Stucky: Piękno w sercu // Rozdział 2. Kartka ze szkicownika

      Siedział na podłodze z wyciągniętymi przed siebie i skrzyżowanymi w kostkach nogami, opierając głowę na skraju łóżka. Wsłuchiwał się w miarowe skrobanie ołówka na papierze, ten dźwięk zawsze go wyciszał, pozwalał na swobodę w odczuciach, pomagał pozbierać porozrzucane myśli. Kreślenie artyzmu na kartach to czasochłonna pasja, ale nigdy nie narzekał, lubił te godziny, które spędzali w ten sposób we własnym towarzystwie. Było w tym coś osobistego, co czyniło ich wręcz niemożliwie spójnymi, jakby stanowili jedno istnienie.

      – Co to będzie tym razem, Steve? – zapytał przyjacielsko, zadzierając głowę, aby móc spojrzeć na artystę – Zdradzisz mi?

      Siedzący na łóżku Rogers odruchowo bardziej podciągnął pod siebie kolana, na których opierał szkicownik, aby nic nawet przypadkiem nie zostało dostrzeżone. Spłoszył się przy tym, jakby został na czymś przyłapany, mimo iż zawsze dzielił się z Bucky’m tym, co stworzył. Posłał mu szybkie spojrzenie i wrócił do pracy, udając, że wcale się nie wybił, nie speszył. Za późno. Buck oczywiście to spostrzegł. Oczywiście. Potrafił wychwycić wszystko.

      – To jakaś wielka tajemnica? – ton Barnesa zmienił się na zaczepny – Nie dla moich oczu? Proszę, proszę. Świat się zmienia.

      – Buck.

      Upomnienie zadziałało. W taki sam sposób jak zwykle. Bucky tylko jeszcze bardziej się nakręcił. Prychnął rozbawiony, nie wypowiedział ani słowa, bezczelnie wpatrywał się w przyjaciela, wiedząc, że on wyczuwa ten wzrok.

      – Nie rozpraszaj mnie. – powaga Steve’a miała lekko nerwowy wydźwięk – No dobrze już. Powiem ci tylko, że zobrazuję nadzieję. Wystarczy?

      – Wystarczy. – Barnes zagwizdał z uznaniem, ale wciąż prowokująco – Ciężkie zadanie sobie wyznaczyłeś. Nadzieja nie ma formy. Ciekawe, zobaczymy, jak ją widzisz. Chyba że zamierzasz pozostawić białą kartkę. – roześmiał się bardzo radośnie, wciąż odchylając głowę, po czym zamilkł i wpatrzył się w okno.

      Dziwne, lecz tym razem Rogers wcale się nie obruszył. Zerknął na przyjaciela kolejny raz, bardziej miękko, znów skradł mu serce. Jego śmiech… taki dźwięczny, taki czysty… Wzbudził w nim niemal bolesną czułość. Chciał to okazać… pogładzić go po włosach… wpleść w nie palce. Zwykły gest… Nie, już nie… Zbyt bardzo by go odczuł, zbyt wiele by w nim widział…

      – Naprawdę to będzie pusta kartka? – zaczepił ponownie Buck, zabarwiając głos udawanym rozczarowaniem – Nie szkicujesz. Sadziłem, że masz inny pomysł niż nienaruszona biel.

      – Zamyśliłem się. Jeśli chcesz, żeby moja nadzieja przybrała jakiś kształt – chudy chłopak doskonale wiedział, jaką postać już jej nadał – to daj mi pracować.

      Bucky nie odezwał się, dając tym samym znak, że tak, chce, żeby nadzieja Steve’a miała formę. Cicho poskrzypujący ołówek, prowadzony ręką jego najdroższego przyjaciela, rozluźniał i uspokajał. Ułożył wygodniej głowę na krawędzi łóżka, przymknął oczy i pozwolił sobie odpłynąć. Prosta codzienność. Ich codzienność. Czuł się tak niezmiernie szczęśliwy, tak bardzo, że mógłby się tym nawet zachłysnąć. Nigdy mu się to nie zdarzyło, nigdy nie potknął się o to uczucie beztroskiej radości. Nie kiedy miał przy sobie Steve’a, bo to on wywoływał je w nim. Jego ukochany przyjaciel. Jego Steve. Kochał w nim to, jaki jest drobny, delikatny. Kochał się nim opiekować, spełniał się w tym, czuł się potrzebny i niezastąpiony w uczuciu, jakim go darzył. Kochał każdą jego słabość i każdą siłę, które miał w sobie. Ochraniał go przed wszystkim, co mogłoby wyrządzić mu krzywdę, troszczył się o niego, ale miał w sobie świadomość, że Steve także czuwał nad nim. Taki kruchy chłopak go chronił. Swoja miłością.

