Było już późno, kiedy w końcu zdecydował się zerknąć na zegarek.
Z odczytanych przez niego cyferek wynikało, że spędza właśnie siódmą godzinę bez jakiejkolwiek przerwy nad eksperymentem, który nie miał szans się powieść. Tak przynajmniej będzie wyglądać sytuacja, dopóki nie uda mu się zdobyć materiałów dających możliwość posunięcia ambitnej pracy do przodu.
Z rezygnacją odrzucił śrubokręt gdzieś na drugi koniec stołu, a stukowi odrzucanego przedmiotu zawtórowało burczenie uświadomionego o swej pustce żołądka. Ciemnoskóry chłopak zignorował wyraźne wołanie o pomoc swego organu wewnętrznego i, drapiąc się w zamyśleniu po nosie, obrzucił swoje najnowsze dzieło spojrzeniem pełnym niechęci.
Na blaszanym stole widniało ustrojstwo, które prostemu umysłowi mogłoby się wydać zwykłą, ozdobną klepsydrą zamkniętą w szklanym kloszu. Bardziej wprawne oko dostrzegłoby jednak skomplikowany układ wirników i cienkich żyłek, ciągnący się przez całą konstrukcję i zanikających gdzieś w głębi metalowych części zamykających urządzenie z dwóch przeciwnych stron. Z jednego z tychże zakończeń, wystawało coś, co wyglądało na dźwignię. Był to jednak po prostu uchwyt pozwalający na wygodne pociągnięcie za łańcuszek ze srebrnych ogniw, który powodował uruchomienie mechanizmu w wyniku którego…
No właśnie. Nic się nie działo.
– Będziesz się buntować, dopóki nie wcisnę w ciebie tych hextechowych kryształków, co? – wymruczał do maszyny. Miał w zwyczaju rozmawiać ze swoimi tworami, gdy obok nie było nikogo, kto mógłby posądzić go o wariactwo.
Kryształy hextech były w Zaun wyjątkowo ekskluzywnym, ciężkim do zdobycia materiałem. Oczywiście nie dla tych bogatszych, mających zdecydowanie więcej możliwości mieszkańców, którzy jednym pstryknięciem palców mogli zażądać podobnych rarytasów od swych wymagających pracodawców. Nastolatek miał nadzieję, że kiedyś również zostanie zauważony i wspierany, ale dobrze wiedział, że to niemożliwe. Koniec końców był tylko dzieciakiem ze slumsów.
Jego żołądek ponownie zaczął domagać się uwagi, tym razem o wiele dotkliwiej i głośniej. Chłopak westchnął przeciągle i szybkim krokiem udał się do kuchni, a właściwie aneksu, który przez cały czas znajdował się jakieś cztery metry za jego plecami. Mieszkanie młodego wynalazcy było małe – dwa pokoje, wnęka składająca się z blatu i lodówki oraz niekoniecznie czysta łazienka. Rozmiary niehumanitarnie wręcz niewielkie, zważywszy na to, że mieszkańców było trzech. Tak przynajmniej było w czystej teorii, gdyż w praktyce widywał swoich rodziców raz, może dwa na tydzień. Ich sypialnia zawsze świeciła pustkami, a więc mógł ze spokojem spać w ich łóżku bez obawy, że ktoś go stamtąd wygoni, a on będzie musiał zrobić użytek z maty i wyświechtanego śpiwora. Zawsze są jakieś plusy zerowej relacji z matką i ojcem, nieprawdaż…?
Sięgnął do lodówki i ze smutkiem zorientował się, że jego ręka trafiła na idealną wręcz pustkę. Gdzieś tam na tyłach stał jeszcze samotny, zapomniany jogurt, ale zapach, który się z niego wydobywał, porównywalny był z oparami najpaskudniejszych zauńskich pracowni chemicznych. Zdobył się na odwagę i chwycił pudełeczko, natychmiastowo wyrzucając je do śmietnika.
– Ciekawe jak wiele czasu minęło odkąd ktoś w tym domu robił zakupy – mruknął pod nosem.
Cóż, przy takim obrocie spraw miał jeszcze jedno wyjście. Niedbale zamknął lodówkę i wrócił do porzuconej maszyny. Rozgarnął porozrzucane wszędzie wokół niej śrubki, po czym wydobył gdzieś spod ich stosu skórzany pas. Przypiął go pospiesznie do wynalazku i przewiesił go sobie przez ramię. Ze schowka, znajdującego się pod jedną z dawno przegniłych desek podłogi, wydobył dwa granaty czasowe – broń jego autorstwa, z której stworzenia czerpał nieziemską dumę – i schował je do kieszeni. W mieście takim jak Zaun nie warto chodzić bez broni, chyba, że nie zależy ci już na życiu.
