Córa rodu Phoenix – Rozdział 2

Nocne wyprawy

                    Dziewczyna zerwała się z krzykiem. Mocno zacisnęła palce na atłasowej, czarnej pościeli. Oddychając ciężko przyciągnęła kolana do klatki piersiowej. Nieustannie powtarzała sobie, że to tylko sen, starając się uspokoić. Cholerny Slytherin nie chciał dać jej spokoju. Pomimo upływu tylu lat…Odgarnęła przylepione do twarzy włosy. Chciała tego, czy nie wciąż wracała myślami do tamtych dni. Odległej, kłamliwej przeszłości i zdarzenia, które zniszczyło jej życie. Zniszczyło ją…Musiała zająć myśli czymś innym. Czymkolwiek. Wszystko było lepsze od tysięcznego zadręczania się tymi samymi pytaniami, na które i tak nigdy nie pozna odpowiedzi. Westchnęła przeciągle. Serce przestało łomotać jej, jak oszalałe, co wzięła za dobry znak. Odrzuciła mokrą od potu kołdrę i ześlizgnęła się z łóżka. Stojąc już na podłodze zawahała się przez chwilę. Kilka nieprzyjemnych myśli zmąciło dopiero co odzyskany spokój. Drobne ciało drżało pod wpływem nagłej fali emocji. Nie mogąc znieść tego dłużej, uderzyła obiema dłońmi w porcelanowe policzki. Delikatne pieczenie poczerwieniałej skóry przywróciło jej w pełni trzeźwy osąd. To był tylko sen. Wyblakły cień przeszłości, o której musiała zapomnieć. Lekko chwiejnym krokiem weszła do swojej prywatnej łazienki. Nie miała pojęcia czemu ktoś umieścił w Hogwarcie ukryte sypialnie, ale chwała mu za taki pomysł. Wątpiła, czy zdołałaby przez 7 lat ukrywać się na tyle dobrze, żeby żadna ze współlokatorek nie nabrała podejrzeń. Zwłaszcza nocami. To nie był pierwszy, a nawet nie milionowy raz, gdy budziła się z krzykiem. W jej posiadłości skrzaty już do tego przywykły – jedynie Sten za każdym razem z tą samą udręczoną miną stawiał się przy łóżku swej pani. Kochany, dobrotliwy Sten. Musiała napisać do tego staruszka o złotym sercu. Zapewne martwił się o nią. Nie lubił, gdy Lady opuszczała rezydencję bez niego. Płomiennowłosa uśmiechnęła się. Sten darzył ją niemalże ojcowską miłością. Wciąż myśląc o swoim domu oparła dłonie na krawędzi umywali, wykonanej z czarnego szkła. Z subtelnym oporem spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Zdecydowanie nie wyglądała najlepiej. Pobladła skóra kontrastowała z sińcami pod oczami. Potargane, płomienne włosy przypominały stóg siana. Najbardziej jednak martwiły ją oczy. Wydawały się przygasłe i matowe. Choć była mistrzynią ukrywania emocji, ktoś kto dobrze ją znał, potrafił wszystko wyczytać z błękitnych tęczówek – odbijały się w nich wszelkie troski, które tłumiła głęboko w sobie. Albus na pewno by zauważył. Koniecznym było doprowadzenie się do porządku. To powinno zając ją na tyle długo, żeby wszelkie obawy ucichły. Podeszła do staroświeckiej, marmurowej wanny. Odkręciła mosiężny kurek z ciepłą wodą. Gorący strumień koił nerwy swoim uspokajającym szumem. Para unosząca się znad wanny oblepiła delikatną mgiełką skórę dziewczyny. Już po chwili mogła zanurzyć się w relaksującej kąpieli. Patrzyła w sufit. W myślach powtarzała plan Dumbledore’a – powód, dla którego tu była. Coraz bardziej interesował ją ów pan Potter. Znała Albusa na tyle długo, żeby wiedzieć, że nie powiedział jej całej prawdy o Harrym i tym, czego się obawiał. Nie miała zamiaru naciskać. Bardziej niż lęki starego przyjaciela, martwiła ją reakcja braci na jej obecność w szkole. Zaśmiała się w duchu. Przynajmniej dwóch zacznie wariować – z zupełnie innych powodów. Woda zaczęła nieprzyjemnie stygnąć, więc wyszła z wanny i ciasno owinięta ręcznikiem, wróciła do sypialni. Jej wzrok mimowolnie skierował się ku symbolowi domu węża, wyrytemu nad drzwiami. Cholerny Salazar. Poczuła, jakby zaczęło brakować jej powietrza. Nagle pokój wydał jej się tak malutki. Klaustrofobiczny. Kątem oka zerknęła na barokowy zegar, stojący obok biblioteczki. Wskazywał 2:17. Wszyscy zapewne już spali. Tym lepiej. Potrzebowała chwili oddechu i świeżego powietrza. Wyciągnęła z szafy pierwsze lepsze ubrania, jakie wpadły jej w ręce – czarne spodnie, bordowy podkoszulek i długi, zapinany na guziki sweter. Powinno wystarczyć na nocne chłody. Wciągnęła skórzane, czarne oficerki. Odruchowo rozejrzała się po pokoju. Zdecydowanie była sama i nikt nie mógł jej przyłapać na tym, co planowała. Teleportowała się na błonia. Dla czarodzieja przezwyciężenie zabezpieczeń Hogwartu było rzeczą niewykonalną, jednak ona nie była ani czarodziejem, ani tym bardziej zwyczajną istotą. Albus doskonale o tym wiedział, dlatego poprosił ją tylko, by starała się nie nadużywać naginania zasad bezpieczeństwa szkoły. Cóż…teraz to był nagły wypadek. Nie mogła zostać w pokoju ani chwili dłużej, a nocna wycieczka przez korytarze wydawała jej się zbyt niebezpieczna. Nie wypadało, by wnuczka dyrektora została przyłapana na łamaniu regulaminu już pierwszego dnia. Idąc po wilgotnej trawie zastanawiała się, czy powinna powiedzieć Dumbledore’owi o dzisiejszej nocy. Zdecydowała się tego nie robić. Przyjaciel już miał dość wyrzutów sumienia… nie chciała go dodatkowo niepokoić. Zatrzymała się w tym samym miejscu, które widziała we śnie. Obserwowała Zakazany Las. Uśmiechnęła się blado. Tak jak kiedyś powiedziała, stał się imponujący. Usiadła na wilgotnej ziemi. Odegnała od siebie wszelkie pytania i bolesne domysły. Po prostu siedziała patrząc na las. Albus zaproszeniem do Hogwartu świadomie, czy też nie, podarował jej coś bardzo cennego. Odskocznię. Mogła skupić się na pomocy przyjacielowi i wreszcie przestać żyć przeszłością. Zamyślona straciła poczucie czasu. Z tego stanu wyrwał ją czyjś głos.

– Co panienka tu robi o tej porze?!

