykałem się z nią przy każdej okazji. Czułem, że to marnowanie czasu, a jak w oko wpadła mi jeszcze matka Aarona, to myślałem, że zwariuję. Chociaż jak na was patrzę, to było warto przemęczyć się z tą jędzą, a Mistrzowi ktoś musi w końcu uświadomić, jaka jest prawda.

— Niech zgadnę. Tym kimś będę ja — powiedziałam, powoli otrząsając się z szoku. — Jedno jest pewne. Luisa nigdy nie żyła w myśl Bractwa.

— Credo, którego was w niedalekiej przyszłości nauczę, nigdy nie stanowiło dla niej żadnej wartości. Najważniejsze były luksusy, pieniądze i jej zachcianki. Pociągała ją tylko władza. Dlatego wybrała Bernarda, a tobie zakazała spotkań ze mną. Rozpoznała symbol na moim palcu i bała się, że zagrożę temu, co zbudowała.

— Czym jest ten symbol? — spytał Aaron, chociaż w ciemności nie mogliśmy nic dostrzec.

— Wyjaśnię wam wszystko. To, co już potraficie, stanowi niewątpliwie podstawy bycia dobrym wojownikiem. Jednak aby zostać Asasynami, musicie jeszcze przebyć daleką przeprawę poprzez zapamiętanie Credo i historię tego, co musimy chronić.

   Skinęłam głową i zamyśliłam się. Skoro moja matka była Asasynką, to z pewnością znała podstawowe umiejętności, którymi się fascynowałam. Niewątpliwie właśnie to zafascynowanie sprawiało, że starała się odciąć mnie od nich, zabraniając mi wszystkiego, co jej zdaniem było niewłaściwe. A może obawiała się, że któregoś razu gubernator nabierze podejrzeń, że jego żona chowa na dworze małego wroga? Zacisnęłam pięści, czując rosnącą złość na kobietę, która chociaż wydała mnie na świat, nigdy nie kochała mnie jak matka.

— Wiecie co? — spytałam, patrząc na brata i ojca. Jedynych bliskich, których faktycznie mogłam nazwać rodziną. —  Czas zabrać się do roboty. Bo kto inny zrobi na złość mojej matulce, jeśli nie ja?

   Oboje uśmiechnęli się szeroko:

— Moja krew — powiedział ojciec, klepnąwszy mnie lekko w plecy.

— No i moja! — zaśmiał się brat.

   Z uśmiechami na ustach udaliśmy się do kajuty na spoczynek. Następnego dnia czekała nas dalsza podróż, byliśmy coraz bliżej portu, o którym kiedyś słyszałam od Pedra. Mieliśmy tam sprzedać niepotrzebne zdobycze, zaopatrzyć się na dalszą drogę i spędzić trochę czasu na lądzie. Nawet nie wiedzieliśmy, jaka miła niespodzianka tam na nas czekała.

***

   Przybiliśmy do brzegu południem, trzy dni później. Na pomoście kilku mężczyzn odebrało rzucone cumy i przywiązało je do brzegu. Zrzuciliśmy trap i zeszliśmy w trójkę z pokładu. Po tak długiej wyprawie dziwnie mi było stąpać po stałym lądzie, powtarzało się to zawsze, kiedy więcej czasu spędziłam na statku. Brakowało mi kołysania fal, ale wiedziałam, że prędzej czy później się od tego odzwyczaję. Mieliśmy do sprzedania sporo zdobycznego towaru, dlatego pierwsze co zrobił ojciec, to udał się do jednego z czekających na brzegu kupców. Wszędzie tam, gdzie zawijali piraci, znajdowali się gotowi na ubicie z nimi targu. Po kilkunastu minutach rozmowy, mężczyźni w końcu doszli do porozumienia. Ojciec zabrał kupca do ładowni, po czym zwołał kilku piratów do zniesienia towarów na brzeg. Pozostawił piratów i tragarzy kupieckich pod okiem Connora, a potem wrócił do nas zadowolony.

— Znowu się obłowiliśmy. Na pokładzie podzielimy zysk pomiędzy załogę, ale dopiero później. — Podniósł głos. — Panowie, mamy teraz tydzień luzu!

   Rozległ się okrzyk wolności i nim się rozejrzeliśmy, piraci rozeszli się, każdy w swoją stronę. Podejrzewałam, że niejeden z nich miał tutaj swoją ulubioną kurtyzanę, a kto wie, może jakąś piracką żonę i ukrywaną przed resztą rodziny załogę. Ojciec patrzył za nimi, kręcąc głową jak za pociesznymi dzieciakami, po czym obrócił się do nas.

— Lada chwila poznacie kogoś szczególnego. — Uśmiechnął się tajemniczo. — Znając życie, postara się zaskoczyć mnie w jakiś sposób, to taka nasza mała tradycja.

   Kiedy to mówił, w tłumie zauważyłam zakapturzoną postać. Zbliżała się z głową zwróconą w dół tak, że nie widziałam twarzy. Ktokolwiek to był, znał się na tym, jak pozostać niezauważonym, bo musiałam się wysilić, żeby nie zniknął mi z oczu. Widząc moje skupienie, ojciec także obejrzał się przez ramię. Jego uśmiech stał się szerszy, widocznie spodziewał się tej osoby.

