Nothing Is True, Everything Is Permitted – Część Pierwsza

Strażnicy wykręcają mi ręce w tył.

***

  Szłam cicho przez korytarze rodzinnego pałacyku, starając się nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi. Znowu uciekłam z cotygodniowej lekcji wyszywania, co za sprawą Adelajdy prawdopodobnie doszło już do uszu rodziców. Lubowała się w donoszeniu na mnie, bo od dzieciństwa nie przepadałyśmy za sobą. Byłyśmy jak z dwóch różnych światów i mimo bliskiego pokrewieństwa nienawidziłyśmy się z nieukrywaną wzajemnością. Zresztą, z Henrym sprawa wcale nie miała się lepiej.

   Idąc korytarzami dla służby, zdjęłam z siebie niewygodną suknię, mój najbardziej znienawidzony rodzaj ubrania. Pod spodem miałam zwykłe, wygodne spodnie męskie i zniszczoną koszulę, pod którą ciasno obwiązałam piersi pasmem lnianego materiału. Rozejrzałam się, podchodząc do swojej skrytki. Kiedy nikogo nie zauważyłam, upchnęłam tam suknię i wyjęłam ulubione buty, wysokie piratki z miękkiej skóry. Wsunęłam je i przyspieszyłam kroku. Chciałam wyjść jak najszybciej, bo pod pałacem czekali już na mnie przyjaciele. Po drodze zajrzałam jeszcze do kuchni i zabrałam trochę chleba, którego u nas nie brakowało, a nawet czasem się marnował. Pałacowe psy jadły nieraz lepiej niż ludzie, których mijałam na ulicach. A winę za to ponosił człowiek, którego przez wiele lat tytułowałam ojcem, gubernator kolonii.

   Mieszkaliśmy na wyspie Ama, co w języku praplemion oznaczało Dostatek. Odkąd jednak Arynia podbiła wyspę oraz kilka okolicznych archipelagów, mieszkańcy nie mieli zbyt wielkiego dostatku. Chociaż nie należałam do rdzennych mieszkańców, mieszkałam tam od urodzenia i nie znałam innego miejsca, które mogłabym nazywać domem. Kraj, z którego pochodzili moi rodzice, to Arynia, duże państwo o dobrej armii i prężnie rozwijającej się gospodarce. Władzę absolutną sprawował tam król Ludwik, nigdy nie wiedziałam, który otrzymał numerek przy imieniu. Mój ojciec, Bernard, szatyn o niebieskich oczach, przyjaźnił się z królem. Przysłużył się podczas podboju wyspy, dlatego Ludwik mianował go gubernatorem kolonii. Wówczas przeprowadził się tu wraz ze swoją żoną, a moją matką, Luisą. Była drobną blondynką o brązowych oczach i delikatnych dłoniach. Zajęli się wyspą, urządzili na podobieństwo kraju, dali rozwój niewielkiej grupie mieszkańców wyspy. Po kilku latach urodził im się syn, Henry, mój o dziesięć lat starszy brat. Średniej urody szatyn o brązowych oczach i ostrych rysach z czasem został generałem wojska na wyspie i pomagał ojcu w trzymaniu terenu w garści. Siedem lat po narodzinach brata, na świat przyszła Adelajda, słodka szatynka o niebieskich oczkach. Delikatne rysy i mały nosek sprawiały, że wyglądała jak księżniczka. Zaręczyli ją nawet z młodszym synem króla, z czego później wyszły pewne problemy. Za kilka dni miało odbyć się wesele, dziewczyna skończyła dziewiętnaście lat. Jak na krajowe standardy i tak była wiekową panną młodą. Na ogół dziewczyny w moim wieku miały już narzeczonego, a czasem nawet męża.

   Na tym tle moja historia wyglądała bardzo nienaturalnie. Kiedy cała ta afera się zaczęła, skończyłam szesnaście lat, a moje imię od zawsze znano na całej wyspie. Nic dziwnego, było charakterystyczne i nietypowe. Nazywałam się Shadow. Cień. Odwzorowywało mój charakter, trzymałam się na uboczu, pałętałam się niekiedy na granicy wzroku. Skąd się wzięło? No cóż, najprawdopodobniej z fantazji mojej matki, podszytej zwykłym przypadkiem. Nie przygotowała wcześniej żadnego konkretnego. Dowiedziała się o ciąży dwa miesiące przed rozwiązaniem, czyli późno. Nie było po niej widać, że spodziewała się dziecka, a do tego narodziłam się w warunkach polowych. Kobieta wraz z przyboczną udała się na plażę. Tam, w cieniu palmy, rozłożyły sobie miejsce na odpoczynek. I tam też rozpoczął się poród. Kiedy przyszłam już na świat, padł na mnie cień lecącego orła. W ten sposób matka nazwała mnie Shadow, a przynajmniej taka krążyła legenda. Czasami, zamiast mówić do mnie po imieniu, mówiono do mnie po prostu Cień. Jednak nie tylko to odróżniało mnie od reszty rodziny. Nie odziedziczyłam po rodzicach ani koloru oczu, ani włosów. Te pierwsze obserwowały świat szarymi tęczówkami, a myszowate pukle całkiem odbiegały od rodzinnych standardów. Jakby wszystkiego było mało, często przychodziłam do domu posiniaczona i poobdzierana. Nie umiałam wyszywać, czy grać na instrumentach, które mieliśmy w pałacu. Nawet nie lubiłam ckliwych piosenek bardów. Znałam się na biciu, szpiegowaniu, kradzieżach. Umiałam wiele, ale nie to, co w teorii powinnam jako kobieta. Ba, kobieta z wyższych sfer.

   Wyszłam z kuchni niezauważona i udałam się w umówione miejsce. Moi przyjaciele czekali pod oknem, przy mało uczęszczanej uliczce. Wyjrzałam za parapet i zagwizdałam, a oni spojrzeli w moją stronę. Uśmiechnęłam się, rzucając im zawinięty w lniany materiał chleb. Sama przeszłam przez okno, po czym zsunęłam się po ścianie. Wylądowałam miękko na bruku, w sposób doskonale wyćwiczony po kilku latach ucieczek z pałacu. Przywitałam moich kumpli z ulicy. Byk – chłopak o czarnych włosach i ciemnych oczach – podniósł mnie, chociaż wiedział, jak bardzo tego nie lubiłam.

— Dziękujemy, zawsze załatwisz coś do jedzenia — powiedział, odstawiając mnie na ziemię.

— Muszę — wzruszyłam ramionami — od tego jestem.

   Objęłam Pająka, wtulając się w jego ramiona. Chłopak odwzajemnił uścisk mocniej, niżby się wydawało, patrząc na jego mizerne ręce i lekko zapadnięte policzki. Jego brązowe włosy jak zawsze były w nieładzie, a zielone oczy bacznie przyglądały się otoczeniu. Nic nie mogło mu umknąć, wiedział o wszystkim, co dzieje się w mieści. Na koniec podeszłam do Pirata. Przystojny młodzieniec objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Chłopak miał w sobie coś pociągającego, najpewniej zawdzięczał to oczom, szarym jak moje. Ciemne włosy prosiły się o wplątanie w nie palców, wargi zachęcały do pocałunku. Odsunęłam się od niego, spychając na boczny tor pokusę tego, aby przyprzeć go do ściany i skraść mu soczystego buziaka.

— Gdzie Papuga? — spytałam, nigdzie nie widząc jednego z przyjaciół.

   Każdy z nas miał przezwisko, dlatego stosunkowo rzadko posługiwaliśmy się prawdziwymi imionami. Byk, czyli Horacy, otrzymał swoje przez siłę i wysoki wzrost. Samuela nazywaliśmy Pająkiem od jego znajomości na całej wyspie. Przystojny Pirat tak naprawdę nazywał się Aaron, ale od zawsze tak na niego wołaliśmy, bo jego ojciec był korsarzem, żeglował po Wielkim Morzu. Papuga miał na imię Jack, a przydomek zyskał swoim umiejętnościom przegadania połowy strażników. Kiedy zadałam pytanie, zauważyłam, jak wymienili charakterystyczne, porozumiewawcze spojrzenia.