Podniosła wzrok. Musiała bardzo skupić się na przemyśleniach, skoro udało jej się nie zauważyć gajowego. Rubeus stał tuż przy niej z troską wymalowaną w ciemnych oczach. Chociaż chciał wyglądać na stanowczego, niepokój bijący od serdecznej twarzy skutecznie to niweczył. Płomiennowłosa uśmiechnęła się do niego blado. Wstała powoli, głównie przez delikatny opór, jaki stawiały zdrętwiałe nogi. Poczuła, jak koszulka przylepia się jej do skóry. Nie było to zbyt miłe. 

– Witaj, Hagridzie. Wybacz, zamyśliłam się.

– Nie powinna panienka szwędać się samotnie. Psor nie będzie zadowolony. Coś się stało?

Dziewczyna spojrzała na gajowego. Zdawał się być coraz bardziej zaniepokojony. Nie dostrzegła w nim złości ani pretensji. Był najzwyczajniej zatroskany. Uśmiechnęła się szerzej. Od bardzo dawna nie spotkała tak ciepłej osoby. Zaplotła dłonie na karku i spojrzała na nocne niebo. Przez chwilę milczała. Gajowy nie chciał jej na siłę wypytywać. Coś zakuło go w okolicy serca, gdy wpatrywał się w jej profil. Światło księżyca nadawało skórze panny Dumbledore dziwnego blasku – zimnego i odległego. Ukłucie zmieniło się w ucisk, kiedy znów na niego spojrzała. Piękne, błękitne oczy dzięki srebrzystej łunie światła, mieniły się lodowato. Wyglądały na tak udręczone… W tej chwili Gallatea w niczym nie przypominała 11 letniej dziewczyny – bił od niej rodzaj melancholij, zarezerwowany dla tych, którzy w swoim życiu przeszli niejedno. Rubeus patrzył na nią, jak zahipnotyzowany. Otrzeźwił go dopiero jej głos. Cichy, łagodny i niepokojąco spokojny.

– Dręczą mnie koszmary, Hagridzie. Zawsze tak jest w nowym miejscu. Muszę przywyknąć do otoczenia.

Mężczyzna pokiwał głową w geście zrozumienia. No tak. W końcu miał do czynienia z dzieckiem. Uśmiechając się chwycił drobną dłoń dziewczyny, chcąc w ten sposób dodać jej otuchy. Niejednemu uczniowi przed nią zdarzały się problemy z zaaklimatyzowaniem w Hogwarcie. Była to w końcu nie lada zmiana dla kogoś tak młodego. 

– Odprowadzę panienkę do zamku.

Zerknął w stronę ścieżki prowadzącej do murów szkoły. Jak u licha tej małej udało się wymknąć? Dyżurujący nauczyciel widocznie zawalił sprawę. Chciał już iść, jednak płomiennowłosa mocniej zacisnęła palce na jego dłoni. Spojrzał na nią zdziwiony. Od drobniutkiej buzi biła niezłomna determinacja. W tym momencie przypominała dziadka. 

– Czy mogę zostać z tobą jeszcze przez chwilę? – zapytała niepewnie.

Wielkolud, na początku zaskoczony, zaśmiał się radośnie. Jak mógł odmówić tym wielkim oczom, wlepionym wprost w niego? Ku uciesze dziewczyny zgodził się. Przez jeszcze dobre pół godziny spacerowali po błoniach. Gajowy opowiadał pannie Dumbledore o magicznych zwierzętach, które miał przyjemność widzieć i hodować. Dużo mówił także o tajnikach uprawiania gigantycznych dyń – nie raz zbyt się unosił, na wspomnienie szkodników, które uparcie rujnowały jego zbiory. Tea słuchała tych historii z uśmiechem. Dobrze było widzieć kogoś oddanego swej pasji. Takie zaangażowanie przypominało jej jednego z braci i jego poświęcenie dla własnych ambicji. Zawsze bardzo to w nim ceniła. Chociaż przyjemnie spacerowało jej się w Hagridem, była świadoma, że nie może tego przedłużać. Sądząc po kolorze nieba było bardzo blisko do wschodu słońca. Musiała wracać, żeby nie narażać gajowego na nieprzyjemności. Rubeus, jak zapowiedział, odprowadził ją do zamku. Nim każde z nich poszło w swoją stronę, obiecał, że nie powie dyrektorowi o nocnej wyprawie wnuczki. Szczerze mówiąc płomiennowłosej było to obojętne, ale uznała zapewnienia mężczyzny za miły gest. Odchodząc gajowy przestrzegł ją jeszcze, by nie dała się złapać nauczycielom, a co gorsza woźnemu. Błękitnooka podziękowała z uśmiechem za przestrogę. Stała w miejscu, obserwując oddalającą się sylwetkę Hagrida. Gdy zniknął z jej pola widzenia, uważnie przeczesała wzrokiem otoczenie. Upewniwszy się, że jest wystarczająco osłonięta od niechcianych spojrzeń za pomocą teleportacji wróciła do swojego pokoju. Usiadła na łóżku. Nie było sensu próbować się przespać. Raz nie miała ochoty na powtórkę z koszmarów, dwa zbyt mało czasu zostało do śniadania i rozpoczęcia zajęć. Zwlekła się z łóżka i podeszła do biblioteczki. Przepatrzyła pobieżnie tytuły. Nic nie wzbudzało w niej szczególnego entuzjazmu. Zdecydowała się na tytuł poświęcony ochronie magicznych stworzeń. Zdjęła książkę z półki. Rozsiadła się na miękkim, puchatym dywanie tuż przy łóżku i zagłębiła się w lekturze, jednak po ledwie kilku stronach uznała ją za zbyt zajmującą. Hagrid swoimi opowieściami skutecznie zaszczepił w niej ciekawość, co do zwierząt. Wcześniej nie za szczególnie się tym interesowała. Zamknęła książkę i odłożyła ją na nocny stolik. Często bywało, że czytając całkowicie oddawała się temu zajęciu zapominając o całym świecie. Nie chciała ryzykować. Sięgnęła po niedbale rzucony na fotel mundurek z emblematami domu węża. Przebrała się i porwała z blatu biurka podręcznik do eliksirów. Postanowiła posiedzieć w Pokoju Wspólnym. Zamieszanie wokół z pewnością nie pozwoli jej na wsiąknięcie w lekturę. Korzystając z tego, że wczesna godzina gwarantowała chwilę spokoju, usiadła na kanapie i zaczęła czytać. Eliksiry w podstawowym wymiarze podręcznika były złowieszczo łatwe. Zaczęła współczuć Severusowi. Słyszała od Albusa, że miał talent do tej dziedziny magii. Nic dziwnego, że chodził wiecznie wściekły, skoro rok w rok starał się wlać w młode umysły choć trochę zrozumienia dla sztuki tworzenia eliksirów. Dla niej może i były banalne, ale dla początkujących musiały stanowić nie lada wyzwanie. Zbliżała się do końca podręcznika, gdy ktoś zakłócił jej spokój. Poczuła, jak czarne obicie kanapy ugina się tuż obok niej. Westchnęła cicho i zerknęła znad książki na intruza. 

