Sounth Hope

ROZDZIAŁ 1- NIEZAPOMINAJKA

~Morrow~

Morrow- miasto w Stanach Zjednoczonych, w stanie Gregoria, w hrabstwie Clayton. Moja rodzinna miejscowość. Co prawda nie wyróżniająca się praktycznie niczym. Z pozoru taka jak inne, ale nie dla mnie. Tu zawsze słońce świeci inaczej, gwiazdy układają się w inne konstelacje a wieczorami zachody słońca przemieniają serca w piękne kwiaty. Człowieka, z takim miejscem zawsze wiąże silna więź uczuć, wspomnień, emocji i wydarzeń. Tak jest też w moim przypadku.

Nazywam się Melodeana Palmer, dla przyjaciół Melody. Mam szesnaście lat. Jestem błękitnooką blondynką o jasnej cerze, małym zadartym nosku i pełnych krwistych ustach. Nie należę do wysokich ludzi, ponieważ mierzę nie całe 163 cm wzrostu. Jestem szczupła i cholernie szczęśliwa, że wraz z rodzinką przeprowadzamy się na jakieś zadupie. O niczym innym nie marzyłam! Bajecznie, prawda?

O wyprowadzce dowiedziałam się nie cały miesiąc, może trzy tygodnie temu, tuż po otrzymaniu świadectw drugiej klasy liceum. Zakończenie roku szkolnego, radość. A jednak nie dla wszystkich. Kiedy inni planowali już ” Co będą robić w wakacje”, w tym czasie ja musiałam pakować się i przygotować do totalnej tragedii jaką od nowego roku stanie się moje życie. Ciężko mi zaprzyjaźnić się z nowymi osobami, a co dopiero zaczynać wszystko od nowa.

– Melody co ty tam znowu piszesz, zamiast zająć się czymś pożytecznym. Ja i ojciec mamy już swoje lata. Nie odpadną ci ręce jak pomożesz nam przenosić pudła do samochodu. – odezwała się mama wchodząc do mojego pokoju. 
– Testament.- odpowiedziałam szybko z cynicznym uśmieszkiem na twarzy.
Niska szatynka stanęła na środku i badawczo przebiegła wzrokiem po przestrzeni naokoło, zatrzymując się na łóżku na którym stało sześć tekturowych pudełek, że wszystkimi moimi rzeczami i mną. 
– Przestań wylegiwać się na łóżku i pomóż nam.- zachęciła.- Im szybciej się stąd wyniesiemy tym szybciej spłacimy pożyczkę na nowy dom.
– Był już ktoś? – zapytałam. Tak. Mama postanowiła sprzedać nasz “stary” dom by za pieniądze jakie z niego dostanie zapłacić za nowy. Nie rozumiem, co nie podoba jej się w Morrow? To takie ładne miejsce.

– Tak, kochanie..trzy młode małżeństwa. W następnym tygodniu jedziemy z tatą na spotkanie z nimi. Licytacja, te sprawy. Chcemy wyjść na tym jak najlepiej.- usiadła obok kładąc dłoń na moim przysłoniętym czarną bejsolówką ramieniu. – Pomogę ci znieść pudła. Chodź.- następnie chwyciła mnie za dłoń i już kilka minut potem tekturowe opakowania były w aucie. Na dworze było ciepło, z resztą jak zwykle w wakacje. Delikatny wiatr rozwiewał moje włosy splecione w prowizorycznego kłosa. Na niebie, ani jednej chmurki. Nastał moment pożegnania. Stając metr przed tylnymi drzwiami czerwonego bugatti ściągnęłam białe adidasy wraz ze skarpetkami i wrzuciłam je przez szybę samochodu. Obróciłam się. Bosymi stopami muskając trawę podeszłam na drewniany podest prowadzący do frontowych drzwi domu. Oparłam głowę o ich powierzchnię i zamknęłam oczy. Uśmiechnęłam się pod nosem wspominając całe moje życie, którego filarem byl właśnie ten dom.

Gdy wraz z mamą wyrywałam mojego pierwszego zęba, wiążąc sznurkiem zęba i klamkę dokładnie dwie minuty przed tym jak tata miał przyjść z pracy. 
Jak codziennie wychodziłam z niego do przedszkola a potem gimnazjum i liceum.
Jak uciekłam przed deszczem, szukając schronienia.Wszystkie te i jeszcze wiele, wiele innych wspomnień związanych z tym miejscem w przebłysku kilku sekundy przebiegło mi przez głowę, ale to koniec. Teraz to wszystko staje się przeszłością, do której nigdy nie wrócę. Cofnęłam się i spojrzałam w stronę samochodu. Tata ustawiał radio na swoją ulubioną playlistę. Słuchanie AC/DC to u nas tradycja. Mama piłując swoje długie paznokcie patrzyła przez szybę. Nie wiem o czym teraz myślała, ale po jej lekko zmarszczonym policzku spłynęła pojedyncza łza, którą przyozdobił serdeczny, szczery uśmiech. Oni też się już pożegnali.

– Jestem.- oznajmiłam zamykając za sobą drzwi. Otworzyłam szybę na maxa i wkładając do uszu moje ulubione słuchawki JBL spojrzałam w niebo. Zanim całkiem zatraciłam się w melodii usłyszałam jedynie furgot odpalanego silnika. Ruszyliśmy.

