Stucky: Piękno w sercu // Rozdział 4. Pierwszy raz

      Po tamtym pobiciu nie został już żaden ślad, obrażenia się wygoiły. Tyle tylko, że teraz miał na nowo rozbitą wargę. Siedział na łóżku i przyglądał się jak Bucky odwrócony do niego tyłem szykuje przybory, by go opatrzyć, patrzył jak jego ładne plecy odbijają się na cienkim materiale koszulki.

      – Przepraszam, Steve. – powiedział Barnes, lecz na jego twarzy błąkał się lekki uśmiech, kiedy na powrót zwrócił się w stronę chłopaka – Nie chciałem tak mocno uderzyć, ale ostrzegałem, że nie dam ci taryfy ulgowej. – nie przyznał się, że i tak ją zastosował – Nie nauczę cię jak dobrze walczyć, jeśli nie będziesz reagował na moje ciosy. – przyklęknął i przyłożył wacik nasączony wodą utlenioną do ranki.

      Trochę zapiekło. Jednak Steve to zignorował zajęty wpatrywaniem się w skupioną twarz przyjaciela, który marszczył z lekka brwi i przytrzymywał go za potylicę podczas tego niewielkiego zabiegu, przykładał troskliwie wacik raz po raz. Spoglądał na jego wyraźne rysy, chłonąc każdy szczegół. Jest taki piękny, pomyślał, kocham go.

      – Widzisz? Już jesteś jak n… – Bucky zaciął się, kiedy podniósł głowę i doznał szoku, krzyżując spojrzenie ze wzrokiem przyjaciela.

      Obaj wyczuli tę chemię, przez chwilę patrzyli na siebie niezdolni do najmniejszego ruchu, zatracili się w sobie wzajemnie. Steve spoglądał nieco z góry na klęczącego przed nim przyjaciela. Ich spojrzenia miały tak wielki ładunek emocjonalny, że to musiało się wydarzyć. Dłoń Bucka przesunęła się delikatnie na kark chłopaka, który odpowiedział tym, że położył własną na jego policzku i leciutko pogładził. Barnes wyciągnął się nieznacznie, przybliżył Rogersa, naciskając ledwie wyczuwalnie na jego kark i kiedy ich twarze znalazły się tak blisko, że wyczuwali własne rozedrgane oddechy, złączył ich usta w sposób tak subtelny… tak cudowny, że na moment odebrało im dech… Lekko musnął jego wargi, po czym rozchylił je językiem, wsuwając go lekko, ocierając o język Steve’a, któremu wyrwało się ciche westchnienie. Rogers oddawał pocałunek całym sobą, czule… powoli… wczuwając się w ruchy warg przyjaciela, czując jak ten delikatnie przesuwa językiem po jego podniebieniu… jak bardzo Bucky jest w tym umiejętny… a może on sam był aż nadto niedoświadczony. Całowali się bez pośpiechu… głęboko… ich języki ocierały się o siebie, drżały im oddechy. Bucky przesuwał dłonią po karku przyjaciela, badał opuszkami jego skórę, a ten ujmował jego policzek. Ich pierwszy pocałunek miał słaby posmak krwi. I wtedy coś się stało.

      Buck oderwał się od chudego chłopaka, przerywając tę wspaniałą dla nich obu chwilę, nagle zaniepokojony, przysłonił ręką usta. Ten pocałunek… działał na niego… i na Steve’a też… wiedział o tym… wiedział… Czy jednak… miał do tego prawo? Czy mógł go tak całować? Smakować… jego usta? Czy mógł? Steve jest niewinny, uroczy… taki kochany… bezbronny i ufny… A jeśli potem będzie żałował? Jeśli… jeśli poczuje się wykorzystany?

      – Ja… ja tylko… – zająknął się, podniósł się z kolan i usiadł, wręcz opadł, na łóżko tuż obok Steve’a – Prze… przepraszam. – ukrył twarz w dłoniach.

      – Bucky.

