Internat – Poniedziałek 3 sierpnia

Nie mogłam spać. Łóżko było twarde i zimne jak płyta nagrobna, do tego Kristina coś pomrukiwała przez sen. Wstałam pół godziny przed budzikiem, nie mogąc już wytrzymać bólu pleców. Uzyskany czas spożytkowałam na wykonanie wyjątkowo misternego makijażu.

A następnie doczytałam w planie lekcji, że ten nieszczęsny pierwszy wf odbywa się na basenie.

Śniadanie nie było wyjątkowo złe, bo przynajmniej udostępnili nam tak zwany szwedzki stół. Zjadłam wręcz niebotyczną górę żarcia, starając się utopić w niej smutek, popiłam kawą z sześciu łyżeczek.

Jak na początek sierpnia, było zaskakująco zimno. Niebo okazało się całkowicie zachmurzone, jakby zanosiło się na burzę, a wszędzie snuły się pasma mgły. Lub dymu, bo siwy opar miał podejrzany zapach. Jak moje pogrzebane marzenia.

W małej, przywodzącej na myśl kostnicę szatni zgromadziła się już cała moja klasa. Dziewczyny trajkotały radośnie, poznawały się i prawie biły o każdą z trzech przebieralni. Że też żadna nie wpadła na to, by założyć kostium kąpielowy w pokoju… Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, czy może nie pogadać z nimi, w końcu przez najbliższe trzy lata mam spędzać z tymi niezwykle interesującymi osobistościami większość swojej przygnębiającej egzystencji, ale na szczęście nauczycielka zawołała nas na zbiórkę, wybawiając mnie z opresji.

Z zewnątrz basen wydawał się strasznie nowoczesny, jednak w środku okazał się przeciętny. Białe kafelki, plastikowe krzesełka na średniej wielkości trybunach, cuchnący chlorem zbiornik wodny w samym centrum… Cholernie głęboki zbiornik wodny w samym centrum, należy zaznaczyć. Aż mi się słabo zrobiło. Jedynym, co okazało się choć minimalnie nowoczesne i interesujące, był przeszklony sufit hali, o który właśnie rozbijały się pierwsze krople ciepłego, letniego deszczu.

Tak strasznie lubię chodzić po ciepłym, letnim deszczu. W niczym nie przypomina tej śmierdzącej wodnej masakry, w której zaraz przyjdzie mi się zanurzyć. Pewnie jest lodowato zimna.

Instruktorka była dość… ciekawa. Ruda, w czarnym, jednoczęściowym kostiumie z godłem szkoły na lewej piersi. Szczególnie przyciągające uwagę miała zęby – wielkie, krzywe i barwą przypominające ciasteczka z miodem. Sądząc po tym, ile ich miała i jakiego kształtu, była weganką – stworzenie o zgryzie typowego roślinożercy nie jest w stanie trawić mięsa. Choć tusza na to nie wskazuje.

Dziewczyny przestały chichotać, ustawiły się w szeregu. O dziwo, wcale nie byłam najniższa. Klasa karłów. Głupie uczucie… Kolejno odliczyłyśmy, nauczycielka przeczytała listę obecności, chcąc przypasować imiona do twarzy, i wreszcie zaczęła:

– Witajcie, nazywam się Helga Braun i będę w tym roku prowadziła wasze zajęcia na basenie.

O Boże, imię tak obłędnie do niej pasowało, że aż prawie zaczęłam się śmiać.

Kobieta pogrążyła się w niuansach systemu oceniania, więc zaczęłam się porządnie nudzić. Rozglądałam się, szukając wzrokiem czegoś, czym mogłabym się zainteresować i co przy okazji mogłoby posłużyć za ratunek przed tą lekcją, gdy nagle usłyszałam:

– Panna Kruger, tak?

Gwałtownie wróciłam na ziemię.

– Tak, proszę pani – odpowiedziałam grzecznie.

– Co pani ma na sobie?

