Dzień IV
Ten dzień Geny postanowiła spędzić w swoim barze zajmując się pracą. Lubiła tu przesiadywać i nie żałowała, że kiedyś wydała wszystkie swoje oszczędności, aby uratować to miejsce.
Budynek znajdował się w idealnej lokalizacji, nie w samym centrum miasta, lecz trochę bardziej na uboczu, gdzie powietrze było deczko mniej zanieczyszczone i nie czuć było tych wszystkich spalin, które często drapały w gardle.
Na początku był to zaniedbany, pusty parter budynku, nad którym znajdowało się parę mieszkań, lecz ona wiedziała, że to wyzwanie idealne dla niej. Pieniądze, które odkładała przez lata miała poświęcić na studia, ale wtedy, gdy zobaczyła to miejsce nie chciała go już opuszczać, mając w głowie wizję całego planu. Jej decyzje uległy zmianie, a ona zmieniła ten szary budynek w kolorowy bar, który służył także jako kawiarnia, gdzie ludzie mogli odpoczywać i pracować w spokoju lub też spędzić miło czas zajadając smutki.
Na początku było ciężko, a klienci nie walili drzwiami i oknami jak niektórzy mogliby przypuszczać, jednakże z pomocą przyjaciół udało jej się to rozkręcić i tak tym sposobem doszła do swojego celu. Nigdy nie brakowało jej klientów, a także nie narzekała na brak pieniędzy, choć większą część zarobionych pieniędzy przeznaczała na wypłaty dla pracowników.
Nie żałowała swoich wyborów i pomimo, że nie zawsze było tak jakby chciała, kochała to miejsce.
Geny opierała się o drewnianą ladę oraz przeglądała menu swojego pubu, gryząc przy tym ołówek i zastanawiając się co mogłaby jeszcze w nim zmienić. Każdy pomysł zapisywała w notatniku, a jej ciało kołysało się w rytm cichej muzyki rozbrzmiewającej w lokalu. Nuciła pod nosem słowa piosenki, a gwar rozmawiających klientów dodawał jej motywacji, aby jak najszybciej skończyć planowanie.
— I jak ci idzie szefowo? — zapytał z cwaniackim uśmiechem Mike, stażysta, który właśnie wnosił skrzynkę ze świeżymi warzywami.
Greenwood prychneła, a kosmyk jej brązowych włosów wyleciał w górę, pod wpływem wypuszczanego powietrza.
— Ty lepiej więcej pracuj, a mniej gadaj — burkneła, ale pomimo aroganckich słów uśmiechnęła się do niego.
— Tak jest szefowo — dodał, kierując się na zaplecze.
W tym samym czasie do baru weszły kolejne osoby, a Geny jak to ona nie zwracała na nich uwagi. Dopiero gdy ktoś rzucił na blat wielką torbę, która znalazła się centralnie przed jej nosem, podskoczyła do góry, marszcząc niemiło brwi.
— O… Cześć Harriet — odparła spokojnym tonem, wbijając wzrok w przyjaciółkę, która posadziła również na ladę uśmiechniętego chłopca — I witaj Charlie — jej ostry charakter natychmiast złagodniał, a z oczu bił przyjazny blask.
— Zaopiekujesz się nim do jutra? Wraz z Kevinem musimy jechać do jego kuzyna, a wiesz, że on ma bardzo dużą i rozbrykaną rodzinkę — westchnęła ze zmęczenia, a szatynka nie potrafiła jej odmówić. Nawet nie miała takiego zamiaru. Uwielbiała spędzać czas z tym dzieciakiem i to była dla niej sama przyjemność.
— Jasne, nie ma sprawy — przytaknęła biorąc chłopca na ręce.
— Dzięki, życie mi ratujesz — odetchnęła z ulgą — Pa skarbie — podeszła do bruneta i pocałowała go czule w czółko. Harriet nie lubiła rozstawać się ze swoim synkiem, ale czasami było to nieuniknione, ale chłopczyk i tak kochał spędzać czas ze swoją ciocią.
Jedyne czego była pewna i odciągało ją od zmartwień to myśl, że zostawia swojego synka w dobrych rękach.
Gdy kobieta opuściła lokal, chłopiec uśmiechnął się słodko do Geny, a ona wiedziała co to oznacza.
— Och, ja znam ten wzrok — zaśmiała się pod nosem i złapała chłopca za nosek, a on roześmiał się uroczo — Masz ochotę na lody z bitą śmietaną i polewą, mam rację?
