Kroniki Iball. Tom I: Niosąca Światło | 3.3

Księżniczka marszczyła brwi w odcieniu dorodnej wiśni. Jasne oczy zdawały się w skupieniu śledzić każdą zmarszczkę, na twarzy chłopaka stojącego przed nią. Za plecami czuła ciepło emitowane przez brata, który górował nad nią, oświetlony przez poświatę z otaczających ich lamp.

Jej spojrzenie było zimne, niemal pozbawione zwykle goszczącej w jej wzroku życzliwości. Pełne usta, teraz umalowane czerwoną szminką zaciskała w wąską kreskę, która kompletnie nie pasowała do dziewczyny. Bruno stojący za nią w odległości nie większej niż pół metra mierzył ją zdziwionym wzrokiem, nie wiedząc o co jej chodzi. Dopiero po chwili, gdy mężczyzna znalazł się w silniejszym świetle, postępując o krok, zauważył o co może chodzić jego siostrze.

Ich kuzynka z kolei, sama nie była pewna prawdziwej tożsamości mężczyzny, który tak niespodziewanie pojawił się w jej życiu zaledwie poprzedniego wieczora.

„Kim on jest? Jak spotkał ojca? Gdzie ukrywał się przez te wszystkie lata? Czemu nie domagał się należnych mu przywilejów?” — krążyły w jej myślach pytania.

Mimo chęci uzyskania odpowiedzi nie wiedziała, czy Bruno i Eleanor także powinni zostać poinformowani o ostatnich wydarzeniach mających miejsce w jej rodzinnym domu. Mimo tego, że jeszcze przed wejściem do sali chciała, by wiedzieli o najdrobniejszych szczegółach, cała pewność racji, w jakiej do tej pory tkwiła, zdawała się ulecieć z niej w obecności kuzynostwa i Aarona. Meghara zdała sobie nagle sprawę z tego, że chłopak nie wyjawi im swojej prawdziwej tożsamości, choćby się waliło i paliło. Aaron dostał przykaz od Vicara, aby jeszcze się nie ujawniać, utrzymując tożsamość brata bliźniaka, co też uczynił przywdziewając jego szaty i zaczesując włosy w taki sposób, jak robił to Lazar. Nikt, kto nie znał go wcześniej, nie zobaczyłby różnicy. Miał jednak pecha, trafiając na księcia i księżniczkę koronną. Musiał więc improwizować wypełniając rozkaz Diuka.

Powtórzę moje pytanie, gdyż najwidoczniej jesteś równie głuchy, co leciwy przerwała kim jesteś? zapytała.

Oczy Eleanor zwęziły się podejrzliwie. Jej wzrok wędrował z kuzyna na kuzynkę, jakby porównywała podobieństwo między obojgiem.

Nie mam bladego pojęcia, o czym mówisz, droga kuzynko. Mogę cię jednak zapewnić, że to ja, twój najbardziej nielubiany kuzyn. Zarechotał drwiąco.

Łżesz wyszeptała Eleanor. Jej słowa zagłuszył nagły podmuch wiatru, który w nich uderzył. Mężczyzna stojący za nią oderwał wzrok od swojej młodszej siostry i przeniósł go na stojącego przed nimi kuzyna. Nie miał zamiaru włączać się do sprzeczki, jeśli nie było to konieczne. Lazar nigdy nie stałby tak pewnie przed nami i nie rozmawiałby bez zachowania dystansu. Trząsłby się jak osika omal nie popuszczając ze strachu dodała po chwili ciszy przerywanej kolejnymi podmuchami. Nie mówiąc już o tej biednej kobiecie, którą przed chwilą napastowałeś. — Pokręciła niecierpliwie głową, jakby odganiała od siebie natrętną muszkę.