– Co tu robisz tak wcześnie?

Chłopiec ciekawie zerknął na trzymany przez dziewczynę tom. Wzdrygnęła się widząc jego chłodne, szare, mieniące się srebrem oczy. Ostatnie, których było jej teraz potrzeba! Tak podobne do oczu Salazara… Zatrzasnęła gwałtownie podręcznik. Sama nie wiedziała dlaczego, ale bliskość blond arystokraty wywołała u niej irytację.

– Staram się odpocząć, panie Malfoy. No cóż. Starałam się dopóki ktoś mi nie przeszkodził. Co tu pan robi o tej porze? – zapytała sucho.

Draco uśmiechnął się. Był to uśmiech tak pokraczny i wymuszony, że niemalże śmieszny. Przeczesał dłonią blond włosy, chcąc dodać sobie pewności siebie.

– Nie mogłem spać. Wybacz, że ci przeszkodziłem, panno Dumbledore.

Chłopiec odsunął się nieco, jednak nie wstał. Siedzieli w milczeniu wpatrując się w ogień kominka. Draco nie wiedział, co rozbił nie tak, ani dlaczego rozdrażnił Teę. Powinien odejść, ale nie chciał. Należały mu się wyjaśnienia. Zerkał ukradkowo na dziewczynę, kilkukrotnie mając zamiar ich zażądać. Za każdym razem tracił śmiałość. Rudowłosa uparcie śledziła płomienie. Od początku Gallatea wydawała mu się dziwna, a teraz to wrażenie potęgował ognista poświata, tańcząca na jej twarzy – upiornie smutnej i nieruchomej. Nie przypominała ani trochę dziewcząt w ich wieku. Brak w niej było dziecięcej naiwności i radości. Draco zacisnął pięści na kolanach. Odetchnął głęboko i przyklęknął przez błękitnooką.

– Czemu taka jesteś Teo? – szepnął nieśmiało.

Jego słowa nie zwróciły uwagi dziewczyny. Wciąż obserwowała ogień, jakby był najciekawszą rzeczą na świecie. Tak jawne ignorowanie rozzłościło młodego Malfoy’a. Dała o sobie znać ta część jego natury, która wzorem ojca nie tolerowała sprzeciwu. Był dziedzicem rodu Malfoy! Czarodziejem wyższej kategorii. Choćby z uwagi na to należał mu się pełen szacunek! Nikt nie mógł od tak zbywać jego pytań! W przypływie złości chwycił mocno podbródek płomiennowłosej. Zdecydowanym szarpnięciem skierował jej wzrok wprost na swoją twarz.

– Chociaż na mnie spójrz – warknął zajadle.

Zamarł, widząc cień łez majaczący w jej oczach. Chłodny błękit szklił się w bijącej od kominka, ciepłej łunie. Oczy dziewczyny były jakieś…inne. Przygaszone i pozbawione blasku, który zazwyczaj towarzyszył jej spojrzeniu. Cała złość Ślizgona uleciała. Natychmiast puścił koleżankę. 

– Tea..ja nie chciałem. Przepraszam – wyjąkał.

– Nigdy więcej mnie nie dotykaj.

Ton jej głosu przeraził go. Nie było w nim dosłownie nic. Nawet cienia emocji. Kompletna pustka. Odwróciła od niego wzrok i wróciła do przyglądania się płomieniom. Draco wciąż klęczał przy niej zdezorientowany. Nie miał bladego pojęcia, co powinien zrobić. Nigdy nie był w podobnej sytuacji. Powoli otrząsnął się z szoku i wstał. Zrezygnowany rozsiadł się w fotelu i wpatrując się w policzek dziewczyny, myślał intensywnie. Przywykł do luksusu dostawania wszystkiego czego chciał,  łącznie z przyjmowaniem zazwyczaj wymuszonych przeprosin. Dręczyło go to, że Tea nie dość, że nie zaakceptowała wyrazów skruchy, to jeszcze odepchnęła go od siebie tak jednoznacznie. Snuł dziesiątki teorii, dlaczego tak się to wszystko potoczyło. Przecież ją przeprosił. Ledwie kilka razy przeprosił kogokolwiek z własnej woli. Co jeszcze mógł zrobić? Może nic? Przecież to nie była jego wina! Ona zaczęła. To ona nie chciała z nim rozmawiać. Przez nią się zdenerwował i go poniosło. Im bardziej starał się sam siebie przekonać o niewinności, tym bardziej czuł, jak to niedorzecznie brzmi. Zachował się jak dupek, a Tea nie miała nic wspólnego z tym, jak łatwo stracił opanowanie. Oparł brodę o zaciśniętą pięść. Matka nigdy by mu nie wybaczyła podobnego zachowania w stosunku do kobiety. Wzdrygnął się, gdy usłyszał cichy głos.

– Przestań już, Malfoy. Wyglądasz, jak zbity szczeniak. To nie twoja wina. Nie mogłam spać i jestem odrobinę rozdrażniona.

Blondyn zawahał się przez moment. Nie był pewien, czy powinien podejść do koleżanki, czy zachować dystans. Płomiennowłosa odezwaniem się dała mu szansę na wyjście z niekomfortowej sytuacji i nie mógł pozwolić sobie na jej zaprzepaszczenie. Ten jej smutny wzrok nie dawał mu spokoju. Poderwał się z fotela. Powoli podszedł do dziewczyny. Chrzanić to. Przecież go nie zje. Usiadł obok niej.

– Przez niewyspanie się nie płacze.

Jego poważny ton rozbawił błękitnooką. W niemalże opustoszałym pomieszczeniu rozniósł się jej śmiech – delikatny i melodyjny. Czarujący. Draco był nim zafascynowany. Nie chciał, żeby przestawała się śmiać w ten sposób, jednak to było niemożliwe. 

– Powinni przyznać ci specjalną nagrodę za dedukcję, mądralo. Oczywiście, że nie płaczę przez niewyspanie.

– Więc, dlaczego?

Ociągała się z odpowiedzią. Nie mogła wyznać prawdy, ale nie chciała też całkiem kłamać. Obecność arystokraty z jednej strony ją dołowała, z drugiej cieszyła. Draco nie był winien temu, jak zareagowała na te jego cholerne tęczówki. Uśmiechnęła się kpiąco. Zbyt dużo rozmyślała i zaczynało to jej przeszkadzać w niezachowywaniu się, jak wariatka. Zdecydowała, co powinna powiedzieć.  Spojrzała wprost na młodego Malfoy’a.

– Przez twoje oczy – szepnęła pozbawionym emocji tonem.

Blondyna sparaliżowało. Nie mógł się poruszyć, ani nic powiedzieć. Otępiały patrzył na koleżankę. Myślał, że jest gotów na każdą odpowiedź. Nic by go nie zdziwiło. Kłopoty rodzinne, przejmowanie się przydziałem, strach przed zajęciami, zmiana otoczenia, tęsknota za domem…nawet zły kolor zasłon w pokoju. Oczy? Jak mogła płakać przez coś takiego? Co ważniejsze, dlaczego? Odzyskał rezon w stopniu pozwalającym na wyduszenie kilku słów.