To stara prawda, że kochamy miejsca, w których byliśmy szczęśliwi. Nie ma jednak nieba tak szczęśliwego, by nie pojawiały się na nim, w chwilach najmniej oczekiwanych, błyskawice zwątpień.

– Ymm..mamo?- wtrąciłam jeszcze na chwilę.- Dokąd my właściwie jedziemy?- zaciekawiona zmrużyłam oczy, pochylając się ku przednim fotelom aby lepiej usłyszeć co powie mama. Nagle w samochodzie narodziła się cisza. Radio zgasło, drzewa za oknem zaczęły szelescić coraz to bardziej, mocniej i intensywniej, wiatr wezbrał na sile, niedaleko samochodu przyleciały dwie czarne wrony, były blisko bo bardzo dobrze je słyszałam.
Rodzice skamieniali nie poruszyli się do momentu, aż wszystko znów się unormowało. Mama z lekkim przerażeniem spojrzała na tatę kiwając porozumiewawczo głową i przybrała neutralny wyraz twarzy. Ten znów włączył radio i przyspieszył.

– Do Riverdale, kochanie. Do Riverdale…

ROZDZIAŁ 2- PRZEJRZYSTOŚĆ

~Riverdale~

Dom położony był na obrzeżach miasta, dlatego szybko udało nam się do niego dojechać. Chociaż, nawet nie pamiętam chwili kiedy wysiadłam z samochodu. To poniekąd zabawne, ale przynajmniej wiem, że jestem zmęczona. Zaledwie kilkaset metrów od domu przepływała rzeka. Będzie gdzie spędzać wolny czas.

Budynek nieopodal siebie posiadał także rozległy lecz niewielki i piękny ogród pełen kwiatów i drzew owocowych. Za nim rozpościerał się olbrzymi, nieodkryty las. Posiadłość składała się z trzech części. Drewnianej altanki na stopniu, prowadzącej do frontowego wejścia, domu właściwego i osadzonego totalnie na tyłach, garażu.

Na altance zdobionej dookoła pięknymi peoniami stała duża, również drewniana huśtawka. 
W skład mojego nowego miejsca zamieszkania wchodziły na parterze kuchnia, salon, toaleta i wyjście tylne domu oraz przejście do garażu. Na piętrze natomiast swoje miejsce miały dwie sypialnie, łazienka i trzy puste pokoje.

Wysiadłam z samochodu i podeszłam do niego od tyłu. Oczywiście od razu chciałam wypakować bagaże i nieco porozglądać się po okolicy. Jednak w życiu nie ma tak łatwo. Stałam przy bagażniku chyba z dobre siedem minut. Dlaczego mama i tata nie wysiadają z auta? 
– Tato? Możesz otworzyć bagażnik?- zapytałam unosząc troche ton głosu, na tyle głośno by mnie usłyszał. Jednak nie usłyszałam odpowiedzi ani teraz, ani za drugim, ani za kolejnym razem. – Mamo? No co jest??- drugie pytanie skierowałam do samej siebie. Często gadam sama do siebie. Dla niektórych może być to dziwne, ale podobno to oznaka wysokiego poziomu inteligencji.

Postanowiłam sprawdzić co takiego może się dziać, dlaczego ani mama ani tata nie reagują na mnie ani moje nawoływanie. Powoli podeszłam do szyby kierowcy ale niestety nie było go tam. Co gorsza, nie było nikogo.
– Dobraaa… Nie mam pięciu latek. Zabawa w chowanego odpada!- zaczęłam krzyczeć już nieco podenerwowana głupim zachowaniem rodziców.- Mamo, tato,! No wyjdźcie!- w tym momencie za sobą gdzieś między drzewami w lesie usłyszałam odgłos łamiących się gałęzi. – Tia, bardzo zabawne. Uśmiałam się do nieprzytomności, na prawdę genialnie.- wydusiłam sarkastycznie z nutką zażenowania w głosie. Pewnym krokiem podeszłam mu wysokim, strzelistym topolom, bukom i Bóg wie jeszcze czego. Nie jestem orłem z geografii, informacjie takie jak jakie to drzewo są mi zbędne.

– Dobra.- zatrzymałam się metr przed ścianą niskich, małym krzaków, na które z między drzew padały jasne promienie słońca, skrzyżowałam ręce na piersi i wyzywającym wzrokiem starałam się dostrzec rodziców.- Wyjdźcie stamtąd. – oznajmiłam zdecydowanym głosem.

Coś zaszeleściło między drzewami, gałęzie poruszałysię w górę i w dół. Ku mojej osobie, tuż przed moimi stopami na ziemię opadły dwa zielone liście. Spojrzałam na nie. Zielone a już spadają. Zaciekawiło mnie to więc schyliłam się po jednego z nich, zupełnie odwracając tym swoją uwagę od lasu. Uniosłam roślinę za łodygę i kilka razy obróciłam między palcami. Kiedy ponownie spojrzałam na las poczułam zimno ale także ciekawość i strach. Powędrowała oczami ku niebu, ku koronom drzew. Ledwo powstrzymałam się od głośnego krzyknięcia. Spakowałam. Przede mną stała olbrzymia postać z ciałem schowanym pod czarną powłoką, rękami i skrzydłami zbudowanymi z gałęzi i głową a raczej czaszką gargulca, z której strumieniem sączyła się krew.