Atmosfera tężała, co dało się odczuć fizycznie. Mięśnie Meghary spięły się, podobnie jak muskuły Bruna, jednak żadne z nich nie mogło zmusić się do wykonania ruchu, który byłby potrzebny, gdyby Eleanor i Aaron zdecydowali się na siebie rzucić, aby wydrapać sobie oczy. W dzieciństwie, które spędzali wraz z Lazarem, oboje byli do tego zdolni, więc i teraz nie było przeciwwskazań do ataku, który mógł nadejść lada chwila. Tym bardziej, że nie znali mężczyzny znajdującego się przed nimi. Nie było też pewności, czy księżniczka wyszłaby ze starcia cało.

Twoje oskarżenia są absurdalne, kuzynko odparł z wyższością. Nie mam przecież brata bliźniaka, którego mógłbym zastąpić rzucił, drwiąco się uśmiechając. Cały czas zerkał w stronę Meghary, która miała nadzieję na szybkie zakończenie wymiany zdań pomiędzy ich dwójką. Poza tym ludzie się zmieniają, moja droga Eleanor dodał od niechcenia, jakby to krótkie zdanie było uzasadnieniem wszystkich zarzutów wysnutych przez księżniczkę.

Meghara spuściła wzrok, nie chcąc widzieć rzucanych jej spojrzeń. Miała ochotę zapaść się pod ziemię, gdy wszyscy patrzyli na nią, obserwując jej reakcje na wypowiadane przez intruza słowa. Bruno, który zdążył otrząsnąć się z szoku, po oskarżeniu jakie padło z ust jego siostry, nachylił się do jej ucha.

Daj mu spokój siostrzyczko. — Ciepły oddech, przesiąknięty zapachem mięty, której liście Bruno miał w zwyczaju żuć, smyrał księżniczkę w kark i płatek ucha. Dziewczyna skinęła mu nieznacznie głową, a jej twardy wzrok i zacięty wyraz twarzy nagle rozpłynął się w powietrzu, jakby był tylko złudzeniem. Brunon wyprostował się, na powrót górując nad Eleanor, prosty niczym posąg sprzed pierwszej wojny kontynentalnej.

— Niech będzie — odezwała się głośno księżniczka. W jej głosie dało się usłyszeć nutę niedowierzania. — Wiedz jednak, że będę miała cię na oku, kuzynie. Jeśli zrobisz coś niewłaściwego, twoja krew zbryzga pałacowe posadzki.

Będę tym zaszczycony, droga kuzynko. Wzrok tak uroczych dam, skupiony na mej skromnej osobie, jest jedynie powodem do dumy uśmiechnął się chytrze. Tymczasem, jeśli wybaczycie, chciałbym usłyszeć przemowy przygotowane na cześć debiutantów, w tym mojej uroczej siostry. — Mężczyzna pokłonił się przed kuzynostwem i wyminął ich, przystając przed wejściem. Myślę, że ty także powinnaś być obecna na sali w trakcie przemowy ojca, droga siostrzyczko — napomniał ją.

Meghara miała ochotę zignorować jego słowa, ale gdy tylko jego sylwetkę pochłonęła otaczająca ich ciemność, dziewczyna bez słowa wyminęła Eleanor i Brunona, kierując się w tą samą stronę. Miała najszczerszą ochotę zwymiotować gdzieś na uboczu, gdy przez jej umysł na moment powrócił smród wypalanej skóry matki w ich prywatnej jadalni. W celu dobiegnięcia do najbliższej łazienki, kiedy tylko weszła do sali balowej, poczęła przeciskać się przez zgromadzonych gości, kompletnie nie przejmując się tym, co o niej pomyślą.

Książęca para, cały czas stojąca w ogrodzie, przyglądała się w zamyśleniu swojemu kuzynostwu, znikającemu za drzwiami tarasowymi. W powietrzu jeszcze przez chwilę unosił się zapach perfum Meghary, mieszających się razem z zapachem olejków używanych przez nią do kąpieli. Księżniczka zamachnęła się kilka razy ręką, chcąc przegonić mieszające się wonie z dróg oddechowych. Nie odnosząc sukcesu, poddała się po kilku minutach, krzywiąc się przy tym okropnie.