– E… – zacięłam się. – Niewiele – wykrztusiłam wreszcie. Kilka dziewczyn parsknęło śmiechem, lecz umilkło pod wpływem trącącego arktycznym chłodem spojrzenia nauczycielki.

Pani Braun wzięła się pod boki i groźnie nachyliła w moją stronę. Naprawdę nie miałam bladego pojęcia, o co może jej chodzić. Powiodłam spojrzeniem po pozostałych uczennicach, jakbym miała nadzieję, że któraś mi podpowie.

– Chodzi mi o twój kostium – naprowadziła wreszcie kobieta.

Bojąc się, że może jednak z moim strojem jest coś nie tak, w skupieniu obejrzałam się od stóp do głów. Nie znalazłam niczego niepokojącego – zwyczajne bikini moro z odrobiną dodatków w barwie starego złota. Wyglądałam w nim wyjątkowo atrakcyjnie, to muszę przyznać, ale babce chyba nie o to chodziło.

– Nadal nie rozumiem – wyznałam.

– To jest szkoła, a nie plaża! – ryknęła, aż się cofnęłam. – Co ty masz na sobie?! Myślisz, że komuś tym zaimponujesz?!

– E… – wypowiedziałam się. – Mam na sobie kostium, który jednocześnie jest ładny i wygodny. To źle?

– Masz na następne zajęcia dokładnie przemyśleć swoje zachowanie! I nie przychodzić więcej w takim stroju!

– Ale co w nim jest nie tak?! – jęknęłam, gdy musiała zrobić przerwę na zaczerpnięcie powietrza.

– Przecież ty jesteś prawie goła! I będzie ci to krępowało ruchy w wodzie!

– Nic mi nie krępuje ruchów! – zdenerwowałam się. – Wypróbowałam go już przecież. Nie lubię kostiumów jednoczęściowych, bo one właśnie są krępujące – strasznie wbijają się w… – W razie czego nie dokończyłam.

Klasa rechotała na całego, zaś nauczycielka poczerwieniała.

– Jeszcze sobie porozmawiamy – wycedziła. – No dobrze, mam nadzieję, że wszystkie umiecie pływać. – Zignorowała moją uniesioną rękę. – Przejdziemy do rozgrzewki. Wskakujcie do wody!

Mając nadzieję, że nie sprowokuję jej tym do kolejnego ataku, wyposażyłam się w jeden z leżących na brzegu piankowych „makaronów”, bo z tego, co wynikało z tabliczki informacyjnej na ścianie, basen miał tyle głębokości, ile ja wzrostu. Wskoczyłam do lodowatej wody, skrzywiłam się, gdy rozbrzmiała jakaś wnerwiająca muzyka, i posłusznie zajęłam się wykonywaniem kolejnych ćwiczeń. Po męczącej, kompletnie bezsensownej serii podskoków, którą tylko symulowałam, ponieważ nawet palcami nie dotykałam dna, znowu wylazłyśmy na brzeg, czekając na dalsze polecenia.

– Teraz sprawdzę wasze umiejętności – zapowiedziała nauczycielka. – Będę was po kolei wyczytywać, a wy musicie przepłynąć basen na czas. Gotowe?

Całe życie mignęło mi przed oczami. Skuliłam ramiona, mając nadzieję, że dzięki temu stanę się mniej widoczna, i mocniej ścisnęłam „makaron”.

– Nihal Kruger. Zaczniesz. I odłóż tę piankę.

Kurde.

Wysunęłam się niepewnie z szeregu, popatrzyłam bezradnie we wszystkie strony, wreszcie wgapiłam się w błękitną toń basenu. Na samej powierzchni wody tworzyły się delikatne fale, zapach chloru jakoś szczególnie mocno wiercił w nosie.

Miałam teraz raczej trzy opcje. Pierwszą było odmówienie wykonania ćwiczenia i narażenie się na jedynkę. Drugą – zrobienie czegoś strasznego, za co zostałabym wywalona z lekcji. Trzecią zaś posłuszne wykonanie polecenia i utopienie się ku chwale ojczyzny.

