heart beats — “cielesność uświadomiona”

Ująłem dziś sam swoją dłoń.

(sam byłem swoim kochankiem,

poszedłem ze sobą na randkę)

Poczułem puls pod palcami.

swoje sekundy. swoje własne sekundy.

Czasem czas płynie leniwie

– gdy patrzę na horyzont i widzę spokój, błękit, szarość,

gdy czuję świeży oddech świata na skórze,

gdy słyszę szum liści zielonych, żółknących

i własne, nieśpieszne mrugnięcia.

Innym razem czas gna jak spłoszony wielbłąd.

Na grzbiecie piaski przeszłości dźwiga.

Czuję ten ciężar. Czuję się jak ten wielKIbłąd.

I piasek mi w oczy wieje – wspomnienia w proszku – i chcę je zamknąć, nie widzieć zamętu wokół.

Zwolnić.

Zasnąć.

…spokojny oddech… (coby się nie zaciągnąć tym towarem, nie trafić na nieproszony haj)

Czarne niebo koi mój system nerwowy.

Przy małych gwiazdach czuję się tak wielki, przy ich ogromie – taki mały.

A czasem, gdy się zapatrzę, tracę

grunt pod stopami. Pośladki go za to zyskują. bardzonagle.

Usłyszałem dziś swój oddech:

szum powietrza śmigającego przez moje drogi oddechowe

ciągle ciągle ciągle

bez ustanku.

Ile historii ta część ciała mogłaby opowiedzieć…

…wdech…

…wydech…

powoli

…wdech…

do dna

…wydech…

…wdech…

…wydech…

Przeciągnąłem się.

Poczułem dziś ciężar powietrza na swoich gałkach ocznych.

Każde muśnięcie powieki.

Trzepnięcie rzęs.

I ten wkurwiający ból, gdy jedna wpadła mi do oka.

Zauważyłem dziś ciężar w żołądku,

gdy nakarmiłem swoje ciało.

Cieszę się, że nie czujemy każdej stacji na tej trasie: byłoby co najmniej rozpraszające.

Patrzyłem dziś, jak moje bicepsy pracują.

poczułem siłę, którą dzierżę.

Tak silny i słaby zarazem, zależnie kogo ze mną zestawią. Mrówka VS słoń.

Starłem dziś pot z brwi.

Zgrzałem się. Zauważyłem wysiłek swojego ciała.

Wciąż jest tak sprawne, pomimo lat tylu

upadków.

Doświadczyłem dziś bólu pleców:

to kręgosłup skrzywiony skoliozą i niedbałym siedzeniem

daje mi znać, że wytchnąć musi

bo krzywdzę go.

Krzywdzę siebie.

To boli.

Skaleczyłem się rano

brzegiem marnej dziesięciozłotówki (ziarnko do ziarnka…)

teraz – po południu – to ledwie echo

braku uwagi. (nIE bYłA wYsTArCZaJĄcA)

Jutro nie będzie śladu po tej malutkiej traumie.

Zacinanie się papierem to integralna część życia ludzkiego.

Poczułem dziś ulgę,

siedząc na tronie który do mnie nie należy

poddając się najbardziej podstawowym potrzebom fizjologicznym;

ot, biologia. (czy ktoś pisał o tym poezje?)

Nadziałem się dziś udem na kant biurka.

Bolało Jak Cholera.

A zarazem, doceniłem jak sprawnie moje ciało informuje mnie, że coś je uszkadza.

Bym był bardziej ostrożny. Bym o nie zadbał. O siebie. Bo to ja.

Dotknąłem dziś swojego kolana.

O masaż mięśnie prosiły:

napięły się – i tak pozostały.

Zatroszczyć się musiałem (chciałem, w sumie chyba)

o spracowane, naprężone tkanki.

By poczuły się lepiej.

Bym ja lepiej się poczuł.

Poczułem dziś ciarki płynące przez mój tors.

Ciarki przyjemności; tyle chemii się tu stało…

Łzy pod powiekami zebrały się, by świętować

kolejny zalew miłości.

Moje ciało.

(kichanie jest podobne do orgazmu)

Obmyję dziś skórę w każdym jednym calu,

by oddychać ten organ mógł

– naturalny koc bezpieczeństwa (termoregulacja, te sprawy) –

i podaruję sobie odpoczynek

– od ekranów, napięć, i całego tego bałaganu –

najlepszy jaki mogę.

każdy dzień to inwestycja w każdy kolejny. A mi zależy na sobie.

.

.

.

Cielesność ma tyle kolorów…

.

.

.

gdy moja świadomość zatapia się w moim ciele,

w obydwu jak gdyby zaczyna się dziać tak wiele

.

.

.

#30.09.2020

Autor Wyrdmazer
Opublikowano
Kategorie Wiersz
Odsłon 239
0

Komentarze

Bez komentarzy

Dodaj komentarz