— Idź za nią, jeśli chcesz — zwróciła się do zamyślonego brata przymilnym głosikiem. — W końcu jesteś dzisiaj jej partnerem, prawda? — dodała, kiedy zwrócił na nią swoją uwagę, strofując tym samym Brunona. — Poza tym wydaje mi się, że nasza kuzynka może popaść w kłopoty.

— Nie ma takiej potrzeby — odpowiedział spokojnie, ignorując przeczucia siostry. Całe napięcie powstałe w następstwie spotkania z Aaronem zdawało się go powoli opuszczać, a jego umysł powracał powoli do logicznego toku myślenia. — Podejrzewam, że Meg potrzebuje chwili na osobności. Widziałaś, jak wpływał na nią brat? Coś niespotykanego — skrzywił się.

Eleanor przyglądała mu się uważnie spod pióropusza czarnych, długich rzęs. Wiedziała, że zachowanie brata to tylko pozory, choć bardzo kiepskie. Obydwoje zdawali sobie sprawę, że wokół jest dużo więcej przysłuchujących się im uszu, niż jeszcze chwilę temu. Uwaga niechcianych słuchaczy spacerujących po rozległych ogrodach, skupiła się na nich, zaraz po tym, gdy Aaron i Meghara skierowali pospiesznie swoje kroki z powrotem do środka sali.

— Czy zechcesz mi zatem towarzyszyć w przechadzce po parku? — Zapytała wskazując na główną alejkę, na którą prowadziły szerokie, kamienne schody tarasowe.

— Z największą przyjemnością, siostro — odpowiedział Bruno.

Książę zaproponował chwycenie go pod ramię młodszej siostrze. Para skierowała swe kroki ku parkowym alejom którego zadbane ścieżki wyglądały, jakby otulała je najczystsza ze wszystkich magii istniejących na tym świecie. Krzewy tonęły w cienkiej warstwie nocnej mgły, a robaczki świętojańskie unosiły się nad ziemią, dotrzymując im towarzystwa. Mimo ciemności nocy park wydawał się tętnić życiem, bardziej niż w ciągu upalnego popołudnia.

Bruno milczał, przemierzając alejki z siostrą przytulającą się do jego grubego przedramienia. Rodzeństwo skręciło w dróżkę prowadzącą po kamiennych schodach w dół. Chód zwolnili, dopiero gdy upewnili się, że są na tyle daleko od najbardziej zatłoczonych części ogrodów, aby nikt ciekawski nie nadstawiał zbytnio uszu usiłując podsłuchać ich rozmowę. Księżyc przyświecał im z nieba, a świat ogarnęła rzadko spotykana cisza, którą przerywał jedynie chrzęst żwiru pod ich stopami oraz szelest poruszanych wiatrem liści drzew i krzewów. Ich nozdrza wypełnił oszałamiający, unoszący się w powietrzu zapach kwitnących róż, których krzewy wypełniały ogród.

Eleanor zerknęła kątem oka na swego brata, który pogrążony w myślach zwiesił głowę. Oboje przez chwilę milczeli, usiłując ubrać w słowa własne przemyślenia.

— Też to zauważyłaś, prawda? — Zapytał z wahaniem w głosie Bruno. Siostra spojrzała na niego, udając, że nie wie, o co pyta jej brat. — Lazar on…

Jest inny? Tak, zauważyłam odparła księżniczka. Jestem niemal pewna, że to nie jest ten sam, Lazar, którego znaliśmy przez całe życie. Księżniczka zamilkła na chwilę, zastanawiając się nad tym, co chce przekazać bratu. Jego zachowanie było… Inne. Wiesz, o co mi chodzi? Lazar nigdy nie był tak pewny siebie. Nie mówiąc już o tym, że ten człowiek jeszcze pół roku temu ledwo odzywał się w naszym towarzystwie przerwała. Ludzie nie zmieniają się tak szybko, braciszku — szepcząc.

— Mam tylko nadzieję, że nie doprowadzi to do niczego złego — książę westchnął głośno, schodząc z ostatniego stopnia schodów.