Zgasił światło i chciał już wyjść, jednak coś go tknęło. Może jednak wrócą…?
Wiedział, jak mizerna to była nadzieja, ale mimo tego naskrobał coś szybko na kartce. Z nabożeństwem postawił ją delikatnie na najbardziej widocznym miejscu w pokoju – blaszanym stole zawalonym wszelkiego rodzaju złomem, jaki udało mu się zgromadzić. Opuścił mieszkanie i zamknął za sobą drzwi, wciąż rozmyślając nad treścią wiadomości ze świstku papieru, która prawdopodobnie nigdy nie zostanie odczytana przez oczy inne niż jego. W ostatniej chwili uświadomił sobie, że automatycznie podpisał się pseudonimem, zamiast używać prawdziwego imienia. Zbył to machnięciem ręki. Słyszał miano nadane mu przez rodziców równie często, jak oddychał świeżym powietrzem.
Mamo, tato.
Nie martwcie się, jeśli mnie nie będzie, gdy wrócicie.
Poszedłem tam, gdzie zawsze. Wszystko w porządku, wiem jak zachowywać w slumsach bezpieczeństwo.
Kocham was,
Ekko
***
Zauńskie slumsy nie były przyjemnym miejscem. Wszędzie śmierdziało, toksyczne opary zalewały ulice gęściej niż tlen, a powietrze wdzierające się do płuc, składało się z osiemdziesięciu procent ze smogu. Ulice były brudne i zaniedbane – nikt nie przejmował się wysoce toksycznymi odpadkami walającymi się tu i ówdzie, porzucone przez swoich najprawdopodobniej szalonych właścicieli. Ci właśnie właściciele zaś w każdej chwili mogli wyskoczyć zza rogu pierwszej lepszej podejrzanej uliczki, aby ogołocić cię z wszelkiego dobytku lub pozbawić przytomności w celu wykorzystania twego ciała w okrutnych eksperymentach.
Przynajmniej tak pomyślałby typowy Pilciuch.
Prawda przedstawiała się zgoła inaczej –wystarczyło przymknąć oczy na brud i chaotyczny nieład krętych uliczek oraz krzywych budynków, a Miasto z Żelaza i Szkła ukazywało przed tobą swoją prawdziwą, niewykrywalną przez ignorantów postać. Wysokie budowle sprawiały tak monumentalne wrażenie, że człowiek czuł się jak ziarnko piasku na bezkresnej pustyni. Był to jednak ogrom budzący podziw, nie strach. Każdy z tych domów,każda fabryka i każda kamienica wyglądała inaczej i miała swój własny,oryginalny urok, co razem składało się na iście dekoracyjny obraz, w którym nie było miejsca na nudę czy monotonię. Nad miastem unosiły się nie znanego pochodzenia chemikalia, to prawda, ale każdy zauńczyk musiał przyznać, że feeria nachodzących na siebie zielonkawo-szarych odcieni oparów dodawała miastu tajemniczości i charakterystycznego klimatu. To, że powodowała przy tym wiele dziwnych chorób i mutacji było już drugorzędną sprawą. Zadziwiały również wielkie mosty i rozmaite konstrukcje w których sprytnie poukrywane było wiele przejść i skrótów. Codziennie dało się odkryć coś nowego, choć nie zawsze były to odkrycia przyjemne. Niektóre z nich, potrafiły być nawet ostatnim odkryciem w twoim życiu.
Lecz Ekko uwielbiał to miasto. Kochał je i wierzył w nie z całego serca, mając nadzieję, że kiedyś nie tylko aroganckie Piltover będzie nazywane Miastem Postępu. Zaun było na swój sposób spaczone, ale jego ciemna strona była niewiele groźniejsza od ciemnych stron Piltover. Znajdowało w nim azyl wielu szaleńców, lecz jakże wielu wybitnych geniuszy, którzy mieli tu po prostu lepsze warunki rozwoju. Nigdy nie zamierzał zdradzać swego rodzinnego kraju i nawet przez chwilę nie przeszła mu przez głowę myśl, aby ulec pragnieniom jego rodziców – opuścić Zaun i studiować na jakimś nadętym, pilciuchowym uniwerku w poszukiwaniu lepszej przyszłości. Nie, jego przyszłość czekała na niego tutaj – wśród szkła i żelaza. No, i uroczego zapachu ścieków.
Poza tym… Trzymało go tu coś więcej niż jedynie próżny patriotyzm. Miał swoją misję, której podjął się dawno temu i nigdy nie zamierzał z niej zrezygnować.