— Aha, czyli coś się stało — powiedziałam, krzyżując ręce na piersi. — Zaraz macie mi powiedzieć, co takiego odwalił tym razem.

   Po raz kolejny wymienili szybkie spojrzenia. Po chwili milczenia głos zabrał Byk. Widziałam, jak oblizał usta, zawsze tak robił, gdy się denerwował.

— Do jego ojca przyszli żołnierze — zaczął. — Chcieli zabrać większą ilość zboża niż zazwyczaj. Wtedy Papuga niepotrzebnie się włączył. Podobno powierzchownie ranił jednego z nich. Aresztowali go za podżeganie do buntu i czynny opór przy pracy.

— Gdzie teraz jest? — spytałam, wznosząc oczy ku niebu. Modliłam się, żeby moje podejrzenia okazały się błędne.

— W garnizonie, przetrzymują go od rana — odparł Pająk. — Przesłuchanie podobno przeprowadzi twój brat.

   Zamknęłam oczy, jakbym nie chciała patrzeć na to wszystko i przetarłam twarz dłońmi. Wiedziałam, jak kończą się jego przesłuchania. W wyobraźni widziałam już połamane palce, siniaki, skrajne wycieńczenie organizmu, który i tak należał już do niedożywionych. Część mieszkańców wyspy trzymała się dobrze, ale większość moich przyjaciół nie miała kolorowo. Rodziny chłopów ledwo wiązały koniec z końcem i to samo dotyczyło Jack’a. Trzeba było go odbić, nie mogliśmy pozwolić, żeby Henry wyrządził mu krzywdę. Musieliśmy coś wymyślić, a ja już wiedziałam co.

— Dobra, zaraz tam pójdę — westchnęłam. — Załatwię to. Papuga ma gadane, ale Henry’ego to jeszcze bardziej rozsierdzi. Jeszcze skończy na stryczku za sam niewyparzony język!

— Nie możesz dać po sobie nic poznać, bo cię uziemią — wtrącił Pirat.

— To akurat mało ważne. — Starałam się nie brzmieć zbyt ostro. — Musimy go stamtąd wyciągnąć. Nie mamy czasu do stracenia, idę tam od razu.

   Zanim zdążyli zaprotestować, zaczęłam biec uliczką w stronę garnizonu. Dogonili mnie, kiedy zatrzymałam się przed rynkiem. Tłoczyło się tam zbyt wielu ludzi, żebyśmy szybko przeszli na drugą stronę. Po drodze Pająk wypytał o coś kilka osób ze swojej sieci znajomości, przez co dobiegł jako ostatni. Pokazałam im dachy, a oni wiedzieli, o co mi chodziło. Rozproszyliśmy się, ponieważ nawet nieliczna grupa osób w naszym wieku wspinających się na dach mogła wydać się podejrzana. Schowałam się w zaułku i wspięłam po ścianie, wykorzystując luki w murze i parapety. Przykucnęłam na górze i zaczekałam na pozostałych. Zdążyłam już mniej więcej ułożyć prosty plan. Nie był idealny, ale o lepszym nie mogłam nawet marzyć. Gdy wszyscy byli już przy mnie, przedstawiłam go szybko:

— Wejdę głównymi drzwiami, tym razem muszę działać sama. Potrzebny mi tylko jeden z was, aby mnie tam zaprowadził, reszta zaczeka na Papugę. Podłożę się, aby wyglądało to realistycznie. Wiecie przecież, że mój brat to straszny służbista, dlatego z błahego powodu nie przerwie pracy. — Dałam sobie moment na zastanowienie. — Byk, ty pójdziesz ze mną. Najlepiej pasujesz na porządnego obywatela, twój ojciec cieszy się dobrą opinią. Wasza dwójka niech już idzie na miejsce.

   Po krótkiej dyskusji na temat miejsca ponownego spotkania rozbiegliśmy się w swoje strony. Aby uniknąć tłumów i ewentualnych strażników, przekradliśmy się z Bykiem po dachach. W okolicach garnizonu znajdowała się mało uczęszczana uliczka, tam zeszliśmy na ziemię. Chłopak chwycił moje ramię, jakby mnie prowadził, a ja udawałam, że stawiam opór.

— Puszczaj! — zawołałam, kiedy byliśmy blisko wejścia.

— Nie szarp się, powiedziałem ci już — odparł, równie perfekcyjnie udając swoją rolę w tym małym przedstawieniu.

   Podeszliśmy do drzwi głównych, gdzie zatrzymali nas strażnicy.

— Co jest? — spytał Adam, jeden ze strażników, który dobrze mnie znał. — Czemu prowadzisz naszą młodą damę?

— Nagrzebała sobie, ale to nie u mnie — odparł Horacy. — Widziałem, jak panoszyła się w okolicach targu. Chyba coś ukradła, ale nie chce się przyznać.

— Bo nic nie zrobiłam! — Graliśmy mistrzowsko, chociaż wcześniej nie ustalaliśmy żadnych konkretów.

— Dobra, zaraz pójdziemy z nią do generała — powiedział strażnik. Gdy Horacy puścił moje ramię, Adam odwrócił się do mnie z lekkim uśmiechem. — Shadow, czy ty zawsze musisz wpaprać się w jakieś bagno?

— Takie ryzyko bycia cieniem — odparłam niedbale.

— Dobra, pan już sobie pójdzie — stwierdził Adam. — A ty za mną.

   Poszłam za nim do środka. Mężczyzna najpierw udawał, że nie chce ze mną gadać, po czym szybko się rozejrzał i zatrzymał mnie.

— Co tym razem wymyśliłaś? — spytał ledwie słyszalnym szeptem. — Będziesz miała wystarczające kłopoty za kolejną ucieczkę.

— Nic nie ukradłam, muszę dostać się do Henry’ego — odparłam równie cicho.

— Prowadzi przesłuchanie. Jeżeli miałaś do niego jakąś sprawę, to mogłaś zaczekać na niego w pałacu.

— Adam, ja muszę przerwać to przesłuchanie, zanim skatuje gościa na dobre. — Zamilkłam, bo korytarzem szło dwóch innych strażników. — Muszę go stamtąd wyciągnąć.

   Mężczyzna zrobił minę, jakbym kazała mu zabić samego króla. Albo jakbym powiedziała, że planuje zrobić to osobiście, wszystko jedno. Spojrzał na mnie uważnie i powiedział:

— Wiesz, że nie możesz pomóc zbiec przestępcy.

— Po pierwsze, to nie jest przestępca. Po drugie, ja mogę wszystko — wysyczałam, pozwalając sobie na wykorzystanie swojej pozycji społecznej. — Prowadź do mojego brata.

— Jak rozkażesz. — Pokręcił głową, ruszając.

   Resztę drogi przebyliśmy w milczeniu. Adam jako jedyny z gwardzistów znał prawdę dotyczącą moich wypadów. Jak sam zauważył, te ucieczki nie były zwykłym buntem, a prawdziwym zewem wolności i częścią mojego charakteru, którego nie dało się utemperować. Kilka razy pomógł mi wrócić do pałacu niezauważoną, stąd wiedziałam, że mogłam mu zaufać. Weszliśmy do gabinetu mojego brata, a stamtąd przeszliśmy do jego prywatnej celi przesłuchań, w której nieraz przyjmował wyjątkowo twardych ludzi. Już na schodach usłyszeliśmy krzyk Papugi. W moich oczach pojawiły się łzy, ale szybko odgoniłam je mruganiem. Nie powinnam pokazać po sobie żadnych emocji. Adam otworzył drzwi w tym samym momencie, kiedy Henry uderzył mojego przyjaciela w twarz.

— Generale — powiedział i wepchnął mnie do środka. — Znalazł ją jakiś wieśniak, twierdzi, że coś ukradła.