– Moje oczy? – wydukał z trudem.

– Tak. Przypominają mi kogoś, o kim chciałabym zapomnieć. Właśnie wspomnienia nie pozwalają mi spać.

To wiele wyjaśniało. Poczuł ulgę. Wcześniej zaczął obawiać się, że jego oczy budziły w dziewczynie strach albo, co gorsza, obrzydzenie. Instynktownie chciał objąć ją ramieniem. Powstrzymał się przypominając sobie jej wcześniejsze słowa. Nie chciał zepsuć tej cienkiej nici porozumienia. Jedyne, co mógł zrobić, żeby pomóc Tei to zająć ją rozmową. Nierozsądnie byłoby ciągnąć ją na siłę za język. Póki co wystarczyło mu, że powiedziała o kłopotach ze snem. Sam je miewał. Nie chciał o nich rozmawiać, więc nikomu się nie przyznawał. Tym razem było inaczej. Czuł, że dla Gallatei to tak samo trudny temat. Spodziewał się, że nie będzie chciała go drążyć. Postanowił przyznać, że dzielą ten sam problem. Tak jak podejrzewał nie naciskała ani nie wypytywała. Cierpliwie słuchała jego paplaniny, co jakiś czas obdarowując pełnym zrozumienia spojrzeniem.

                Tea, w towarzystwie Draco, weszła do Wielkiej Sali. Z powodu wczesnej godziny nie można było narzekać na tłumy. Przy stole Slytherinu siedziała ledwie garstka osób, w tym żadnej z pierwszego roku. Wybrali miejsce oddalone od reszty, by móc jeszcze chwilę porozmawiać. Gdy już usiedli panna Dumbledore dostrzegła przy stole Gryffindoru znajome twarze i nie zważając na nic, pomachała znajomym, co spotkało się oczywiście z pełnym dezaprobaty wzrokiem Draco. Dziewczyna uśmiechnęła si,ę widząc, jak Ślizgon walczy ze sobą, żeby nie ulec pokusie wygłoszenia niewybrednego komentarza. Doceniała jego determinację. Okazała to wbiciem palca w naburmuszony policzek chłopca. Spojrzał na nią z niedowierzającym rozbawieniem i przewrócił oczami, jednak nie omieszkał przesunąć się tak, by możliwie jak najdokładniej zasłonić koleżance widok na Pottera. A może chodziło mu o zablokowanie Harry’emu możliwości patrzenia na Gallateę, bowiem na ułamek sekundy zwrócił wzrok w stronę znienawidzonego rówieśnika i posłał mu triumfalny półuśmieszek. Płomiennowłosa nie dostrzegła tego detalu. Za bardzo pochłonięta była przyjściem Blaise’a. Zabini od samego rana wręcz kipiał dobrym nastrojem. Nie zadając sobie trudu siadania wychylił się nad stołem, z szelmowskim uśmiechem zabrał z ręki Tei tosta i mrucząc coś na kształt podziękowania, pognał do stołu Ravenclawu – wprost ku pewnej ciemnowłosej Krukonce. Błękitnooka ze śmiechem obserwowała jego nieudolny taniec godowy. Dziewczyna nie wydawała się w najmniejszym stopniu zainteresowana młodszym uczniem. Trzeba było oddać Blaise’owi, że nie poddawał się łatwo. Rudowłosa i Draco nie mieli okazji zobaczyć finału tych pasjonujących zmagań. Ku udręce malującej się na twarzy Pansy, wyszli wspólnie z Sali, by znaleźć klasę do eliksirów. Ponieważ dziewczyna doskonale znała zamek, długo szukać nie musieli. Pod drzwiami zebrała się już grupka uczniów, w napięciu oczekująca pierwszych zajęć. Stanęli we dwójkę w niewielkiej odległości od reszty, nie przestając rozmawiać. Malfoy z wyczuciem godnym pochwały, unikał wszelkich nawiązań do sytuacji z poranka. Wciąż nie uporał się z nieprzyjemnym uczuciem, jakie towarzyszyło każdemu spojrzeniu na podbródek koleżanki. Poczucie winy przypominało mu, że potrafił być skończonym kretynem. Starał się nie patrzeć wprost w oczy panny Dumbledore. Nie chciał, żeby poczuła się niekomfortowo. Nagle urwał rozmowę. Wyprostował się i dumnie zadarł głowę. Zaplótł ręce na piersi i przywołał kpiący uśmieszek. Tea spodziewała się co, a właściwie, kto jest powodem takiego zachowania jej kolegi. Ponieważ spoglądał gdzieś za jej plecy odwróciła się. 

 – Witam, panie Potter – uśmiechnęła się szeroko.

Harry jeszcze przez kilka sekund złowrogo spoglądał na Malfoy’a. Rudowłosa zaśmiała się w duchu. Słodkie były te dziecinne przepychanki. Najpewniej nie zdawali sobie sprawy, jak komicznie wyglądało to dla kogoś, patrzącego z boku. Harry w końcu zwrócił na nią uwagę. Pozwolił sobie na, ledwie ukradkowe, spojrzenie w jej stronę. Później wlepił wzrok w podłogę.

– Cześć, Tea – nieśmiało się uśmiechnął.

– Mówiłam, że się spotkamy!