– Proszę pani – zaczęłam słabym głosem – ale ja nie umiem pływać…

– Coś mi tu kręcisz! – wkurzyła się. – Przecież widziałam, jak ci szły ćwiczenia. Wskakuj.

– Ja naprawdę…

– Właź do tej przeklętej wody, albo sama cię do niej wepchnę!

No dobra, ja naprawdę chciałam rozwiązać to pokojowo. To przecież nie moja wina, że druga strona konfliktu odmówiła współpracy.

– Lepszy żywy obywatel niż martwy bohater! – zawyłam, rzuciłam się naprzód i… z impetem staranowałam nauczycielkę, która z głośnym piskiem runęła do wody.

Wszyscy zamarli. Odetchnęłam głęboko, wyprostowałam się i z zaciśniętym gardłem czekałam, aż pani Braun wynurzy się z odmętów. Gdy już tego dokonała, okazało się, że jej makijaż bynajmniej nie był wodoodporny. Chociaż ja tam bym sobie dała głowę uciąć, że nie miała żadnego.

– Do dyrektora – wycedziła, gdy już wypluła pół wiadra wody.

Posłusznie odwróciłam się, przebrałam w szatni i opuściłam budynek. Szłam sobie spokojnie żwirowaną ścieżką, prowadzącą do skrzydła szkolnego, i rozmyślałam. Z każdym kolejnym krokiem wzmacniało się moje przeczucie, że skończy się to awanturą stulecia. Jak na złość, po głowie chodziła mi akurat „Ballada o Janku Wiśniewskim”.

– Dzielnieśmy stali, celnie rzucali, smok z Berlina padł – zaśpiewałam smętnie, otwierając wielkie drzwi.

Grzecznie zapukałam do gabinetu, weszłam dopiero po usłyszeniu wyraźnego pozwolenia. Dyrektorka uniosła wzrok znad sterty papierów, na mój widok skrzywiła się lekko, lecz postarała się to ukryć za miną w stylu „jestem wielce zabiegana i nie mam czasu”.

– Witaj, Nihal. Czy coś się stało?

– Przysłała mnie pani Braun, ponieważ jestem… – zawahałam się – ponieważ nie uwierzyła mi, że nie umiem pływać.

– Ach. – Widać było, że guzik ją to interesuje. – Idź do pani Jadzi do sekretariatu, ona się tym zajmie.

Czyli że sekretarka trzęsie budą? Nie ma co, całkiem to zabawne…

Gdy tylko weszłam do sekretariatu, zrozumiałam, dlaczego tak jest. Za nijakim biurkiem z dostawką nie siedziała znana mi już znudzona szatynka. Pani Jadzia była siwa, pomarszczona jak zasuszone jabłko i tak przerażająca, że aż na sam widok zapragnęłam zwiać jak najdalej.

– Co jest? – warknęła z wyraźnym polskim akcentem, gdy tylko zamknęłam drzwi.

– Przysłała mnie pani Braun.

– Bo?

Usiadłam na niewygodnym plastikowym krześle i zaczęłam bawić się palcami.

– Nie płaczcie matki, to nie na darmo nad szkołą sztandar z czarną kokardą – zaśpiewałam cichutko.

– Co ty tam mamroczesz?

Dobra, weź ty się w garść, jesteś przecież latającą jaszczurką o ognistym oddechu, nie możesz bać się jakiejś tam pierwszej lepszej raszpli! Nawet jeśli wygląda, jakby zaraz miała połknąć cię bez popitki…

– Ponieważ miałyśmy odmienne zdanie odnośnie mojego stylu pływackiego. Ja uprzedziłam, że nie umiem pływać, a pani Braun zagroziła, że wepchnie mnie do wody. Ja tylko się broniłam.

– Jak?

– No… albo ja, albo ona. Staranowałam ją i wrzuciłam do basenu. – Cholera, faktycznie teraz trochę kiepsko to brzmiało.

Pani Jadzia wytrzeszczyła oczy i otworzyła usta tak szeroko, że aż prawie wyskoczyła jej sztuczna szczęka.