— Nic nie zrobiłam — powiedziałam stanowczo, łapiąc równowagę po zeskoczeniu z kilku ostatnich stopni.

— Odmaszerować — powiedział szatyn, patrząc na mnie.

— Tak jest, generale.

   Trzask drzwi oznaczał odejście strażnika i początek moich problemów. Widziałam, jak Henry na mnie patrzył – z pogardą i złością. Starałam się nie rzucić mu do gardła, chociaż chciałam jak najszybciej wyciągnąć przyjaciela. Musiałam odpowiednio dobierać słowa i czyny, dlatego czekałam na ruch brata.

— Shadow, znowu uciekłaś z domu — zaczął po krótkiej chwili. — Kiedy ty się nauczysz, że nie możesz tak postępować. Nie jesteś ulicznikiem. — Zachowywał się, jakby zapomniał o Papudze. — Jesteś szlachcianką i powinnaś nauczyć się zachowywać jak jedna z nich.

— A kiedy ty nauczysz się, że nie można tak traktować więźnia?! — wrzasnęłam, nie wytrzymując. — Nic nie ukradłam. Wiedziałam, że to będzie jedyny sposób, aby tu się dostać.

— W takim razie po jaką cholerę przeszkadzasz mi w pracy? — Wydawał się opanowany, ale wiedziałam, że kipiał w środku ze wściekłości. Nie był zbyt opanowanym człowiekiem.

— Po to, aby prosić cię o ułaskawienie dla niego. — Wskazałam na Jack’a. — Znam jego rodzinę. To jest ich jedyny syn. Jest potrzebny, aby jego ojciec mógł pracować dalej, a w takim stanie nie będzie miał siły sam dojść do celi. Już jest skrajnie wycieńczony, a ty jeszcze go katujesz?

— To nie twoja sprawa, jesteś kobietą i jak każda masz zbyt słabe nerwy. Jeżeli odpuszczę jednemu, zaraz każdy zbrodniarz będzie czuł się bezkarny.

— Zbrodniarz? — zakpiłam. — Z niego taki sam jak ze mnie. Cała jego wina to porywczość. Jeżeli ty go nie wypuścisz, zrobię to ja. Wiesz, że mam takie prawo. Pamiętaj jednak, że niedługo przybywa król. Jeżeli teraz skarzesz niewinnego, ludzie się zbuntują — starałam się łapać każdej możliwości, dlatego dorzuciłam najbardziej chłodnym tonem, na jaki było mnie stać — wtedy stracisz w oczach ojca.

   Po wyrazie twarzy Henry’ego domyśliłam się, że trafiłam w czuły punkt. Mój brat miał prawie trzydzieści lat i obejmował stanowisko generała, ale w środku pozostał niedocenianym dzieckiem. Łaknął aprobaty i uwagi ze strony ojca, których zabrakło w jego dzieciństwie. Wiedziałam, że kiedy urodziła się moja siostra, a później ja, ojciec okazywał mu mniej troski. Jeszcze mniej, niż normalnie, bo to matka nas wychowywała. To spowodowało, że w dorosłym życiu wręcz walczył o uznanie rodziców. Wykorzystałam to brutalnie, ale było to dobre posunięcie. Spojrzał na mnie wzrokiem pełnym bólu i wrogości. Po chwili odwrócił się profilem do mnie i powiedział:

— Dobrze więc, niech będzie. — Jego szczęki zacisnęły się w złości. — Wyprowadź go, a potem wracaj do domu.

   Wykonałam polecenie, chociaż zmusiłam się do opanowania. Starałam się nie zdradzić, że byłam zadowolona z siebie i jednocześnie wystraszona stanem przyjaciela. Jak najspokojniejszym krokiem podeszłam do Jack’a i pomogłam mu wstać. Chwiał się na nogach, dlatego zarzuciłam sobie na szyję jego rękę, po czym skierowałam się z nim w stronę wyjścia. Minęłam brata, nawet na niego nie patrząc. Bałam się, że jeżeli dam mu jakiś pretekst, odwoła pozwolenie, więc czym prędzej otworzyłam drzwi i poszłam z obolałym Papugą na korytarz. Szliśmy powoli, ale w końcu dotarliśmy do wyjścia. Adam otworzył mi drzwi.

— Mówiłam, że ja mogę wszystko. — Mrugnęłam perfidnie, na co wywrócił oczami.

   Wyszłam z Papugą w plątaninę uliczek. Jego chude ciało znaczyły świeże siniaki, zniszczone ubrania pokrywały ślady krwi. Włosy blondyna sterczały w każdą stronę, a zielone oczy błądziły nieprzytomnie, ale już nic mu nie groziło.

— Dziękuję — wycharczał cicho, kiedy zamknęły się za nami drzwi garnizonu.

— Nie masz za co — pogładziłam kciukiem jego dłoń, którą trzymałam na swoim ramieniu. — Bądź cicho i oszczędzaj siły, zaraz będziemy w domu.

   Powoli skierowałam go w stronę umówioną z pozostałymi. Ledwo szedł, nawet wsparty o mnie słaniał się na nogach tak bardzo, że kilka razy musieliśmy się zatrzymać. W końcu zdecydowałam się na ostateczny krok. Przystanęłam i podniosłam go. Zarzuciłam go sobie w pół na ramię, po czym poszłam na miejsce. Nawet nie protestował, był zbyt wykończony. Kiedy dotarłam do zaułka, chłopcy siedzieli na ziemi. Pirat poderwał się jako pierwszy i podszedł do mnie. Od razu przejął Papugę, na co zareagowałam z lekką ulgą. Na pewno ważył mniej niż jego lepiej wyżywieni rówieśnicy, ale i tak niesienie go stanowiło pewien wysiłek. Skierowaliśmy się do jego domu, gdzie już w progu przywitała nas jego zrozpaczona matka. Kobieta od razu się nim zajęła, a my poszliśmy na plażę.

   Mając świadomość, w jakim stanie był Jack’a, nie po raz pierwszy poczułam rozdzierające się na pół serce. Nie mogłam pozwolić, żeby takie sytuacje miały miejsce, jednak odpowiedzialność za to ponosiła moja rodzina. Zdając sobie z tego sprawę i widząc takie zdarzenia, wstydziłam się, że byłam córką gubernatora. Ludzie jakimś cudem nie mieli mi za złe tego, co się działo, a nawet traktowali mnie z sympatią, ale ja nie potrafiłam rozgraniczyć poczynań gubernatora ode mnie. Słyszałam przecież, jak mówili o mojej rodzinie, a komentarze te nie należały do pochlebnych. Rozdzierało mnie to na dwie części. A w zasadzie na trzy. Z jednej strony trzymała mnie zasada, że zawsze stawałam w obronie moich bliskich, nieważne jak bardzo ich nie szanowałam. Z drugiej dotykała mnie do żywego krzywda ludzi wkoło. Trzecią okazało się kiełkujące z tyłu głowy przeświadczenie, że nadszedł czas coś z tym zrobić. Zajęta własnymi myślami szłam boso po palikach falochronu, kiedy zawołał mnie Pirat. Spojrzałam zdezorientowana w jego stronę, a ten wskazał tylko na port. Zobaczyłam wpływający statek i królewską banderę.

— Szlag! — zawołałam, biegnąc po falochronie. — Powinnam tam być, rodzice mnie zabiją!

— Chodź, pójdziemy razem — zaproponował Pająk, podając mi moje buty. — I tak masz już kłopoty.

— Nic mi nie mów. — Wywróciłam oczami. — Jak zawsze skończy się na gadaniu.

   Szybko pozbyłam się piasku z nóg i wsunęłam stopy w obuwie. Pobiegliśmy w stronę klifu, po którym wspięłam się na szczyt, gdzie musiałam chwilę zaczekać na przyjaciół. Mimo że to oni wychowali się na ulicy, a ja na gubernatorskim dworze, we wspinaczce byłam najlepsza z ekipy. Z góry roztaczał się widok na cały port, dzięki czemu rozpoznałam sytuację. Ludzie zebrali się wkoło głównego placu portowego, a na środku przystani czekali moi bliscy i kilku ważniejszych dygnitarzy dworskich. Poznałam ich po bogatych strojach i otaczających ich zbrojnych.