— Poza tym jest coś jeszcze, co nie daje mi spokoju w jego zachowaniu — odezwała się po dłuższej chwili milczenia Eleanor. — Lazar nie tylko zachowywał się jak nie on, ale także pachniał nieco inaczej. Wiesz, o co chodzi? Zwykle przesadzał z perfumami i używał za dużej ilości piżma.

Twój czuły nos, jest czasami niebywale przydatny, siostrzyczko. Zaśmiał się sucho. Zupełnie jak u czarownicy lub draagera! Roześmiał się głośno Bruno, jednak ucichł zaraz, widząc ciskane przez jego siostrę gromy.

— To nie jest miejsce na wspominanie o tych perfidnych stworzeniach — dodała, zaciskając szczęki. — Dalej nie mogę zrozumieć, jak to coś, znalazło się w naszej rodzinie! Wolę nawet nie wiedzieć, co by się stało, gdyby ktoś ze szlachty dowiedział się, że mieliśmy w rodzinie czarownice. Mam nadzieję, że jej moc całkiem wygasła — skrzywiła się księżniczka. — Nie wspominaj o tym więcej, dobrze?

— Tak, tak, siostrzyczko. Powiedz mi, jednak gdybyś chciała to znowu sprawdzić. — Uśmiechnął się szeroko Bruno.

— Myślisz, że moglibyśmy się po raz kolejny, zwrócić się do niej z prośbą o pomoc? — zapytała zdenerwowana Eleanor. — Tak jak kiedyś nasza matka?

— Nie mam wątpliwości, że nam pomoże, ale jakiej ceny zażąda tym razem? Ostatnio omal nie przypłaciliśmy tego życiem — stwierdził, wzdychając głośno książę, gdy mijali kamienny łuk.

— Wiem, że nasz brat widział się z Lazarem wczoraj wieczorem i dzisiaj rano. Szczerze powiedziawszy, boję się, co ta dwójka kombinuje — pokręciła z rezygnacją głową księżniczka.

Czemu nie powiedziałaś mi o tym wcześniej? Zapytał z wyrzutem. Wiesz, co się stanie, jeśli Leonard otrzyma wsparcie od Avbergów i kasty arystokratycznej? Ten łajdak jest gotowy doprowadzić do wojny z Fiorn, by tylko przejąć władzę po ojcu i zemścić się za śmierć naszej matki!

Uspokój się Bruno upomniała go, idąc z nim ramię w ramię. Sama chętnie wybiłabym całą szlachtę tego zapomnianego przez bogów królestwa, ale sam wiesz, że nie możemy. Tym bardziej że część z tych łajdaków to wciąż nasi partnerzy handlowi. Księżniczka pokręciła głową, jakby chciała odgonić upiorne myśli nadciągające coraz gęściej do swojej głowy. Poza tym, równie dobrze mogli spotkać się w celach towarzyskich. Nie wiemy, co łączy tą dwójkę, tym bardziej, że nigdy wcześniej nie trzymali się blisko ze sobą naburmuszyła się. Brak informacji o tym, co dzieje się w jej otoczeniu, praktycznie zawsze wpędzał Eleanor w zły nastrój, który nie jeden raz odbijał się negatywnie na jej diecie, a co za tym idzie wadze. Ceniła informacje, nawet jeśli były one fałszywe. Lubiła twierdzić, że każda wiadomość ma w sobie ziarnko prawdy

Dziewczyna instynktownie przygryzła dolną wargę zębami, przenosząc czerwoną pomadkę na szkliwo. Brwi marszczyła intensywnie, cały czas myśląc i spoglądając na coraz gęściej napływającą do ogrodu białą mgłę.