Ze zdumieniem zorientował się, że te przemyślenia przeprowadziły go przez pół dachów slumsów i już dotarł do celu. Zganił się w myślach za równie beztroską, co głupią nieuwagę. Brak orientacji w tym, co się dookoła dzieje, szybko mógł się źle dla niego skończyć. Zwłaszcza o tak późnej godzinie, a z pewnością dochodziła pierwsza. Co prawda chemiczne opary utrudniały rozróżnienie dnia od nocy, jednak podejrzane jednostki raczej nie zwracały na to uwagi, co sprawiało, że można było spotkać takowe nawet zmierzając wesoło na popołudniowy obiad.
Z lekkim uśmiechem, który mimowolnie wypłynął na jego twarz, zapukał do żelaznych, wykonanych ze złomu drzwi. Pamiętał jeszcze, jak robił je dwa lata temu, ponieważ poprzednie zostały wysadzone przez wybuch, spowodowany przez bliżej nieokreślony eksperyment, którego był autorem. Wąska szczelina wyryta na środku metalowych wrót otworzyła się, a w niej ukazała się para mrugających szybko oczu.
– Hasło? – zażądały gałki oczne. Ekko prychnął i odgarnął włosy z twarzy.
– Jeszcze niedawno mówiłeś, że tych białych kłaków nie da się pomylić z żadnymi innymi, a teraz nie chcesz mnie wpuścić do środka?
– Harda odpowiedź, ale wciąż nie brzmi jak hasło.
– Sprawdzałem cię tylko, Ajuna – nastolatek wyszczerzył zęby. – Chronostrzaskanie Konwergentne.
Dziura w drzwiach ponownie została zasłonięta, coś zza nich zaskrzypiało, zapiszczało i już po chwili został wpuszczony do wnętrza azylu jego, jak i kilkunastu zauńskich sierot.
Jedno z tychże porzuconych dzieci, właśnie wpatrywało się w niego spod specyficznych, oprawionych w metal gogli, obdarzając go nieco szczerbatym, lecz jakże szczerym uśmiechem. Okulary musiały być za ciasne, gdyż pozostawał mu po nich czerwony ślad przecinający drobny nosek. Musiał mu z tym pomóc w wolnym czasie.
– Pozwól, że zanim cię uściskam, panie Pojawiam-Się-Tak-Szybko-Jak-Znikam, najpierw uraczę cię serdecznym kopniakiem w tyłek, za zmuszanie nas do pamiętania tak skomplikowanych frazesów.
Ekko zaśmiał się tylko i zwichrzył i tak już nierozgarniętą, brązową czuprynę chłopca. Ajuna był niemalże połowę młodszy od niego. Właściwie był chyba najmłodszy ze wszystkich sierot, jakie udało mu się uratować przed śmiercią głodową. Od tego momentu ufał mu bezgranicznie, a Ekko nigdy nie dał mu powodu do zwątpienia w to, że zawsze mógł na niego liczyć. Zarówno on, jak i cała reszta.
– Nie przesadzaj, to nie jest aż takie trudne.
– No, rzeczywiście, tripalmitynian gliceryny był gorszy – burknął młodszy z chłopców usiłując doprowadzić fryzurę do porządku.
– A jednak zapamiętałeś – Ekko zarechotał i ściągnął wynalazek z ramienia, które już bolało go od wrzynającego się paska. Maszyna była cięższa, niż myślał. – Musicie stosować hasła. Nigdy nie wiecie, czy to nie łowcy organów próbują się dobić do bezbronnych dzieciaków. I zostaw te włosy, już i tak nic im nie pomoże, brudasie.
– Po pierwsze, nie jesteśmy tacy bezbronni. Po drugie, moje i tak są w lepszym stanie niż te twoje kłaki. Zaczną cię brać za dziewczynę jak dalej będziesz je tak zapuszczać!
Nastolatek wzruszył ramionami. Nie miał czasu na takie niuanse jak bawienie się w fryzjera. Może to właśnie dlatego jego bujne, białe włosy sięgały mu już do ramion, a grzywka zasłaniała pół twarzy.
– Jest ktoś jeszcze oprócz ciebie?
– A co, moje towarzystwo ci nie wystarczy? –Ajuna założył ramiona w udawanym geście oburzenia. – Spokojnie. Reszta poluje,bo jedzenie się skończyło. Jak chwilę poczekasz może ci coś skapnie.
– O tak późnej porze? Ryzykowne… – Ekko nie był zadowolony. Lecz cóż, sam był w tej chwili głodny, więc rozumiał wagę potrzeby. – Zostanę. Po tak długim czasie chciałbym zobaczyć się ze wszystkimi.
I upewnić się, że żyją – dodał w myślach.
Komentarze
Bez komentarzy