Przeszłość i prawda o Norwegii – część I

Norwegia – Lukas Bondevik
Islandia – Emil Steilsson
Dania – Matthias Køhler

PRZESZŁOŚĆ I PRAWDA O NORWEGII

perspektywa Islandii

Szedłem przez korytarz szybkim tempem, myśląc tylko o tym, aby nie wybuchnąć.

Miałem już dość tego domu!

Miałem dość wiecznie krzyczącego z radości Danii!

Miałem dość opanowanego Szwecji, który był… i straszył ludzi swoim wzrokiem!

Miałem dość opiekuńczego i mamuśkowatego Finlandii!

A co więcej, miałem dość Norwegii, który coraz bardziej próbował mnie namówić, żebym mówił do niego „bracie”! Mało tego był stanowczo nadopiekuńczy! Już nie mam siły, aby z nim wytrzymywać!

Po chwili usłyszałem jak ktoś wchodzi po schodach, szybko po charakterze chodu wiedziałem kto to… Dania.

Szybko wszedłem do pierwszego lepszego pomieszczenia. Pokój Lukasa, a dokładniej jego „pracownia” – lepiej trafić nie mogłem.

Jedyny plus był taki, że sam właściciel spał. Jednak nadal byłem w potrzasku. W każdej chwili Norwegia mógł się obudzić i znowu nie dawać mi spokoju. Jednak trafienie na hałaśliwego Matthiasa należało do równie nieprzyjemnej sytuacji.

Po szybkiej kalkulacji zdecydowałem się zostać, podszedłem do brata. Siedział na krześle przy stole z głową na książce i między rękami. Oddychał równomiernie, śniąc spokojnie. Nie wiem dlaczego, ale wziąłem koc, który leżał na końcu stołu i go nim przykryłem.

Dostrzegłem jednak coś interesującego… pod kocem leżała duża miska z wodą, a w niej jakby pływało kilka złotych nitek. Poruszały się niezależnie od siebie, lekko się skrząc. Podszedłem do końca stołu i z zaciekawieniem popatrzyłem do środka.

Nie wiem dlaczego, coś lub ktoś mną pokierował. Dotknąłem lekko tafli wody i trącnąłem palcami niteczkę, ona jakby nigdy nic przepłynęła przez moje palce, zupełnie niezależnie od praw fizyki czy chemii.

Lekko się pochyliłem nad naczyniem i dmuchnąłem w taflę, aby zobaczyć czy złota poświata popłynie w tym samym kierunku co ciecz. Tak się nie stało, a co dziwniejsze nagle złote światło mnie oślepiło, przez co chciałem się cofnąć do tyłu. Jednak potknąłem się o coś i z hukiem wylądowałem na podłodze, uderzając głową o panele. Z jękiem złapałem się za tył głowy, starając się, aby mój błędnik przestał wariować, a wzrok się z powrotem wyostrzył.

Dopiero po dłuższej chwili zdołałem przeanalizować co widzę i to wcale nie był ciemny sufit z zakurzonym żyrandolem w pracowni Lukasa. Nad sobą widziałem wysokie, kamienne sklepienie z licznymi freskami, jednak były dość prymitywne. To mnie zaskoczyło do tego stopnia, że szybko się zerwałem na równe nogi, patrząc dookoła.

W pierwszej kolejności musiałem sprawdzić gdzie jestem. Za nic nie mogłem dopasować otoczenia do znajomego mi miejsca. Kamienne ściany, dość małe okna jak na takie pomieszczenia. Prawdopodobnie żelazne, wysokie świeczniki, obładowane świecami do granicy możliwości. Ściany ozdobione malowidłami, a na jednej z ścian wisiały gobeliny. Przed nimi na podwyższeniu stał tron i ozdobne krzesło obok.

Na tronie siedział mężczyzna, ciemne włosy przeplatały mu siwe pasma.

Na krześle obok niego siedziała młoda dziewczyna w bogatej sukni, dumnie wyprostowana.

Po drugiej stronie władcy stał… Francja! Jednak był o wiele młodszy, nie miał swojego zarostu, był niższy, a nawet włosy miał związane do tyłu błękitną wstążką. Również ubrany był w średniowieczne ciuchy, takie z przełomu IX i X wieku. Nie dałbym się za to pociąć. Wyglądał również na wystraszonego, był lekko skulony i jakby chciał się schować za tronem swojego króla. Jednak jeden z rycerzy trzymał dłoń na jego ramieniu i pilnował aby nie uciekł.