Charlie pokiwał energicznie główką, co oznaczało dla niej tylko jedno. Odstawiła malca na podłogę, a dzieciak zaczął podskakiwać radośnie w miejscu.
— Biegnij teraz do wujka Andrew, a on zrobi ci mega wielką i kaloryczną porcję przepysznych lodów — podpowiedziała, ale zanim chłopiec zniknął za drzwiami, dodała — Ale pamiętaj…
— Mama się nie dowie — dokończył za nią znaną mu już regułkę, a ona poczochrała ręką jego czarne włosy. Brunet zniknął za drzwiami prowadzącymi na zaplecze, a ona zabrała torbę z jego rzeczami i odłożyła je na bok. Przykucnęła, żeby poukładać rzeczy Charlie’go, które przez pośpiech, Harriet nie zdążyła ułożyć. Nuciła cichą piosenkę pod nosem, dopóki coś nie zakłóciło jej spokoju.
— Hej — męski, dobrze znany jej głos, rozbrzmiał dźwięcznie w jej uszach.
Genevieve gwałtownie wstała do góry, lecz w pośpiechu zapomniała, że znajduję się pod ladą i uderzyła głową o mocny, drewniany blat, wydając z siebie ciche jęknięcie. Dłonią zaczęła masować obolałe miejsce na czubku głowy, a jej wzrok przeniósł się na stojącego przy kasie mężczyznę.
— Wszystko w porządku? — Tony zmarszczył brwi, ledwo powstrzymując się od śmiechu.
— Tak — przytaknęła niewyraźnie — W jakiejś konkretnej sprawie do mnie przyjechałeś czy tak tylko na pogaduchy? — dogryzła na przywitanie.
— Cóż… Pepper musiała jechać coś załatwić i nie będzie jej, aż do jutra, więc szlajam się tam, gdzie mnie nogi zaprowadzą — odparł ze swoim typowym uśmieszkiem.
— Twoje nogi mają dobry gust, skoro przyszedłeś do mojego baru — przyznała z delikatnym uśmiechem, który nie był w jakiś sposób zadziorny, lecz przyjazny.
Stark zaśmiał się uroczo na jej słowa, a głowę skierował w dół, dosłownie na moment.
— Posiedzę sobie tutaj trochę, jeżeli nie masz nic przeciwko — poinformował i usiadł przy ladzie, naprzeciw niej.
— Przecież wiesz, że zawsze jesteś tu mile widziany — wymamrotała pod nosem skupiając się na swojej pracy.
W tym samym czasie do pomieszczenia wbiegł Charlie niosąc w dłoni pucharek z lodami. Wzrok kobiety złagodniał i posadziła chłopca na blacie.
— Hej Charlie — przywitał się Tony, przybijając z brunetem piątkę.
Oczy malucha rozbłysły promiennymi iskierkami na widok superbohatera, ale jego deser wcale nie stracił na uwadze. Dzieciak zajadał lodowe kule polane czekoladową polewą i owocami.
— On dostaje takie przysmaki, a ja nie? — oburzył się Stark, udając obrażonego.
— Nie jesteś dzieckiem Tony — westchnęła zmęczona Vieve, wykonując pracę papierkową. Jedyne czego nie lubiła w byciu szefem to wypełnianie wszystkich ważnych dokumentów.
Milioner zmarszczył brwi, przyglądając się jej uważnie. Nie podobało mu się to, że brązowowłosa nie poświęca mu uwagi, której chciał.
— Vieve, co ty tam tak bazgrolisz? — spytał z zaciekawieniem i wyrwał jej kartkę papieru sprzed nosa.
— Ej! — warknęła z wyczuwalną powagą w głosie.
— Koszmar właścicieli wszystkich biznesów — zaśmiał się przeglądając druczki, a następnie oddał jej własność — Jak długo ci z tym zejdzie? — spytał z niecierpliwością.
— Pewnie do wieczora — Geny spojrzała na zegarek, uświadamiając sobie jak bardzo nienawidzi takich rzeczy.
— Pomogę ci — wtrącił nagle Tony, a ona spojrzała na niego jak na swojego wybawiciela.
— Mógłbyś?
— Jasne — odparł z lekkim uśmiechem, jakby to była dla niego bułka z masłem.
— I skończone! — zawiadomił radośnie Tony, na co oboje odetchnęli z ulgą.
— Dzięki, gdyby nie ty, to pewnie siedziałabym z tym do jutra rano, a tak to mogę poświęcić czas wolny temu małemu brzdącowi — uśmiechnęła się radośnie i wzięła na ręce Charlie’go, który przez ten cały czas biegał po lokalu bawiąc się swoimi zabawkami.