— Azize, moja droga! — zawołał, wychodząc kilka kroków na powitanie.

   Kobieta zdjęła szpiczasto zakończony kaptur swojego szarego płaszcza. Ciemne włosy posypały się kaskadą lekkich fal, okalając twarz o śniadej cerze. Podeszła do nas i dopiero wtedy miałam okazję się jej przyjrzeć. Była mniej więcej mojego wzrostu, długie rzęsy osłaniały jej brązowe, bardzo czujne i bystre oczy. Prosty nos i ładne, lekko zarysowane usta wręcz perfekcyjnie pasowały do jej szczupłej twarzy, którą oznaki czasu musnęły niezwykle oszczędnie. Wyglądała na trochę młodszą od ojca, może była w jego wieku. Uśmiechnęła się, chociaż widziałam, jakim spojrzeniem nas omiotła – nieufnym, taksującym.

— Witaj, Edwardzie — powiedziała melodyjnym głosem. — Jak miło, że ponownie zjawiasz się na moim terenie. Tym razem nie zniszcz żadnej tawerny, moi ludzie nie mają zamiaru ponownie ratować skóry tobie i twoim rozbrykanym przyjaciołom.

— Ciebie też miło widzieć — odparł, ściskając jej rękę.

   Uchwycili się mocno dłońmi za przedramiona i ścisnęli je. Nowoprzybyła wzmocniła gest, klepnąwszy ojca w ramię. Ten zaśmiał się, puszczając jej rękę:

— Pewne rzeczy się nie zmieniają, prawda?

— Prawda — przyznała, przenosząc uwagę na nas. — A ta dwójka? Nie słyszałam, abyś zaciągał nowych do załogi.

— Sami się przypałętali — powiedział, stając za nami i kładąc ręce na naszych ramionach. — A tak na poważnie, to moje dzieci. Shadow i Aaron.

  W pierwszej chwili kobieta zmarszczyła brwi, jakby niedowierzając, ale szybko jej zaskoczenie ustąpiło pewnej ekscytacji. Uśmiechnęła się, najwidoczniej rozbawiona tym, co powiedział.

— Czyżbyś w końcu postanowił zostać tatusiem? — spytała żartobliwie.

— Bardziej to my postanowiliśmy stać się jego dziećmi — zaśmiał się Aaron.

   Kobieta wyraźnie się rozluźniła, zauważyłam to po jej postawie. Wcześniej stała tak, jakby w każdej chwili mogła zaatakować lub ataku uniknąć, teraz stała swobodniej, przeniosła cały ciężar ciała na jedną nogę i oparła jedną dłoń na biodrze. Ojciec zostawił nas na chwilę samych, bo poszedł po coś na statek. Azize spojrzała na nas, poważniejąc.

— Czyli to wy jesteście tą dwójką, która żyła na wyspie nie wiedząc o sobie? — spytała.

— Ciekawi mnie co jeszcze o nas wiesz — odparłam. — Ale tak, to my.

— Wiem tylko tyle, ile wygadał wasz tatuś. Czyli pewnie niewiele, ale ważniejsze jest to, co wiecie wy. Przystąpił już do treningów?

— Więcej sami zrobili, niż ja ich nauczyłem — powiedział tata, podchodząc. — Wszystko opowiemy ci w Bazie.

— Chyba nie myślisz, że wprowadzę tam niewtajemniczonych — odparła, na co podciągnęłam rękaw u lewej ręki.

— Chyba możesz nam zaufać — powiedziałam, uśmiechając się lekko.

   Kobieta spojrzała na karwasz, łapiąc mnie za nadgarstek i obracając moją ręką w obie strony. Uśmiechnęła się.

— Porządna robota, więc raczej nie przeleżała dwudziestu lat w pirackiej skrzyni. — Obróciła się i ruszyła w głąb portu. — Chodźcie więc, zaznajcie gościnności dzikokontynentalnych Asasynów.

   Nim się zorientowałam, wmieszała się w tłum. Gdyby nie zatrzymała się kawałek dalej, miałabym problem, aby ją odszukać. Przecisnęliśmy się przez tłum kupujących, podążając za kobietą. Azize nie miała większych problemów w poruszaniu się pomiędzy mieszkańcami i turystami, niektórzy nawet schodzili jej z drogi. Nie dziwiłam się, było w niej coś, co budziło respekt, ale i sympatię. Kiedy opuściliśmy plac targowy, zrobiło się znacznie swobodniej. Zaczekała, aż dołączyliśmy i zaczęła opowiadać:

— Zanim przejdziemy do czegoś mniej oficjalnego, zacznę od kwestii najważniejszej w kontekście naszego Bractwa. U nas jest spokój od Templariuszy. Co prawda czasami zdarzy się, że spróbują odbudować swoją sieć, ale od kilku lat jest względnie dobrze. Ostatnio słyszałam jednak o mobilizacji tych sukinsynów. Kilku mieszkańców, których podejrzewaliśmy o kontakty z nimi, wyjechało gdzieś całymi rodzinami. Podejrzewam, że wynieśli się w miejsce bardziej im dogodne.