Po obu stronach podwyższenia stało kilkudziesięciu wojowników z tarczami oraz włóczniami lub mieczami.

Na przeciwko stało kilkudziesięciu ludzi, aż mnie zamdliło, bo ich ciuchy, skóra i włosy były brudne od ciemnej cieczy, krwi… Byli dużo wyżsi od, najpewniej, Francuzów. Wielu miało przydługie włosy, splątane i potargane. Wszyscy dzierżyli broń, również czerwoną od krwi.

Nagle przez jedne z drzwi weszło dwóch frankijskich rycerzy, którzy prowadzili siwego mężczyznę niskiego wzrostu, został postawiony między dwoma grupami. Po chwili obok króla i kobiety, u jego boku, stanął tęgi mężczyzna z ciemnym zarostem, patrzył z wyraźną pogardą na ludzi przed nim.

Nikt mnie nie zauważył, podszedłem bliżej, nie zostałem zaszczycony nawet spojrzeniem. Zupełne jakbym był niewidzialny…

Odezwała się dziewczyna, siedząca na ozdobnym krześle. Nie zrozumiałem co powiedziała, a mogłem się uczyć francuskiego!

– Pytają się czego chcecie w zamian za wyjście i pozostawienie Paryżan w spokoju – oznajmił siwy, skuty mężczyzna po norwesku.

Czyli to jest Paryż, bardzo dawno temu, a grupa na przeciwko władców franków to Wikingowie.

Na przód z grupy wystąpił łysy i wytatuowany mężczyzna. Miał niezwykle jasne, błękitne oczy. Przeszył nimi wszystkich franków na wylot.

– Okręt złota – oznajmił bez bawienia się w podchody.

Siwiec przetłumaczył wprawiając wszystkich w osłupienie. Król coś odparł.

– Mówią, że nie mają tyle – wyjaśnił.

Przywódca wikingów zaczął się zastanawiać.

– Pójdźmy więc na ugodę, ty masz córkę. – Pokazał na władcę Franków i dziewczynę obok niego. – A ja mam brata bez żony, oboje są podobnego stanu, a przy okazji weźmiemy trochę złota…

Ponownie to co powiedział zostało przetłumaczone i spotkało się z wielkim oburzeniem księżniczki. Dziewczyna wstała z krzesła, z nieprzyjemnym wyrazem twarzy zaczęła coś mówić ostro, mocno gestykulowała. W końcu usiadła z powrotem na krześle, mierząc Wikingów tak nieprzyjemnym wzrokiem, jakby życzyła każdemu z nich śmierci, każdemu z osobna.

– Co powiedziała? – zapytał król z Skandynawii ze spokojem.

– Nie wyjdzie za mąż za poganina – odparł krótko, omijając wszelkie epitety jakie musiały paść pod adresem Normanów.

– Weźmie chrzest i nauczy się tutejszych obyczajów – oznajmił, patrząc na wyższego od siebie mężczyznę z długimi, ciemnymi włosami. Był cały we krwi, ponownie poczułem mdłości.

Jeszcze chwilę dogadywali szczegóły, Wikingowie mieli się już zbierać do wyjścia. Jednak przed ich grupę wyszedł młody chłopak, miał dłuższe, jasne włosy. Z jednej strony miał warkoczyk, a z drugiej podpiął je spinką w kształcie odwróconego krzyża.

Zaraz… krzyża?! – zahuczało w mojej głowie i poznałem w chłopaku mojego brata, Lukasa. Jednak był inny…

Nie miał tego swojego wyrazu twarzy bez emocji, jego oczy błyszczały od determinacji oraz pewności siebie. Za pasem miał zakrwawiony miecz, a jego ubrania same były brudne od cieczy. Podszedł bliżej do podwyższenia.

– Czy mógłbym prosić księżniczkę o naszyjnik, ja wezmę tylko tyle – oznajmił dość łagodnie, patrząc wprost na dziewczynę.

Siwiec przetłumaczył to co powiedział Lukas. Księżniczka spojrzała na Norwegię z zdziwieniem, a później złapała w dłoń swój piękny, złoty naszyjnik. Wydawał się być dla niej cenny, ale dość szybko go ściągnęła i podała blondynowi, a później szybko się od niego odsunęła.