– Kochanie.- usłyszałam głos mamy. – Kochanie budzimy się już jesteśmy na miejscu.- otworzyłam oczy i rozglądnęłam się dookoła. – Już jesteśmy.- powtórzyła kobieta trzymając lewą dłoń na moim kolanie.
– Długo spałam?- sen, mogłam się domyślić. Ale z drugiej strony był taki realistyczny.
– Równe trzy godziny.- uśmiechnęła się do mnie promienie i obróciła wprost do kierunku jazdy.
Samochodem lekko szarpnęło. Ach..to niskie zawieszenie. Właśnie wjechaliśmy na mały, odkryty i zapewne stary most z drewnianymi barierkami. Po prawej stronie, tuż przy szybie mignął mi przed oczami duży ponury billboard “Witamy w Riverdale”. Za nim rozciągał się piękny, błękitny i przeźroczysty strumień wody. Po chodniku spacerowało kilku zapatrzonych w ziemię przechodniów. Moją uwagę zwróciła jednak, pewna czarnowłosa, bardzo elegancko ubrana dziewczyna o ciemnej cerze. Była w moim wieku. Tylko ona jako jedyna twardym i pewnym wzrokiem patrzyła przed siebie z lekkim uśmiechem na ustach. 
Na pierwszym skrzyżowaniu auto skręciło w prawo. Niecałe kilka minut patrzenia się i podziwiania nowego miejsca zamieszkania i już byliśmy na miejscu. 
Wraz z rodzicami wysiadłam z pojazdu. Zamknęłam drzwi i przewiesiłam przez ramię stary aparat fotograficzny, wyciągnięty właśnie z jednego z pudeł. Zamurowało mnie. Stanęłam jak wryta. Trwałam bez ruchu właśnie tuż przed tym samym domem, którego widziałam we śnie. Dość niepewnie chwyciłam aparat w dłonie i zrobiłam mu dwa, szybkie zdjęcia. 
– I jak?- zapytał tata stając obok mnie już z bagażami w dłoniach.- Podoba ci się?

Spojrzałam na tatę a potem jeszcze raz na posiadłość. Zmrużyłam na chwilę oczy i z nieco udawaną aprobatą wyznałam:
-Tak tato. Bardzo ładny. Będzie nam się tutaj wspaniale mieszkać. – uśmiechnęłam się cynicznie i dodałam po chwili- Szczególnie, że przecież to nasz nowy dom. Bo po co komu stary.
Nie lubię ukrywać uczuć. Od samego początku miałam rodzicom za złe, że się wyprowadzamy. Miałam znajomych, przyjaciół, wspomnienia. Teraz nie mam nic. Zaczynam od nowa.
– Idę przejść się po okolicy. Będę przed północą!- zawołałam w stronę mamy. Rozmawiała z kimś przez telefon ale i tak skinęła głową pozwalając mi na chwilę samowolki.
-Jak coś to dzwoń!- krzyknął tata i wszedł do obcego mi budynku.

Obróciłam się na pięcie i w miarę szybkim truchtem, ruszyłam przed siebie. Nie biegłam długo bo już kilka minut później znajdowałam się na wewnętrznych obrzeżach miasta, przy rzece a raczej czymś w rodzaju sadzawki. Wokoło kilka drzew. Było bardzo parno i gorąco i gdyby nie lekkie podmuchy wiatru, na prawdę można byłoby się dosłownie ugotować. Stanęłam na kamiennym, niskim klifie. Woda była magiczna. Taka przejrzysta, piękna i błękitna. Znienacka usłyszałam za sobą śmiechy coraz to głośniejsze i głośniejsze. Odwróciłam się. W moją stronę szybkim tempem biegło dwóch młodzieńców, a kilka metrów za nimi szła już przebrana w strój kąpielowy dziewczyna z mostu. Chyba mnie nie zauważyli bo ani jeden ani drugi się nie zatrzymał. Ostatnie co usłyszałam to jej krzyk:
-Archie, Uważaj!
Wysoki, dobrze zbudowany, rudy chłopak w moim wieku wpadł na mnie, obracając w powietrzu. Pod wpływem siły z jaką we mnie uderzył, zepchnął mnie do wody. Zaczęło się piekło…

ROZDZIAŁ 3- PRZYJACIELE

Nade mną intensywne, czyste niebo i zamazane, długie gałęzie drzew. Świat jakby stanął w miejscu. Zatrzymał się by dać zatracić się w jego pięknie. 
Niczego nie czułam. W uszach pozostał tylko cichy szum odbijającej się od brzegu wody. Zewsząd otaczało mnie zabójcze zimno. Gwałtownie poczułam jak kończy mi się powietrze. Machałam kończynami ile tylko sił mi pozostało, jednak wszystkie starania zostały stłumione. Było mi ciężko. Brakowało mi tchu a jednak bałam się zaczerpnąć powietrza. Nie wiem czy płakałam. Byłam przerażona.