      Bardzo się cieszył, że jego więź ze Steve’m ma piękny, czysty wyraz, że odnaleźli się tak wcześnie i tyle jeszcze czasu było przed nimi. Wiedział, że nie zmarnują ani chwili, że nic i nikt nie wyprze tej przyjaźni, tak bardzo szczególnej, z ich serc. Naraz pojawiło się wspomnienie czegoś, czego doświadczył…

      (dotyk)

      … wspomnienie zamazane, nie do końca świadome, odległe, a jednak bliskie… tak bardzo bliskie… tak potrzebne…

      (Jeśli chcesz, żeby moja nadzieja przybrała jakiś kształt…)

      Chciał. Naprawdę bardzo, tylko… nie wiedział właściwie czego. Nie potrafił tego nazwać ani skonkretyzować, nie potrafił tego odnaleźć nawet wewnętrznie. Nie rozumiał własnych odczuć, nowych, chaotycznych, niepokojących. Czegoś mu brakowało, czegoś pragnął. Tyle że… nie umiał po to sięgnąć… ponieważ tego nie znał, nie spróbował. Czy rzeczywiście? Miał w sobie niejasne, niepewne wrażenie…

      (dotyk)

      Niemal jęknął. Niemal, ale i tak zwrócił uwagę Steve’a, który spojrzał na niego badawczo. Wstał i podszedł do okna, otworzył je i wychylił się, żeby świeże powietrze rozproszyło jego emocjonalną chwiejność. Odetchnął kilka razy. Nie mógł w to uwierzyć, ale unikał wzroku przyjaciela. Jak nigdy wcześniej. Świat oszalał.

      – Co, Bucky? Nuży cię oczekiwanie? – tym razem to Rogers leciutko go zaczepił – Szukasz odmiany? Chcesz się przewietrzyć?

      – Pewnie.

      Steve uśmiechał się delikatnie, spoglądając na sylwetkę Bucka na tle okna. Uwielbiał tę lekkość, tak właściwą dla jego osoby, z jaką się wypowiadał, z jaką się zachowywał. Bucky kochał życie i kochał być szczęśliwy. A on sam właśnie to kochał w nim. Jego radość, jaką czerpał z każdej chwili, to jak wszystkim się cieszył. Jego beztroskę, tak indywidualną i niezachwianą, która sprawiała, że był po prostu wspaniały. Kochany, troskliwy, wierny. Prawdziwy przyjaciel. Taki, który zapomina o sobie, starając się o jego dobro. Był wdzięczny Bucky’emu za to, że obdarował sobą akurat jego, że dostrzegł go i pozwolił ich więzi na rozwój. Tylko on widział w nim kogoś więcej niż wątłego, chorowitego chłopaka, którego najlepiej pobić w jakimś zaułku, żeby nie wkurzał nawet swoim istnieniem. Tylko Buck zauważał w nim wartość, która znaczyła dla niego więcej niż wszystko inne, tylko on był w stanie kochać go z taką naturalnością, jakby to było łatwiejsze niż oddychanie. Gdyby odgadł teraz jego myśli, zarzuciłby mu sentymentalizm, ale on i tak by wiedział, że jest mu miło.

      Normalnym było dla niego patrzenie na Bucky’ego, który teraz stał do niego odwrócony plecami i pochylony wspierał się rękami o parapet, przez co zwrócił uwagę… po prostu musiał zwrócić uwagę… jak ładnie wyeksponowany jest jego tyłek. Taki kształtny, taki… ponętny. Jakby to było poczuć… pod palcami jego miękkość? Jakby to było go dotykać… wodzić po nim palcami… sprawiać… Bucky’emu… przyjemność?