Po tym cała grupa wikingów opuściła komnatę…

Nagle ponownie wszystko uległo zmianie. Stałem na skale, nad jakąś osadą. Po terenie mogłem jasno powiedzieć, że jestem gdzieś w Norwegii. Było chłodno, wszędzie były liczne wzniesienia, a drzewa były głównie iglaste.

– Gdzie mnie zabierasz? – Usłyszałem niedaleko dziewczęcy chichot. – Nie zostajemy na zabawie?

– Nie musimy patrzeć na tą zgraję pijaków! – Odparł drugi głos, w którym rozpoznał Lukasa. Jednak ponownie czułem od niego emocje, w samym głosie. Był rozbawiony i wesoły.

Poszedłem za głosami i chichotami. Podążałem po śladach swojego brata i jakiejś dziewczyny. Po chwili doszedłem do chatki, obok niej była jeszcze szopa, zagroda i nieduże poletko. Niedaleko płynął górski strumień.

Wszedłem zaciekawiony do chatki przez uchylone drzwi. Ognisko w palenisku na środku pomieszczenia dawało wystarczającą poświatę, aby dostrzec dwie postacie przy nim siedzące.

Lukas klękał przed jasnowłosą dziewczyną, podarował jej naszyjnik, który odebrał od księżniczki Francji.

– Lukas! Jest przepiękny! – zachwyciła się dziewczyna z szerokim uśmiechem.

– Mogę? – zapytał również z uśmiechem i podniósł się z kolan.

Dziewczyna przytaknęła i ściągnęła z siebie płaszcz. Dostrzegłem u niej zaokrąglony brzuszek. Lukas założył jej naszyjnik, a później ją pocałował lekko w usta. Klęknął ponownie przed nią i delikatnie pocałował jej brzuszek przez materiał sukienki, którą na sobie miała.

– Kocham was oboje… – oznajmił cicho i przytulił dziewczynę, przykładając lekko głowę do jej brzucha. Dziewczyna z uśmiechem pogłaskała Lukasa po włosach.

Nagle sytuacja się zmieniła…

Nadal byłem w tej samej chacie, zmieniło się położenie tylko kilku drobiazgów oraz nie było tutaj Lukasa. Dziewczyna była sama, a na rękach trzymała małe dziecko owinięte w materiał, który przypominał koc. Nuciła mu cicho dobrze mi znaną kołysankę. Brat śpiewał mi ją niemal co wieczór kiedy byłem mały.

Niewiniątko na rękach dziewczyny miało jasne włoski i rumianą skórę, a oczka miało zamknięte. Usypiało…

Po chwili usłyszałem za sobą kroki, spojrzałem na przechodzącego obok mnie Lukasa. Nie zauważył mnie, cały czas byłem niewidzialny.

Norwegia podszedł do dziewczyny od tyłu, objął ją lekko w talii i pocałował w czubek głowy. Popatrzył z ogromną miłością na dziecko w jej rękach.

– Kocham cię, Hilde – powiedział cicho blondyn, tuląc dziewczynę do siebie i patrząc na dziecko.

Po ostatnich słowach Lukasa znowu zmieniło się tylko kilka drobiazgów w chatce. Dziewczyna siedziała sama przy palenisku i szyła coś. Była bardzo blada, ale policzki miała zaczerwienione. Usta miała sine, a oczy podkrążone. Na jej twarzy pojawiały się kropelki potu. Była chora, mogła mieć gorączkę, tak sądziłem…

Nagle do chaty wbiegł mały chłopiec, miał około pięciu lat, jego włosy były niemal białe, a oczy bardzo jasno niebieskie, wpadały w odcień lekkiego fioletu przy świetle ogniska.

Podbiegł do dziewczyny i mocno się przytulił do niej, chowając się lekko pod jej płaszcz. Blondynka zaśmiała się lekko, odkładając robótkę na bok, podniosła chłopca i posadziła na kolanach, otulając go oraz siebie płaszczem.

– O co chodzi, skarbie? – zapytała z uśmiechem.

– Ukrywam się – oznajmił, kaszląc mocno. Później przytulił się do matki, chowając całkiem pod płaszcz, którym go otuliła.

Po chwili wszedł Lukas, podszedł do dziewczyny i chłopca z lekkim uśmiechem.

– Nie widziała pani może żadnego zbira w pobliżu? – zapytał z lekkim uśmiechem.