Nagle tafla wody załamała się. W duchu dziękowałam Bogu. Nie byłam już sama. Do sadzawki chwilę za mną skoczyła męska sylwetka. Pomoc. Jednak ludzkiego odruchu nie da sie zahamować. Łapczywie wzięłam głeboki wdech. Nastała ciemność.

– Oddycha!- krzyknął twardy, męski, głos.- Oddycha!- podkreślił ponownie.
– Dobrze, matko kochana Archie nawijasz to samo już od pięciu minut.- tym razem ten dźwięk wydał mi się już bardziej znajomy, taki kobiecy.
-To dlaczego jeszcze się nie ocknęła?
-Odsuń się Arch.- wśród lekko napiętej  wymiany zdań dał o sobie znać jeszcze jeden osobnik. Niespodziewanie moja klatka piersiowa stała się przeraźliwie ciężka. Odniosłam dziwne wrażenie ciepła najpierw w okolicach brzucha czy mosta a następnie twarzy, ust. 
-Jugh. Dzwonię na pogotowie!- pisnęła dziewczyna. Zrodziła się cisza, co chwilę przerywana głośnymi, mocnymi wydechami. Sapaniem.
– Mam ją.- wydusił z ulgą nastolatek, a ja poczułam, że zaraz zwymiotuję.

Szeroko otworzyłam oczy i podnosząc się na łokciu do pozycji siedzącej, obróciłam się w bok. Wyrzuciłam z siebie całą wodę jaką miałam w płucach. W pewnym momencie całkowicie się zaksztusiłam i dopiero czyjaś dłoń pomogła mi doprowadzić organizm do normalnego funkcjonowania. Kilkakrotnie za mrógałam oczami aby przyzwyczaić oczy do rażącego światła. Znów zrobiło mi się zimno, aczkolwiek nie tak jak wcześniej. Teraz przyczyną tego były przemoknięte do słuchej nitki ubrania i napierający na mnie wiatr. Uniosłam wzrok i zobaczyłam trzy pochylone nademną osoby. Każda z twarzy wyrażała przerażenie i troskę. Najbliżej mnie, tuż przy biodrze, na kamieniach kleczał trzymając mnie za dłoń szczupły, młody chłopak o wzroście ok. 180 cm. Miał krótkie, czarne i lekko podkręcone włosy oraz niebiesko -zielone oczy. Nad jednym z nich widniało lekkie zadrapanie. Co zabawme jego głowę ozdabiała materiałowa czapka, przypominająca koronę. Ubrany był w szarą koszulkę z wielkim, białym “S” na środku i ciemne spodnie. W pasie widniała przewiązana dżinsowa kurtka. Po drugiej stronie, naprzeciw niego kleczał jeszcze bardziej przerażony rudy, piwnooki napakowany a wręcz muskularny młody mężczyzna. Był seksowny. Z trwogą patrzył na mnie, rozchwianym wzrokiem. Ten wydawał się nieco wyższy od swojego przyjaciela. Miał na sobie nieskazitelnie biały, choć przemoczony podkoszulek na grubych ramiączkach i krótkie jeansy, sięgające mu po kolana. Za rudzielcem poprzednio już widziana przeze mnie w stroju kąpielowym stała młoda, latynoska  kobieta ze szczupłą sylwetką. Miała oliwną cerę z prostymi, średniej długości, czarnymi włosami i brązowymi oczami. 

Jako pierwsza odezwała się i podała mi rękę:
– Hej. Jestem Veronica. Wszystko okey? Jak się czujesz?- odpowiedziałam na gest i puszczając szorstką dłoń błękitnookiego ujełam jej.
– Nazywam się Melodeana i nie wiem.. chyba tak. Chyba jest okey.- odpowiedziałam, zdartym głosem co  trochę zdziwiło Veronice jak i mnie samą.- Co się tak właściwie stało?- spytałam idąc powoli za dziewczyną, kiedy wraz z chłopakami trochę odsunęliśmy się od brzegu i tym samym weszliśmy w głąb lasu gdzie stał zaparkowany niebieski kabriolet. Vi usiadła w otwartym bagażniku a wraz z nią ja i rudy paker. 
– Wybraliśmy się do naszego miejsca. Kiedy byliśmy już na miejscu od razu wskoczyliśmy w stroje kąpielowe i poszliśmy do stawku. Byliśmy już na miejscu gdy Archie postanowił z Jughiem ścigać się, kto pierwszy wskoczy na bombę do wody. – niebieskooki stanął nie całe dwa metry przed nami w małym rozkroku. Założył ręce na piersi i zaczął mi się bacznie przyglądać.- Przez przypadek Arch wpadł na Ciebie i zepchnął cię ze skarpy. 
-Przepraszam.- wtrącił się z przejęciem w głosie.- Bardzo Cię przepraszam. Prawie przeze mnie zginęłaś.- wyjąkał kucając obok moich  kolan.
– Nic się nie stalo. Wszystko przecież dobrze się skończyło.- poklepałam go po ramieniu i posłałam lekki, pokrzepiający uśmiech.
– Potem wskoczył za tobą, żeby cię uratować. Wyciągnął cię na brzeg. Przez długi czas nie oddychałaś ale na szczęście Jugh się Tobą zajął i po chwili znów byłaś z nami.- dokończyła latynoska.
– Mamo. Nie wiem co mam powiedzieć. Bardzo dziękuję wam wszystkim.- wstałam i zerkając po kolei na każdego kontynłowałam.- Po drugie to mój pierwszy dzień w Riverdale… -zawiesiłam głos chwilowo, nie wiedząc co powiedzieć.- Myślałam, że będę się tutaj strasznie nudzić. Jak widać bardzo się myliłam.- zaśmiałam się, zarażając gupawką resztę towarzystwa.