      Nie odpowiedział. Nie wiedział, jak się wytłumaczyć. Jak miał wyjaśnić… kolejny już… przypływ takiej impertynenckiej odwagi w stosunku do cielesności przyjaciela? Cholera, jak? Ale przecież… Steve tak patrzył… patrzył i… obaj to odczuli. Obaj. Wiedział o tym dobrze… nie pomylił się… wiedział… A jeśli on zrozumie później, że tego nie chciał?Jeśli poczuje się skrzywdzony… przez niego? Niemożliwe! Nigdy by…

      – Pocałuj mnie jeszcze raz.

      Poderwał głowę zaskoczony, wręcz zaszokowany, czując jak bardzo rozpaliły go słowa Steve’a, spojrzał na niego i… nie mógł inaczej… obaj nie mogli… przechylił się w jego stronę, łącząc ponownie ich wargi, tym razem pewniej, od razu wsuwając głęboko język, czyniąc pocałunek bardzo podniecającym, zmysłowym. Strach i wahania zniknęły, utonęły w pragnieniach, jakby nigdy nie istniały. Wciągnął na siebie chłopaka, a ten usiadł mu okrakiem na kolanach, był lekki, i objął jego szyję, niemal się na niej wieszając i przylegając do niego całym swoim niewielkim ciałem. Chcieli być jak najbliżej siebie… jak najmocniej się w siebie wzajemnie wczuwać… jak najmocniej siebie przenikać. Buck ujmował dwiema rękami policzki Rogersa, całował mocno… dogłębnie… nagle odchylił jego głowę i polizał go w szyję, znacząc swoim językiem długą ścieżkę aż do szczęki, a Steve tak jęknął… tak jęknął… Znów go polizał… powoli… zmysłowo… i przeciągnął wargami przez linię jego żuchwy… ponownie zespoił ich usta w mocnym… gorącym… pocałunku.

      Steve silnie dociskał się do ciała przyjaciela, czując, że zaczyna mu stawać i… i Bucky’emu też… zjechał rękami po jego plecach, złapał za końcówkę koszulki i zaczął ją podciągać, ocierając delikatnie kłykciami o jego boki. Buck uniósł ręce w górę i na moment przerwał pocałunek… dyszeli, bardzo dyszeli… i pozwolił, by chłopak zdjął z niego cienki materiał. Znów się całowali, trochę wolniej, by ułatwić sobie możliwość oddychania. Steven przesuwał dłońmi po nagiej klatce piersiowej przyjaciela, badając fakturę jego ciała, pobudzając zmysły, słysząc westchnienia, które wywoływał. Uczuł, że on również chce zdjąć z niego koszulkę, niecierpliwie ją unosząc. Rozłączyli usta i pozbyli się ubrania, które nie było im potrzebne w bliskości. Przez chwilę tak trwali z twarzami oddzielonymi o milimetry… upojeni sobą wzajemnie… ich oddechy się mieszały… patrzyli sobie w oczy, wnikając we własne pragnienia.

      Rogers powoli, wciąż patrząc z bliska w lekko nieprzytomne oczy Bucka, przeciągnął dyskretnie dłonią po wybrzuszeniu na jego spodniach, wywołując tym przyjemnie brzmiące syknięcie połączone z nieznacznym, pojedynczym ruchem bioder, kiedy Bucky dosunął się do niego, by poczuć to intensywniej, bliżej. To go ośmieliło. Rozpinał jego rozporek, wstrzymując oddech i słysząc, że przyjaciel… ukochany… również przestał oddychać. Rozchylił rozpięte spodnie… było mu tak gorąco… był tak rozgorączkowany z emocji… Podniósł się, stając w rozkroku nad siedzącym Barnesem, chwycił za rozwarte spodnie i uwidocznione wyraźnie bokserki, osunął je w dół, odsłaniając jego kuszące kości miednicy. Bucky wsparł się rękami za sobą na łóżku i uniósł wystarczająco biodra, by ułatwić zdjęcie ubrań. Steven zdejmował je powoli… stopniowo obnażając jego penisa… patrzył… musiał patrzeć… widział, jaki jest sztywny… jaki jest duży… Uderzenia gorąca niemal odbierały mu przytomność, elektryzowały i tak już skrajne podniecenie. Zsunął drżącymi rękami ubrania do kolan, resztę drogi pokonały, opadając same.

