Gdy rozpostarł się przed nimi idealny widok z góry na całą Antresolę, Ekko nie mógł powstrzymać ukłucia jakiegoś dziwnego żalu w sercu.

Nie bywał tu zbyt często, jednak gdy już to robił, zawsze uświadamiał sobie, czym mogłoby być Zaun. Owszem, wiedział, że Antresola uważana jest za umowną granicę pomiędzy Piltover, a Miastem Żelaza i Szkła, więc nie należy w pełni do jego ojczyzny, ale przecież przeważali tu zauńczycy. Najsławniejsi i najbogatsi, lecz wciąż zauńczycy, przybywający tu, aby wydać większość swoich pieniędzy w pasażach handlowych, klubach nocnych, salach koncertowych i domach uciech, które cieszyły się tu wyjątkową popularnością. Pilciuchy szły za ich przykładem, dokładając się tym samym do środków finansowych miasta, za co Ekko odczuwał złośliwą satysfakcję. Żadne miejsce w Zaun nie rozwijało się równie prężnie, i nie rozkwitało w tak zabójczym tempie, jak właśnie Antresola.

Chłopak skierował wzrok ku olbrzymiemu placu znajdującemu się w centrum dzielnicy. Latarnie przyozdobione były wstążkami i kwiatami, rozmaite stoiska kusiły unikalnymi towarami, a ulice już od rana zapełnione były ludźmi. Poprzez gwar zgromadzonego tłumu – zarówno snobistycznych arystokratów, jak i podejrzanych osobników – dało się słyszeć skoczną muzyką.

– Rzeczywiście, sporo narodu – zwrócił się do Vi, która tak jak i on badała otoczenie wzrokiem. – Wiesz chociaż co to za okazja?

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– Nie bardzo mnie obchodzi, co pilciuchy sobie świętują. Dla mnie liczy się fakt, że stwarzają nam doskonałą okazję, aby się obłowić, a przy tym z przyjemnością obić któremuś z nich mordę.

Skwitował jej słowa skinieniem głowy. A więc to Piltoverskie wydarzenie? Szczyt bezczelności, że postanowili je uczcić na ich terytorium.

– Patrz – pokazała mu palcem jakieś stoisko. – Tam znajdziesz te swoje graty. Dużo osób się tam kręci, więc nie daj się złapać, a w razie czego rzucaj te czaso-coś-tam granaty i uciekaj do mnie, zabezpieczę ci odwrót.

We wskazanym przez nią miejscu znajdował się niewielki, przenośny sklepik, wielkości przeciętnego kiosku. Już z daleka dostrzegł niebieskawy błysk na drobnych kryształkach, od których odbijały się promienie słońca. W Antresoli niemalże nie dało się wyczuć substancji chemicznych i smogu w powietrzu, więc nic nie zasłaniało gwiazd. Kolejna zaleta, którą dobrze byłoby rozprzestrzenić na całe Zaun.

– Powinno obejść się bez kłopotów, jest duży ścisk. A ty gdzie będziesz czekać, Vi?

– Wydaje mi się, że widzę tam ciastka – pociągnęła nosem – Ta, jeśli oczy mnie zwodzą to zapach nie ma już szans. Tam się kieruj w razie czego.

I już po chwili jej nie było. Ekko przewrócił oczyma w geście niedowierzania. Miała tu tyle ciekawych przedmiotów, mogła zdobyć tyle niesamowitych unikatów, których prawdopodobnie nie znajdzie nigdzie indziej, a najbardziej podkusiły ją pospolite ciastka. Porzucając myśli o tym absurdzie, poszedł za jej przykładem i zeskoczył z dachu na jedną z najmniej ruchliwych bocznych uliczek w okolicy.

Oczywiście w tym momencie jego pech musiał dać o sobie znać, gdyż zeskoczył niemalże idealnie na jedyną osobę, która jakimś cudem także akurat się tamtędy przemykała. Najpierw usłyszał krótki, dziewczęcy wrzask, a następnie jego uszu dobiegło łomotanie przewróconego ciała. Z zakłopotaniem poderwał się na nogi, schodząc ze skąpo ubranej, rozeźlonej dziewczyny.

– Uważaj jak łazisz, kretynko! – krzyknęła na niego, a jej długie, niebieskie warkocze furknęły w powietrzu, gdy odepchnęła go od siebie z siłą, której się po tak chudej osobie nie spodziewał. Jeszcze zanim zdążył poczuć się urażony i zaprotestować co do pomyłki w sprawie jego płci, odwróciła się, a jej włosy zniknęły za rogiem. Cóż, najwyraźniej Ajuna miał rację. Wypadałoby zrobić coś z tą fryzurą.