– Melody nie zimno ci? Może wiesz… Może chciałabyś się przebrać w jakieś słuche ciuchy?- zaproponowała czarnowłosa wyciągając z zapleców pokaźnych rozmiarów torbę. 
– Jeszcze parę minut i zacznę się trzepać z zimna.- co ja poradzę, mam trudny charakter.
– Okey. W takim razie, ja daję ci ciuchy i sama też idę się przebrać. Już robi się chłodniej. A panowie w tym czasie pozbierają patyki i gałęzie na ognisko.- oznajmiła zabawiacko puszczając do nich oko.- Co wy na to?
– A my na to jak na lato Ronnie.- odpowiedział szybko Jugh.- Rusz się Arch bo jeszcze uzbieram więcej gałęzi niż ty.- zarechotał szarmancko, śmiesznie wyginając przy tym brwi.

Zapowiada się ciekawy wieczór.

ROZDZIAŁ 4 – CZAS

Ciepły, sierpniowy wiatr owiewał moją skórę. Przepływał przeze mnie z tak intrygującą delikatnością, że wywoływał na moim ciele lekką, gęsią skórkę. 
Właśnie założyłam na siebie ubrania Veronic’i. Różowy, prześwitujący top sięgający mi pod biust i długie jeansowe spodnie. Może i nie czułam się komfortowo z tym, że mój czarny stanik dość intensywnie przebija przez ubranie ale wyglądałam w tym wszystkim powalająco. Siedziałam na tylnych siedzeniach, wiążąc na nogach rozwiązane sznurówki butów, kiedy drzwi po lewej otworzyły się a nade mną stanęła pochylona Vi:
– No, no!- zaśmiała się jak tylko wysiadłam z auta i stanęłam przed nią twarzą w twarz.- Ale laska.
– Z grzeczności, nie zaprzeczę.
– I jaki charakterek. Wydaje mi się, że się polubimy.
– Nawzajem.- odpowiedziałam. Latynoska zamknęła pojazd i ruszyła przed siebie, dając mi do zrozumienia, żebym dorównała jej kroku.
– Mam rozumieć, że niedawno się tu przeprowadziłaś?- zapytała.
– Tak w sumie to dziś. Nie całe dwie godziny temu.- zaśmiałam się, lecz niestety już kilka sekund potem musiałam łapczywie brać oddech. Widać moje płuca jeszcze nie do końca jeszcze wynormalniały.
-Wszystko, okey?- dziewczyna ułożyła dłoń na moich plecach. W odpowiedzi tylko kiwnęłam głową a ona pociągnęła rozmowę dalej.- Czyli wybierasz się do Riverdale High?-uśmiechnęła się jakby już znając odpowiedź.
– Nie wiem. Raczej tak.- skwitowałam zatrzymując się wraz z latynoską.

-Drogie panie.- zaśmiał się Archie kiedy doszłyśmy na miejsce. -Zapraszamy.- w naszą stronę powędrował miły uśmiech chłopaka. Po środku małego obszaru wyłożonego kamieniami leżał podpalony stosik patyków i gałęzi. Ognisko. Słońce już powoli chyliło się ku zachodowi. Niebo oblała pomarańczowo-malinowa barwa. Tuż nad samym horyzontem przebijała się nawet krwista czerwień. A my na dwóch kocach siedzieliśmy w czwórkę, rozmawiając o mnie i każdym z kolei. Bardzo dużo dowiedziałam się o Veronice, wydaje mi się, ale chyba nieźle sie zakumplowałyśmy. Mam nadzieję, że nasza przyjaźń, o ile tak można nazwać naszą relacje, nie skończy się na tym, jednym spotkaniu. Kolejnym w kolejce był Arch, który obiecał, że pokaże mi kilka ciekawych i przydatnych chwytów dla samoobrony jak i na giatrze.  Ponieważ jak się złożyło rudzielec oprócz tego, żewiczy boks to bardzo sentymentalna i artystyczna dusza.

Byliśmy właśnie w trakcie wysłuchiwania nastrojowej piosenki Andrews’a, kiedy nagle zadzwonił telefon Vi. 
– Przepraszam na chwilkę. Zaraz wracam, to tata. Muszę odebrać.- wyjaśniła i odeszła gdzieś na bok. Na tyle daleko abym nie mogłabym jej dostrzec. Była już noc. Dwudziesta pierwsza, bądź druga. 

-Can you hear me?- zaczął nastrojowo muskularny chłopak.-Am I drowned out in the crowd?Are you listening? Or is everyone else too loud. For you too hear anything? Are you just gonna walk away? ‘Cause there are so many things. I can do, but instead I’ll say.