Poklepała lekko ramię Pottera. Widząc zbliżającą się pozostałą dwójkę wyminęła zgrabnie chłopca. Weasley zachowywał się dość nerwowo. Niechybnie zapytała go o powód zdenerwowania. Tym sposobem skazała siebie i Hermionę na wysłuchiwanie, mocno zapewne ubarwionych, opowieści o straszliwym nietoperzu z lochów, jakimi starsi bracia straszyli Rona. Nic dziwnego, że stresowało go pierwsze spotkanie z mistrzem eliksirów. Pełen emocji monolog przerwało skrzypnięcie drzwi.  Sala do eliksirów ni z tego ni z owego stała otworem. Tea widziała na twarzach zebranych pewien opór przed wkroczeniem wprost do królestwa Severusa. Jej i tak było wszystko jedno, więc weszła pierwsza, dzięki czemu mogła swobodnie wybrać miejsce. Zdecydowała się na przedostatnią ławkę. Jej atrakcyjność podwyższał filar, zasłaniający częściowo blat stolika – mogła tam ukrywać co ciekawsze książki, by jakoś znieść zajęcia teoretyczne. Ławkę za nią zajęli Blaise i Draco. Pomimo, że miejsce obok niej w ławce było wolne, nikt nie zdecydował się przysiąść. Ślizgoni w większości byli już sparowani, a Gryfoni nie pałali szczególnym zaufaniem do zielono-srebrnych barw. Nie żeby jej to przeszkadzało. Miała dla siebie więcej miejsca. Uczniowie czekali na pojawienie się profesora. W sali wrzało od luźno prowadzonych rozmów i śmiechów. Wszyscy podskoczyli, gdy drzwi zamknęły się z hukiem. Trzeba było oddać Severusowi, że zrobił spektakularne wejście. Szybkim krokiem przemierzał odległość między wejściem, a swoim biurkiem, przy okazji racząc każdego mijanego ucznia chłodnym, pogardliwym zerknięciem. Przez jego energiczny, nieco agresywny sposób chodzenia czarna szata powiewała przy każdym ruchu.  W końcu zatrzymał się przy biurku i odwrócił do uczniów twarzą po czym grzmotnął otwartymi dłońmi o blat. Powoli przesuwał swoje świdrujące oczy po twarzach pierwszorocznych i uśmiechnął się kpiąco, zatrzymując wzrok na Harrym. Błękitnooka miała już okazję zobaczyć tą minę – nie zwiastowało to nic dobrego, jednak wyglądało na to, że wyrok został odroczony. Profesor zaczął ogólnie wyjaśniać czym są eliksiry, czego wymaga od nich na zajęciach i czego absolutnie nie toleruje. Ostatnia część była najdłuższa. Ton jego głosu dobitnie wskazywał, że miał uczniów za ignorantów i beztalencia. Cóż…  z takim podejściem ciężko się było rozczarować. Monotonne zrzędzenie znudziło płomiennowłosą po całych dwóch minutach. Wprawnie udając zainteresowanie, odbiegła myślami gdzieś daleko. Ożywiła się, gdy usłyszała nazwisko Potter i chichot rozlegający się po części sali zajętej przez Ślizgonów. Bez problemu zlokalizowała źródło problemu. Wysokie, blade i skwaszone. Snape zadręczał Harry’ego serią pytań. Chłopiec nie potrafił udzielić odpowiedzi na żadne z nich. Nic dziwnego, skoro wychowywał się w świecie mugoli i nie miał styczności z magią. Uwadze dziewczyny nie uszedł fakt, że Severus sprawiał wrażenie, jakby wyżywał się na panu Potterze. Zastanawiała ją przyczyna. Snape nie przepadał za Gryffindorem, to wiedziała. Tak samo, jak o odwiecznej walce pomiędzy domami lwa i węża, ciężko jednak było wyłącznie tym tłumaczyć niechęć Severusa do Harry’ego. Przestała się nad tym zastanawiać, gdy profesor powrócił do tłumaczenia podstaw. Zajęła się mazaniem po swoim pergaminie. Tak wciągnęło ją to zajęcie, że przestała zwracać uwagę na otoczenie. Poczuła lekkie szturchnięcie. Odwróciła głowę. Blaise szczerzył się do niej promiennie.

– Koniec zajęć, księżniczko – puścił jej oczko.

Dziewczyna rozejrzała się po sali. Faktycznie większość uczniów zdążyła już się spakować. Musiała zacząć kontrolować te swoje odpłynięcia. Była pewna, że w końcu narobi sobie przez to problemów. Wstała z niewygodnej ławy i spojrzała na Zabini’ego.

– Dzięki – uśmiechnęła się czarująco.

– Nie ma sprawy. Hej, idziesz z nami na zaklęcia? – chłopak wskazał siebie i Malfoy’a.

– Pewnie. Czemu nie.

Płomiennowłosa starała się niezdarnie upchnąć książki do skórzanej torby. Jej zmagania rozbawiły Blaise’a, który finalnie zebrał podręczniki, żartując z nieporadności koleżanki. Za karę uszczypnęła jego policzek. Nie przemyślała tego za dobrze. Żeby dostać do twarzy Zabini’ego, musiała stanąć na palcach, przez co sama dała chłopcom kolejny powód do dokuczania. Zrezygnowana mogła już tylko wzruszyć ramionami, ignorując uszczypliwości. Mieli właśnie wychodzić, gdy zatrzymał ich głos Severusa. 

– Panno Dumbledore, pani zostaje ze mną na chwilę. Panów żegnam.

Snape stał tuż za nimi. Jak na dorosłego faceta poruszał się, aż za cicho. Zmierzył wzrokiem Blaise’a oraz Draco. Chłopcy nie mieli najmniejszej ochoty zostawiać koleżanki, lecz nacisk oczu opiekuna nie dał im wyboru. Mistrz eliksirów nie wyglądał, jakby miał ustąpić w tej lub każdej innej sprawie. Ślizgoni wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Zabini uśmiechnął się szeroko, ale mina mu zrzedła, gdy zorientował się, że szczerzenie jedynie dodatkowo poddenerwowało profesora. 

– Oczywiście, profesorze. Tea, zobaczymy się na zaklęciach.

Nauczyciel ponaglająco wskazał im wyjście. Odprowadził uczniów do samego progu. Zamknął drzwi, dodatkowo sprawdzając, czy żadnemu samobójcy nie przyszła do głowy próba podsłuchiwania. Odwracając się, spojrzał bez cienia wyraźniejszych emocji na rudowłosą. Podszedł do niej, nie siląc się na szybszy krok. Stanął na tyle blisko, by dać jej odczuć różnicę wzrostu i przynajmniej tymczasowej pozycji. Swoim zwyczajem spoglądał na nią z góry.

 – Czemu włóczysz się nocą po błoniach?

Dziewczyna zadarła głowę, by zerknąć na mężczyznę. Wyraz twarzy miał równie obojętny, co ton. Jeszcze nie potrafiła ocenić, czy była to gra pozorów, czy po prostu taki już był. Miała jednak niejasne przeczuci,e skłaniające ją ku pierwszej opcji. Skoro byli sami nie miała zamiaru pozwalać mu na zbytnią arogancję. 

– Jak się dowiedziałeś? – nie spuszczała z niego oka.

– Mam swoje sposoby. Dumbledore ostrzegał was wszystkich. Okolice Zakazanego Lasu są niebezpieczne. Zwłaszcza nocą.

– Severusie, czy ty się o mnie martwisz? – zaśmiała się.

Snape wyprostował się sztywno. Choć był zaskoczony ani myślał tego po sobie pokazać. Ukrył się – jak zawsze – za maską gniewu. Prychnął pogardliwie, odwracając spojrzenie od twarzy dziewczyny. 

– Skąd takie głupoty przychodzą ci do głowy? Jestem zły, a nie zmartwiony. Odpowiadaj. Co robiłaś w nocy, sama na błoniach? – warknął zniecierpliwiony. 

“Sama” powtórzyła w myślach. To znaczyło, że nie wiedział o spotkaniu z Hagridem. Musiał dowiedzieć się o jej wyjściu, zanim napotkał ją gajowy. Z resztą nie było to w tym momencie najistotniejsze. Bardzie zastanawiało ją, skąd w tej ponurej głowie wziął się pomysł spowiadania jej z każdej błahostki. Albus nie mógł mieć z tym nic wspólnego. Gdyby chciał porozmawiać o wymykaniu się z zamku, zrobiłby to osobiście. Coś w tej rozmowie jej nie grało. Postanowiła sprawdzić, o co mogło chodzić.