   Kiedy chłopcy mnie dogonili, z klifu przedostaliśmy się dachami w pobliże tamtego miejsca. Stojąc na dachu, ponad wszystkimi tymi ludźmi, zrozumiałam, że nastał moment, w którym ktoś musiał się nimi zaopiekować. Czułam w środku, że to mój lud i jako gubernatorska córka byłam za nich odpowiedzialna. Wiedziałam, że to, co czuję i co postanowiłam zrobić to szaleństwo, ale nie obchodziło mnie to. Obróciłam się w stronę przyjaciół. Spojrzałam na nich, powoli przesuwając wzrokiem na każdego z osobna i odezwałam się z niezachwianą pewnością w głosie.

— Dzisiaj mistrzowsko przeprowadziliśmy misję. Jesteśmy stworzeni, aby walczyć o wolność. Walczyć przeciwko temu, co się tutaj dzieje.

— Shadow, o czym ty mówisz? — spytał Pirat. — Przecież nie jest źle.

— Nie jest źle? — O mało nie wybuchłam. — Skatowali naszego przyjaciela, wśród chłopów szerzy się bieda, a ty mi mówisz, że nie jest źle? Nie każdy ma ojca żeglarza. — Posłużyłam się kryptonim jego ojca, aby nikt się nie zainteresował.

— A nikt z nas nie ma ojca gubernatora, który załatwi ułaskawienie — wtrącił Byk. — Nie mamy kolorowo, wiesz o tym.

— Dobrze, w takim razie sama sobie poradzę z tą tyranią — powiedziałam, zaciskając bezwiednie pięści. — Zostanę protektorem Amy. — Mówiłam w gniewie, ale powzięta decyzja rozpaliła się w moim sercu prawdziwym żarem zdecydowania. — Będę działać w ukryciu. Jeżeli wy nie chcecie nic z tym zrobić, zrobię to ja. Nawet za cenę mojego życia. — Odwróciłam się plecami do nich. — Wierzycie we mnie? To skoczycie w moje ślady. 

   W tym momencie wzięłam rozbieg i skoczyłam z dachu na główkę, jakbym wskakiwała do wody. W locie obróciłam się tak, aby wpaść do znajdującego się na dole stogu siana na plecy. Wyszłam z niego, a po chwili zobaczyłam lecącego Byka, w ślad za nim szkoli Pirat i Pająk. Wiedziałam, że się do mnie przyłączą, wspieraliśmy się we wszystkim, nawet jeśli zakrawało o szaleństwo. Uśmiechnęłam się do nich. 

— Dzisiaj musimy się pożegnać. Spotkamy się jutro w tym samym miejscu — powiedziałam. — Ale żeby była jasność, nikt nic nie wie. Na razie to tajemnica. 

— Tak jest. — Zasalutował Pirat, rozluźniając atmosferę powagi. — Do zobaczenia, Madonna. 

   Parsknęłam śmiechem i prześlizgnęłam się między ludźmi. Król jeszcze nie zszedł ze statku, co odebrałam jako dobry znak. Stanęłam na moment w tłumie, próbując rozeznać się w sytuacji. Zauważyłam zakłopotanie na twarzy gubernatora. Ponoć byłam ulubienicą króla, widocznie ojca niepokoiło, że jeszcze się nie zjawiłam. Rozbawiła mnie myśl, że na co dzień traktował mnie, jakbym nie należała do rodziny, a teraz martwiła go moja nieobecność. Wychowaniem zajęła się moja matka, a dokładniej jej przyboczna i nauczyciele, on odpowiadał za wyspę i miał nas gdzieś, więc z żadnym z nich nie miałam jakiejś głębszej relacji. Sytuacja mogłaby pozostawać korzystna dla mojego ewentualnego odwrotu, ale zauważyła mnie Adelajda. Wskazała w moim kierunku, mówiąc coś. Chociaż znałam teren jak własną kieszeń, nie mogłam się nigdzie wycofać, zewsząd napływali ludzie, tworzący nieprzebytą ścianę. Zważywszy na to, zaczekałam spokojnie, aż podszedł do mnie brat. Chwycił mnie za ramię i syknął: 

— Miałaś wracać do pałacu. 

— Najpierw musiałam odprowadzić skatowanego przez ciebie chłopaka do jego rodziny — warknęłam, patrząc na niego zimno. — Nie miałam czasu, żeby się przebierać i latać w te i z powrotem jak idiotka. 

— Ale miałaś czas panoszyć się potem po mieście z jakimiś obdartymi chłopakami, tak? 

— To co robię, nie jest twoją sprawą. 

   Nasza rozmowa potoczyłaby się pewnie dalej, ale wtedy wtrącił się ojciec. Jak zawsze wyglądał bardzo dystyngowanie w swoim smokingu czy jak to się tam nazywało. Jego elegancji i dbałości o wygląd nie powstydziłby się niejedna kobieta. Zmierzył mnie sfrustrowanym wzrokiem, po czym powiedział: 

— Przynosisz wstyd mnie i całej naszej rodzinie. 

   Jego słowa spłynęły po mnie jak po kaczce, od dawna wiedziałam, jakie miał zdanie na mój temat. Bardziej id jego gadania zajmował mnie fakt, że stał tyłem do statku, przez co nie zauważył schodzącego na ląd władcy. Król Ludwik, jak każdy mężczyzna z wyższych sfer, przywdział na siebie ciasne spodnie, koszulę i długą kamizelkę. Słynął z prostoty ubioru, nie nosił żadnych gronostajów ani długich peleryn, nawet koronę zakładał bardzo rzadko. Chciałam się odezwać, ale władca położył palec na usta. Mój brat również nie zdawał sobie sprawy z jego obecności, dlatego mężczyźni podskoczyli, słysząc głos władcy. 

— Bernardzie, dałbyś spokój tej młodej damie. — Puścił oczko w moją stronę, na co skinęłam głową. — Starego psa nie nauczysz nowych sztuczek. 

   Zaskoczony gubernator odwrócił się w stronę przybyłego i nie wiedział co powiedzieć. Skłonił się więc szybko, co powtórzył Henry. Obaj zrobili to w tak spłoszonym pośpiechu, że król roześmiał się i, niejako ignorując ich, powiedział do mnie: 

— Shadow, dobrze pamiętam? 

— Tak, Wasza Wysokość — odparłam, lekko skłoniwszy głowę. — Racz wybaczyć mój strój, ale załatwiałam parę spraw w mieście, a znacznie bezpieczniej poruszać się wśród ludu nie wykazując własnego statusu. 

— Nic nie szkodzi, młoda damo, to bardzo rozsądne podejście. — Obejrzał się przez ramię. — Widzę, że twoja siostra już zajęła się rozmową z narzeczonym, dlatego może ty mnie oprowadzisz? — spytał rozbawiony. 

— Z przyjemnością, Wasza Wysokość. — Ukłoniłam się tak starannie, że niejedna dama mogłaby uznać to za gest pełen gracji. 

— Bernardzie, pozwól, że zakończymy tę szopkę z przywitaniem mnie. Zaprowadź moją służbę do pałacu, jeśli łaska. — Zwrócił się do ludzi wkoło. — Nie ma co tak stać, wracajcie do swoich zajęć. Nie jestem powodem do zbiegowiska. 

  Z zadowoleniem zaważyłam, że ojciec nie ukrył chwilowego zaskoczenia tym, jak gładko z ulicznego słownictwa przeszłam na poprawny ton dworski. Nie wiedział, że Papuga nauczył mnie tego i owego, stąd i mnie powoli ciężko było przegadać. Monarcha wyminął moich milczących krewnych, aby wydać parę poleceń, ludzie zaczęli się rozchodzić, a ja stanęłam przy budynku, z którego zeskoczyłam. Czekałam na króla, z uwagą wyciągając siano z włosów. Mężczyzna podszedł do mnie z uśmiechem, kiedy wyjmowałam ostatnią słomkę z długiej kitki. 