      Nie. Niemożliwe. Buck nigdy by tego nie chciał. Nie miał takich skłonności, nigdy nie spojrzy na nikogo płci męskiej, a co dopiero na niego, takie chuchro. Wiedział, że są przyjaciółmi, że jest przez niego kochany, ale nie było sposobu, żeby mu się spodobał. Bardzo żałował. Gdyby mógł dorównać urodzie Bucka… to jak przykry żart. Jednak gdyby mógł… spróbowałby go… uwieść… rozkochać w sobie. Byliby razem jak jeszcze nigdy dotąd. Bliżej. Głębiej. To tylko marzenia. A jak się okazuje marzenia potrafią też boleć. Nigdy nie będzie mógł go mieć w ten sposób. A Bucky… kiedyś kogoś pozna… Dziewczyny nieustannie się za nim oglądały, nic dziwnego, ujmował charakterem i był naprawdę atrakcyjny.

      Barnes odwrócił się od okna i lekko zaskoczony złapał jego spojrzenie, usiadł nonszalancko na parapecie, opierając na nim także jedną nogę i podciągając ją do siebie, by objąć ramionami.

      – Widzę, że jestem ciekawszy niż twoje dzieło. – zauważył, unosząc nieznacznie brwi – Czuję się wyróżniony.

      – Będziesz czuł się taki jeszcze bardziej, gdy pokażę ci szkic. Jest gotowy, więc pozwoliłem sobie na kontemplację ciebie wkomponowanego w przestrzeń okienną.

      – Jasssne. – prychnął rozbawiony Buck.

      Rogers zszedł z łóżka powoli, podszedł do przyjaciela i onieśmielony podał mu swoją pracę. Bucky odebrał ją z delikatnym uśmiechem, patrząc mu w oczy, dopiero potem skierował wzrok na kartkę i znów na niego, zdziwiony rysunkiem.

      – Ale… to jestem ja. – w pierwszej chwili nie zrozumiał – Mówiłeś…

      Steve w tej chwili miał przed oczami czystą stronę arkuszu, ale doskonale wiedział, w jaki sposób przedstawił na niej Bucky’ego. Tak jak go zapamiętał, kiedy obudził się przy nim po deszczu. Śpiącego z odkrytym torsem, spokojnego, będącego uosobieniem jego niespełnionych nadziei. Starał się uchwycić jego piękno, ale nawet najlepszy szkic nie oddawał tego, co miał w sobie prawdziwy Buck.

      – Jest… niesamowity. To cudowne, że potrafisz widzieć mnie w ten sposób. – głos Barnesa miał miękkie i ciepłe wybrzmienie – Ja jestem twoją nadzieją?

      Nawet nie wiesz jak wielką, pomyślał Rogers, nawet tego nie wiesz i muszę dopilnować, żeby tak pozostało. Nie mógł narazić na zażenowanie ich przyjaźni, tak klarownej i pięknej… Nie mógł sięgnąć po to, czego tak bardzo chciał… Wprowadziłby zamęt, dysharmonię… Wszystko dlatego, że z ich dwóch był jedynym, który pragnął czegoś więcej, czegoś jeszcze bliższego.

      – Jesteś. To dzięki tobie mogę mieć nadzieję na wspaniałą przyjaźń, na śmiech i radość, na bliskość w relacji. – ważył słowa, aby nie zdradzić się w swoich niemożliwych marzeniach, a jednocześnie pozostać szczerym – Dzięki tobie w swoim życiu odczuwam dobro, troskę. Mogę patrzeć w przyszłość bez smutku, z tobą u boku. Mogę marzyć. To ty wprowadziłeś do mojego życia nadzieję. Na wszystko. – ostatnie słowa wyszeptał.

      – Steve…

      Poruszonemu Barnesowi głos lekko się załamał, wzruszenie odebrało mu możliwość wypowiedzenia czegokolwiek więcej. Uniósł się z parapetu, wciąż w jednej ręce trzymając szkic i drugą, wolną dłoń, położył męskim gestem, bardzo delikatnym, na karku Rogersa, przyciągnął go do siebie i przytulił. Złożył na jego jasnych włosach czuły pocałunek, potem jeszcze jeden, dłuższy. Oparł szczękę na jego głowie, czując jak mocno, niewyobrażalnie go kocha. Tulił to małe, kruche ciało, które z taką mocą oddawało ten uścisk.

      – Jesteś sentymentalny. – powiedział wreszcie, gdy przypomniał sobie, że potrafi mówić – Kocham cię takiego.

      I taka była prawda. Kochał tak bardzo, że ta miłość odbierała mu dech. Kochał tak bardzo, że nie zdawał sobie sprawy z całej siły, z całej głębokości własnego uczucia.

Opublikowano
Kategorie 18+ Marvel
Odsłon 864
2

Komentarze

Bez komentarzy

Dodaj komentarz