– Musiałam odetchnąć – rzuciła lekko.

– Kłamstwo – skwitował sucho profesor.

Coraz bardziej interesująco. Severus najwidoczniej starał się wywrzeć na niej presje. Nie była pewna jedynie z jakiego powodu. Westchnęła cicho. Co jej szkodziło lekko ustąpić i przyjrzeć się reakcji czarodzieja?

– Dlaczego tak ci zależy na odpowiedzi? Przyłapałeś mnie, czuje się z tym niekomfortowo i więcej tego nie powtórzę. Czy to nie wystarczy?

– Nie. Po raz ostatni pytam, co robiłaś na błoniach? Czemu już pierwszego dnia szkoły złamałaś przedstawione przez dyrektora zasady? Co było tak ważne, żeby się wymykać? – warknął Severus.

Tea zamilkła na moment. Wyglądało na to, że musiała spojrzeć na wszystko z szerszej perspektywy. Przeanalizowała sytuację jeszcze raz, zakładając, że fakt wyjścia nocą nie jest najistotniejszym punktem. Odsunęła nawet przypuszczenie, że miał jakiekolwiek znaczenia dla jej rozmówcy. Dodała do tego informacje, jakie miała o mistrzu eliksirów. Wniosek do którego doszła był jedynym logicznym i nieco dla niej obraźliwym. 

– Nie ufasz mi prawda? – szepnęła.

– Ani trochę.

Dziewczyna odwróciła się plecami do nauczyciela. Więc o to chodziło. Snape jedynie czekał na okazję, by wciągnąć ją w podobną rozmowę. No tak. W końcu w jego oczach była potworem – w tej kwestii wyraził się dość jasno. Nic dziwnego, że chciał wykorzystać sposobność na wybadanie jej intencji. Musiała przyznać, że był inteligentny. Wyizolowanie, poddanie presji i próba wpędzenia w poczucie winy. Klasyczna i skuteczna ścieżka nieoficjalnych przesłuchań. Zapewne był przekonany, że doprowadził ją do perfekcji, jednak czegoś mu brakowało. Cierpliwości. Zbyt mało o niej wiedział, by być w stanie grać na jej emocjach. Czas było najwyższy wskazać mu ułomności obranej techniki. 

– Naprawdę sądzisz, że zależy mi na zdobyciu zaufania twojego albo McGonagall? Wybacz proszę, ale niewiele obchodzi mnie wasza opinia. Jestem tu na prośbę Albusa i skoro zgodziłam się mu pomóc, nie mam zamiaru narażać wykonania planu. Nawet ty powinieneś to rozumieć. Z Hogwartem wiążą się bolesne dla mnie wspomnienia. Jeśli uznam, że potrzebuję odpoczynku na błoniach to wierz mi, że nie ma sposobu, żebyś mnie powstrzymał. Nie jestem jedną z twoich uczennic, o czym nie powinnam ci przypominać. Nie czuję się w obowiązku składania sprawozdań z każdej mojej decyzji, zwłaszcza, jeśli próbujesz ode mnie tego wymagać za plecami Albusa. Uważam tę rozmowę za zakończoną. Żegnam.

Rudowłosa, nie czekając na reakcję, wyminęła profesora i wyszła z sali, ostrożnie zamykając drzwi. Zbyt szybko porwał się na próbę rozgryzienia panny Dumbledore. Zapewne, gdyby wiedział o jej spotkaniu z Hagridem nie podjąłby bezpośredniej konfrontacji. Merlin jeden wiedział, co sobie ubzdurał na temat powodu jej wyjścia ze szkoły. Może podejrzewał ją o jakieś tajemne rytuały albo coś jeszcze bardziej absurdalnego? W sumie by się nie zdziwiła. Uśmiechnęła się subtelnie. Urocze. Jej uwagę zwrócił oparty plecami o ścianę Blaise. Podszedł do niej z tym swoim szelmowskim uśmieszkiem. 

– Czego chciał Snape? – ramię w ramię z koleżanką ruszył ku kolejnej sali lekcyjnej.

– Pytał, czy wszystko w porządku. Dziadek widocznie martwił się, czy będę się dobrze czuć w Slytherinie.

Nie musiała długo zastanawiać się nad bajeczką. Kłamstwa zawsze przychodziły jej łatwo. Swego czasu był to jedyny sposób, w jaki mogła przetrwać, choć znała kogoś, kto był od niej o wiele lepszy w tej dziedzinie. Zabini bezceremonialnie objął ją ramieniem.

– Nie martw się, księżniczko. W razie czego stanę po twojej stronie. Nie odpuszczę nikomu, kto będzie śmiał zaczepiać najpiękniejszą damę w szkole! 

Chłopiec mrugnął figlarnie i wybuchnął śmiechem. Płomiennowłosej odpowiadał jego swobodny, niewymuszony styl bycia. Emanował energią i poczuciem humoru. Skutecznie poprawiał jej tym nastrój. Może wcale nie będzie tak ciężko, jak myślała?

               Pierwszy dzień minął zaskakująco szybko. Po kolacji dziewczyna wróciła do swojego pokoju. Była wykończona. W czasie posiłku wdała się w bitwę na przepychanki z Zabinim, w  efekcie czego skończyła leżąc na podłodze, gdy rozbawiony Blaise zapomniał o dostosowaniu siły do jej mikrego ciała. Całą drogę do dormitorium uparcie przepraszał, chociaż zapewniała, że nic jej nie jest i się nie gniewa – po raz pierwszy doświadczyła tej upierdliwej strony jego charakteru. Zawlokła się do szafy. Z ulgą zamieniła oficjalny mundurek na luźną koszulkę i krótkie spodenki. Musiała podziękować Albusowi za spodenki w pandy. Była zaskoczona, że pamiętał, jak zachwycała się kiedyś tymi stworzonkami. Demencja starcza z pewnością mu nie groziła. Błękitnooka związała włosy w wysoki kucyk. Nie chciała, by niesforne pasma przeszkodziły jej w czytaniu książki, odłożonej na nocny stolik. Z lekturą w ręku rzuciła się na łóżko. Była gotowa na odprężającą podróż do świata magicznych stworzeń. Po jakimś czasie przestała słyszeć rytmiczne uderzenia zegara. Był to znak, że straciła wszelki kontakt ze światem. Boleśnie przywróciło ją do rzeczywistości stukanie. Jęknęła przeciągle. Nie lubiła być wytrącana ze swego transu. Usiadła na łóżku nasłuchując. Już miała się kłaść, przekonana, że coś się jej przesłyszało, gdy znów ciszę zmąciło ciche pukanie. Dziewczyna starannie umieściła zakładkę między stronami książki i odłożyła ją na poduszkę. Nie oczekiwała gości, zwłaszcza o tej porze. Uchyliła delikatnie drzwi. Zdezorientowana patrzyła na stojącego za nimi mężczyznę.

– Mogę wejść? – zapytał cicho.

– Oczywiście, Severusie. Zapraszam.