– O… – jęknęła. – To… ojej. Może… em… wracaj na lekcje, a ja o tym… pomyślę.

Podziękowałam z uśmiechem i czmychnęłam na korytarz. Oczywiście nie zamierzałam już dzisiaj kręcić się w okolicy basenu, tylko poszłam do swojego pokoju, na spokojnie podsuszyłam włosy do sensownego stopnia i poprawiłam tapetę na twarzy. Nawet nie rozmazała się tak bardzo, jak myślałam. Może dlatego, że z całych sił unikałam zanurzania głowy…

Teraz czekała mnie wychowawcza.

Miałam nadzieję, że trochę odetchnę, ale nie! Gdy tuż po dzwonku zajęłam miejsce w ławce, nauczycielka natychmiast wyczaiła, że moje krótkie spodenki moro i koszulka z logiem AC/DC nijak nie przypominają szkolnego mundurka. Zarobiłam pierwszą uwagę do dziennika, ale postanowiłam nie przejmować się tym zbytnio.

Wychowawczyni wymyśliła, że wszystkie dziewczyny będą po kolei wychodzić do tablicy i przedstawiać się reszcie. Było nas tylko 15, więc istniało ryzyko, że nie wykręcę się dzwonkiem, choć według narzuconej kolejności okazałam się ostatnia.

Pierwsza przedstawiła się plastikowata dziewczyna z gangu Kristiny.

– Jestem Emily, pochodzę z Monachium. Lubię słuchać muzyki i rysować, a w przyszłości pragnę studiować archeologię.

Archeologia! Odetchnęłam z ulgą. To chyba oznacza, że klasa ma profil humanistyczny.

– Jestem Emma, pasjonuje mnie sport, a zwłaszcza piłka nożna i siatkówka – mówiła wysoka brunetka o figurze tak doskonałej, że każda normalna nastolatka mogła tylko rozpłakać się z zazdrości na sam widok. – Interesuję się dziennikarstwem. Chciałabym móc pisać o sporcie, robić reportaże itp.

– Jestem Heike – burknęła kolejna. Ona już trochę bardziej mnie zainteresowała, bo była niska, tęga i miała fryzurę typowego emo. I agrafkę w uchu, i kolczastą obrożę, i usta pomalowane na fioletowo, i zdecydowanie nie umiała używać eyelinera, bo zachodził jej na nos i brwi. Dość kartoflowaty nos i dość krzaczaste brwi, przypominające dwie tłuste gąsienice. – Lubię pisać wiersze, lubię cmentarze, nie lubię ludzi – oznajmiła.

Była jedyną osobą, która jakkolwiek się wyróżniała, reszta okazała się aż boleśnie przeciętna. Bogaci rodzice, ambitne plany na przyszłość, jeszcze ambitniejsze wymarzone studia, wybitne osiągi w poprzednich szkołach… No ale przynajmniej umiały coś o sobie powiedzieć – moja klasa w polskiej szkole o dziwo miała z tym trudności. Poważnie, gdy raz zapytałam, czym się interesują, to nikt nie wiedział, o co mi chodzi. Jedna z dziewczyn wydukała tylko, że lubi oglądać filmy.

W końcu przyszła kolej na mnie.

– Jestem Nihal – zaczęłam. – Piszę książki i ćwiczę szermierkę sportową i historyczną. W przyszłości zamierzam zostać maszynistką, ponieważ moją największą pasją jest kolej. – Nie dodawszy nic więcej, usiadłam z powrotem w ławce.

– To… bardzo ciekawe – wydukała wychowawczyni, gdy już pozbierała szczękę z biurka. Wyglądała, jakby knuła, jak pozbyć się mnie ze swojej cudownej klasy. – Robisz jeszcze coś… ciekawego?

– Rysuję jeszcze komiksy – odpowiedziałam grzecznie. No skoro już musi wiedzieć…

– Ojej, a jakie? – zainteresowało się kilka osób.

– Komedie o kotach, osadzone w realiach drugiej wojny światowej.

