Evanstan: Najtrudniej jest nie grać // Rozdział 4. Flirt

      Siedział przy barze tuż po nagraniu sceny, w której ręczył, że pójdzie wszędzie z kurduplem z Brooklynu. Siedzący obok mężczyzna wcale nie przypominał drobnego Steve’a, ale miał nieopanowaną ochotę z nim pójść. Wszędzie, tak jak zapewniał. Tam, gdzie byliby sami i mógłby spojrzeć z jeszcze bliższej odległości w jego oczy… gdzie mógłby dojrzeć ich głębię, zobaczyć jak intymne potrafią wyrażać doznania.

      Widział… widział już teraz. Chris patrzył na niego w taki sam sposób jak jeszcze chwilę temu, gdy… grali. I znów reżyser był zachwycony sposobem, w jaki się do siebie odnosili, lekkością okazywanych emocji i widoczną zażyłością. Byli świetnymi aktorami… tak, aktorami… którzy czuli naprawdę. Podejrzewał, że tylko oni dwaj wiedzieli, że niczego nie odgrywali. Byli ze sobą blisko… choć nie aż tak blisko jak by chciał. A jednak… te spojrzenia, ukradkowe lub bardziej otwarte… obdarzali się nimi nawet podczas pracy na planie. Spędzali przerwę przy tym samym barze, przy którym przed chwilą odgrywali rozmowę bliskich przyjaciół i choć słowa wywodziły się ze scenariusza… uczucia były szczere.

      Odczuwał w sobie napięcie powodowane tym, jak spędzane wspólnie chwile potrafiły na nich oddziaływać. Boże. Wciąż miał wrażenie jakiegoś odurzenia, pamiętał jak Chris ufnie na niego patrzył, tak uczuciowo… i wyraźnie odczytywał jego pociąg seksualny… Boże, tak… a on się w tym odwzajemniał i… flirtowali ze sobą. Przy barze podczas pracy. Cholera. Tak łatwo było się zapomnieć przy Evansie, poddać jego uwodzeniu… wystarczała siła spojrzeń, by mogli się w sobie zatracać. Przyciągali się wzajemnie, nęcili obietnicami intymności zawartymi we wzroku… Boże… Boże, chciał tego… obaj chcieli… wyrażali własne pragnienia i nie były im do tego potrzebne słowa. Czuł jak bardzo włada nim pożądanie, upajało zmysły, podnosiło poziom ekscytującego podniecenia… i to samo dostrzegał w oczach Chrisa. Boże. Tyle niezrealizowanych pragnień, tyle pasji, zainteresowania… Boże… o Boże… i tyle uczuciowości, takiej czystej i pięknej, bardzo ufnej. Ta chwila była nieopanowana, tak bardzo prywatna… a jednak trafi do filmu. Każdy będzie mógł zobaczyć ich flirt.

      Nie żałował. Zaskoczyło go, że się nie bał, ale… tylko oni dwaj wiedzieli, czym tak naprawdę była scena w barze. Ich bliskością. Zaufaniem. Miłosnym flirtem.

      I kontynuowali to teraz. Pozwalali sobie na swobodę wzajemnego kontaktu, wnikali we własne pragnienia, odczytywali je… Boże, oczy Evansa zniewalały, silnie hipnotyzowały. Były ładne, bardzo ładne. Pełne emocji. Ufne w pragnieniu. Poddawał się jego spojrzeniu i czuł jak Chris także się poddaje. To uczucie… to doznanie… było tak bardzo… piękne. Mógłby się zakochać. Nie zauważył tej myśli, nie przestraszył się, nie był w stanie zrozumieć jej siły.