      Bucky opuścił dolne partie ciała z powrotem na łóżko, cały czas spoglądał na Steve’a, wchłaniając każdą zmianę na jego twarzy… każdy objaw tego, jaki był pobudzony… Przesunął dłońmi po obu jego bokach, powodując drżenie, i zatrzymał je przy jego spodniach, po czym znów powiódł nimi w górę… wiedział, gdzie przyjaciel… teraz już kochanek… wiedział, gdzie patrzy… co sprawiało tylko, że był jeszcze bardziej rozpłomieniony. Jednak… ujął delikatnie jego szczękę, przypatrywał mu się z niższej pozycji i skierował jego twarz naprzeciwko własnej.

      – Chcę… chcę, żebyś na mnie patrzył. – wyszeptał.

      Steve też tego chciał… po prostu… Buck był cały idealny… cały podniecający i… teraz już dosięgalny, dostępny… taki twardy, gotowy… Po raz pierwszy mógł go takim widzieć… Przełożył nogę i stanął po jednej stronie Barnesa, poczuł jak jego dłonie zdejmują wolno z niego spodnie wraz z bielizną, odsłaniając jego wzwód, lecz tym razem patrzyli wyłącznie w swoje oczy, łącząc swoje przeżycia, emocje… tak na siebie otwarci, ufni… pozwalali przenikać się własnym pragnieniom, własnej miłości. Kiedy spodnie spadły na ziemię, wyciągnął z nich nogi, strącając jednocześnie buty. Wiedział, że jego ciało jest niezdrowo chude, ale… Bucky… Bucky go chciał… Niespiesznie znów usiadł okrakiem na ukochanym, nie przerywając spojrzenia, a gdy jego pośladki zetknęły się z nagą skórą ud Barnesa… uczucie ekstremalnej bliskości niemal ich obezwładniło. Wczuwał się w ciało Bucky’ego, w to jak jego skóra była gładka i miękka, słuchał jego oddechu. Przesunął dłońmi po jego torsie… uniosły się wraz z jego mocniejszym wdechem… bardzo wolno przejechał nimi do brzucha i… nieco onieśmielony… tam je zatrzymał. Buck gładził go po plecach, wytyczając ruchy tak delikatne… zmysłowe… i także nieco nieśmiałe. Poznawali swój dotyk… swoją nagość…

      Rogers bliżej przylgnął do kochanka, zamierzając bardziej scalić ich ciała… jego penis otarł lekko… o Boże… o penis Bucky’ego, któremu wyrwał się nagły jęk. Wciąż nie odwrócili od siebie spojrzeń… widział jak jego brwi ściągnęły się nieco podczas tej ulotnej… nagłej… przyjemności. Zapragnął, by jego twarz znów wyrażała to doznanie… Poruszył raz biodrami… ich erekcje ponownie się zetknęły… już trochę mocniej… były mokre od naturalnej, bezbarwnej wydzieliny… tak wielkie uniesienie wprawiało niemalże w szok… jęknęli obydwaj. Stracił nagle dech… A Bucky’emu oddech gwałtownie przyspieszył… tak bardzo, że gubił się w kolejnych wdechach i wydechach, niezdolny ich opanować… Steve nie reagował, chłonąc jego wstrząsające pragnienie… desperacki oddech przechodzący chwilami niemal w łkanie… Patrzył w jego twarz tuż na wprost własnej, chciał, żeby on tak brzmiał… seksownie… potrzebująco… i pięknie. Tak niewyobrażalnie pięknie. Słuchał… nie mógł przestać słuchać… Wyczuł, że Buck chce coś powiedzieć… może chce go błagać… lecz jest zbyt roztrzęsiony, nie jest w stanie dobyć głosu. Wyczuł to. Dopiero wtedy się poruszył… to było takie przyjemne czuć jego męskość na własnej… usłyszał w gwałtownych oddechach ukochanego ulgę wymieszaną z ekstazą. Wykonał kolejny ruch, jeszcze kolejny, i kolejny… wywołując tarcie ich erekcji, drżenie ciał, pogłębiając rozkosz. Poruszał się, mając mglistą świadomość, że tyle im wystarczy… że tego im potrzeba… wyczuwając, że Buck przesunął ręce na jego tyłek, ściskając go delikatnie w rytm poruszeń. Ocierał się, czując, że zaczyna odpływać… i Bucky chyba też, jego spojrzenie było coraz bardziej nieobecne… starał się utrzymać skupienie na jego cudownej, rozemocjonowanej twarzy… chciał by ta chwila trwała… i trwała, ale… przyjaciel wetknął koniuszek palca między jego pośladki… tylko koniuszek… Nie, jeszcze nie… Doszedł z wyraźnym okrzykiem, mocniej naciskając na penisa kochanka w porywie maksymalnej błogości. I naraz… sekundy później… Buck także, trochę ciszej, krzyknął… wyprężył plecy… i spuścił się… ich nasienie wymieszało się ze sobą między ich gorącymi ciałami.