— To oprowadź mnie — powiedział. 

   Wykonałam krótki, nieartykułowany gest dłonią i ruszyliśmy uliczką w stronę centrum. Nie wiedziałam jak się zachować, w końcu obowiązywała pewna etykieta, którą łamałam już w co najmniej kilku punktach. Może gdybym osobiście przyjaźniła się z mężczyzną, łatwiej byłoby mi z nim rozmawiać. Niestety pamiętałam tylko odbywające się co trzy lata wizyty na jego dworze, gdzie potykałam się o materiał długich sukien. Moje sporadyczne kontakty z nim ograniczały się do krótkich uprzejmości podczas oficjalnych spotkań z moją rodziną, nic poza tym. Mężczyzna zauważył, że byłam spięta i odezwał się swobodnie: 

— Zachowujesz się, jakbyś miała właśnie ostatni raz tędy iść. 

— Bo tak się czuję, Wasza Wysokość — odparłam sztywno. 

— Darujmy sobie tytuły. Mów do mnie jak do zwykłego sprzedawcy na targu. — Uśmiechnął się. Plotki o jego swobodnym obyciu po raz kolejny okazały się jak najbardziej prawdziwe. 

— Czyli po imieniu? — spytałam, również uśmiechając się i rozluźniając napięte mięśnie. 

— Niech będzie — zaśmiał się. — Widzę, że dobrze znasz mieszkańców. 

— Na tyle dobrze, aby większość z nich rozpoznawać z twarzy, a czasem i z imienia. — Westchnęłam, bo zaburczało mi w brzuchu. Od rana nic nie jadłam. — Zjadłabym jabłko. 

— Chodźmy na targ — zaproponował. 

   Udaliśmy się tam, kierując kroki do Jonathana. Mężczyzna zawsze miał świeże owoce i warzywa. Gdy tylko mnie zobaczył, uśmiechnął się ciepło, po czym złożył głęboki ukłon przed królem. 

— Jedno jabłko — powiedziałam, po czym przeszukałam kieszenie. — Szlag, zapomniałam pieniędzy. 

— Nic nie szkodzi — odparł sprzedawca. — Masz, dzisiaj na mój koszt. — Rzucił mi jabłko, które złapałam w locie. 

— Ale… — zaczęłam, jednak ten przerwał mi szybko. 

— Nie ma żadnego ale, Cieniu. Zawsze płacisz za dużo. — Uśmiechnął się szerzej. — Za te niepotrzebne nadpłaty. 

— Niech ci będzie. — Pokręciłam głową i wgryzłam się w owoc. Zapominając o etykiecie, odezwałam się do stojącego za mną mężczyzny z pełnymi ustami. — Chciałbyś zobaczyć bardziej dzikie tereny? 

— Czemu nie? Zawsze to coś ciekawszego, niż garnizony i pałace — zgodził się. 

— W takim razie zapraszam. 

   Skierowaliśmy się w stronę małej plaży. Szłam swobodnie po murku biegnącym wzdłuż ubitej drogi i czyjegoś pola, kiedy Ludwik spytał: 

— Ten mężczyzna powiedział o niepotrzebnych nadpłatach. O czym mówił? 

— Ach, długa historia — odparłam obojętnie. 

— Mamy czas. — Uśmiechnął się. — To na pewno ciekawsze od raportów twojego ojca. 

   Parsknęłam śmiechem, po czym szybko wydusiłam: 

— Przepraszam. 

— Nic nie szkodzi. Mnie też to nie interesuje, bo i tak przysyła mi raporty. Mów więc o tych nadpłatach. 

— Jonathan to jeden z sadowników — zaczęłam. — Mamy ich na wyspie trzech, ale on ma najlepsze owoce. Wie, że ludzi nie stać na żywność, szczególnie co biedniejszych chłopów, sam też nie ma kolorowej sytuacji finansowej. Do tego niedługo jego żona urodzi ich pierwsze dziecko. Nie mogę patrzeć, jak tak słabo przędzie, dlatego płacę mu trochę więcej niż sobie życzy. Tak po prostu wypada. 

— Zdaje się, że faktycznie znasz każdego mieszkańca wyspy. 

— Większość. Mam też kilku przyjaciół z ulicy — nie zdążyłam ugryźć się w język, więc dodałam — ale ojciec nie może się dowiedzieć. 

— Jasne — odparł. — Nasza tajemnica. 

— Dziękuję. 

— Szkoda, że nie mam kolejnego syna — powiedział po krótkiej chwili milczenia.

— Dlaczego? — spytałam zaskoczona. — Dwóch synów i dwie córki nie wystarczy?

— Jeden jest mężem księżniczki z Pontaryki — zaczął, wyliczając na palcach. — Drugi niedługo żeni się z twoją siostrą. Córki już wydane za następców w Panamii i Sarsylii. Gdybym miał jeszcze jednego syna, może skusiłabyś się na niego. Wtedy miałbym mądrą doradczynię.

— Wybaczy król, ale to nie dla mnie. — Uśmiechnęłam się, łagodząc swoje słowa.— Takie koligacje nie są mi potrzebne. Mogę doradzać i bez tego.

   Chwilę szliśmy w milczeniu, które ponownie przerwał Ludwik.

— Widziałem cię ze statku, jak stałaś na dachu z grupką ludzi. Często tak się poruszacie? — spytał żartobliwie.

— Codziennie. Na dachach mniej ludzi — zaśmiałam się. — I strażników brata.

— Starają się trzymać cię krótko — zauważył. — Jednak coś im nie wychodzi.

— Jestem dzięki temu bliżej ludzi i staram się pomagać im. Czasem zdarza się, że w domu dostaję za to naganę, ale ja inaczej nie potrafię.

— Gdy byłem w twoim wieku, podobnie się zachowywałem. Samotne ucieczki z pałacu, zew przygody. — Pokiwał głową. — To były czasy.

— Ja tak mam od dziecka. — Uśmiechnęłam się, wspominając stare czasy. — Jak skończyłam jakieś osiem, dziewięć lat, po raz pierwszy wyszłam oknem z budynku. Wcześniej pałętałam się gdzieś po zamku, ale wtedy znalazłam się sama poza murami. Od razu podbiegłam do grupki dzieci. Nawet nie zauważyłam różnicy, więc kiedy w domu usłyszałam, że to pospólstwo, nie rozumiałam, co to dokładnie znaczy. Rodzice nie zwrócili zbytniej uwagi na ten wybryk, dlatego wymykałam się coraz częściej. I tak zaprzyjaźniłam się z chłopakami z ekipy.

   W czasie, kiedy tak wspominałam, dotarliśmy na miejsce. Plaża była niewielka, a teren wokół utrudniał wszelki przewóz towarów, dlatego została niezagospodarowana. Uśmiechnęłam się szerzej niż dotychczas, kiedy zobaczyłam naszą kryjówkę, domek zrobiony ze starych desek z daszkiem z liści palmowych. Podeszłam do niego, pokazując królowi, aby zachował ciszę. Wyskoczyłam przed wejście.

— A kuku! — zawołałam.

   W środku siedzieli przyjaciele. Pirat rzucił się w moją stronę i podniósł mnie, trzymając w pasie, po czym okręcił się ze mną.

— No hej — wyszeptał w moje ucho, przytulając mnie.

— Gdzie Byk? — spytałam, odsuwając się.

— Poszedł pomóc ojcu w pracy — odparł Pająk, obejmując mnie.

   Zaczęli opowiadać, że byli u Papugi, ale wtedy zobaczyli powoli idącego w naszą stronę Ludwika. Ukłonili się głęboko, na co ten się zaśmiał.