      Naraz pojawił się w nim jakiś skrajny rodzaj desperacji, potrzeba natychmiastowego dotyku i miękkości skóry drugiego człowieka. I kiedy Chris zmarszczył lekko brwi, wiedział już, że on to dostrzegł. Nie czekał ani chwili, zadziałał pod wpływem pragnienia. Wyciągnął dłoń i przesuwał ją delikatnie po blacie w stronę siedzącego obok Evansa. Wciąż patrzył mu w oczy, więc widział każdą zmianę, każdą miękkość, które pojawiały się w jego twarzy, kiedy zaczynał pojmować, co się właściwie dzieje. Wydawał się przy tym nieprawdopodobnie niewinny. Piękny. Przesunął palcami po grzbiecie jego dłoni leżącej swobodnie na blacie… Boże, tak bardzo… intymny… niezwykły dotyk i odczytywał, że Chris odwzajemnia to zaskakujące… upajające… uderzenie emocji. Ciepło jego skóry, jej miękkość… przeciągał po niej ręką delikatnie… powoli uczył się wrażeń, jakie powodował subtelny, niewinny kontakt fizyczny. Tak lekki, a tak głęboki… Boże… oddech Evansa był cichy i napięty, on sam własny wstrzymywał. Ten dotyk… dotyk… jego spojrzenie, jego skóra… Zatracał się… zatracali się razem… i wtedy wycofał rękę, zsuwając ją powoli… powoli… z grzbietu dłoni Chrisa, chcąc choć trochę przedłużyć ten moment. Nie spuścił wzroku, jedynie lekko uniósł szczękę, czyniąc swoje spojrzenie bezczelnym. Chciał, aby mężczyzna, którego dotykał wiedział, że się nie boi.

      – Nie wiem, czy jesteś bardziej jawny na planie, gdy mnie uwodzisz wzrokiem, czy teraz, bez kamer. – głos Evansa zabrzmiał, jakby bardzo chciał oddychać i nie wiedział jak się to robi – Jesteś nieprawdopodobny.

      – Ty też. – odpowiedź była krótka. Konkretna. Jak cała postawa Sebastiana.

      Chris wpatrywał się w swojego wymarzonego partnera wciąż zaszokowany żarem, który wywołał jego dotyk. Potrzebował go poczuć… jeszcze raz… i jeszcze mocniej. Wypuścił powietrze przez usta cicho, wyraźnie drżąco. Nieprzerwanie parzył w oczy Stana i nie potrafił przestać go pożądać. Teraz. Boże, teraz. Przechylił się ostrożnie w jego stronę, nie chcąc go spłoszyć, choć wydawało się to teraz niemożliwe. Tyle nieopanowanego magnetyzmu… Boże… wiedział, że bardzo ryzykuje, zbliżając się na tyle, że był w stanie wyczuć na twarzy jego oddech. Podobało mu się, że lekko przyspieszył. Spojrzał na jego pełne wargi, były delikatnie rozchylone… tak bardzo chciałby… chciałby… włożyć między nie język. Włożyć… między nie… język. Przesuwać nim po nich… poczuć jak smakują. Podejrzewał, że dla ludzi w barze wyglądają, jakby chciał szepnąć coś Sebastianowi w twarz.

      – Chciałbyś… chciałbyś tego między nami? – rzeczywiście szeptał.

      Miał w sobie napięcie powodowane otwartością tych słów i zdawał sobie sprawę, że nie będzie mógł już niczego ukryć. Pragnienia stały się wypowiedziane. Jednak w tej chwili nie był w stanie się bać. Po prostu… po prostu mu zależało. Tak mocno by chciał, tak pragnął… proszę, Seb… potrzebował… aby mogli zrealizować między sobą każde marzenie dotyku, pocałunku. Zamierzał sprowokować Stana, otwarcie go poderwać, przekazać jak bardzo chce przyjemności, jaką oferowało jego ciało. Uniósł wzrok z lekkim zawahaniem, by ponownie spojrzeć mu w twarz i zobaczył w niej… Boże… zobaczył w niej…

      – Chciałbym.