— A co z naszymi? — spytał ojciec, który zrównał się z rozmówczynią.

— Coraz częściej słyszy się o odłamach — westchnęła. — Moi ludzie i ja także rozpatrujemy taką możliwość. Jestem nadal wierna, ale Mistrz tylko nas ogranicza.

— Wiesz, że ja od dawna stoję z nim na bakier — ojciec nie krył uśmiechu, chociaż temat na pewno należał do poważnych. — Jak tylko przyjmie moich następców, najprawdopodobniej rzucam to wszystko w diabły.

— Widzę, że nadal masz w sobie coś z dawnego Asasyna. — Jej głos wyrażał rozbawienie. — Nic się nie zmieniłeś, odkąd wyszedłeś z Cytadeli.

— No co ty nie powiesz. — Zarzucił włosami w zabawny sposób. — Wiem, że nadal jestem tak samo pociągający.

— Chyba śnisz. — Popchnęła go ze śmiechem, na co odwdzięczył się tym samym. — Mówiłam. Wieczne dziecko!

— A ty za to od zawsze jesteś strasznie poważna — odgryzł się, najwidoczniej znali się od dawna. — Zabierasz się wraz z nami do Mistrza?

— Tak myślę. — Pokiwała głową. — Wyruszymy razem, odwdzięczysz się za te wszystkie lata nadużywania mojej gościny.

— Dasz nam trochę odpocząć, prawda? — spytał Aaron, wtrącając się.

— Jak znam życie, zanim wasza załoga dojdzie do siebie, miną co najmniej dwa tygodnie. — Wzruszyła ramionami. — Będziecie mieli mnóstwo czasu na odpoczywanie.

   Podczas rozmowy przemierzyliśmy już część dzielnicy przyportowej i skręciliśmy w jedną z pustych uliczek. Po kilku minutach dotarliśmy do średniej wielkości dziedzińca między domami. Nigdzie nie widziałam wejścia czy okien. Uniosłam brew, rozglądając się uważnie. Kobieta zauważyła to i zaśmiała się.

— Myślałaś, że mamy wejście na widoku?

— Nie na widoku, tylko w murze — powiedziałam, prawie natychmiast czując zażenowanie z powodu tego słabego żartu. — Widzę jednak, że gdzieś je ukryliście.

— Chyba umiecie się wspinać. — Podeszła do ściany i w kilku susach znalazła się na górze. — No dobra, zobaczymy, jak sobie poradzicie.

   Uśmiechnęłam się pod nosem i podbiegłam do ściany. Wybiłam się i wykorzystując siłę rozpędu, wykonałam kilka szybkich kroków po murze, a potem złapałam wystającego uchwytu. Stamtąd krótka trasa do płaskiego dachu zajęła mi zaledwie moment.

— Widzę, że robisz to od lat. — Uśmiechnęła się kobieta, kiedy wciągałam się na krawędź obok niej. — Coś czuję, że bez trudu się dogadamy, dziewczyno.

— Również odnoszę takie wrażenie, madonna — odparłam, klęcząc.

— Mów mi Azize. — Wyciągnęła rękę i pomogła mi wstać. — To mnie postarza. 

   Zaśmiałam się lekko, otrzepując kolana. Zaraz dołączyli do nas faceci i razem podeszliśmy do klapy w dachu. W drewnie wyryty został znak Asasynów, widoczny nawet pod warstwą nawianego piasku. Szatynka otworzyła właz i wpuściła nas do środka. Zsunęłam się na dół zaraz za ojcem. Znaleźliśmy się w niedużej sali, którą oświetlało kilka świec w pajęczaku pod sufitem. Ściany wykonano z żółtego kamienia, prawdopodobnie piaskowca, podłogę z tego samego materiału wyłożono trzcinowymi matami. Gdzieniegdzie widać było bluszcz, pnący się po ścianach, co nadawało uporządkowanemu wnętrzu zaskakująco dzikiego charakteru. Kobieta wprowadziła nas dalej, do znacznie większego pomieszczenia, które prawdopodobnie stanowiło miejsce spotkań. Na środku stał sporych rozmiarów drewniany stół, a jedną ścianę przyozdobiono mapą świata, dokładnie taką samą jak ta, którą otrzymałam od kapitana. Kamienną podłogę przykryto dywanem, także ozdobionym symbolem Bractwa. Musiałam przyznać, że mimo prostoty, całość wyglądała całkiem przytulnie. 

— Witajcie w Kwaterze Głównej. — Azize mówiła do wszystkich, ale przez moment wydawało mi się, że czułam jej wzrok na sobie. — Tutaj spotykamy się z Braćmi i Siostrami, gdy potrzeba narady. Po lewej macie do dyspozycji kwatery dla gości. — Spojrzała na Edwarda. — Proponuję spędzić tutaj chociaż jedną noc. 

— Ja tam zabieram syna na zwiedzanie nocnego miasta. — Uśmiechnął się Edward i klepnął Aarona w plecy. 

   Chłopak zaskoczony uderzeniem zachwiał się i postąpił parę kroków do przodu, ale uśmiechnął się i pokiwał głową. Mogłam się spodziewać, że ojciec zabierze go do burdelu na męski wieczór. W końcu Edward nie pozwoliłby, żeby jego syn nie skorzystał z okazji na poznanie cielesnych uciech. Wywróciłam tylko oczami, nie komentując tego i podeszłam przyjrzeć się mapie. 

