Córa rodu Phoenix – Rozdział 4

Świąteczny czas

                        Czas gnał nieubłaganie, zapowiadając rychłe rozpoczęcie przerwy świątecznej. Tea już jakiś czas temu poinformowała prefekta o zamiarze zostania w zamku na czas świąt. Co prawda dostała zaproszenie na bal Bożonarodzeniowy do dworu Malfoy’ów, ale wprawnie się z tego wykpiła, uznając, że za wcześnie jeszcze na tajne operacje w domach szkolnych znajomych. Choć Draco, Dafne i Blaise uparcie starali się wpłynąć na jej decyzję, za każdym razem zdecydowanie odmawiała tłumacząc, że wolałaby spędzić ten czas jak najbliżej dziadka. Poniekąd wcale ich nie okłamywała – okres świąt już dawno planowała przeznaczyć na wizytę w swojej rezydencji. Chciała zabrać Albusa i Severusa do miejsca, które napawało ją szczególną dumą – swojej pracowni. Na tydzień przed świętami uczniowie wracający do domów opuścili mury szkoły. Błękitnooka pożegnała Greengrass, Malfoy’a, Zabini’ego i Granger, czyniąc tym samym zadość koleżeńskiemu obowiązkowi. Dumbledore już wcześniej poinformował ją, że Harry wraz z Ronem nie planowali odwiedzenia domów. Dodatkowy plus. Miała doskonałą okazję do umocnienia swojej relacji z panem Potterem, a i wizja przesiadywania z Weasley’em jakoś ją cieszyła. Godzinę przed odjazdem Expressu, Hogwart niemal całkowicie opustoszał. Wreszcie mogła na swój sposób odpocząć, wolna od niechcianych spojrzeń i uwagi innych uczniów. Oprócz niej z wychowanków Slytherinu została jedynie dwójka – starszych od jej obecnego wcielenia dzieciaków, których praktycznie nie znała. Spotykając się w Pokoju Wspólnym ograniczali się do kurtuazyjnego wymienienia uprzejmości i niewiele więcej – całkowicie jej to odpowiadało, nie miała zbytniej ochoty na sztuczne poszerzanie kręgu znajomych. Późnym popołudniem udała się do gabinetu dyrektora, gdzie zgodnie z ustaleniami czekali na nią Albus oraz Severus. Przywitała się z nimi krótko i nie tracąc czasu przeniosła ich do rezydencji, korzystając ze swoich unikatowych zdolności. Nim na dobre zdążyli stanąć na wypolerowanej posadzce, niezawodnie powitał ich Sten, gnąc się elegancko w niskim, pełnym szacunku pokłonie. Choć starał się zachować profesjonalny wyraz twarzy, nie trudno było zauważyć, że wizyta pani sprawiła mu niemałą radość. 

– Witaj w domu, Lady Crown. Paniczu Dumbledore. Profesorze Snape. 

Stworzonko nie szczędziło tytułów ani przesadnych uprzejmości, chyląc czoła przed każdym z gości. Swą panią określał mianem Lady jedynie przy innych, wiedząc o tym, że nie szczególnie za tym przepadała. Dziewczyna porwała go bez uprzedzenia w ramiona i z nieukrywaną radością musnęła lekko jego policzek. Nie mógł się nie uśmiechnąć – jego ukochana Lady była zdumiewająco serdeczną istotą. 

– Czemu tak pompatycznie, Sten? Miło cię widzieć! Gdzie zapodziałeś resztę? – rozejrzała się w poszukiwaniu pozostałych skrzatów. 

– W kuchni, pani. Właśnie szykowaliśmy kolację – odchrząknął skrzat, gdy panna Crown postawiła go na podłodze. 

– Zaprowadź proszę Albusa i Severusa do drzwi pracowni. Za chwilkę do was dołączę. 

Płomiennowłosa raźnie ruszyła w stronę kuchni, podrygując uroczo przy każdym kroku. Sten odprowadził ją wzrokiem, powstrzymując oznaki wzruszenia. Spodziewał się, że jego pani nigdzie się nie ruszy bez należytego przywitania pozostałych skrzatów. Stworzonko uśmiechnęło się delikatnie – wielkim było ich szczęście, że służyli właśnie Lady Crown. Niepewnie przeniósł wzrok na mężczyzn, momentalnie poważniejąc. Nie przepadał za czarodziejami – skrzaty z ich rąk doświadczyły zbyt wielu niegodziwości. Nawet dłuższa znajomość z paniczem Dumbledorem nie zmieniła jego zadania o tych ludziach – wśród wszystkich barbarzyńców musiał znaleźć się, chociażby jeden, poczciwiec. 

– Panowie pozwolą – niechętnie wyciągnął dłonie ku gościom. 