Bruno tymczasem zdjął swoją marynarkę, okrywając nią odsłonięte ramiona siostry. Oboje wiedzieli, gdzie dotrą, idąc dalej wyznaczoną ścieżką. Było to ich ulubione miejsce w ogrodach, przychodzili tu od dziecka wraz z kuzynkami. Czasami siadywali przy stoliku na dwóch kamiennych ławach pod porośniętą winoroślą altaną. Innym razem ganiali wokół, gdy ich matki rozmawiały. Jednak Eleanor tego nie pamiętała. Miała zaledwie dwa lata, gdy królowa, pierwsza żona ich ojca, straciła życie w zamachu, który zorganizowali Fioreńczycy. Rodzina królewska poprzysięgła wtedy zemstę, ale na to trzeba było czasu, a Argentowie charakteryzowali się cierpliwością, stanowiącą ich rodzinną cechę.

Zapalone pochodnie rozświetlały altanę, którą Brunon i Eleanor pamiętali z dzieciństwa. Duchy przeszłości wydawały się stawać w tym miejscu znacznie wyraźniejsze, niż miało to miejsce w pałacu, gdzie na ścianach wisiały obrazy pierwszej królowej.

— Myślę, że powinniśmy wracać Eleanor — wyszeptał głębokim głosem Brunon. Dłonie księcia zacisnęłyby się w pięści, gdyby nie jego duma. Miał ochotę płakać, gdy we wspomnieniach pojawiała się uśmiechnięta twarz matki. Księżniczka chwyciła księcia za grubą dłoń, aby dodać mu otuchy.

— Zostańmy trochę braciszku, tak rzadko mamy ostatnio czas pobyć razem — poprosiła słodkim głosem, którego nie zwykła używać w stosunku do niego. To raczej Leonard był tym podatnym na uroki młodszej siostry. Choć Bruno podejrzewał, że był to prędzej szantaż niż urok. Mężczyzna niechętnie skinął głową siostrze.

Przeszli kilkanaście kolejnych kroków, gdy uderzył w nich silny podmuch powietrza znad jeziora Suan, pozwalający wymknąć się kosmykom z misternego uczesania na głowie kobiety. Eleanor wyminęła porośnięte winoroślą zadaszenie i zbliżyła się do bogato zdobionej barierki, na której jako dziecko uwielbiała siadywać, przewieszając nogi nad krawędź zbocza góry, przyprawiając tym samym ich opiekunki o momentalny zawał serca.

Miasto było rozjaśnione przez światła ulicznych latarni, które nadawały mu złotą poświatę widoczną ponad budynkami. Do uszu rodzeństwa docierała ledwo słyszalna mieszkanka muzyki wygrywanej przez świętujących mieszczan. Najjaśniejszym punktem był dolny rynek, znajdujący się koło portu, z którego lada moment mogły zostać wypuszczone lampiony zmierzające ku niebiosom. Białe żagle mniejszych i większych statków sunących po ciemnych wodach jeziora, przypominały księżniczce chmury przesuwające się po nocnym niebie.

Jezioro, choć całkiem sporej wielkości, było właściwie zatoką, oddzielającą stolicę od otwartych wód bezkresnego Oceanu Północnego. Drugi brzeg jeziora, niedaleko którego leżało Lorfort otoczone przez kamienną pustynię, był widziany jedynie podczas bezchmurnego dnia. Według legend pustkowie powstało za sprawą Ksedara, który uchodził w kanonie za ojca wszelkiego zła panoszącego się po świecie. Oczywiście uczeni podlegający bezpośrednio pod Akademię, podważali tę legendę już niejednokrotnie, ale ten świat był pełen dziwów, z czego nawet prości ludzie zdawali sobie sprawę.

Brunon stał kilka kroków za swoją siostrą, przyglądając się Eleanor i panoramie malującej się przed nimi. Mężczyzna włożył zmarznięte dłonie do kieszeni swoich spodni, rozglądając się uważnie wokoło. Częściowo rozpuszczone, wiśniowe włosy kołysały się wraz z wiatrem, unosząc się i opadając rytmicznie, a jego siostra uśmiechała się delikatnie, podziwiając rozświetlone miasto. Chciał zatrzymać chwilę na zawsze, ale wiedział, że nie posiada takiej mocy, a czas płynie nieubłaganie szybko.