— A córkę? — spytała kobieta, najwidoczniej potraktowała to poważniej niż ja. — Zostawisz dziewczynę samopas w nieznanym jej mieście? 

— No raczej nie zabiorę swojej księżniczki do domu rozpusty albo obskurnej tawerny! — sprzeciwił się, jakby mnie w ogóle tam nie było. — Zresztą, potrafi o siebie zadbać. 

— Nawet jeśli, nie uważasz, że powinniście spędzić czas razem, zamiast za spódniczkami się rozglądać? — Kłóciła się z nim, jakby była naszą matką, a znała nas zaledwie od kilkunastu minut. — Masz tutaj dwójkę przyszłych następców i członków Bractwa, których powinieneś wyszkolić i mieć na oku, ale nie, wolisz się bawić w przystani! 

— Och, dziękuję za jakże życiowe porady, pani Zawsze Wiem Najlepiej! — warknął ojciec. 

— Azize — powiedziałam łagodnie, kładąc dłoń na jej ramieniu. Nie chciało mi się wysłuchiwać tej sprzeczki, a trochę wolnego od ich towarzystwa wydawało się kuszącą opcją. — Zostawmy panom jedną noc. Niech pójdą, zaleją się w trupa i obudzą jutro z kacem gdzieś w rynsztoku. Nam krzywdy tym nie wyrządzą, co najwyżej sobie. 

   Kobieta spojrzała na mnie, jakbym zwariowała, ale mrugnęłam ukradkiem, ściskając jednocześnie jej ramię. Chyba podchwyciła temat, bo spuściła z tonu: 

— Niech wam będzie — westchnęła. — Lećcie sobie na nocne uciechy, my zrobimy sobie babski wieczór. 

— Przynajmniej ona rozumie, czego potrzebuje facet. — Ojciec wytknął język w kierunku Azize, na co kobieta wywróciła oczami. — Chodź, Aaron, idziemy się zabawić. 

— Do zobaczenia jutro, Shadow — powiedział brat, dziwnie milczący ostatnimi dniami. — No i oczywiście pani. 

   Azize skłoniła tylko głowę, odprowadzając ich wzrokiem w stronę wyjścia. Gdy zniknęli z Kwatery, opadłam na stojące przy stole krzesło. Kobieta odwróciła się do mnie, lekko uśmiechnięta. Przysiadła się obok, wsparła głowę na ręce i przypatrywała mi się przez chwilę. 

— Jesteś bardzo podobna do ojca — powiedziała w końcu. — Wydaje się, że masz więcej rozsądku niż on. No i sprytnie rozegrane z tym spiciem, chociaż nie wiem, czy taki przytyk na nich wystarczy.  

— Dzisiaj tak się złożyło, że to ja robię za tą ogarniętą — zażartowałam. — Nie było sensu ich zatrzymywać, bo i tak postawiliby na swoim, a podobno są dorośli. Jeżeli przegną to będzie ich sprawa, mnie to nie dotknie. — Westchnęłam. — Zresztą, potrzebuję chociaż jednego dnia bez nich. Uwielbiam ich, ale odrobina innego towarzystwa nie zaszkodzi.  

— Nie dziwię się. — Pokiwała głową. — Całą podróż być jedyną kobietą na statku to chyba katorga, szczególnie w towarzystwie mężczyzn takich, jak oni. 

— Idzie przywyknąć, mam wrażenie, że nawet przejęłam trochę z ich mentalności. Nawet ich niewybredne żarty przyjmuję z większym rozbawieniem niż niektórych komików. — Wzruszyłam ramionami. — Zresztą, większość życia spędziłam w męskim towarzystwie. 

— Czyli to ci nie pierwszyzna. — Wstała. — Przyniosę może wino i coś do jedzenia — zaproponowała. 

— Pójdę z tobą — odparłam, również się podnosząc. — Nie będę siedzieć bezczynnie. 

— Nie ma sprawy. — Uśmiechnęła się serdecznie i ruszyła w stronę kuchni. — Muszę przyznać, że dawno nie spotkałam młodej dziewczyny, tak ochoczej i zdecydowanej na przystąpienie do Bractwa. Jesteś tego pewna? 

— Dla mnie to praktycznie coś oczywistego — odparłam, podążając za nią. — Od lat nie jestem typową dziewczyną, która rzuciłaby wszystko dla ożenku i odrobiny stabilizacji. Wolę zostać kimś, kto może zmieniać losy innych, a przynajmniej mieć poczucie, że mogę coś takiego zrobić. 

— Cieszę się, że nie wdałaś się w Luisę. — Skrzywiłam się na wzmiankę o matce. Azize zauważyła moją minę. — Chyba Edward powiedział ci, kim była, prawda?

— Tak — przyznałam. — Ale staram się to wyprzeć ze swojej świadomości. Nigdy nie miałyśmy najlepszych relacji, szybko zaczęłam nią gardzić.

— Normalnie bym cię za to skarciła — spojrzała na mnie wyrozumiale. — Jakby nie było, pozostaje twoją matką, ale jako Asasynka masz w naturze gardzenie takimi jak ona.