— Widzę w was potencjał na kolejnych dworzan. Gniecie się na mój widok jak trzcina na wietrze. Może moglibyśmy iść w stronę pałacu? — spytał. — Nie chcę nic sugerować, ale zrobiła się późna godzina.

   Spojrzałam na słońce. Faktycznie, powoli chyliło się ku zachodowi.

— Może pójdziecie z nami? — spytałam przyjaciół.

— Czemu nie? I tak nie mamy planów. — Uśmiechnął się Pająk.

   W czwórkę udaliśmy się w stronę pałacu. Przecznicę przed pałacem pożegnałam przyjaciół i poszłam dalej z królem. Już na dziedzińcu dało się słyszeć muzykę barda. Wywróciłam oczami.

— Adelajda pewnie już się nim zachwyca — powiedziałam, nie ukrywając niezadowolenia.

— Nie lubisz muzyki? — spytał król.

— Lubię, ale nie taką ckliwą i niby wzruszającą. Mnie ciągną przyśpiewki marynarzy i wojskowych.

— Sam wolę żołnierskie melodie, ale ten zna tylko ckliwe. Trzeba będzie to jakoś wytrzymać.

— Pójdę do komnaty, żeby się przebrać — powiedziałam, kiedy zatrzymaliśmy się na pałacowym korytarzu. — I tak będę miała zaraz reprymendę.

— Powodzenia. — Uśmiechnął się. — I nie daj się złamać, oni cię potrzebują.

— Dziękuję, będę o tym pamiętać — odparłam.

   Oddaliłam się w stronę swojej skrytki i wyjęłam z niej pogniecioną suknię. Nie było już sensu chować tam butów, skoro i tak nie miałam zbyt wielkich szans na kolejną ucieczkę. W drodze na górę ciągle rozpamiętywałam słowa króla. Oni cię potrzebują. Odczytałam to jak znak, którego potrzebowałam dla potwierdzenia mojego przeczucia. Ludzie mnie potrzebowali, czułam to. Zostałam ich protektorem, zanim podjęłam taką decyzję. Uśmiechnęłam się pod nosem, nie mogłam się już wycofać z powziętego postanowienia.

   Otworzyłam drzwi komnaty. Zważywszy na to, że zostawiłam całkowity bałagan, zdziwiła mnie czystość pomieszczenia. Nienawidziłam, jak ktoś tam wchodził, ale służące czasami musiały złamać mój zakaz, aby nie stracić pracy. Drugą rzeczą, jaką zauważyłam od razu, była uszykowana na perfekcyjnie pościelonym łóżku, idealnie wykrochmalona suknia z gorsetem.

— Emmmm… Nie-e — powiedziałam w przestrzeń, kiwając palcem, jakbym zwracała się do człowieka, a nie części garderoby. — Nie tym razem moja droga.

   Zabrałam czyste rzeczy i poszłam do łaźni. Starożytne cywilizacje okazywały więcej rozumu od nas, w końcu to im zawdzięczaliśmy rury doprowadzające wodę do budynków. Korzystając z ich wynalazku, wykąpałam się i ubrałam wygodne, wąskie spodnie, lnianą koszulę i wyczyszczone buty. Nadszedł czas, aby zakończyć moje względne posłuszeństwo już całkowicie. Nastał koniec udawania w pałacu, a bycia sobą tylko na ulicy. Z mokrymi włosami, ubrana po męsku, weszłam do sali głównej. Powszechna wrzawa, ciche dźwięki lutni i intensywny zapach potraw spowodowały, że miałam ochotę wziąć tylko trochę jedzenia i wyjść. Lepiej czułam się na świeżym powietrzu lub w samotności, nie wśród tylu arystokratów. Nie zdążyłam podejść do stołu, a w moją stronę już zmierzała matka. Podeszła do mnie bardzo szybko jak na nią. Jak tak to dreptała z nogi na nogę, a jak coś przeskrobałam, to błyskawicznie znajdowała się obok. Chwyciła mnie za ramię i zaczęła ciągnąć.

— Jak ty wyglądasz?! Natychmiast masz się przebrać w uszykowaną suknię!

— Nie mam takiego zamiaru — odparłam spokojnie.

— Nie takim tonem, smarkulo! — wrzasnęła.

   Zaczęła ciągnąć mnie dalej, więc poszłam razem z nią. Wszelki opór był zbędny, bo i tak nic by nie zmienił.

— Puszczaj mnie — powiedziałam, kiedy wyszłyśmy na korytarz. — Umiem chodzić sama.

— Nie bądź bezczelna! — krzyknęła mi w twarz.

— Nie jestem bezczelna, tylko szczera — powiedziałam z zaciśniętymi pięściami.

— Natychmiast marsz do mojej komnaty — powiedziała, czerwieniejąc na twarzy. — Zaraz do ciebie przyjdę.

   Niechętnie wykonałam polecenie. Poszłam na górę, do pokoju rodziców i usiadłam na ich łóżku. Taki obrót spraw mnie nie zadowalał, ale powinnam się przyzwyczaić, że niejednokrotnie sprawy tego typu szły nie po mojej myśli. Po kilku minutach jej nieobecności zaczęłam chodzić po pomieszczeniu. Roznosiła mnie energia, którą w zdenerwowaniu wyładowałam, kopiąc stojący kufer. Fakt to było głupie, bo zaczęły mnie boleć palce, ale kiedy chciałam już kląć, zauważyłam otworzoną w ten sposób skrytkę. W tej samej chwili zdenerwowanie zamieniło się w ciekawość.

— Sprytne, mamusiu — powiedziałam ironicznie w przestrzeń. — Ciekawe, co tam masz.

   Przyklęknęłam i wyjęłam zawartość skrytki. Z początku z rozczarowaniem pomyślałam, że to nic interesującego. Ot, jakieś kartki, może listy z jakimiś jej dawnymi przyjaciółmi czy rodziną. Równe litery kreślone atramentem zaintrygowały mnie jednak. Zaczęłam czytać jeden z nich i zaskoczona zmarszczyłam brwi. Po zagłębieniu w treść zorientowałam się, że trzymałam w rękach prywatne listy miłosne. Ktokolwiek je napisał, musiał ją dobrze znać, bo bardzo się spoufalał.

Najdroższa Luiso, tęsknię za tobą w każdej chwili. Żałuję, że wybrałaś tego zgreda zamiast mnie. Co z tego, że miałaś z nim dwójkę dzieci, jeżeli byłaś z nim nieszczęśliwa? Jednak nie po to piszę. Każde uderzenie fal o burty przypomina mi nasze noce, kiedy spotykaliśmy się na plaży i bawiliśmy w syrenkę i pirata. Ha ha, co to były za noce, moja piękna! Pamiętam je cały czas. Czekam na odpowiedź, najlepsza. Twój Edward.

 No patrzcie, moja idealna mamusia miała romansik — wyszeptałam pod nosem i przeszłam do następnego.

A więc jednak, to moja córka. Wiedziałem, że nie bez powodu tak rzadko odpisujesz! Chcesz, abym zniknął z jej życia? Ja nawet w nim nie jestem! Nie możesz jednak zabronić mi kontaktu z nią, chyba że twój mąż ma wiedzieć o twoim skoku w bok! No i jest jeszcze opcja, że będziesz otaczała ją ścisłą strażą. Ja w jakiś sposób dotrę do niej prędzej, czy później. Jestem Edward, korsarz Wielkiego Morza. Ja zawsze znajdę sposób, aby dostać się do tego, co chcę. A szczególnie, jeżeli to jest moje dziecko. Imię wybrałaś idealne, bo jest takie jak moja i jej dusza. Ma w sobie piracką krew, więc nie dasz rady jej utrzymać w pałacu, Luiso. Shadow będzie miała ze mną kontakt. Ja to wiem.

  Kartka wypadła mi z ręki. Nie mogłam w to uwierzyć, ale fakt ten wyjaśniałby, dlaczego w najmniejszym stopniu nie przypominałam gubernatora… I nie nosiłam jego nazwiska. Drzwi otworzyły się, a do środka weszła moja matka. Wstałam z kolan i powoli obróciłam się w jej stronę, odrętwiała z zaskoczenia i odrazy.