Bruno podszedł do barierki spokojnym krokiem, pozostawiając za sobą altanę porośniętą winoroślą. Na jego wargach, podobnie jak na ustach Eleanor zagościł uśmiech, gdy podziwiał port i północne dzielnice miasta. W dole błyszczała szmaragdowa kopuła jednej z dwóch głównych świątyń znajdujących się w stolicy. Tłumy zbierające się przed nią były widoczne nawet z tej wysokości, choć ludzie stanowili mozaikę ledwo rozróżniających się plam kolorów.

— Spójrz! — wykrzyknęła uradowana, wskazując punkt przed sobą, Bruno powędrował za jej palcem wzrokiem.

Nad dolnym rynkiem, tuż przy dokach, unosił się samotny, papierowy lampion, od którego biło pomarańczowe ciepłe światło. Za samotną latarenką poleciały kolejne, każda w innym kolorze. Do świateł z rynku dołączyły też lampiony wypuszczane spod świątyni, portu i kilku innych, ważnych punktów po tej stronie miasta. W końcu niebo nad Rag zdawało się płonąć, rozświetlone przez niezliczoną ilość papierowych osłon, które miały za zadanie zanieść modlitwy mieszkańców Ainsgarthern wprost do bogów, którym oddawali cześć.

Książę spojrzał na siostrę, która cieszyła się niczym małe dziecko na widok świątecznych latarni. Po fakcie dla niego zawsze była małą siostrzyczką i miał szczerą nadzieję, że ten świat jej nie zepsuje. Dawno temu obiecał sobie, że będzie ją chronił, tę małą cząstkę dziecka, jaką posiadała jego siostra. Chciał to robić mimo wszystkich konsekwencji, jakie to za sobą niosło. Mimo to zdawał sobie sprawę z tego, że nie będzie mógł jej trzymać pod kloszem, tak jak tego w głębi serca pragnął. Od kilku lat trwały żywe pertraktacje o jej ślubie z władcami sąsiednich państw, które miały zapewnić spokój na kontynencie oraz wzmocnienie pozycji międzynarodowej królestwa. To niestety było priorytetem dla ich ojca, który pozornie za nic miał szczęście własnych dzieci.

Eleanor zerknęła na brata spod rzęs. Zdziwiła się, gdy zauważyła jego poważną minę spoglądającą gdzieś w dal, jakby nie był obecny myślami. Czasami dziwiła się, gdy jej brata aż tak pochłaniały własne rozmyślania. Miała wrażenie, że ona nie potrafiłaby się zatopić tak głęboko w rozmowie z samą sobą. Zresztą ich kuzynka, była podobna do Bruna. Dziewczyna miała nadzieję, że jej wuj i ojciec dogadają się, a ślub między Megharą i Brunonem będzie jedynie formalnością, która zapieczętowałaby zgodę między zwaśnionymi stronami politycznymi, arystokratami i rojalistami.

Lord Vicar, mimo że był szwagrem władcy, a co za tym idzie potencjalnym następcą królewskiego tronu, wyraźnie wspierał frakcję arystokratyczną w działaniach. Chcieli oni obalenia obecnego króla i usadzenia na tronie brata Brunona i Eleanor – Leonarda, który miał z kolei skłonności militarne, prowadzące do wojny. Cały problem z młodym księciem polegał na tym, że był zbyt nieodpowiedzialny i impulsywny, by objąć władzę w państwie, mimo że podobnie, jak jego starszy brat, był do tego przygotowany od dziecka. Jedynie Eleanor nie była uznawana za dziedziczkę królewskiej korony, gdyż potrzebowałaby do tego wsparcia przynajmniej połowy Rady Królewskiej, a na to nie było obecnie nawet najmniejszej szansy. Dodatkowo była kobietą, która przez małżeństwo mogła zapewnić wsparcie militarne sąsiadujących państw.