Postanowił jak najszybciej zapomnieć o tym wydarzeniu i zaczął skradać się w kierunku wejścia na plac. W ciszy poczekał, aż obok uliczki przechodzić będzie jakaś większa gromada ludzi, i ukradkiem się w nią wmieszał. Tłum szedł tam, gdzie było mu po drodze, więc zrównał tempo swojego kroku z tym narzucanym przez grupę i ze spokojem obserwował mijane stoiska.

Poza jedzeniem, którego mieli tu w ilościach masowych, mijał także zabawki, gadżety, książki, wszystko i nic. Całość prezentowała się jak jedno wielkie targowisko, gdzie znajdziesz cokolwiek przyjdzie ci do głowy. Dopiero po chwili zaczął napotykać wzrokiem co ciekawsze straganiki. Gdzieś za stoiskiem z watą cukrową zauważył mężczyznę z protezą oka, sprzedającego jakiemuś niskiemu, barczystemu karłowi dwa pistolety zasilane potężnymi laserami. Tuż obok znajdowała się budka z wyrobami mięsnymi, lecz to, co sprzedawczyni podawała klientowi, nie wyglądało na świńskie serce. Muzyka tutaj cichła. Zrozumiał, że powoli wchodzi w obszar czarnego rynku.

Odłączył się od dotychczasowych towarzyszy widząc stoisko, które wskazała mu Vi. Za ladą stał facet koło czterdziestki, a siwa broda wręcz zasłaniała jego usta, które gorączkowo tłumaczyły coś młodej kobiecie zainteresowanej kupnem kryształów.

– Widzi pani, to wyjątkowo rzadki rodzaj, o tak. Mają w sobie taką siłę, że mogłaby pani bez problemu niszczyć sejfy z noxiańskiej stali, gdyby odpowiednio je pani przygotowała. Hextechowe kryształy bowiem, tak jak i stal, dzielą się na korzystne i mniej korzystne. A korzystniejszych od tych tutaj nigdzie pani nie znajdzie…

Przestał słuchać, gdy usłyszał to, co chciał. A więc to naprawdę jest to, czego szukał! Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Musiał podkraść się tam i gwizdnąć kilka sztuk, póki straganiarz wciąż jeszcze jest zajęty. 

Starając się przykuwać najmniej uwagi, jak to tylko możliwe, powoli zbliżał się, jakby mimochodem, do stoiska. Był już bardzo blisko, miał kryształy prawie na wyciągnięcie ręki. Wystarczy jeden pewny ruch dłoni, precyzyjny i bezgłośny, a potem wiać ile sił w nogach, po dachach tamtych budynków…

Poczuł rękę na ramieniu.

– Chłopcze? Dwunastka, jeśli się nie mylę?

Odwrócił się i ze zgrozą napotkał zaciekawione spojrzenie szarych oczu umiejscowionych na niezwykle przystojnej twarzy. Twarzy, którą znał, a na którą nie lubił patrzeć. Jednak równocześnie twarzy, którą na swój sposób podziwiał, jak wiele innych ludzi. Zająknął się, a imię zaczepiającego go mężczyzny nie chciało mu przejść przez gardło. 

– …ce? – wykrztusił jedynie. Zrobiło mu się wstyd, że tak łatwo go zaskoczyć i wytrącić z równowagi. Powinien olać tę dłoń, zrzucić ją z ramienia, porwać kryształy i biegnąć w stronę Vi. Ale stopy jakby wrosły mu w ziemię i nie miały najmniejszego zamiaru słuchać jego poleceń.

Mężczyzna zaśmiał się.

– Moje imię jest nieco bardziej rozbudowane, ale byłeś blisko, chłopcze. Jayce, cieszę się, że mogę osobiście poznać młodego geniusza z Zaun – i wyciągnął do niego rękę, jak równy do równego. To chyba zszokowało go nawet bardziej, niż fakt, że jedna z najsławniejszych twarzy Piltover wie, kim jest losowy dzieciak z ulic Miasta Żelaza i Szkła.

Zignorował wyciągniętą dłoń i rzucił mu spojrzenie pełne pogardy, jakim traktował każdego napotkanego w swym życiu pilciucha. Może być sobie wybitnym umysłem, jego praca może być dla niego inspiracją, ale charaktery tych nadętych bufonów zawsze są tak samo parszywe.

– Skąd wiesz? – zapytał chłodno, a uśmiech Jayce’a nieco zrzedł. Nie dał się jednak strącić z pantałyku i przekrzywił frasobliwie głowę.

– Czarnoskóry nastolatek z białą czupryną, biega po Zaun z bandą innych dzieciaków, wyposażony we własnej roboty wynalazki, których nie skonstruowałby niejeden genialny magomechanik. Twoja sława, jak widzę, wyprzedza cię. Zjawiłeś się w takim miejscu, o takim czasie, więc najprawdopodobniej planujesz ukraść coś, co pomoże ci w dalszym tworzeniu cudów nauki. Najprawdopodobniej tego, co masz teraz przewieszone przez ramię? – wskazał na maszynę, którą Ekko wciąż nosił przy sobie – Czy się mylę?