Wszyscy naraz jakby zgaśli.

Następna była zabawa. Nauczycielka wymyśliła, że pogramy w wisielca, lecz możemy odgadywać tylko cztery litery każdego hasła, a potem już jedynie całe wyrazy. Jako pierwszą do pisania na tablicy wytypowała mnie. No więc machnęłam schemat słowa „industrializacja” i do dzwonka obserwowałam, jak reszta się męczy. Oprócz bardzo szczegółowej szubienicy z trupem o twarzy Kristiny, narysowałam też zakapturzonego kata z toporem i plakietką „mistrzyni Nihal”. Nikt nie zgadł.

Na obiad znowu była jakaś breja wuja Macieja. Rozgrzebałam wszystko widelcem po talerzu, poukładałam w zgrabne stosiki, posegregowałam po swojemu, ale nie tknęłam ani kęsa. Jestem głodna, a nie zdesperowana… Na szczęście, gdy już zabawa mi się znudziła i oddałam „posiłek” do specjalnego okienka, okazało się, że obok na stoliczku wystawione jest czekoladowe ciasto na deser. W dodatku musiał je robić ktoś inny, niż tamtą porażkę, bo sam zapach miało zwalający z nóg. Niemal zapłakałam ze szczęścia, wzięłam sześć porcji, gdy nikt nie patrzył, i mniej więcej usatysfakcjonowania odeszłam do sklepiku, gdzie wyposażyłam się w zapas batoników i paczkę czipsów dla przełamania smaku.

Wiem, że powinnam pozwiedzać okolicę – a nuż znalazłabym jakieś pozytywy w tej ogólnej masakrze? – ale kompletnie nie miałam dzisiaj do tego głowy. Ledwo dowlokłam się do swojego pokoju, ostatkiem sił nacisnęłam klamkę i wsunęłam się do środka z zamiarem natychmiastowego rzucenia się na łóżko i spania aż do jutrzejszego poranka z ewentualną przerwą na kolację…

A kij.

– O, Nihal, fajnie, że jesteś! – wydarła się Kristina, machając dłonią tak, jakbyśmy nie widziały się od roku. I stały w odległości kilkudziesięciu metrów przede wszystkim. – Właśnie rozmawiamy sobie z dziewczynami o chłopakach. Przyłączysz się?

Zawyłam rozpaczliwie w myślach i trzy razy przywaliłam głową w wyobrażony mur. Biorąc pod uwagę to, że wybranek mojego serca jest ode mnie jakieś czternaście lat starszy i ma mnie w głębokim poważaniu, niekoniecznie mam ochotę na roztrząsanie z innymi moich spraw sercowych. No ale co ja mogę zrobić? Musiałabym uciec z pokoju, żeby się przed tym uchronić. Nie odpowiedziałam na pytanie, ale to, jak z bolesnym jękiem opadłam na łóżko, musiały uznać za zgodę.

– No więc jak, masz chłopaka? – chciała wiedzieć Emily. Zachowywała się tak, jakby to była kwestia życia i śmierci.

– Raczej nie – odparłam, usiłując pogodzić się z tym, że swój święty spokój przegrałam na całej linii.

– Ojej, ale jakiś ci się podoba, prawda?! – Jednocześnie zaklaskały i zapiszczały, jakby były jednym organizmem.

– No… Taaa…

– A jaki jest? No opowiedz coś o nim!

Jest mrukliwy i wredny, nieustannie wygląda tak, jakby przed momentem wymordował całkiem spore miasteczko, a do tego przemienia się w latającą, ziejącą ogniem jaszczurkę.

– Interesuje się muzyką. I ma głupie włosy – oznajmiłam po dłuższym zastanowieniu.

– A co znaczy, że głupie?

Do wieczora zdążyłam poczuć się jak na wywiadzie przeprowadzanym przez naćpanie reporterki z czasopisma dla upośledzonych nastolatek.

Opublikowano
Kategorie Komedia
Odsłon 577
1

Komentarze

Bez komentarzy

Dodaj komentarz