Dumbledore chwycił dłoń skrzata bez wahania, ale z Severusem było zdecydowanie gorzej. Mistrz eliksirów nie miał najmniejszej ochoty na bratanie się ze skrzatami – odzywały się w nim resztki przekonań o których dawno temu powinien był zapomnieć. Snape ugiął się pod naciskiem zniesmaczonego spojrzenia dyrektora, z niezadowoleniem zaciskając palce na drobnej dłoni. Sten przeniósł ich wprost pod drzwi pracowni swej pani, kompletnie ignorując niechęć czarnowłosego czarodzieja wobec niego. Nie obchodziło go niczyje zdanie, poza tym wyrażanym przez panienkę Crown – to jej służył najlepiej, jak potrafił i to w jej oczach chciał być niezawodnym kompanem. Czekał wraz z mężczyznami na pojawienie się gospodyni, czujnie obserwując każdy ich ruch. Nie robili nic niepokojącego – rozglądali się wokół, mniej nachalnie niż się spodziewał. Za ich plecami ciągnął się pogrążony w półmroku, wąski kamienny korytarz, a przed sobą mieli litą skałę – pozbawioną jakichkolwiek odznaczających się elementów ruchomych. Przytłaczająco klaustrofobiczne otoczenie rozbudzało w nich niepokój, ale nie musieli zbyt długo czekać na płomiennowłosą. Lady z radosnym uśmiechem wyłoniła się z ciemności, łagodnie spoglądając na starego skrzata. 

– Dziękuję za pomoc, Sten. Wybacz proszę, że odciągnęłam cię od obowiązków – przybrała przepraszający, delikatny ton. 

Stworzonko skłoniło się usłużnie i zniknęło, zostawiając czarodziei sam na sam z panienką Crown. Błękitnooka niespiesznie podeszła do skały i  pogładziła zimny kamień opuszkami palców. 

– Lepiej się odsuńcie – zerknęła przez ramię na towarzyszy. 

Dumbledore i Snape nie zamierzali protestować, więc usłuchali jej prośby w milczeniu. Drobniutka dama najpierw poprzez magię otworzyła ranę na swojej lewej dłoni, po czym zanurzyła palce we krwi. Zdezorientowani czarodzieje wymienili się pytającymi spojrzeniami, nie mając pojęcia czego właściwie są świadkami. Krew dziewczyny miała przedziwny kolor – nie czerwony, jak u większości stworzeń. Z bladej, smukłej dłoni skapywała leniwie ciemna, głęboka purpura. Zgodnie przenieśli wzrok na płomiennowłosą, która na skale nakreśliła kilka znaków – nie mówiących im absolutnie nic. Niespodziewany, gwałtowny podmuch zmusił ich do przymknięcia oczu. Gdy je otworzyli ze zdumieniem spostrzegli, że skała przed nimi po prostu zniknęła. Zamiast kamiennej bariery piętrzyły się przed nimi wysokie na jakieś cztery metry, okute żelazem wrota. Błękitnooka otworzyła je subtelnym gestem dłoni, skinieniem głowy zapraszając gości do środka. Obydwaj przystanęli zauroczeni pomieszczeniem, do którego weszli. Było olbrzymie…co  najmniej trzy razy większe od Wielkiej Sali. Wszystkie ściany obstawiały szerokie, sięgające sufitu regały – zapełnione rozmaitymi księgami i pieczołowicie poukładanymi pergaminami, poddanymi starannej konserwacji. Dwa spośród regałów przeznaczone były wyłącznie na wyeksponowanie równo ustawionych flakoników z różnobarwnymi substancjami o wszelakiej konsystencji. Środek pomieszczenia wyznaczał toporny, zadbany stół o prostokątnym, potężnym blacie – niemalże całkowicie przysłoniętym kociołkami, karafkami, fiolkami i finezyjną aparaturą z całą pewnością mającą służyć sporządzaniu eliksirów. W olbrzymim, rzeźbionym w litym kamieniu kominku tliły się rozszalały ogień. Tuż przed nim stała zabytkowa kanapa i pasujące do niej dwa fotele. Kilka prostych, surowych krzeseł wypełniało przestrzeń wokół dużego biurka, po przeciwnej stronie pomieszczenia, a światło zapewniały unoszące się tuż pod wysokim sufitem setki migoczących ogników. Tea chwyciła ramiona czarodziei, chcąc przerwać ich przeciągający się marazm. 

– No wchodźcie! Nie będziemy przecież tak stać w progu. 

Nie miała zamiaru przeszkadzać im w swobodnej eksploracji wnętrza, obserwując ich z zaplecionymi na piersi rękami. Severus całkowicie wsiąkł w świat regału z miksturami, uważnie obserwując każdy z flakoników i opisujące je anagramy, których nie był w stanie rozczytać. Albus uwagę poświęcił księgom o zupełnie obcych dla niego tytułach. Wiedza Lady Crown była niepojęta…posiadała tu prawdopodobnie zbiór dzieł poświęcony niemalże każdej dziedzinie magicznej. Płomiennowłosa mając dość stania jak kołek, przysiadła na blacie biurka z szerokim, szczerym uśmiechem. Spodziewała się, że pracownia mogła robić wrażenie, ale nie przypuszczała, że do tego stopnia. 