— Masz mi się natychmiast wytłumaczyć, co ma znaczyć twoje zachowanie! — wrzasnęła kobieta. — Jesteś damą, córką gubernatora, przyszłą szwagierką księcia! Nie masz prawa tak się zachowywać!

— A ty nie masz prawa nazywać mnie córką gubernatora — powiedziałam zimno, ale nie uniosłam głosu. — Przeczytałam właśnie listy. Chociaż przystojny był ten Edward? — wysyczałam.

   Przez moment wydawało się, że zabrakło jej słów. Lekko zbladła, ale szybko odzyskała panowanie nad sobą.

— Nie pozwalaj sobie, smarkulo! Nie miałaś prawa czytać mojej prywatnej korespondencji!

— Tak samo, jak ty nie masz prawa mi rozkazywać — warknęłam.

   Miałam ochotę natychmiast stamtąd wyjść, kobieta stała jednak przed drzwiami w sposób, który uniemożliwiał wyminięcie jej. Zdeterminowana podbiegłam do otwartego okna. Posłałam matce nienawistne spojrzenie i wyskoczyłam przez nie. Wiedziałam, że spadnę w stóg siana, ponieważ okno znajdowało się nad stajnią. Wylądowałam miękko i wygrzebałam się z amortyzatora. Pobiegłam przed siebie tak szybko, jak tylko było to możliwe w moim wykonaniu. Wybiegłam na główny dziedziniec, gdzie zebrało się trochę ludzi, a bramy zaraz miały zostać zamknięte. Przepychałam się w biegu, słysząc raz po raz komentarze, w stylu Gdzie ona tak pędzi? albo Jak ona jest ubrana?!, ale nie zwracałam na to uwagi. Najważniejszym dla mnie celem stało się opuszczenie pałacu, wszystko inne ignorowałam, jakby w ogóle nie istniało. Po chwili wydostałam się główną bramą, dosłownie pomiędzy zamykanymi skrzydłami wrót. Pobiegłam pustymi uliczkami przed siebie. Płuca mnie paliły, nogi odmawiały powoli posłuszeństwa, a do oczu cisnęły się łzy, dlatego możliwie najkrótszą trasą pobiegłam do wybrzeża. Gdy tylko zobaczyłam mój kochany domek na plaży, rzuciłam się ostatkiem sił w jego stronę. Kiedy znalazłam się już w środku, osunęłam się na prowizoryczne legowisko, które zrobił Pirat, podłożyłam pod głowę poduszkę, załatwioną przez Byka i okryłam się kocem wykradzionym niegdyś z pałacu. Skuliłam się pod nim i nakryta ponad głowę, zaczęłam płakać. W płaczu, wyczerpana po biegu i intensywnym dniu, zasnęłam. Rano obudziły mnie znajome głosy.

— Staliśmy tam godzinę, coś musiało się stać.

   Odkryłam się. W kryjówce nikogo nie zobaczyłam, najwidoczniej stali na zewnątrz. Narzuciłam na ramiona koc, a jego luźny fragment nasunęłam na głowę. Wyszłam tak z miejsca mojego spoczynku i zastałam swoich przyjaciół, stojących tyłem do wejścia chatki. Nadal brakowało Papugi, który dochodził do siebie po przesłuchaniu.

— Nigdy nawet kara jej nie zatrzymała, coś jest nie tak — stwierdził Byk.

— Jest i to bardzo — powiedziałam smutnym tonem.

   Przyjaciele obrócili się w moją stronę, zaskoczeni. Wyglądali co najmniej, jakby zobaczyli ducha.

— Spałam tutaj — odpowiedziałam na nieme pytanie, które zawisło w powietrzu. — Wczoraj dowiedziałam się, że gubernator nie jest moim ojcem. Całe moje życie i ja i on byliśmy w błędzie.

— W takim razie kto? — spytał po chwili milczenia Pająk.

— Pirat… Wiem tylko, że ma na imię Edward i pływa po Wielkim Morzu.

    Zobaczyłam, jak Aaron zbladł, przetarł twarz dłońmi. Zamrugał kilka razy, jakby zbierał myśli, i w końcu powiedział:

— Musisz spotkać naszego ojca.

   W tym momencie poczułam, jak serce mi przyspieszyło. To było niemożliwe. Mój przyjaciel miał okazać się moim bratem?! Już poprzedniego dnia usłyszałam dość nowości, a tego ranka doszła kolejna.

— Że co?! — wrzasnęłam.

— Mój ojciec ma na imię Edward — odparł spokojnym tonem. — Dzisiaj przybija do brzegu… On mi wspominał, że mam siostrę, ale… Ale nie myślałem, że…

   Moje ręce zaczęły się trząść, znowu czułam się beznadziejnie. Usiadłam na piasku, wpatrując się w morze. Gdyby ktoś kazał mi zobrazować siebie jako gliniany dzbanek, byłabym chyba takim rozbitym na malutkie kawałeczki przez wichurę. Przyjaciele usiedli obok mnie. Pająk otoczył mnie ramieniem, a Pirat chwycił za rękę. Byk siedział, w milczeniu przesypując piach z ręki do ręki. Po czasie uspokoiłam się i powiedziałam cicho:

— Teraz nie mam żadnych oporów. Czas założyć nasze bractwo.

— Mówisz o tym, co wczoraj? — spytał tak samo cicho Byk.

— Tak, czas najwyższy. Trzeba przeciwstawić się temu wszystkiemu. — Wstałam, obracając się twarzą do nich. Zebrałam myśli i kontynuowałam — Jesteśmy odpowiedzialni za naszych ludzi. Oni nas potrzebują. Nie zmienimy całego świata w minutę, ale możemy powoli pomagać ludziom z wyspy. Działać w ukryciu. Przerywać niesłuszne egzekucje, wykradać chleb, utrudniać pobór daniny. Jesteśmy do tego stworzeni. Już wiem, jak działać. — Umilkłam na moment, po czym dodałam coś, co wydawało się decydujące. — Jeżeli się jednak przyłączycie, wiedzcie, że odwrotem będzie tylko nasza śmierć.

   Zapadła cisza. Nie wiedzieli co odpowiedzieć, sama nie wiedziałabym, co sobie odpowiedzieć. Po chwili Byk wstał i wyciągnął pięść przed siebie. Pirat i Pająk położyli na jego rękę swoje dłonie, a na wierzch ja swoją.

— Jesteśmy bractwem cienia. Noc naszym domem, a ciemność schronieniem. Mrok naszym bratem, konspiracja duszą, walka siostrą, a nóż przyjacielem — powiedziałam, nie zdając sobie sprawy, jak ważne miały okazać się nasze słowa.

— Jesteśmy rodziną honoru. Pomoc to nasz obowiązek, walka przyjemnością, jej owoce zaszczytem — dodał Byk.

— Konspiracja to nasza broń, opieka nad ludźmi słabymi chleb powszedni — przyłączył się Pająk.

— Jesteśmy rodzeństwem bez krwi. Ludźmi cienia i honoru. Jesteśmy pod twoją komendą, Shadow — dokończył Pirat.

   Staliśmy tak chwilę, po czym dodałam ostatnią linijkę naszej przysięgi, słowa te krążyły mi w umyśle od poprzedniego wieczoru. Nie myślałam, że z czasem odkryją przede mną zupełnie inne, bardziej podniosłe znaczenie.

— Nic nie jest prawdą, wszystko jest dozwolone.