   Weszłyśmy do czegoś, co przypominało polową kuchnię. Palenisko i blaty wyglądały na wykonane z piaskowca, za to szafy zrobiono z porządnego drewna. Azize podała mi dwa kielichy i butelkę wina, sama zaś wzięła z szafy ser i jakieś suche ciasto. Zasiadłyśmy ponownie w głównej sali i rozluźniłyśmy się. 

— Opowiesz mi coś o sobie? — spytała uprzejmie, polewając wino. — Chciałabym bliżej poznać nową Siostrę w naszych szeregach. A jak Mistrz cię przyjmie to kto wie, czy i nie wyciągnęłabym ciebie z tego pirackiego okrętu. 

— Najpierw chciałabym usłyszeć coś o tobie — odparłam, odłamując sobie kawałek ciasta. Było naprawdę kruche i wyczuwałam w nim nutę cytryny. — Mam nadzieję nie wypaść przy tobie słabo. 

— Dobrze. — Zakręciła kielichem, wprawiając wino w falowanie. — Zacznę może od tego, że mój ojciec był Asasynem w tym rejonie od dwóch pokoleń. Chcąc kontynuować dzieło mojego dziadka, zebrał pod swoją komendą ludzi podległych Mistrzowi i utrwalił sieć Bractwa na tym terenie. Pomagałam mu w wywiadzie odkąd miałam sześć lat. Nawet nie wiesz, jak wiele mówi się przy dzieciach, mogłam podsłuchać więcej niż niejeden dorosły szpieg. Potem grupa się powiększyła o nowych rekrutów, głównie ludzi z niższych warstw, którzy w Bractwie odnaleźli oparcie. — Uśmiechnęła się lekko do wspomnień. — Jak miałam dziesięć lat, poszłam do Cytadeli na nauki. Rok po mnie zniesiono ten nakaz, ale szkolenie musieliśmy dokończyć. Gdzieś w międzyczasie poznałam też twojego ojca. Spotkaliśmy się na treningu, kiedy wyłapano najbardziej charakterystyczne osoby i przydzielono nas do jednej grupy. Nie było tam żadnej dziewczyny, z którą mogłabym się dogadać, ale nie przeszkadzało mi to, pod tym względem byłam podobna do ciebie. Znalazłam wspólny język z twoim ojcem, najlepiej nam się ćwiczyło w parze. Edward od tamtej pory został moim dobrym przyjacielem, w zasadzie najlepszym. Kiedyś myślałam nawet, że mogłoby coś z tego być, ale nie ma o czym gadać, bo szybko ten idiotyczny pomysł uleciał mi z głowy. Po śmierci mojego ojca przejęłam dowodzenie i poszerzyłam wpływy. Od Mistrza praktycznie już się odcięłam, jednak nadal nieoficjalnie. — Wzięła łyk wina. — To chyba tyle z ważniejszych spraw.

— Rozumiem. — Pokiwałam głową i opowiedziałam jej o sobie.

   Mówiłam ogólnikami i tylko o najważniejszych rzeczach. Nie chciałam otwierać zbyt wielu spraw przed nadal obcą kobietą, dlatego powiedziałam to, co prędzej czy później wygadałby ktoś z załogi. Przede wszystkim opowiedziałam jej o akcji w Stolicy i tym, jak w ogóle natknęłam się na temat Bractwa. Wspomniałam też o naszej małej organizacji z wyspy, z której byłam nadal bardzo dumna.

— Dobra jesteś — przyznała, gdy skończyłam. — Chętnie bym cię zatrzymała, naprawdę. Ale może trochę mniej oficjalnych tematów nie zaszkodzi, co ty na to?

— Dawno nie miałam z kim porozmawiać o czymkolwiek innym niż pogoda, okręt czy walka — zaśmiałam się. — Powiedz mi w takim razie, jaki kolor lubisz.

— Najbardziej szary. — Uśmiechnęła się i podjęła temat. — A ty?

— Raczej ciemne. Po prostu. — Wzruszyłam ramionami. — Nie wiem, co mnie podkusiło z białym płaszczem. Po walce więcej czasu zajmuje mi spranie z niego plam niż przygotowanie do samej walki. Planuję go zmienić.

— Może w takim razie pójdziemy jutro na małe zakupy? — zaproponowała.

— Czemu nie — zgodziłam się.

   Rozmowa przeprowadziła nas od zwykłych tematów upodobań związanych z ubraniami czy jedzeniem aż po to, jaką bronią walczyło nam się najlepiej. Rozmawiałyśmy do późnego wieczora, po czym położyłyśmy się w jednym z pokoi. W skromnej kwaterze Azize znalazło się miejsce na wąski materac, który przeniosłyśmy z innego pomieszczenia, dlatego położyłam się u niej. Jeszcze przed snem, gdy zdmuchnęłyśmy już świece, z rozbawieniem dyskutowałyśmy na temat tego, w jakim stanie wrócą Aaron i Edward. Przez ten jeden wieczór opowiedziałyśmy sobie sporo pomniejszych anegdot z naszej przeszłości i czułam, że znalazłby się jeszcze niejeden temat do rozmów z nią. Nie myślałam, że tak łatwo nawiążemy kontakt, ale najwidoczniej męski zawód Asasyna sprawił, że obie nadawałyśmy na tych samych falach. W końcu poszłyśmy spać. Rano, gdy przebierałam się w pożyczoną od kobiety koszulę, Azize zauważyła niewielką bliznę po postrzale.