– To wszystko twoje? – podszedł do niej Dumbledore. 

– To tylko pracownia, mam w podziemiach jeszcze trzy takie pomieszczenia. Bibliotekę specjalistyczną, schowek na składniki i magazyn z magicznymi artefaktami – zerknęła na przyjaciela. 

– Na Merlina! Jak udało ci się to wszystko zebrać? – Albus zaśmiał się dźwięcznie. 

– Powiedzmy, że mam dużo wolnego czasu – odpowiedziała śmiechem. 

– Vallerin, możesz pozwolić? – w stronę gospodyni odwrócił się Snape. 

Słysząc, że mistrz eliksirów zwraca się do dziewczyny jej właściwym imieniem, dyrektor lekko zmrużył oczy. Nie żeby mu to przeszkadzało – po cichu liczył, że tak właśnie się stanie. Szanował Severusa i doskonale wiedział co nim kierowało, dlatego chciał, żeby miał kogoś z kim mógłby porozmawiać na stopie przyjacielskiej – otworzyć się na zupełnie nową znajomość. Rudowłosa tanecznym krokiem podeszła do Snape’a. 

– Słucham? – uśmiechnęła się. 

– Ten eliksir… – wskazał jedną z fiolek. – Czy to to o czym myślę? 

– Zależy o czym myślisz. Jeżeli o antidotum na wszelakie uroki, to zgadza się. Ten eliksir niweluje nawet potencjalnie nieodwracalne skutki. 

– Trzeba go ważyć przez dobre 60 lat… – czarodziej delikatnie przesunął opuszkami palców po szklanym naczyniu. 

– Dokładnie 62, żeby być precyzyjną. Na brak czasu nigdy nie mogłam narzekać. Jeśli chcesz możesz go wziąć, mam tego jeszcze trochę.  

Spędzili w pracowni niemalże całą noc. Gospodyni pokazała swym gościom pozostałe pomieszczenia, pozwalając im zatrzymać po trzy wybrane przedmioty – o ile posiadała ich więcej niż jedną sztukę. Towarzyszyła Albusowi w poszerzaniu wiedzy na temat szeroko pojętej alchemii, od czasu do czasu zaglądając do Snape’a, zajętego rozszyfrowywaniem nowych dla niego receptur. Wczesnym rankiem musieli wrócić do Hogwartu, jednak wizyta w pracowni Lady Crown nie była pojedynczym eksperymentem. Vallerin za dnia kręciła się po zamku w towarzystwie Harry’ego i Rona, wieczorami zaś wracała do swej rezydencji z dyrektorem i mistrzem eliksirów, by kontynuować rozpoczęte badania. Chciała dać im szansę rozwinięcia swoich zainteresowań, doskonale wiedząc, że gdyby chcieli zgłębić wszystkie sekrety czające się w pracowni, potrzebowaliby ładnych kilkudziesięciu lat. Czarodzieje byli tak zabsorbowani zbiorami płomiennowłosej, że nawet nie zauważyli, iż gospodyni w wolnych chwilach nad czymś usilnie pracowała – mieli się o tym przekonać dopiero w Boże Narodzenie. Tego dnia Tea – obawiając się nieprzystojnego wnuczce dyrektora spóźnienia – wbiegła do Wielkiej Sali. Już w progu powitał ją melodyjny śpiew duchów, lawirujących zgrabnie ponad stołami i głowami podekscytowanych uczniów. Bieg przez szkolne korytarze opłacił się – zdążyła w sam raz przed rozpoczęciem świątecznej uczty. Przysiadła się do Harry’ego i Rona, których obdarowała olbrzymimi koszami słodyczy – nie znała jeszcze za dobrze ich upodobań, a słodkości zawsze były świetnym prezentem. Chłopcy nie pozostali dłużni, wręczając koleżance obszerną księgę o magicznych stworzeniach. Błękitnooka uśmiechnęła się promiennie, dziękując za prezent. Wcześniej zadbała o to, by wysłać podarki swoim Ślizgońskim znajomym, a także Hermionie. Specjalnie dla dziewczynki zabrała ze swojej biblioteczki wysoce zaawansowaną książkę, traktującą o unikatowych, często zapomnianych zaklęciach. Rozmawiając i śmiejąc się z Gryfonami, wyczekiwała odpowiedniego momentu, by podejść do Albusa i Severusa. Dostrzegając dobrą okazję poderwała się od stołu, uprzejmie przepraszając chłopców. Mężczyźni pogrążeni w cichej rozmowie, stali obok stołu nauczycielskiego, nie szczególnie poświęcając uwagę swym rozkrzyczanym wychowankom. Tea jeszcze raz przeprosiła Gryfonów i podbiegła do czarodziei. 