Dźwięk rozchwianych na wietrze strun. Lekkie uderzenia paznokciami o gryf i precyzyjny balans melodii. To jak nastolatek posługiwał się tym instrumentem przyprawiało o nie małe zdumienie. Siedziałam obok niego wpatrzona jak w obrazek. Oj no nie mogę… Ja wiem, że jestem nieco, trochę…dobra może bardzo kochliwa ale nie. Stop. To mój pierwszy dzień tutaj.
Starałam się zapamiętać jak najwięcej z cudownej melodii.
-I’ll try. I’ll try to let it go. Let it roll right off my back. Yes, so I’ll try. I’ll try.
To let it go. Let it go and never look back this way…- śpiewał, wręcz idealnie modulując ton i barwę głosu. Miał prawdziwy talent.
-Kochani!- usłyszałam za plecami. Arch przestał grać i tak jak ja zwinnie odwrócił się  i spojrzał nieco wyżej niż normalnie.- Muszę się już zbierać.- oznajmiła Veronica i zabierając swoje rzeczy podeszła w stronę kabrioleta .- Nagła sprawa rodzinna. Panowie adiós! Miło cię było poznać Melody! Pa!
-Do później Vi!- zawołał Arch.
-Pa!- odpowiedziałam.

Nie minęło kilka minut a wszyscy usłyszeliśmy dźwięk odpalanego samochodu i moment odjazdu. Cisza.Tylko odgłos pękająch gałęzi nadal trzymał atmosferę w ryzach. Robiło się coraz później a moją głowę coraz bardziej obciążał natłok myśli. Dzisiaj wydarzyło się na prawdę bardzo wiele rzeczy. 
– O czym myślisz, Melody?- głos Jughead’a wytrącił mnie z równowagi. Popatrzyłam się naprzeciw siebie. Siedział wpatrując się we mnie, tak samo, dokładnie jak wcześniej ‘badając’. Był bardzo dziwnym lecz ciekawym typem człowieka. Archie odłożył gitarę.
– O dzisiejszym dniu.- odpowiedziałam.
– Dużo się dziś działo.- stwierdził. Zdziwiona nie co jego słowami poprawiłam się obok packera i wyprostowałam nogi. Zbliżyłam je do ognia.
– Tak. Masz rację.- znów cisza. Ciemnooki chłopak zaczął mnie intrygować. Był na swój sposób inny niż reszta.

Na moich ramionach pojawiła się gęsia skórka. Kucnęłam podchodzą jeszcze bliżej palących się zgliszczy. Tutaj jest dobrze, pomyślałam. I nie dlatego, że jest ciepło. Tutaj, w Riverdale. Nagle na moich ramionach zawisnęła granatowo-żółta bejsbolówka. Spojrzałam w bok i uśmiechnęłam się do opiekuńczego rudzielca. Teraz było mi już znacznie cieplej. 
-Chyba pora się już zbierać.-obwieścił Archie.- Nie sądzisz Jugh?- wyrwany z własnego świata chłopak, kamiennym wzrokiem sunął to z mojej osoby na rudego i z powrotem. Próbowałam wyczytać cokolwiek z jego oczu. Jednak ten tylko lekko się uśmiechnął i popierając się na ręce wstał i otrzepał spodnie.
-No. Chodźmy.- odpowiedział.
-Wstań Melody.- packer dźgnął mnie w żebra. A sam zaczął powoli ale sprawnie zbierać własne manatki i zwijać koce. Następnie, zgrabnie włożył wszystko do ogromnej torby treningowej a drugi z nastolatków zgasił ognisko.
-Ja dzisiaj pójdę inną drogą.- stwierdził Jugh.- Mam jeszcze coś do załatwienia.- wyjaśnił.
-Ymm..Ok. To do jutra Jugh!-krzyknął Andrew’s.
-Nara!-zawołał szatyn.- Pa! Dobrej nocy Melody!
-Dobrej nocy.- odpowiedziałam idąc ramie w ramie z Archie’m, lecz jednak tyłem. Cały czas patrząc na stopniowo zanikającego w mroku nastolatka.

We dwójkę wyszliśmy z lasu. Kiedy przeszliśmy zaledwie dwie dzielnice, wystarczyło wejść w trochę bardziej kręte i węższe drogi i już byliśmy pod moim domem. Był mały ruch, na ulicach jak i chodnikach. Prawie żadnych ludzi.
-Zawsze tu tak pusto?- zapytałam, zerkając na uśmiechniętego pod nosem rudzielca.
-Jeżeli wspomnisz na to, że jest już prawie dwudziesta trzecia to taaak.- zaśmiał się chłopak.- Nie, żeby coś ale u nas o tej porze, ludzie już śpią.- zarechotał. Na podjeździe nie było auta rodziców. Na szczęście miałam własne klucze. – Coś nie tak?- zapytał, widząc moje spojrzenie.
– Nie, nie. Rodzice pewnie gdzieś pojechali. Wiesz. Wolna chata.- zaśmiałam się.
– Aaaa.. okey. Dobra to będę się zwijał.- uśmiechnął się słodko ukazując swoje dołeczki.- Dobranoc, mała.
– Dobranoc. I trzymaj kurtkę.- dodałam podając mu bluzę.
-Pa!- krzyknął kiedy już odbiegał. Obróciłam się i weszłam do budynku. Ściągnęłam buty i przejechałam dłońmi po twarzy. Męczący dzień. Powoli zaczęłam kierować się do kuchni. Razem z rodzicami przed zakupem widzieliśmy zdjęcia domu, dlatego mniej więcej byłam już obeznana co jest i co gdzie będzie. Na blacie między salonem a jadalnią leżała mała żółta karteczka. Oczojebna. Podeszłam i nachyliłam się nad nią.