— Zszywał cię Brodacz? — spytała.

— Tak — odparłam, przeciągając ubranie przez głowę. — Dlaczego pytasz?

— To ja go nauczyłam i widzę, że naprawdę dobrze mu to wychodzi — powiedziała z pewną dumą. — Z tego co zauważyłam, panowie nie wrócili. Idziemy zobaczyć, czy Edward leży gdzieś twarzą w błocie?

— Oby nie ściągnął na tę drogę Aarona — zaśmiałam się, na co odpowiedziała uśmiechem.

   Wyszłyśmy i udałyśmy się jeszcze niezaludnionymi uliczkami w stronę portu. Rozmawiałyśmy o tym, na czym powinnyśmy skupić się podczas nadchodzących treningów. Chociaż znałyśmy się od kilku godzin, ja traktowałam ją już jak mentorkę i przyjaciółkę, której od zawsze mi brakowało. Kobieta wydawała się naprawdę życzliwa i miałam nadzieję, że nasze relacje utrzymają przyjacielski charakter. Gdy doszłyśmy na targowisko, Azize zabrała mnie na stoisko ze świeżymi owocami. Kupiłyśmy kilka jabłek, których sadzonki z pewnością pochodziły z importu, i zjadłyśmy po jednym. Było to miłą odskocznią od suszonego mięsa na statku.

— Jak będziemy wypływać, musimy kupić trochę owoców — powiedziałam, ogryzając owoc.

— Przynajmniej na pierwszy tydzień — zgodziła się. — Prawdopodobnie dłużej nie wytrzymają.

   Poszłyśmy dalej. Kobieta poruszała się ulicami z taką samą lekkością, z jaką ja przemierzałam kiedyś miasteczko na Amie. Na samą myśl o tamtych latach i ówczesnej beztrosce dopadła mnie nostalgia, ale nie miałam na nią czasu. Azize zatrzymała się przed budynkiem z szyldem krawca, po czym wprowadziła mnie do środka. Ukłoniła się lekko i opisała zamówienie. Krawiec szybko zdjął miarę i obiecał, że potraktuje to jako zadanie priorytetowe. Zdziwiło mnie, że tak szybko miał wykonać wzór, który pani Smith zajął co najmniej tydzień. Spytałam o to kobietę, kiedy znowu wyszłyśmy na ulice.

— Jeden z naszych — powiedziała krótko. — Plany płaszczy zna na pamięć i wie, jak szybko potrafią się niszczyć. Szczególnie kiedy trafi się na godnego przeciwnika, który cię poharata.

   Musiałam przyznać jej rację. Mój płaszcz nadal nosił nieudolne ślady mojego szycia na ramieniu w miejscu, gdzie trafiła mnie kula. Odnotowałam w pamięci, żeby przy następnej okazji rozważyć zamówienie kolejnego takiego odzienia.

   Zwiedziłyśmy pół miasta i zawitałyśmy w dzielnicy portowych burdeli, kiedy w końcu natrafiłyśmy na Aarona. Chłopak chrapał w najlepsze, leżąc w stogu siana obok jednej ze stajni. Spojrzałyśmy na siebie z Azize, a nasze myśli poszły jednym torem. Podeszłyśmy do niego jak najciszej, po czym szybko złapałyśmy za nogi i ręce. Nim się zorientował, wrzuciłyśmy go do koryta z wodą. Dopiero spotkanie z zimną cieczą obudziło mojego brata, który zakrztusił się, ale niemal od razu otrzeźwiał.

— Co jest? — warknął bełkotliwie, wywlekając się z koryta, kiedy my zanosiłyśmy się śmiechem.

— Jak zwykle miałam rację, tak oto kończą się wyprawy z piratami do nocnego miasta — powiedziała Azize, tłumiąc śmiech. — Teraz dostaniecie wycisk.

— Nieźle wczoraj zabalowaliście — dodałam, widząc brata w takim nieporadnym stanie. Na płaszczu miał nawet widoczne plamy po rumie. — Jeszcze nie wytrzeźwiałeś do końca.

— To tylko lekka niedyspozycja — odparł burkliwie, ale jego niepewny chód przeczył temu.

   Z kulą u nogi, jaką okazał się mój nietrzeźwy braciszek, szukanie ojca potrwało trochę dłużej. Znalazłyśmy go kilka uliczek dalej, koło portowego burdelu. Szedł z butelką alkoholu i przyśpiewywał sobie. Zataczał się, ale humor ewidentnie mu dopisywał.

— Edward! — zawołała go Azize, doganiając. — Zawsze to samo. Czy ty nigdy nie możesz mnie posłuchać?

— Cześć słonko — powiedział, kiedy zarzuciła sobie jego rękę na ramię. Język plątał mu się mocniej niż u Aarona. — Żałuj, że nie poszłaś z nami, było wręcz cudownie.