      Dyszeli sobie w twarze, upojeni… spełnieni… czując, że przeżyli wszystko… Obejmowali się, szczęśliwi… przyjemnie zmęczeni… bezgranicznie w sobie zakochani. Oddawali się poczuciu bliskości, intymności, ufności. Nie miało dla nich znaczenia, że ich akt miłosny nie zawierał penetracji. Przyjdzie na to czas. Na razie… nie byli na to do końca gotowi… nie mieli dostatecznej odwagi… nie byli pewni, jak by to zrobili, chociaż żaden by się do tego nie przyznał. Zwłaszcza Bucky. A jednak teraz mieli wszystko, co dawało im poczucie bezpieczeństwa, ukojenia. Mogli dzielić uczucia, bliskość… przyjemność…

      Steve odezwał się pierwszy. Nie byłby sobą, gdyby nie chciał się upewnić, nawet mimo tego, że znał odpowiedź. Zawsze się troszczył… zawsze był delikatny… i często to sobą wyrażał.

      – Buck? Wszystko… w porządku? Bałeś się.

      Barnes tak się zdziwił, że nieznacznie zadrżał. Rzeczywiście… całkiem zapomniał… Lęk już nie zakłócał jego odczuć, został pokonany przez bliskość… przez emocje, przeżycia… które uczyniły ich miłość jeszcze głębszą… piękniejszą…

      – T… tylko przez chwilę. Było… cudownie. Jest cudownie. Ty się nie bałeś?

      Nie rozluźnili uścisku, chcieli tak trwać przytuleni. Odnaleźli siebie wzajemnie i to było wszystkim, czego pragnęli… czym chcieli już zawsze się cieszyć. Liczyli się tylko oni dwaj i ich więź.

      – To mój pierwszy raz. – wyznał Steve szeptem, przejęty i nagle onieśmielony.

      Bucky pocałował go w szczękę… delikatnie… z uczuciem… i przeniósł wargi na policzek, lecz już nie w formie pocałunku, przytulił je do niego. Przez chwilę pozwalał sobie chłonąć jego ciepło, wczuwał się w subtelny dotyk skóry.

      – Wiem. Mój też, Stevie. – wcześniej go tak nie nazywał, zadebiutował także w tym.

      Rogers nieco oszołomiony tym, że dla Bucka też jest pierwszy… wciąż czując na sobie ich wymieszaną spermę… pogładził go po klatce piersiowej, nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Całkowicie mu ufał… czuł się przy nim kochany i bezpieczny… spełniony… i mimo wszystkich swoich braków w pełni wartościowy. Bucky go chciał… kochał… odwzajemniał całokształt uczuć, pragnień… był w tym szczery i piękny, oddawał całego siebie i przyjmował to wszystko, co on oferował jemu.

Opublikowano
Kategorie 18+ Marvel
Odsłon 717
2

Komentarze

Bez komentarzy

Dodaj komentarz