      Jedno słowo. Jedyne, które tak pragnął teraz usłyszeć. Podkreślenie, że… obydwaj… pożądają wzajemnej cielesności. Boże. Patrzył z bliska w oczy upragnionego mężczyzny, czuł na skórze jego delikatnie drżący oddech, a jednocześnie rozpoznawał w nim spokój, ponieważ ufali nie tylko sobie samym, ale także…

      (Chciałbym)

      …zaufali swoim pragnieniom. Miał wrażenie nieomal szoku powodowanego szczerością, na którą obaj sobie pozwolili. Nie był pewien, czy może w to uwierzyć, ale… Boże… naprawdę to zrobili. Nieomal odurzony delektował się upragnionym słowem…

      (Chciałbym)

      … i nawet powietrze, którym oddychali sobie w twarze wydawało się naelektryzowane erotyzmem. Pożądał i chciał być pożądanym. A teraz… teraz… mógł patrzeć w równie mocno upojone oczy Sebastiana, czuć lekki powiew jego oddechu na skórze… Boże, tego chciał… i wiedział, że gdyby byli sami… gdyby tylko byli sami…

      Czując się niemożliwie upojonym, z trudem zdobył się, aby odchylić się z powrotem do pozycji pionowej, prostej… takiej, która nie groziła nagłym pocałunkiem. Z rozmysłem robił to powoli, chcąc przedłużać napięcie, jakie nimi władało. Obserwował przy tym twarz Seby i podobał mu się wyraz zaskoczenia zmieszanego z potrzebą intymności, kiedy ten zaczął się orientować, że chwila, która trwała wieczność… teraz mija. Przez chwilę wyglądał, jakby desperacko chciał przyciągnąć go do siebie, drgnął lekko, ale nie wykonał żadnego ruchu.

      – Zostaniesz? – zapytał tylko, jego głos nagle zabrzmiał nieśmiało.

      Uderzyło go, jak mocno potrafiło wybrzmieć jedno słowo wypowiedziane szeptem. Niemal… niemal… jakby Sebastian proponował mu wspólną noc. Boże, naprawdę? Naprawdę? Byli w barze otoczeni ludźmi, ale… czy to możliwe, że Seb poprosił… aby potem… razem w jego pokoju…? O Boże, Boże… tak bardzo potrzebował się nie mylić… tak mocno pragnął poczuć jak gorące staje się jego ciało pod dotykiem, jak usta oddają pocałunki… Boże… słyszeć jak oddech zamienia się w jęki. Patrzył w jego oczy, szukając odpowiedzi, czy dobrze go zrozumiał, czy po prostu tak go pożąda, że oszalał… a kiedy Stan zorientował się, że jest odczytywany, uniósł lekko szczękę w prowokujący i zachęcający sposób, lecz krył się w tym odcień delikatności.

      I znów poczuł się uderzony tym, jak potrafi zadziałać na niego Sebastian. W jednej chwili był tak bardzo pewien swej atrakcyjności i pragnień, a zarazem… Boże… bezbronny. Zaczął rozumieć, że nie tylko on jest pod władaniem Seby… lecz on sam także ma nad nim władzę. I mógłby ją wykorzystać… lecz nie chciał. Wolał na niego zasłużyć.

      Pożądał go, wręcz niemożliwie go pożądał… i zawahał się. Lekko, nieznacznie… i natychmiast zauważył, że Stan to dostrzegł, a zaskoczenie, które odbiło się na jego twarzy przemieszało się z… rozczarowaniem? Z poczuciem odrzucenia, ośmieszenia? Nie był pewien. Ich flirt, wzajemny magnetyzm, tyle delikatnych emocji… Boże, Seb… przepraszam, pomyślał, czując, że wygasił ten moment. Jedno zawahanie. Tyle wystarczyło, aby to spieprzył.

Opublikowano
Kategorie Marvel
Odsłon 260
1

Komentarze

Bez komentarzy

Dodaj komentarz