   Pokręciła głową i skinęła na mnie. Zaprowadziłyśmy naszych pijanych towarzyszy do siedziby. Było to utrudnione, tym bardziej że nie chcieli współpracować, a niemal na każdym rogu ojciec zaczepiał skąpo ubrane prostytutki. W końcu udało nam się zaciągnąć ich na miejsce. Gdyby mieszkańcy nie byli przyzwyczajeni do widoku pijanych marynarzy, najpewniej zwrócilibyśmy na siebie uwagę połowy portu.

— Odszukaj przycisk do wejścia zapasowego — powiedziała Azize w przerwie pomiędzy wymianą zdań z Edwardem. Aaron nie stawiał się już tak bardzo, najwidoczniej wyczerpany kacem.

— Macie tutaj coś takiego? — spytałam, wytężając wzrok.

   Na ścianie przykrytej bluszczem zobaczyłam niewielką płytkę w kształcie czaszki. Bez zastanowienia pociągnęłam ją, chwyciwszy za oczodoły. Czaszka okręciła się, poprzestawiała ruchome elementy i utworzyła logo Asasynów. Po chwili obok mnie otworzyło się przejście. Azize zaciągnęła do środka marudzącego Edwarda, a ja poprowadziłam Aarona. Przejście zamknęło się za nami niemal natychmiast.

— Niezłe — pochwaliłam. — Wasz patent?

— Zostało stworzone jeszcze przed moim ojcem, prawdopodobnie na szkicach zabranych przez mojego dziadka z Cytadeli — odparła. — Było tu, odkąd pamiętam, więc nigdy nie dociekałam, kto to wymyślił.

   Zaprowadziłyśmy ich do wolnego pokoiku i zamknęłyśmy tam na klucz. Przez chwilę słyszałam oburzone warczenie ojca, ale niedługo potem ucichło. Wtedy uchyliłam drzwi i zajrzałam do środka. Oboje spali na posłaniach tak, jak ich zostawiłyśmy. Wzniosłam oczy ku niebu.

— Co alkohol robi z ludźmi — westchnęła Azize. — Dajmy im czas do jutra, wtedy dopiero dojdą do siebie.

— A my co, mały trening? — spytałam, nie mając ochoty ciągnąć tematu ich ekscesów.

— Chyba tak nam przyjdzie — zgodziła się. — Potem zrobimy papierkową robotę i zobaczymy co dalej.

   Przebrałyśmy się i wyszłyśmy na plac, gdzie pokazałam Azize, co potrafiłam. Podczas sparingu zobaczyłam też, jaką techniką posługiwała się ona. Szybkość i zwinność cechowały nas obie, pod tym względem sposób walki był zbliżony, jednak ja częściej unikałam, zbliżając się do wroga, ona wolała nacierać i wykorzystywać ewentualne luki.

— Chciałabym zobaczyć cię w prawdziwej walce — powiedziałam, kiedy skończyłyśmy.

— Ja chyba wolałabym nie — odparła, ocierając kark z potu. — Uwierz, że to nie są zbyt piękne widoki. Zresztą, sama wiesz, jak to wygląda.

— Każdy, kto zabija, musi być przygotowany na takie widoki. Pierwszy trup mnie zdruzgotał, ale to jak każdego. Może zabrzmię jak niepoczytalna morderczyni, ale każde śmiertelne starcie pozwala mi na odnalezienie nowych technik i nowych błędów, których muszę się wystrzegać.

— Rozumiem, co masz na myśli. — Położyła mi dłoń na ramieniu. — Miałam to samo, kiedy byłam w twoim wieku. Kobiety nie są stworzone do wojaczki, a jednak niejednokrotnie mamy więcej ognia niż faceci, szczególnie jeśli same musiałyśmy się uczyć jak używać mieczy.

   Gdy o tym wspomniała, przed oczami stanął mi Samuel, który w panice uciekł z karczmy, gdy zaatakowali nas tamci mężczyźni. Już wiedziałam, że należeli do Zakonu Templariuszy, śmiertelnych wrogów nie tylko mnie, ale całego wówczas nieznanego mi Bractwa. Wrogów, którzy otaczali mnie tak niebywale blisko, a o których istnieniu nigdy wcześniej nie wiedziałam. Nim to wybrzmiało w mojej głowie, przypomniałam sobie, jak tego samego wieczoru chłopak mnie pocałował. Mimo upływu czasu, nadal nie wiedziałam, co o tym myśleć.

— Chodź, pomogę ci z dokumentami — powiedziałam, odganiając myśl. Chyba bałam się wniosków, jakie mogłam wysnuć.

— Dziękuję. — Uśmiechnęła się. — Dawno nie miałam pomocy w tym nudnym zajęciu.

   Siedziałyśmy w sali głównej, stół zawaliłyśmy dokumentami. Posegregowałyśmy raporty osobno, spisy ostatnich wydarzeń osobno, a jeszcze w innym miejscu odłożyłyśmy listę spraw, które Azize planowała załatwić przed wyprawą. Razem szło nam szybko, a przy tym dowiedziałam się trochę o funkcjonowaniu Bractwa. Zauważyłam, że wiele elementów wiązało się z pewną biurokracją, ale nie taką rządową, a bardziej wojskową, jakby kwatera stanowiła biuro polowe, w którym zbiera się sztab. Właśnie analizowałyśmy doniesienia o emigracji kilku Templariuszy, kiedy do pomieszczenia wbiegł chłopak na oko ze dwa lata młodszy ode mnie.