Ekko aż zgrzytnął zębami. No to pięknie, wpadł. Jednak jeśli szybko się obróci, rzuci granat w otaczającą ich, ruchliwą, ludzką masę i pobiegnie, może jest szansa…

– Nie próbuj używać pocisków czasowej konwergencji, bo mam przy sobie urządzenie, które bez problemu zneutralizuje jego działanie – rozwiał jego wszelkie nadzieje Jayce, błyszcząc rzędami idealnie białych, równiutkich ząbków – Tak, o nich także wiem. Przyznam, że zaciekawiły mnie historie na twój temat i dowiedziałem się tak wiele, jak tylko byłem w stanie. Twoi rodzice pracują w fabryce, oszczędzając każdy grosz, aby móc wysłać cię do jednej z najlepszych piltoverskich uczelni. Cóż, niepotrzebnie. Nie zechciałbyś może uczyć się u mnie?

Ta niespodziewana propozycja sprawiła, że opadła mu szczęka. Jayce, uznany i sławny geniusz z Piltover, przyłapuje go na kradzieży, po czym proponuje mu, aby mógł go nauczać? Cóż, odpowiedź mogła być tylko jedna.

– Nie – prychnął. Dyskretnie zerknął na stoisko będące jego celem. Sprzedawca wciąż dyskutował z klientką, najwyraźniej dogadywali cenę. Musiał się spieszyć.

Zamrugał, gdy zobaczył coś jeszcze. Do straganu skradała się młoda dziewczyna, mniej więcej w wieku Vi. Chude ręce powoli wyciągała w stronę cennych kryształów, a w jej różowych oczach lśniły iskierki rozbawienia. Za jej głową podążały znajome mu, niebieskie warkocze.

– Chłopcze, nie zrozum mnie źle, ale w tej zapchanej chemikaliami dziurze twój talent się zmarnuje. Wolisz wykorzystywać swoje umiejętności na nic nie warte zabawy i kradzieże? A może chciałbyś przyczynić się do rozwoju technologii, mieszkać w metropolii pełnej możliwości, gdzie ograniczy cię jedynie wyobraźnia? Będziesz miał dostęp do wszelkich materiałów, włącznie z tymi miernymi kryształkami, na które teraz patrzysz. Bo istnieją o wiele lepsze rodzaje, które mógłbym ci zapewnić, jeżeli tylko…

– Ograniczy mnie tez biurokracja i udawanie kogoś, kim nie jestem – wszedł mu ostro w słowo – Ograniczą mnie wasze ograniczenia, wasz brak empatii i wiary w lepsze jutro Zaun. Jesteście nami, tylko w złotych ciuszkach, a wasze miasto jest dwa razy tak zepsute, jak jedna fabryka chemikaliów u nas. Fabryka, która produkuje rzeczy dla was, bo nie chce wam się ruszyć waszych dumnych tyłków do roboty, która wymaga pobrudzenia sobie rączek. Nie chcę mieć z wami nic wspólnego.

Kończąc przemowę, z której, jak miał wrażenie, będzie dumny do końca życia, rzucił pod siebie granat. Rozległ się wybuch o stłumionym dźwięku, spowalniający na chwilę całą okolicę w czasie. Po raz kolejny musiał pogratulować sobie w duchu stworzenia tak praktycznej, nie robiącej nikomu krzywdy, broni. Wyskoczył z pola rażenia jak na sprężynie i sięgnął po kryształy. A przynajmniej sięgnąłby, gdyby wciąż tam były.

Gdzieś w tłumie mignęły mu niebieskie warkocze.

Usłyszał za sobą ciche pyknięcie, gdy neutralizator Jayce’a rozbił efekt granatu niczym bańkę mydlaną. Zszokowany tłum ludzi, nie wiedząc, co się stało, rozglądał się nerwowo w poszukiwaniu sprawcy zajścia. Jayce przepychał się przez nich w jego stronę, z wyrazem dezaprobaty na twarzy. Nie wyglądał na wściekłego czy zaskoczonego, jedynie na zawiedzionego.

– Radzę ci to przemyśleć! Zaun jeszcze będzie błagać Piltover o pomoc dla swojego, tonącego w toksycznych ściekach, miasta!

Zapisując sobie w pamięci, aby kiedyś napluć mu tę jego idealną twarzyczkę, ruszył w pogoń za warkoczami.

Autor crucia
Opublikowano
Odsłon 895
1

Komentarze

Bez komentarzy

Dodaj komentarz