Za swoimi plecami usłyszeli powolne kroki, pod którymi chrzęścił żwir, tworzący parkowe alejki prowadzące w najdalsze zakątki ogrodu. Z ciemności wyłaniała się postać kobiety w charakterystycznej zielonej sukni z połyskującego w świetle przelatujących lampionów atłasu. Rude włosy, przypominające odcieniem buchający ogień, miała związane w ciasny kok, z którego nawet cały czas wiejący wiatr nie był w stanie wyrwać kosmyków.

Wzrok miała nader bystry i żywy, a duże oczy potęgowały jedynie uczucie ciepła, jakim obdarowywała ich każdym kolejnym spojrzeniem. Kobieta zbliżała się do nich wolnym, ale pewnym siebie krokiem. Wysoko uniesiony podbródek świadczył o pewności siebie, jaka nie została zabita przez pełen fałszu i intryg świat opływających w luksusy ludzi.

Bruno odwrócił się pierwszy i zdziwiony przyglądał się każdemu kolejnemu ruchowi kobiety. Nie spodziewał się spotkać kogoś poza nimi, w dodatku tak daleko od domostwa, do której zostali zaproszeni. Jeszcze bardziej zdziwił go fakt, że kobieta nie była wystrojona w suknię balową, a co za tym idzie, musiała należeć do służby. Obojgu nie było dane się wcześniej poznać, gdyż Igris pozycję opiekunki Meghary, otrzymała, dopiero gdy rodzina Avberg wyjechałaby przejąć pieczę nad ziemiami powierzonymi im przez ojca Eleanor i Brunona, króla Alistaira. Dziewczynka miała wtedy ledwo pięć lat. Sam książę z kolei, większość swojego czasu spędzał w stolicy, pobierając nauki od mistrzów opłacanych przez króla. Nie dane mu było często podróżować, chyba że w ramach oficjalnych delegacji, w zastępstwie za coraz starszego rodzica.

Kobieta podeszła jeszcze kilka kroków, nim zatrzymała się, stając niemal na baczność i obrzuciła ich zaciekawionym, badawczym spojrzeniem.

— Niech chwała przyświeca koronie — wyszeptała, kłaniając się wytwornie, a zaraz potem prostując się.

Co cię sprowadza, droga Igris? Zapytała Eleanora, przerywając milczenie rodzeństwa. Jej wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem kobiety. Księżniczka uśmiechnęła się promiennie do opiekunki Meghary, której nie dało się nie darzyć szacunkiem. Zakładam, że jak zwykle nie znalazłaś w ogrodach bez celu, szczególnie zważając na wydarzenie, jakie miały miejsce w ostatnim czasie, prawda?

— Aż tak łatwo przewidzieć ruchy, jakie wykonuje, droga księżniczko? — Na twarz Igris wpłynął leniwy, lisi uśmiech, gdy zbliżyła się do rodzeństwa. Bruno patrzył na nią, głęboko osadzonymi oczami, które mogły zmrozić nie jedną młodą kobietę.

— Czy ja wiem? Zwyczajnie lubię znać zwyczaje osób, którym płacę małą fortunę — uśmiechnęła się księżniczka, przytulając kobietę w geście nieformalnego powitania. Bruno przyglądał się obu kobietom, nieco zmieszany, nagle zdając sobie jednak sprawę z tego, że jego siostra była prawdziwą mistrzynią planowania. Jej głównym orężem były informacje i pokaźne fundusze, jakie zapewniał jej ojciec, dla którego córka często była źródłem cennych wiadomości.

— Wiesz przecież, że moje usługi są tego warte — uśmiechnęła się starsza kobieta, gdy Eleanor wypuściła ją w końcu z ramion. — Jednak nie jest tak, że robię to bezinteresownie, o czym doskonale wiesz. Pieniądze to tylko miły dodatek, który pozwoli mi się ukryć w razie wystąpienia jakichkolwiek komplikacji. — Wzruszyła ramionami, podchodząc do barierki, za którą wciąż przelatywały lampiony unoszone przez nagrzane powietrze.

Wiem o tym. W końcu nie muszę ukrywać twojej tożsamości, a zamiast mnie robi to ktoś inny uśmiechnęła się złowieszczo księżniczka, opierająca się o barierkę plecami. Jak mają się sprawy w Zakonie? Masz jakieś wieści od Hirvif? Znaleźli ich?