— Przysługa za przysługę. Ty pomagasz mi w organizowaniu ślubu — zauważył, a jego oczy błysnęły gdy wspominał o swoim wielkim święcie.
— Właśnie, jak idą przygotowania? — spytała, pakując swoje rzeczy do torebki, wciąż trzymając na rękach chłopca. Trochę ciężko było jej się z tym uporać, bo zabawki dzieciaka walały się we wszystkich miejscach.
— Prawie wszystko załatwiane, więc dzisiaj mam dzień wolny — odpowiedział na zadane przez nią pytanie. Zauważył, że jego przyjaciółka ma dużo na głowie, więc postanowił ją wyręczyć i wziął od niej chłopca na ręce, uśmiechając się do niego radośnie.
Vieve po raz kolejny posłała mu dziękczynne spojrzenie, po czym w pełni mogła zająć się dalszymi czynnościami.
— Harriet wyjechała i zostawiła go pod twoją opieką? — spytał obserwując jej działania.
— Tak — westchnęła z nutką wykończenia — Ale dobrze się składa, bo przynajmniej będę mieć zajęcie, a ty wiesz jak ja lubię Charlie’go. W końcu to mój chrześniak — roześmiała się cicho, dalej pakując rzeczy.
Tony rozmyślał przez chwilę, dopóki nie wpadł na ten jeden ze swoich genialnych pomysłów.
— Charlie co powiesz na wypad do parku? Ty, ja i ciocia Geny? — zwrócił się do malca, mrugając do niego jednym okiem.
— Tak! Super! — krzyknął uradowany, a Greenwood słysząc tą propozycję, uniosła jedną brew do góry.
— Ej, a moja decyzja się nie liczy? — jęknęła ze zmęczeniem.
— Oj, nie narzekaj. Spacer dobrze ci zrobi — posłał jej zadziorny uśmiech, zanim skierował się do wyjścia z budynku.
Geny obserwowała jak ich dwójka wychodzi z lokalu, po czym zabrała wszystkie rzeczy i kręcąc głową z dezaprobaty poszła za nimi.
°•°•°
Pomimo, że słońce zbliżało się ku zachodowi, ustępując miejsca księżycowi to nawet o tej porze park wypełniony był ludźmi, a przyjemna aura roznosiła się w powietrzu.
— Przyznam, że dawno tu nie byłam — przyznała Geny, przerywając spokojną ciszę. Szła tuż obok Starka wolnym krokiem, a Charlie biegał tuż przed nimi, bawiąc się figurkami Iron Mana i Kapitana Ameryki.
— Przynajmniej teraz nie ma takich tłumów — zaśmiał się, z czym kobieta musiała się zgodzić.
— I nikt nie próbuje ukraść mi torebki — wtrąciła z rozbawieniem. Miliarder parsknął śmiechem na wspomnienie sprzed paru lat.
— Pamiętasz to jeszcze, co? — spojrzał na jej skupioną twarz, a jej wzrok skierowany był na drogę przed nimi.
— Ciężko tego nie pamiętać — wyjaśniła, nabierając powietrze do płuc.
Pomiędzy ich dwójką znów zapadła cisza, ale nie była ona w żaden sposób krępująca. Po prostu potrzebowali chwili spokoju.
Szli razem krok w krok, tak jakby ich ruchy były już stałe, przyzwyczajone do siebie. Każde z nich było pogrążone w swoich własnych przemyśleniach, ale tym razem to Stark prowadził w głowie zaciętą walkę, a nie Geny.
Mężczyzna ostatnio coś często pragnął przebywać w jej towarzystwie, a ten odruch bycia przy niej nie dawał mu wytchnienie. Zawsze traktował ją jak najlepszą przyjaciółkę, której może powiedzieć o wszystkim i zwrócić się do niej z każdą prośbą. Jednakże gdy tylko jego oczy ją dostrzegały, serce wariowało i biło jak szalone. Przerażało go to, ponieważ to Pepper darzył tym wyjątkowym uczuciem, kochał ją i to właśnie z panną Potts miał wziąć ślub za dokładnie trzy dni.
Lecz nigdy nie chciał tracić Geny i martwił się o nią czasami jeszcze bardziej niż o swoją przyszłą żonę. Myśl, że mogłaby zniknąć z jego życia w ogóle nie wchodziła w grę. Chciał mieć ją u swojego boku do końca swoich dni, ostatniego tchu, bo doskonale wiedział, że drugiego kogoś takiego jak ona nigdy nie znajdzie.