***

   Zostałam na plaży wraz z Piratem, pozostali poszli w swoją stronę. Nadal nie mogłam uwierzyć w wydarzenia dziejące się wokół mnie. Stałam na brzegu wpatrzona w chylące się ku zachodowi słońce. Nie było mnie w zamku od poprzedniej nocy, a według informacji zgromadzonych przez Samuela, połowę strażników postawiono na nogi tylko po to, aby mnie odnaleźć. Coś słabo im to szło. Fale omywały mi bose stopy, kiedy przyjaciel wrócił z targu. Dostał ode mnie trzos pieniędzy i kupił trochę chleba. W trakcie dnia spisałam naszą przysięgę, którą planowałam potem przepisać do dziennika. Zamknęłam oczy, a wiatr rozwiał mi włosy. Byłam zdenerwowana nadchodzącym spotkaniem z biologicznym ojcem. Nagle usłyszałam krzyk przyjaciela.

— To on! — zawołał. — Ojciec płynie w naszą stronę!

   Podniosłam powieki i spojrzałam we wskazanym kierunku. Na morzu pojawił się ciemny kształt łódki, a w tle rysował się statek. Odwróciłam wzrok. To było szaleństwo. Nie wiedziałam, jak mogłam się na to zgodzić. Przez myśl przeszło mi, że powinnam jednak wrócić do zamku… Ale tam czekałyby kolejne reprymendy i kłamstwa. Weszłam do naszej chatki po jabłko w zasadzie tylko po to, aby nie stać bezczynnie na plaży. Kiedy wyszłam, Aaron witał się z ojcem. Spojrzałam na mężczyznę. Był dość wysoki, średniej budowy ciała. Od razu dostrzegłam u niego szare oczy i długie włosy koloru myszowatego. To wyjaśniało, po kim odziedziczyłam swoje najbardziej charakterystyczne cechy. Stałam tam przez chwilę, stopniowo przyswajając kolejne dowody na nasze pokrewieństwo. Nie wiedziałam co zrobić, jak się zachować. Usłyszałam pytanie, które mężczyzna skierował do Aarona.

— Kim jest ta nieśmiała dziewczyna z tyłu, co? W końcu przyprowadziłeś swoją kobietę?

— To moja przyjaciółka — zaczął Pirat.

— Tak to się teraz nazywa? Niech będzie i przyjaciółka — zaśmiał się korsarz, czochrając włosy mojego przyjaciela.

— Tato, ale — Aaron odchrząknął — to jest ta dziewczyna, co ci opowiadałem.

— Ta od gubernatora? — Zmarszczył brwi.

— Tak… — zaczęłam niepewnie. — Jestem Shadow.

   Mężczyzna podszedł do mnie i objął mocno. Nie spodziewałam się takiej reakcji, chociaż w zasadzie nie spodziewałam się niczego konkretnego. Nie byłam przygotowana na takie spotkanie i chyba nigdy bym się nie przygotowała.

— Niech no ja ci się przyjrzę, córeczko — powiedział, odsuwając się.

— Na razie nie czuję się niczyją córką — odparłam, zrzucając jego dłonie z ramion.

   Przez następne pół godziny rozmawiałam z nim o moim dzieciństwie. Wypytywał mnie o to, czym się interesowałam, co lubiłam robić w wolnym czasie. Nie przeszkadzało mi to. Martwiło mnie coś innego, a mianowicie fakt, że Pirat zawinął się dość szybko i do wieczora nie wrócił. W końcu pożegnałam Edwarda, mówiąc:

— Teraz poszukaj Aarona. On bardziej czekał na to spotkanie niż ja, a go olałeś.

— Nie sposób się nie zgodzić — odparł mężczyzna z ciężkim westchnieniem. — Mam nadzieję, że nie będzie miał mi tego za złe.

   Wróciłam do pałacu pod osłoną nocy, od razu kierując się w stronę bramy głównej. Zapukałam w małe okienko, które po chwili uchylił wartownik. Poznał mnie, chociaż zdążył już puścić wiązankę wyzwisk. Otworzył bramę i powiadomił moich rodziców, że wróciłam. Zanim jednak ci do mnie dotarli, zamknęłam się w swojej komnacie. Nawet nie poszłam do łaźni, tylko rozebrałam się i od razu położyłam. Wstałam skoro świt i pobiegłam pustymi korytarzami w stronę łaźni. Na szczęście nie spotkałam nikogo, co odebrałam z ulgą. Wracając na górę, natknęłam się na króla. Przywitałam go szybko.

— Dzień dobry — palnęłam jak do sprzedawcy na targu. Jego propozycja weszła mi zbyt łatwo w krew.

— A witaj, witaj. Wczoraj szukali cię cały dzień. — Wyglądał na rozbawionego. — Gdzie byłaś?

— W kryjówce — odparłam swobodnie. — Muszę jednak odszukać rodziców.

— Zapewne są jeszcze w swojej komnacie, bo nigdzie nie widziałem twojego ojca — podpowiedział Ludwik.

— Dziękuję.

   Pobiegłam tam, mając nadzieję, że jednak nie zastanę tam gubernatora. Zapukałam i niemal natychmiast usłyszałam odpowiedź. Weszłam do środka, gdzie zastałam matkę. Uśmiechnęłam się w duchu, bo dawało mi to szansę na zaplanowany nocą szantażyk. Kobieta podniosła się na łokciu, z zaskoczeniem widząc mnie, a nie swoją służkę. Podeszłam, zamykając drzwi.

— Shadow, jak ty wyglądasz? — spytała, patrząc na mój męski strój. — Mówiłam ci, że tak nie wypada!

— Zamilcz — powiedziałam, opierając ręce o poręcz. — Spotkałam swojego ojca. Tego biologicznego. — Widok blednącej matki sprawiał mi dziwną satysfakcję. — Spokojnie, nic nie powiem gubernatorowi… Pod paroma warunkami.

— Gubernator to twój ojciec — wysyczała. — Nie będziesz mnie szantażować.

— A chcesz, aby się dowiedział, z kim go zdradziłaś? — spytałam. — Pozwól, że jednak przedstawię ci moje warunki. Ja sobie poradzę na ulicy. — Uśmiechnęłam się sarkastycznie. — Ciebie rozszarpią na strzępy.

   Kobieta zdawała się rozważać, co powiedziałam, ale czułam, że już ją mam. Po chwili usłyszałam:

— To co mam zrobić?

— Po pierwsze, przestaniesz mnie zmuszać do noszenia tych głupich sukni.

— Niech będzie — ten warunek był łatwy do przełknięcia. — Coś jeszcze?

 — Odpuścisz mi zajęcia, którymi mnie zawsze katujecie.

— Czyli? — dopytała.

— Robótki ręczne, śpiewanie, instrumenty i inne dworskie duperele. — Zacisnęła szczękę, ale przytaknęła. Mimo uzyskania tych ustępstw, nie zamierzałam jeszcze kończyć. — I jeszcze jedna rzecz. Całkowita swoboda. Nie będę musiała robić tego, czego wy ode mnie oczekujecie. I tak nigdy nie byłam wam posłuszna, ale teraz przestaniecie się mnie czepiać.

— Ale na pewno nic nie powiesz? — upewniła się.

— Będę nawet niekiedy udawała przykładną córeczkę. — Uśmiechnęłam się łobuzersko i wyszłam.

   Matkę miałam już z głowy. Poszłam w umówione miejsce, gdzie na dole czekali chłopcy. Zeskoczyłam do nich, co było moim ulubionym sposobem opuszczania budynku. Spojrzałam na przyjaciół.

— Od matki mam spokój — powiedziałam. — Czas zająć się naszą sprawą.

— Najpierw trzeba zobaczyć co u Papugi — zaproponował Byk.

— Tylko zabierzmy im mały podarunek — wtrąciłam, jak zawsze mając ze sobą chleb.

   Poszliśmy do przyjaciela. Jego matka wpuściła nas bez problemu, po raz kolejny wylewnie dziękując, że go wczoraj przyprowadziliśmy. Uradowana przyjęła też pieczywo i wyściskała mnie:

— Dziękuję ci, skarbie — powiedziała.

— To nic takiego. — Uśmiechnęłam się uspokajająco. — Moim obowiązkiem jest pomagać.

Opublikowano
Kategorie Assassin's Creed
Odsłon 1151
8

Komentarze (3)

Dodaj komentarz