Przepuściła czarodzieja. Zamknęła drzwi i wskazała zachęcająco jeden z foteli, stojących obok stolika do kawy. Wizyta mistrza eliksirów była ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewała. Czarnowłosy usiadł we wskazanym miejscu. Zainteresował ją sposób, w jaki na nią patrzył. Wydawał się dość niepewny. Przysiadła na krawędzi biurka. Mogła spokojnie skorzystać z krzesła, jednak wolała blat. Dawało jej to przewagę spoglądania z góry na Severusa – choć raz.

– Wybacz mi najście o tak późnej porze – zaczął Snape.

– Nie szkodzi. Czy coś się stało?

Milczał przez chwilę. Tuż po wyjściu rudowłosej z sali zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie przesadził. Chociaż zaakceptowanie tego faktu przychodziło mu z trudem, miała rację – nie była jego podopieczną. Nie musiał jej pilnować, strofować za naruszanie reguł, przymuszać do nauki ani chronić w razie potrzeby. Miała pełne zezwolenie dyrektora na podejmowanie wszelkich działań, jeśli uznała je za konieczne. Starając się ją kontrolować, popełnił błąd. Kolejnym błędem była rozmowa z Dumbledorem. Albus bez owijania w bawełnę wytknął mu całą głupotę i bezsens podjętych działań, nie wspominając już o działaniu bez porozumienia z nim. Słowem, nieźle mu się oberwało. Dlatego przez niemal cały dzień zbierał siły na to, co właśnie miał zamiar powiedzieć.

– Chciałem cię przeprosić. Nie powinienem poza lekcjami traktować cię, jak tych smarkaczy.

Błękitnooka zamrugała kilkukrotnie. Patrzyła na profesora przez moment bez słowa. Niespodziewanie roześmiała się. Nagle wszystko stało się tak oczywiste. Banalne wręcz.

– Rozmawiałeś z Albusem, prawda?

Snape uśmiechnął się półgębkiem. Przed płomiennowłosą ciężko było cokolwiek ukryć. Jej spojrzenie miało zdecydowanie zbyt wnikliwy charakter. Kolejny powód, by dać sobie spokój z próbami zapanowania nad jej działaniami. Chwila błysku w niebieskich oczach i mógł być pewien, że oceniła sytuację. Nie zdążył potwierdzić wymiany poglądów z dyrektorem, gdy znów się odezwała.

– Dużo ci o mnie powiedział? – zabrzmiała, jakby obawiała się odpowiedzi.

– Niewiele. Uważa, że sama powinnaś opowiedzieć, kiedy będziesz gotowa.

Tea zeskoczyła z blatu. Spojrzała wprost w czarne oczy mężczyzny. Mimowolnie się wzdrygnął. Czasem ten spokojny błękit wyglądał niezwykle niepokojąco. Uśmiechnęła się szeroko. Nie był jednak pewien, jak powinien odczytywać ten uśmiech. Ciężko było jednoznacznie stwierdzić, co za sobą krył. 

– Opowiem, ale nie tak od razu. Dzisiaj powiem ci, co robiłam na błoniach.

Snape uniósł podejrzliwie jedną brew. Nie spodziewał się tak szybkiej wylewności i po prawdzie sądził, że jeszcze przez długi czas jej uniknie. Dziewczyna go interesowała, ale bynajmniej nie ze względu na życiorys. Fascynowała go moc, jaką posiadała. Nie był przekonany, czy zniesie z godnością przydługawe wywody. 

– Dlaczego? – postawił na zwięzłe pytanie.

– Powiedzmy, że cię lubię, Severusie. Poza tym nie jesteś w stanie mi w żaden sposób zagrozić. Nikt nie jest. 

Rudowłosa przysunęła krzesło, by siedzieć naprzeciwko swego gościa. Przez chwilę patrzyła na jego kamienną twarz. Nie zdradzał większego zainteresowania. Wydawał się wręcz znudzony. Niezły wyczyn zważywszy na to, że nawet nie zaczęła. Odezwały się wątpliwości. Jak mogła pomyśleć, że jej gadanie, kogokolwiek zainteresuje? Niby czym? Tym jak wielką kretynką można być? Wystarczyło już, że zmusiła Albusa, żeby ją wysłuchał. No nie do końca zmusiła…sam poprosił, ale Dumbledore to co innego – był dla niej jak rodzina. Teraz miała zamiar opowiadać o sobie jakiemuś obcemu facetowi. Nie! Co to, to nie! Szacunku trochę do siebie, kobieto! Chciała poderwać się z krzesła i pod byle pretekstem wyjść z tego pokoju, jednak coś ją powstrzymało. W aurze Severusa wyczuła tak znajomą nutę. Skupiła się na tym odczuciu. Od mężczyzny bił smutek. Dławiony przez gniew i obojętność, lecz wciąż dominujący w czarodzieju. Był nieszczęśliwy. Jej obawy zelżały. Zaczęła sądzić, że Snape być może będzie w stanie choć trochę ją zrozumieć. No cóż. Nie przekona się, jeśli nie spróbuje. Uśmiechnęła się. Tak jak setki razy do tej pory. Nie był to uśmiech szczery. Był dla niej, jak maska, skrywająca prawdziwe oblicze.

– To może trochę potrwać. Napijesz się czegoś? – w końcu przemówiła.

– Nie, dziękuję – stanowczy ton czarnowłosego nieco ją rozpogodził.

Zdecydowanie był zbyt poważnym człowiekiem. Nie zamierzała namawiać, więc przeszła do rzeczy, póki jeszcze miała na tyle determinacji. 

– Poszłam na błonia, bo nie mogłam spać. Wstyd się przyznać, ale się boję zasypiać. Dręczą mnie koszmary, a raczej wspomnienia z przeszłości. Wiesz, że byłam tu, gdy kładziono pierwszy kamień pod mury Hogwartu?

– Ile ty masz lat? – Severus ukrył zaskoczenie pod sarkastycznym prychnięciem.