— Niestety — westchnęła Igris — ostatni nalot okazał się fiaskiem. Wszystkie ślady zniknęły. Wygląda to tak, jakby zapadli się pod ziemię. — Rezygnacja w głosie kobiety była niemal namacalna, a rozczarowanie praktycznie kłuło w serce.

— Chwila, chwila, chwila — ożywił się nagle Bruno. — Czy możecie mi powiedzieć, o czym wy w ogóle mówicie?

— O handlu — odpowiedziała beztrosko Eleanor. — Czytałeś przecież ostatnie raporty, jakie dostał ojciec, prawda? — Mężczyzna skinął głową skołowany. — Więc musisz wiedzieć, że w ostatnim czasie patrole czarownic trafiły na ślady wykopalisk w górach Tihi. — Bruno podrapał się po głowie, usiłując sobie przypomnieć szczegóły raportów składanych przez Eleanor. Jej siatka informatorów potrafiła przyprawić księcia o zawrót głowy. — Chodzi o to, że patrole z południowej strażnicy, natrafiły w jednej z jaskiń na kilof z wytopionym emblematem Kampanii Energetycznej wydobywającej kryształy w górach po stronie Nanhun.

— Wydobywały kryształy energetyczne po naszej stronie gór? — zapytał zaciekawiony.

— Nie do końca — wtrąciła się Igris. — Wygląda na to, że Nanhuńczycy wydobywają materiały potrzebne do budowy serca stosowanego w Fioreńskich statkach maszynowych sprzed pierwszej wojny kontynentalnej.

— Jesteście tego pewne? Przecież używania tych gigantów zabronił podpisany po niej pakt wolnościowy. — Kobiety pokiwały głowami. Jeśli Nanhun zdobył plany od Fioreńczyków, oznaczałoby to, że do tej pory negatywnie nastawione do siebie kraje podpisały pakt pokojowy, który dawał im przewagę militarną na kontynencie. Nawet jeśli pozyskaliby poparcie militarne z Wolnych Wysp i Magallady, to i tak ich armia pozostawała niemalże o połowę mniejsza. — Na wszystkich bogów — wyszeptał zszokowany informacjami, jakie uzyskał książę.

— Jest jeszcze coś — dodała po dłuższej chwili milczenia Igris. Rodzeństwo spojrzało na nią równie zdziwione. Oboje myśleli, że to koniec złych informacji na dzisiejszy wieczór, nie wiedzieli nawet, jak bardzo się mylili. — Gdy widziałyśmy się ostatnim razem, wspominałam ci, wasza wysokość, że Nanhuńscy kupcy zwożą do królestwa tony lnianych materiałów, sami im zresztą nieco sprzedaliśmy za pośrednictwem kapitana Mortona z Ibrasil.

— To prawda, myśleliśmy, że to na rzecz statków, z których są przecież znani — odparła zaintrygowana kobieta. — Myliłyśmy się, droga Igris?

— Nie do końca — zdenerwowana kobieta zagryzła nerwowo dolną wargę. — Nanhun kupowało materiały, które faktycznie posłużyły im do budowy statków — przerwała, coraz bardziej się spinając, co nie było dla kobiety typowym zachowaniem.

Ale? Zapytał zniecierpliwiony książę, marszcząc ciemne brwi. Z jego oczu ciskał lód, a w ustach zaschło mu niemiłosiernie z nerwów powodowanych przez informacje, jakie do niego dotarły.

— Te statki – przerwała, nabierając tchu, by w końcu wypowiedzieć słowa, które nie chciały jej przejść przez gardło. — Unoszą się w powietrzu.

Cała trójka spojrzała na siebie znacząco. Nagle zrozumieli co takiego planowali Nanhuńczycy.

Inwazje.

Opublikowano
Kategorie Fantasy
Odsłon 401
0

Komentarze

Bez komentarzy

Dodaj komentarz