— Madonna! — zawołał od progu, kłaniając się. — Nowe wieści!

— Mów — powiedziała od razu.

— Po pierwsze rozpoczęły się sztormy. — Zagryzłam wargę, bo oznaczało to opóźnienie w wypłynięciu. — Po drugie, Templariusze przegrupowują się w Stolicy, na terenie Arynii. Podejrzewa się, że właśnie tam osiedlił się ich Wielki Mistrz, od czasów rozbicia jego wpływów na półwyspie.

   Ten fakt zdecydowanie jeszcze mniej przypadł mi do gustu. To stamtąd uciekaliśmy w takim pośpiechu po naszej akcji, to tam nabawiliśmy się większej ilości wrogów, niż mogłam sobie wyobrazić. W Stolicy przebywał wówczas mój brat, Templariusz. Kto wie, co w tym czasie się wydarzyło. Przemilczałam to jednak, nie chcąc wszczynać tematu przy obcym chłopcu.

— Dziękuję, Andre — powiedziała Azize. — Możesz odejść.

   Gdy zniknął w drzwiach, obróciła się do mnie i zaczęła tłumaczyć:

— Mam listowny kontakt z większością zaprzysiężonych Mistrzowi. W Stolicy jednak jest tylko jeden taki człowiek, tamtejsza siatka należy do zdecydowanie zbyt słabych, aby utrzymać ład. Czas wytłumaczyć ci kilka najważniejszych spraw, po twoim przystąpieniu prawdopodobnie tam się udamy.

— Udamy? — spytałam podejrzliwie. Ojciec nie wspominał, że planował powrót w tamte strony.

— Tutaj moi ludzie są dobrze przygotowani, praktycznie cały kontynent nam podlega, stąd też nie mamy problemu z Templariuszami. Stary Kontynent niestety takowe ma.

— Wiem coś o tym — westchnęłam. — Podczas pobytu w Stolicy okradłam kogoś, kto najprawdopodobniej należał do Templariuszy, a i przez większość życia mieszkałam pod jednym dachem z ich członkiem.

— To jak walka z Hydrą. — Podniosła plik dokumentów. — Odetniesz jedną głowę, ale to jej nie zabije, co najwyżej zepchnie do podziemia. — Odrzuciła jedną z trzymanych kartek. — Ale zawsze gdzieś pozostają następne głowy, które będą chciały wyjść.

— W takim razie trzeba się postarać bardziej. — Uśmiechnęłam się lekko, ale wyczuwałam powagę sytuacji. — Rozumiem, że ta walka trwa od wieków i zapewne jeszcze tyle samo potrwa. Postaram się jednak przysłużyć w tej bitwie.

   Kobieta uśmiechnęła się i poklepała mnie po ręce.

— Jestem dumna z twojego zapału, naprawdę. Ale tak jak mówisz, to walka na całe wieki, a my jesteśmy tylko pionkami w tej rozgrywce.

   Pokiwałam w zamyśleniu głową. Musiałam przyznać, że jak na pionek w tej grze, okazałam się wyjątkowo ważną figurą.

***

   Sztormy uziemiły nas na dwa miesiące, więc wraz z Azize trenowałam codziennie. Stałyśmy się sobie bardzo bliskie, nawiązując silną relację nie tylko jako mentorka i uczennica, ale i jako kobiety. Ojciec w tym czasie przyłączył się do treningów i zajął się szkoleniem Aarona, chociaż musiałam przyznać, że w pewnym momencie nasze treningi zaczęły przypominać grupowe sparingi.

  Jednego dnia, kiedy zakończyliśmy trening, usiedliśmy w czwórkę na dachu. Był już czerwiec roku 1598, moje siedemnaste urodziny. Właśnie w ten dzień wraz z Aaronem poznałam podstawowe zasady naszego Credo. Powstrzymaj swe ostrze nim zabije niewinnego. Ukrywaj się w widocznym miejscu, wtapiaj się w tłum. Nigdy nie narażaj Bractwa. Te trzy zasady stały się podwaliną pod moje przyszłe decyzje i całe życie. Gdy wypłynęliśmy, nawet nie zauważyłam kiedy, a wybił rok od opuszczenia Amy.

   W grudniu, rok od ucieczki ze Stolicy, miało odbyć się spotkanie nielicznych wiernych Asasynów. Wyruszyliśmy z portu w konną wyprawę, której kres ukazał nam Cytadela. Ogromna budowla przytulona do skalnego masywu wydawała się dumna, ale opustoszała. Puste blanki z rzadka patrolowali nieliczni zbrojni, stajnie nie posiadały koniuszych, dziedzińce wyglądały na zaniedbane. W końcu na spotkanie wyszedł nam starszy mężczyzna i oznajmił, że na zebranie Asasynów przybyliśmy tylko my.

Opublikowano
Kategorie Assassin's Creed
Odsłon 666
1

Komentarze

Bez komentarzy

Dodaj komentarz