– Pytać kobietę o wiek? Nie ładnie, profesorze Snape! Mówiąc w pełni poważnie, jestem dużo starsza niż ci się wydaje. Sama dokładnie nie pamiętam, kiedy się urodziłam. Gdy żyje się tak długo, upływ czasu przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Widziałam jak ten zamek rośnie. Z nierealnej mrzonki, przekształca w urzeczywistnienie marzeń założycieli. Staje prawdziwym powodem do dumy. Świetnie się tu wtedy bawiłam. Z Roweną, Helgą, Godrykiem i Salazarem. Zwłaszcza Salazarem – zaśmiała się przeciągle. – Byłam bardzo blisko ze Slytherinem. Zdecydowanie zbyt blisko. Och, gdybyś mnie wtedy widział! Radosna, roześmiana dziewczyna, bez trosk i zmartwień. Otoczona niezachwianą miłością braci i przyjaciół. Przekonana o własnej sile i braku ograniczeń. Wydawało mi się, że świat leży u mych stóp, a Salazar utwierdzał mnie w tym przekonaniu. Rozkwitałam u jego boku, szaleńczo zakochana w przystojnym, potężnym czarodzieju, który długo zabiegał o moje względy. Byłam taka szczęśliwa Severusie… jednak moje szczęście było jedynie iluzją. Misternie utkaną, przez tego, który był najbliższy memu sercu. Uważałam się za lepszą, jednak byłam tak samo naiwna, jak każda młoda kobieta. Dałam się zwieść. Jak dziecko! Chociaż już wtedy liczyłam sobie ładnych kilkaset lat. Cały mój świat rozpadł się w ciągu zaledwie jednego dnia. Salazar zdradził mnie w najbardziej okrutny sposób. Pieprzony manipulator! Ja go kochałam, a on wbił mi nóż w serce patrząc prosto w oczy. Właśnie tego dnia, choć nie mógł o tym wiedzieć, Slytherin obudził prawdziwego potwora. Tego parszywego dnia, setki lat temu, zmieniłam się w to czym jestem do tej pory. Odebrał mi wszystko…dom, przyjaciół, wolność, a nawet miłość braci. Od tamtego dnia nie są w stanie patrzeć na mnie, tak jak wcześniej. Nawet oni widzą we mnie uśpioną bestię. Wiesz jednak, co jest najgorsze? Slytherin zrobił to dla kaprysu. Zaplanował wszystko od początku do końca, żeby sprawdzić swoją wydumaną teorię. Byłam tylko jednym z jego eksperymentów…

Płomiennowłosa przestała mówić. Z każdą sekundą jej oczy stawały się coraz jaśniejsze. Snape odczuł zmianę temperatury. Komnata z wolna skuwała się lodem. Poderwał się z fotela. Delikatnie potrząsnął ramieniem dziewczyny. Spojrzała na niego nieprzytomnie. Powoli uspokoiła się. Temperatura wróciła do normy.

– Przepraszam. Zagalopowałam się. Latami odsuwałam od siebie przykre wspomnienia. Odżyły, gdy przeszłam przez próg szkoły. W koszmarach widzę najpiękniejsze chwile jakie tu spędziłam i to, do czego one wszystkie prowadziły od samego początku. Salazar podarował mi najwspanialszy okres w moim życiu, tylko po to, żeby wyrwać mi go w najboleśniejszy możliwy sposób. W snach wciąż patrzą na mnie oczy, które kochałam ledwie przez chwilę, zważywszy na długość mojego życia, a które będę nienawidzić, aż po kres.

Snape wpatrywał się w rudowłosą. Jej opowieść nim wstrząsnęła. Usilnie starał się dostrzec w jej oczach gniew. Powinna być wściekła! Pałać niezaspokojoną żądzą zemsty. Zamiast furii jednak odnalazł smutek. Wzdrygnął się mimowolnie. Nigdy nie widział tak bezgranicznego cierpienia, jak to szklące się z błękitnych tęczówkach – nawet we własnych oczach. Niesiony mieszanką współczucia i zrozumienia objął dziewczynę delikatnie. Wiedział, jak to jest pogrążyć się w dojmującym żalu. W jego przypadku trwało to kilka lat, a ból jaki sprawiało odbierał chęci do życia. Nie czuł się na siłach, chociażby spróbować sobie wyobrażać, jak bolesne musiało być to, co ona odczuwała… przez całe stulecia. Wiek za wiekiem dźwigała brzemię roztrzaskanego w pył serca.  Nie zdając sobie nawet z tego sprawy wzmocnił uścisk. Nie protestowała.

– Co Salazar ci zrobił? – szepnął najłagodniej jak mógł.

Odpowiedział mu cichy śmiech. Słysząc go poczuł, jak gardło ściska mu żal. Płomiennowłosa przesyconym bólem śmiechem, zastępowała szczery szloch. Potrafiła jeszcze ronić łzy, ale nie płakać w głos – prawdopodobnie bezpowrotnie zatraciła tą umiejętność, więc się śmiała. Co by się nie działo.

– To opowieść na inną okazję – uśmiechnęła się blado. 

– Czemu w ogóle zgodziłaś się na powrót do Hogwartu?

– Albus mnie o to poprosił, nie potrzebuję innego powodu. Przyjaźnimy się od dawna. Nie prosiłby mnie, gdyby miał inne wyjście. Wiem, że dręczą go wyrzuty sumienia, dlatego nie uprzedzałam o wyjściu. Niepotrzebnie by się martwił. W końcu to tylko budynek. To moja wina, że pozwalam wspomnieniom tak mocno na mnie wpływać. Z czasem pozbędę się koszmarów. Jak zawsze.

Severus puścił młodą damę. Błękitnooka nie miała ochoty ciągnąć dłużej smętnych wspominek. Skierowała rozmowę na ciekawsze tory. Pytała czarodzieja o Hogwart, jego zamiłowanie do eliksirów i prowadzone badania. Dyskutowali na temat zapomnianych tajników magii, skrzętnie ukrytych na pożółkłych kartach wiekowych ksiąg. Spędzili na rozmowie jeszcze ładnych kilka godzin. Snape zgrabnie omijał wszelkie tematy, które mogłyby zranić jego towarzyszkę. Zaczął odczuwać sympatię do tej drobnej istotki. Nigdy nie poznał nikogo podobnego, choć dane mu było spotkać wybitnych czarodziei. Jej wiedza zdawała się nie mieć ograniczeń. Zerknął na zegar. Dochodziła 3 w nocy.

– Nie jesteś zmęczona, Vallerin?

Przez moment obydwoje zastygli. Severus nie pojmował, dlaczego zwrócił się do dziewczyny jej prawdziwym imieniem. To było do niego niepodobne. Chciał zrzucić wszystko na zmęczenie, jednak nigdy nie był dobry w okłamywaniu samego siebie. Zaczął obawiać się, że przestaje widzieć w rudowłosej tylko i wyłącznie pannę Dumbledore. 

– Wybacz, nie powinienem – poderwał się z fotela.

Usłyszał delikatny śmiech – łagodny i pocieszający. Zupełnie inny od wcześniejszego. Zaciekawiło go na, ile sposobów młoda dama potrafiła się śmiać i bez większego powodu zapragnąć usłyszeć je wszystkie. Dziewczyna wpatrywała się w niego z wyrozumiałością i nutą rozbawienia. 

– Faktycznie to dość lekkomyślne, Severusie. W tym pokoju możesz mówić do mnie Vallerin, ale tylko tutaj! Odpowiadając na pytanie. Nie, nie jestem. Mówiłam, że boję się zasypiać, więc tego unikam. Możesz zostać, jeśli chcesz.

Czarodziej zawahał się przez moment. W końcu zawrócił i usiadł w fotelu. Z nikim nie rozmawiało mu się tak dobrze, jak z Vallerin. Nie miał zamiaru z tego rezygnować. 

Autor Flyveen
Opublikowano
Kategorie Harry Potter
Odsłon 520
0

Komentarze

Bez komentarzy

Dodaj komentarz