– Nikogo nie widziałam – oznajmiła z lekkim uśmiechem, a chłopczyk ukryty pod jej płaszczem zachichotał.

– Tak…? – Lukas złapał chłopczyka za obie rączki i podniósł go szybko. – A kogóż to ja złapałem?

– Aaa! Już nie będę, tato! Nie! – krzyczał chłopczyk z śmiechem, machając nogami.

Tato…? Lukas miał syna…? – to wydawało się wcześniej równie oczywiste, ale teraz to właśnie do mnie dotarło. Lukas miał ukochaną i syna… kilka set lat temu…

Nagle dziewczyna dostała ataku kaszlu, Lukas spojrzał na nią zmartwiony. Postawił chłopca na podłodze i kucnął przed nią, kiedy uspokoiła atak kaszlu delikatnie złapał jej dłonie w swoje.

– Idź się połóż… – poprosił delikatnie, a ta odłożyła robótkę na stół. Później poszła za zasłonę z materiału, najpewniej się położyć jak poprosił ją Lukas.

– Co się stało mamie? – zapytał chłopiec, ciągnąc Lukasa za kawałek płaszcza. Sam znowu zakaszlał.

– Nic takiego. – Kucnął przed nim, głaszcząc go po jasnych włoskach i całując go w czoło. Ściągnął swój płaszcz i go nim opatulił szczelnie. – Teraz też pójdziesz się położyć, a ja pójdę po zioła, dobrze? Masz pilnować mamy.

– Będę jej pilnował! – Obiecał i otulony płaszczem Lukasa poszedł za materiałową zasłonę. Ponownie mocno kaszląc.

Teraz wszystko uległo zmianie. Stałem w małej i ciemnej chatce. Było tu duszno, czułem jak dym drażni moje nozdrza. To było nie do zniesienia. Na posłaniu siedział starzec, miał zaszyte oczy, a usta krwistoczerwone. Wyglądał jak trup. Jednak był żywy. Na stole przed nim były rozrzucone kamyczki oraz drewniane kostki z runami, jeździł dłońmi po nich.

Po chwili do chatki wszedł Lukas, ściągając z głowy przemoczony kaptur. Podszedł do starca ubranego w czerń. Oparł się o stół, uderzając dłońmi o blat tak mocno, że wszystkie kości się przemieściły.

Aż się wzdrygnąłem na fakt, że Lukas potrafił być taki gwałtowny. Był cały przemoczony, ale i tak mogłem ujrzeć jak z jego oczy kapały coraz to nowsze łzy.

– Mów dlaczego Bogowie mi nie sprzyjają! – warknął wściekle na starca.

– Bogowie mają dla ciebie wyższy cel… – odparł zduszonym głosem, oddychając ciężko.

– Jaki to ma być cel?! Czy aby to osiągnąć musiałem stracić tak wiele?!

– Bogowie już ci to wynagrodzili, obdarzyli cię czymś czego nie posiada wręcz nikt… – oznajmił starzec, podsuwając mu dwie kości z runami.

– Gebo i Dagaz…? – zapytał zdziwiony Lukas. – Dar…? Przemiana i nowy początek…?

Mój brat wyglądał na skołowanego, jakby nie wiedział co się dzieje. Jednak po chwili wyraz jego twarzy znowu był wściekły i zrozpaczony jednocześnie.

– Jaki niby to ma sens?! – krzyknął na wieszcza, łapiąc kawałek jego płaszcza i trochę nim szarpiąc.

– Rozumiesz runy jak nikt inny i możesz ich użyć – oznajmił mu starzec.

Lukas go puścił i wziął jedną kość do ręki. Runa zalśniła błękitem. W tym momencie Norwegia miał jeszcze bardziej wściekły wyraz twarzy niż kiedykolwiek. Rzucił przedmiotem na drugi koniecznie chaty i uderzył ponownie dłonią o blat stołu. Z taką siłą, że rozniosło się echo uderzenia.

– Takie coś?! Takie coś za taką cenę?! Bogowie naprawdę są tak bezwzględni, że odebrali mi wszystkich?! Nawet niczemu winnego Bjørna! – Lukas już krzyczał na wieszcza bez cienia pokory.

