Kanya arato (Tyelko/Oromë)

Prolog

 

Nie każdy staje się od razu mistrzem w danej dziedzinie. Szczególnie, gdy jest ona wymagająca i trudna. Potrzebujemy przykładu, wzoru, inspiracji, nauczyciela – który będzie nas prowadził i pokazywał coraz to głębsze odmęty danego wątku.

Elfowie słynęli z łucznictwa i wie to każdy porządny, zaś Tyelko nie chciał słynąć, chciał się stać najlepszy. W ten sposób mógłby pokazać swojemu ojcu co potrafi, wyzbywając swojego ulubionego brata pozycji w oczach Fëanora, podbijając serca licznych Noldorek albo i Noldorów oraz pokazując swoją niekwestionowaną męskość.

Tak, więc złotowłosy młodzian codziennie latał w podskokach na rozległe polany gdzie trzymając swój duży, leszczynowy łuk celował do ustawionych pni.

W wolnych chwilach podglądał starszych Vanyarów zza licznych olszyn, którzy trzymając dostojnie swe duże łuki trenowali strzelając do drzew. Denerwował się przy tym strasznie.

– Przeklęci Ci Vanyarowie – mruczał i naburmuszony wracał do rodzinnego domu w Valmarze.

Curufin również zauważył co próbuje zrobić Turcafinwë, jak to trzeci syn Curufinwëgo zachowuje się niczym przyczajony tygrys i z taktyką zajmuje jego miejsce. Jako, że póki co nie wiedział co zrobić dogryzał bratu w każdy możliwy sposób.

– Tyelko! Już wróciłeś? Czyżby Twój śmieszny łuk znów się złamał? A może jak to Ci w zwyczaju nie wycelowałeś i złość Cię ogarnęła? – kpił Curvo, przez co Celegorm wpadając w szewską pasję rzucał się na niego. Odgłosom uderzających pięści o twarz towarzyszyły wesołe okrzyki Ambarussa.

– Tak, lej go, lej! – krzyczeli, klaszcząc w ręce i pogwizdując.

Bracia zazwyczaj byli rozdzielani przez Nerdanel, która spłoszona nagłymi dźwiękami przybiegała i targając Celegorma w górę, odrywała go od wyjącego z bólu Curufina.

 

Tyelko nie mogąc pogodzić się ze swoim losem, coraz częściej urywał się z domu i szedł w tylko sobie znane miejsca.

– Ah, nikt mnie nie rozumie! I pewnie nie zrozumie! Jakże tak niesprawiedliwie można traktować najpiękniejszego i najbardziej utalentowanego Fëanoriana? – i gdy się tak żalił, złość która się w nim gotowała przechodziła w jego dłonie podczas treningu, przez co wciąż pudłował.

Załamał się wtedy Noldor, usiadł na dużym kamieniu nad rzeką i zaczął kląć i krzyczeć na wszystko co istniało.

Kolejne dni nie były również lepsze, bo w miarę, gdy Curvo mu ubliżał tak coraz bardziej się upokarzał, łuk podczas treningów wypadał z jego drżących od złości rąk, a gdyby tego było mało stał się agresywny i wyjątkowo nieprzyjemny.

Siadł sobie pewnego dnia tenże nieudacznik, znów zaczynając użalać się nad samym sobą, póki nie poczuł dłoni na ramieniu.

– Irissë! Nie dzisiaj! – krzyknął zawzięcie – nie widzisz, jak bardzo jestem zdenerwowany?!

Wtem rozległ się serdeczny śmiech, a był on tak głośny, że echo zabrzmiało, odbijając się od pustej ziemi, a woda groźnie chlupnęła.

– Chłopcze! Obserwuje Cię już od paru dni! Nie sądziłem, że w Valmarze mogą być tak zabawne osoby! – zaczął.

Zdenerwowany Tyelkormo odwrócił się nagle, przez co jego złote loki zakryły mu część twarzy.

– Kim jesteś?! – Turcafinwë donośnym głosem spytał, nie rozpoznając sylwetki przed nim. Bowiem tu, w Valmarze rzadko spotyka się rosłych, białowłosych mężczyzn, odzianych w fikuśną skórę, z rogiem przy pasie i dużym łukiem przyczepionym do kołczanu na plecach.

– Jak to kim jestem? Każdy mnie zna! Bez wyjątku! Musisz być niedoedukowany, Tyelko – sarknął.

– Skąd znasz moje imię?! – Celegorm w bojowej pozycji zaczął wyciągać strzałę z kołczanu.

– Co Ty, nawet jak stoję metr od Ciebie nie trafisz we mnie, widziałem – zażartował – dobrze. Nie będę Cię dużej trzymał w niepokoju skoro nie poznałeś Oromëgo Taurona.

W tej chwili nogi Celegorma gwałtownie się ugięły.

– O-oromë T-tauron? – wyjąkał wystraszony młodzieniec – ah, to nadal nie powód, aby sobie ze mnie żartować!

Elf nigdy nie dawał się upokarzać, przez co większość jego rozmów kończyła się bójką. 

Valar popatrzył się na niego z podniesioną brwią.

– Kłóciłbym się – odchrząknął – aczkolwiek nie po to do Ciebie przybywam. Obserwuje Cię nieudaczniku już od paru dobrych dni i, gdy widzę jak krzywdzisz łucznictwo, wszystko boleć mnie zaczyna! Jeszcze podglądasz tych Vanyarów! Od nich się niczego nie nauczysz!

Tyelko potrząsnął głową niezrozumiale.

– Jak to nie?! To świetni łucznicy! Sam widziałem! – nie wiedząc czemu blondyn zaczął bronić inny ród.

– Powiedział to chłopczyk, który porządnie łuku nie umie utrzymać! Posłuchaj! Oferuje Ci, abyśmy codziennie razem trenowali! Chce, aby młodzieniec taki jak ty, coś osiągnął, młody Fëanorianie!

Celegorm się wtedy bardzo zdziwił, ale w sumie oferta zła nie była – darmowe lekcje u najlepszego łucznika Ardy, czemu by nie skorzystać?

– Niech będzie – sarknął chłodno Turcafinwë, radując się w duszy niezmiernie – wezmę od Ciebie lekcje, to opłacalne.

– Tak uważasz? – uśmiechnął się Oromë – masz racje. To bardzo opłacalne.

Podczas licytacji coraz bliżej był i zachód słońca.

– Zjaw się w tym miejscu jutro z rana – dodał Aldaron – ale się nie spóźnij!

Tyelko skinął głową, po czym zaczął oddalać się machając jeszcze do Valara, który uśmiechnął się ostatni raz i również odwrócił się na pięcie, odchodząc w drugą stronę.

Gdy zaś Tyelkormo dotarł do domu, w drzwiach wejściowych powitał go Curufin.

– Coś dzisiaj za późno wróciłeś! – skomentował Curufinwë, aczkolwiek Celegorm nie przejął się tym zbytnio.

Jeszcze i potem Curvo starał się w jakikolwiek sposób dogryźć Turcafinwëmu, który ignorował to całkowicie, przez co Curufin wpadał w szał.

Tyelko bowiem jeszcze daleko był myślami o tym co się przydarzyło dzisiejszego popołudnia i z satysfakcją rozłożył się na łóżku, zatrzaskując drzwi przed nosem brata.

I tak właśnie Celegorm, trzeci z kolei syn Fëanora znów wyszedł na prostą.

Autor Sinthela
Opublikowano
Odsłon 717
1

Komentarze

Bez komentarzy

Dodaj komentarz