” Kochanie pojechaliśmy do starego domu. Do jutro będzie trwała aukcja. Wrócimy jutro wieczorem. Lodówka jest pełna bierz co chcesz 🙂

całusy mama”

 

ROZDZIAŁ 5- RIVERDALE

Ledwo co otworzyłam oczy a słońce już z impetem zaczęło razić mnie w twarz. W starym domu było inaczej. O wiele inaczej. Tutaj nawet głupie słońce działa mi na nerwy. Widać nie dane mi było dłużej pospać. Pierwsza noc w nowym domu minęła całkiem dobrze, o dziwo. Mój pokój pomalowany był na kolor biały, w sumie wszystko w nim było białe. Białe miękkie łóżko, na środku pomieszczenia, z białą pościelą, białe szafki i komody stojące pod oknem i toaletka. Szafa, biały bujany fotel, białe drzwi. Jedynymi elementami wyróżniającymi się z tego wszystkiego były kwiaty. Piękne, wielobarwne, żywe kwiaty zwisające na sznurkach, przypięte do sufitu.

Usiadłam na posłaniu i sięgnęłam po telefon. 9:10 fajnie, nawet pospałam. 
Żwawo ruszyłam się z łóżka i podbiegając do szafy narzuciłam na siebie kilka pierwszych lepszych ciuchów. Szybko zbiegłam na dół, zachaczając przed tym o łazienkę. Już gotowa włączyłam pilotem telewizje, żeby cokolwiek zagłuszało tą ciszę i wyciągnęłam kubek następując do niego platki i zalewając mlekiem. Moje popisowe danie. Usiadłam na pufie w salonie i zaczęłam oglądać wiadomości.

– Minęły już ponad trzy lata od strasznego w skutkach wypadku bliźniaków Bloosom. Tragiczna wieść o śmierci jednego z nich zostawiła trwały ślad w każdym z nas. Znajdujemy się właśnie w Tislehouse, domie rodzinnym Bloosomów. Droga Cheryl, po zniknięciu twojej matki w domu zostałaś tylko ty, nana Rose i bliźnięta. Jak sobie radzisz?

– Bla bla bla. Tak będę słuchała żalów jakiejś laluni. No na pewno. – stwierdziłam odkładając na stolik pusty kubek. Wyłączyłam ten badziew. Jednak w tym samym czasie po całym domu rozległo się głośne pukanie. Zaciekawiona kto zjawił się pod moim domem podeszłam do drzwi, otworzyć gościowi. Tym gościem okazał się być nie kto inny jak uroczy i miły rudzielec, którego wczoraj poznałam.

-Hej Melody!- przywitał się radośnie, posyłając jak zwykle rozbrajający uśmiech. 
– Cześć!- odpowiedziałam. Chłopak oparł się plecami o framugę drzwi i lustrując mnie wzrokiem z dołu do góry odchrząknął. – Co Cię do mnie sprowadza, mój drogi?- spytałam.
– A to, że dziś czeka nas mała wycieczka.- poruszył brwiami.
-Gdzie?
-Wszędzie!- zilustrował rękami chłopak.- Pomyślałem, że skoro tu zamieszkałaś a zdążyłaś juz poznać naszą grupkę to pokaże Ci i opowiem nieco o Riverdale.- wyjaśnił paker. Radosna energia aż kipiała od niego, widać, że był bardzo podekscytowany. Jak dziecko. Po krótkim namyślę przystałam na tą propozycję. I tak dzisiejszy dzień zapowiadał się bardziej jak “leniwa sobota”*, więc co mi szkodzi.
-Wezme tylko klucze i możemy lecieć.- skwitowałam podbiegając w stronę szafki stojącej kilka metrów dalej w holu. Zgarnęłam z niej klucze i zwinnie wskoczyłam w stare, rozklekotane trampki.- Dobra, no to w drogę.- obróciłam się przodem do drzwi i wraz z Archiem opuściłam posiadłość.

-To jaka propozycja na początek?- wychyliłam się w jego stronę, idąc ramię w ramię.
– Możemy iść do Jugheada. Do jego domu dostaniesz się tylko idąc głównymi ulicami. Ta wiedza na pewno Ci się sprzyda.- odpowiedział chłopak i puścił do mnie oko. Był nawet w pewien sposób przytojny. Przystojny taki męski ale też urooczy. To bylo takie duże dziecko.  Poprawiłam włosy zakładając je za ucho i podciągnęłam spodnie. Nawet nie wiecie jaki to ból bo nie dość, że spodnie mają mój rozmiar, są doczepione do mnie paskiem to nadal spadają. Masakra. 
Na zewnątrz było jeszcze ciepłej niż wydawało mi się w domu. Słońce mocno grzało w tył mojej głowy.