Mętlik w jego głowie nie dawał spokoju i wprawiał w coraz to nowsze przemyślenia, których nie rozumiał.
Wzrok mężczyzny skierował się na idącą tuż obok niego Vieve. Widział ją tysiące razy, prawie, że codziennie, ale dopiero teraz zdał sobie sprawę jaka ona była wspaniała. Znał ją doskonale, ale zapragnął odkrywać ją na nowo, słuchać o jej życiu i wszystkich historiach, a jej głos był dla niego jak najwspanialsza melodia. Z jej ciemnych tęczówek biła troska, gdy patrzyła na każdego, na kim jej zależało.
Kąciki jego ust drgnęły w górę, gdy przypominał sobie także o jej wadach, a większość z nich była według niego urocza.
Geny poczuła na sobie jego spojrzenie, przez co jej mięśnie nieznacznie się napięły. Nie raz na nią patrzył, czy też obserwował, ale teraz wyglądał inaczej. Nigdy tak na nią nie patrzył, ale znała go na tyle, by zauważyć, że owe spojrzenie kierował zawsze i wyłącznie do Pepper.
Szatynka nie wiedziała co ma o tym sądzić, więc znów uznała to za swoją wybujałą wyobraźnię. Postanowiła nieco to zmienić.
— Chyba pora się zbierać, wpadniesz do nas na kolację? — zaproponowała, a Tony wyrwany z głębokiego zamyślenia spojrzał na nią z niezrozumieniem.
Zajęło mu chwilę, zanim przyswoił do siebie jej słowa.
— Tak, chętnie — odparł bezemocjonalnie, tak jakby wciąż nad czymś intensywnie myślał.
— Tony zajmiesz się Charlie’m, a ja przyszykuje coś do jedzenia? — poprosiła, ale miliarder nie zareagował, tak jakby coś wyssało z niego życie — Tony? — powtórzyła nieco głośniej, a szatyn drgnął lekko, zbudzony z transu.
— Tak? — zwrócił się do niej z szczerym uśmiechem, a jego czekoladowe tęczówki przeszyły ją na wskroś.
Zmarszczyła nieco brwi, zaniepokojona jego zachowaniem.
— Wszystko w porządku? — spytała z troską w głosie.
— Tak — przytaknął energicznie głową — Zająć się chłopakiem, w porządku — posłał jej jeden ze swoich typowych uśmieszków i wraz z brunetem skierował się do salonu.
Kobieta długo stała i obserwowała jak znikają za ścianą w drugim pokoju. Zaczęła się trochę martwić, gdyż Tony rzadko bywał taki “nieobecny”, jak to ona uznała. W końcu postanowiła zająć się przygotowaniem posiłku, ale nawet wykonywanie tej czynności nie pozwoliło jej zapomnieć o mężczyźnie. Cały czas wszystko analizowała, jednakże nie potrafiła go rozgryźć.
Po prawie pół godzinach skończyła przygotowywać kolację, więc gdy uznała, że wszystko jest gotowe postanowiła zawołać chłopaków na jedzenie. Gdy weszła do salonu jej usta wykrzywiły się w słodkim uśmiechu, a oczy wypełniły iskierki radości.
Tony i Charlie spali opraci o siebie nawzajem, a w rękach Starka znajdowała się książka z bajkami dla dzieci.
Teraz wiedziała dlaczego w mieszkaniu było tak cicho, gdy szykowała posiłek. Fakt, że jej starania pójdą na marne nie był pocieszający, ale ten widok rekompensował wszystko. Mogła tak stać i patrzeć na nich, ponieważ według niej taka wersja Tony’ego była naprawdę urocza i kochana. Z uśmiechem na twarzy podeszła bliżej i okryła ich kocem, starając się ich nie zbudzić.
Cichutko na palcach podeszła najpierw do chłopca i dała mu buziaka w czoło na dobranoc, a gdy przechodziła obok szatyna, nie potrafiła się powstrzymać od spojrzenia na niego i jego spokoju, który malował się na twarzy. To sprawiało, że szczęście wypełniało całe jej serce.
— Dobranoc — wyszeptała i ręką zaczęła gładzić go lekko po włosach, po czym nachyliła się i pocałowała go bardzo delikatnie w czoło.
Ten gest sprawił, że Stark wydobył z siebie ciche mruknięcie, dalej śpiąc, na co Vieve uśmiechnęła się promiennie. Opuściła pokój, gasząc po sobie światło.
Komentarze
Bez komentarzy