– Nie znasz jeszcze celu Bogów, a oceniasz – stwierdził spokojnie. – Naucz się lepiej pokory, młody Lukasie, bo w przyszłości przestaną ci sprzyjać, a będziesz żył jeszcze bardzo, bardzo długo, dłużej niż jakikolwiek człowiek na świecie – ostrzegł go.

– O czym ty znowu chrzanisz?! – krzyknął Lukas. – Zresztą! Czym mogą być nasi Bogowie, hm?! Czy mogą oni być nazywani Bogami skoro odbierają mi żonę i syna, a dają nic nie wartą magię?!

Po tych słowach po twarzy Lukasa spłynęła nowa fala łez i wyszedł z chaty wieszcza wściekły.

Nagle byłem gdzieś indziej, ale nie byle gdzie, mój kraj. Byłem na Islandii, niedaleko brzegu. Na plażę właśnie wyszli Wikingowie, wpychając łodzie na piach. Wśród nich zauważyłem również Lukasa.

Zaczęli rozbijać obóz niedaleko plaży, na której zostawili łodzie, Lukas chodził po okolicy i poznawał mój kraj. Teraz bardziej poznawałem mojego brata… nie wyrażał emocji, był już stonowany i sztuczny… taki jakiego znam.

Nagle usłyszałem płacz. W tamtym kierunku ruszył Lukas, ruszyłem za nim. Po chwili zobaczyłem pięcioletniego chłopca, takiego jakiego widziałem z Lukasem jeszcze wcześniej. Czyżby to był jego syn, Bjørn?

Nie… Lukas sam powiedział wieszczowi, że nie żyje, wraz z jego żoną…

Nagle obok chłopca wylądował maskonur, kładąc na jego rozdartym kolanie jakiś materiał.

To… to ja… – dotarło do mnie, chociaż byłem w szoku.

Lukas podszedł do małego mnie i kucnął obok. Wziął materiał, który zostawił Pan Maskonur i związał mi na ranie. Mały ja spojrzałem na Bondevika z strachem w oczach.

– Nic ci nie zrobię… – powiedział delikatnie, ale bez emocji i wziął mnie na ręce. Razem z małym mną ruszył do obozu.

Nagle się ocknąłem, znowu byłem w pokoju Lukasa, a nade mną kucał on sam.

– Jesteś cały…? – zapytał, widząc, że się ocknąłem.

– Chyba tak… – mruknąłem jeszcze skołowany, łapiąc się za bolący tył głowy.

Lukas po prostu przytaknął na to i pomógł mi usiąść na krześle przy stole. Podał mi szklankę z wodą, którą wypiłem od razu spragniony i skołowany.

Nadal męczyło mnie to co zobaczyłem.

– Lukas…? – zacząłem cicho.

– Hm? – zapytał, podnosząc z podłogi winowajcę mojego upadku, a mianowicie stertę książek.

– Dlaczego jesteś taki stonowany?

– W jakim sensie? – Norwegia nie zrozumiał od razu o co mi chodziło. Układał w spokoju książki na półce, a dokładniej próbował znaleźć dla nich jakiekolwiek miejsce.

– Dlaczego nie pokazujesz swoich emocji?

– Od zawsze taki byłem… – odparł, wzruszając ramionami, podczas gdy próbował zmieścić kolejne książki na regale.

– Przy Hilde i Bjørnie także? – zapytałem wprost, chociaż nie chciałem tak tego zrobić.

Lukas słysząc to pytanie, aż upuścił książki na podłogę i zastygł w miejscu jak słup soli. Nie odwrócił do się mnie. Patrzył tępo w regał.

– Dotykałeś misy…? – wymamrotał Lukas cicho, dziwnie drżącym głosem.

– No… tak… – przytaknąłem niepewnie.

– Wyjdź stąd – rozkazał mi bez ceregieli, głos mu coraz bardziej drżał.

– Lukas… – zacząłem, ale ten podszedł do mnie z łzami w oczach, złapał mnie za kołnierz koszuli i siłą wytargał z pokoju. Zatrzasnął za mną drzwi, zdążyłem tylko usłyszeć przekręcenie klucza w zamku.

Czyżby… to była prawda co widziałem…? A on to do tej pory przeżywał…? – nie do końca to do mnie docierało. To było aż nierealne, nigdy nie znałem tej strony mojego brata. Nigdy go tak na prawdę nie poznałem…

Opublikowano
Kategorie Hetalia
Odsłon 534
2

Komentarze

Bez komentarzy

Dodaj komentarz