– Ile się znacie?- wrodzona ciekawość nie dawała mi spokoju. Choć według niektórych nie była to ciekawość a wścipskość. Jednak liczyłam, że Arch tak tego nie odbierze. 
– Ja i Jugh?- upewnił się na co skinęłam głową.- Od dzieciaka. – zaśmiał się- Znamy się od zawsze. Generalnie ja Jugh i Betty jetśmy pierwotną paczką.
– “Pierwotną paczką” dobre.- zaśmiałam się na stwierdzenie rudzielca.- Kim jest Betty?- spytałam po niezręcznej jak dla mnie chwili ciszy.
– Betty to dziewczyna Jugh’a. Jest też najlepsza przyjaciółką Ronnie… Jeszcze jej nie poznałaś ale spokojnie bedziesz na to miała cały przyszły rok.- przez chwilę zrobiło się ciekawiej, kiedy zaczęło mijać nas coraz więcej i więcej osób Arch co chwilę przetrwał swoje monologi na krotnie “dzień dobry” w stronę, któregoś z mieszkańców.
– Znasz tutaj wiele osób.- założyłam ręce na piersi.
– Tak, w końcu mieszkam tutaj od kiedy pamiętam.- spojrzał na mnie- Poza tym Riverdale to niewielkie miasteczko. Wszyscy się tutaj znamy.- A to ci nowina.
– A ta Betty. Gdzie w takim razie teraz jest?- skoro jest dziewczyną Jughead’a to czemu nie była nad jeziorem razem ze swoją ekipą.
– Wyjechała na obóz naukowy. To wyjazd z naszej szkoły.- wyjaśnił- Taka nagroda za dobre oceny, zachowanie i inne..
– Czaję.- pokiwałam głowa w akcie zrozumienia. W sensie kujon. Powoli zaczęłam wyobrażać ją sobie w głowie. Okulary, mała, niska, dobrze ułożona, cicha i spokojna, pewnie jeszcze do tego golf. Taka Welma ze Scooby Doo. Uśmiechnęłam się pod nosem i po raz kolejny poprawiłam spodnie.

Szliśmy już dobre pół godziny kiedy w końcu znaleźliśmy się przed domem bruneta. Otworzył nam jego ojciec. Swoją drogą przemiły i nawet przystojny mężczyzna. Nie żeby coś starsi mnie nie kręcą. Zwyczajnie mówię jak jest. Nieważne. Ten, zaprosił nas do środka, zamknął za nami drzwi i zawołał syna.
– Hej Archie.- przywitał się z nim.
– Dzień dobry Panie Jones.- odpowiedział rudy a ja od razu poczułam na sobie wzrok starszego mężczyzny. Z miłym wyrazem twarzy uśmiechnął się w moim kierunku i chwycił dłoń.
– Dzień dobry.- pocałował mnie w nią i potrząsnął. Również to zrobiłam.
– Dzień dobry. Mam na imię Melody.- przywitałam się.
– Jesteś tutaj nowa, prawda.- jedyne na co mnie było stać to porozumiewawczy uśmiech.- Jesteś na prawdę rozbrajająca.- zaśmiał się.-Więc to ty jesteś tą Melody, o której mój syn opowiadał non stop, od kiedy tylko wrócił do domu?
Nie powiem, nieco mnie to zdziwiło. Ale nie mogłam przecież tego po sobie pokazać. Uśmiechnęłam się tylko i pokiwałam głową.
– Dzięki tato.- O wilku mowa. Na schodach stał mody Jones. Miał na sobie czarne, obcisłe rurki i czarną bluzkę. Przez pas przewiązana była również jeans’owa bluza z dziwnym wężem w tyle.

Jego dom był duży, bardzo duży. Jeszcze z zewnątrz witał nas piękny ogród. Budynek był elegancki. W środku nie tracił na wartości. Idąc za ciemnowłosym rozglądałam się wszędzie dookoła. Kilka obrazów na ścianach. Kremowa tapeta i kwiaty.
W ich domu pomimo tego, że prowadzili go faceci, panował ład i porządek. Zadziwiające. Rozglądając sie tak niestety nie zwróciłam nawet uwagi na to, że Jugh zdążył w międzyczasie otworzyć już drzwi swojego pokoju i co najważniejsze, zatrzymać się. Więc, no czemu by nie… ze swojej własnej głupoty wpadłam z impetem w biednego chłopaka. W pierwszej chwili zarówno on jak i ja nie wiedzieliśmy co się stało. Leżeliśmy. Ja na nim podpierając się dłońmi o jego tors. On na ziemi. Z ciekawości spojrzałam w jego oczy. Miały głęboki ciemny kolor. Nie potrafię powiedzieć co wyrażały. Ale wiem, że on też mi się przyglądał.

Już chciałam wstać, podniosłam się nawet lekko na rękach, kiedy duża dłoń Jughead’a ułożyla się na moim karku i przyciągnęła mnie do niego najbliżej jak się dało. Chłopak mocno wpił się w moje usta. Muszę przyznać, na początku nawet się wystraszyłam, ale pomimo wszystkiego, to było przyjemne uczucie. Zamknęłam oczy.

-Jughead?!- zawołał czyiś damski głos a my natychmiast sie od siebie oderwaliśmy. 
W progu stała blondynka z kucykiem.

Autor LaceyGale
Opublikowano
Odsłon 661
0

Komentarze

Bez komentarzy

Dodaj komentarz