– Dziadku, profesorze Snape. Czy możemy porozmawiać przez chwilę? – uśmiechnęła się do dyrektora, kątem oka zerkając na mistrza eliksirów. 

– Oczywiście, moja droga – przyjaciel obdarzył ją łagodnym, lekko pytającym spojrzeniem. 

Panowie zdając sobie sprawę, że to nie czas ani nie miejsce na swobodną rozmowę, opuścili pospiesznie Wielką Salę idąc pokornie za dziewczyną. Przystanęli kilkanaście metrów od Sali w pustym, delikatnie odizolowanym korytarzu. Płomiennowłosa z przewieszonej przez ramię skórzanej torby wyciągnęła dwa niewielkie pudełeczka, starannie zawinięte w srebrzysty papier ozdobny i podała je mężczyznom. Zdezorientowani czarodzieje wymienili porozumiewawcze spojrzenie, zanim z identyczną niepewnością rozdarli papier, skrywający hebanowe szkatułki. Uchylili wieczka i zamarli w bezruchu, wpatrując się w niezwykłe ozdoby ułożone na ciemnozielonym aksamicie. 

– Gallateo? – Dumbledore upewnił się, że są sami i zerknął wyczekująco na przyjaciółkę, niewiele rozumiejąc z całej tej sytuacji. 

– Przyjmijcie je, proszę. Pozwólcie, że je wam założę. 

Panowie zgodnie wyciągnęli ze szkatułek dwa identyczne pierścienie – wykonane ze srebra i ozdobione pokaźnymi, czarnymi kamieniami. Podali biżuterię błękitnookiej, coraz bardziej zainteresowani tajemniczymi artefaktami. Płomiennowłosa z najwyższą ostrożnością wsunęła pierścienie na palce serdeczne lewych dłoni obydwu czarodziei. Gdy tylko pierścienie dotknęły ich skóry, przeszyła ich nieoczekiwana fala dziwnego gorąca – najczystsza magia wypełniła ich ciała, dając chwilowe uczucie nieopisanej wręcz potęgi. Albus, urzeczony tym stanem, wpatrywał się intensywnie w ozdobę na swoim palcu. 

– Cóż to takiego, moja droga? – powoli zaczynał domyślać się odpowiedzi. 

– Artefakty. Te pierścienie będą was chronić, gdy ja nie będę w stanie. Srebrną bazę wykułam z domieszką mojej krwi, natomiast w kamienie wtłoczyłam część mojej mocy. Z tymi sygnetami będziecie bezpieczni. 

Dumbledore przycisnął przyjaciółkę do piersi, wspierając jednocześnie brodę na czubku jej głowy. Jak nikt inny wiedział o tym, że ta drobna ozdoba posiadała wielką, niepowstrzymaną moc. Mimowolnie zaszkliły mu się oczy. Nigdy nie podarowano mu równie cennego i osobistego skarbu.

– Nie musiałaś… – ledwo przecisnął przez skurczone wzruszeniem gardło. 

– Ale chciałam – dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. 

Staruszek niechętnie odsunął się od błękitnookiej, wiedząc, że niebawem musiał wrócić do swoich obowiązków. Snape do tej pory się nie odezwał, nie wiedział bowiem czym mógł być ów podarek i dlaczego Albus zareagował na niego tak…emocjonalnie. Po chwili wahania położył dłoń na ramieniu płomiennowłosej w nieprzesadnie serdecznym geście. 

– Dziękuję – jedynie tyle był w stanie z siebie wykrzesać, wciąż lekko oszołomiony potęgą, jaką emanował pierścień. 

– Wracaj do Wielkiej Sali, moja droga, i ciesz się świątecznym wieczorem – Dumbledore uśmiechnął się oszczędnie do młodej damy. 

                   Od Bożonarodzeniowego wieczoru upłynęło ledwie kilka nudnych, cichych dni. Tea spędzała popołudnie w bibliotece, sumiennie odrabiając lekcje zadane przez nauczycieli na przerwę świąteczną. Spokojnie kończyła ostatnie zadanie z transmutacji, gdy wyczuła czyjąś obecność. Uniosła głowę znad podręcznika i uśmiechnęła się subtelnie, widząc zbliżającego się ku niej Harry’ego – wszędzie rozpoznałaby odgłos jego lekko nerwowych, mocnych kroków. Chłopiec bez słowa usiadł tuż obok niej, najwidoczniej nie mając zamiaru rozpoczynać rozmowy. Przez chwilę walczył z samym sobą, by w końcu się odezwać. 

– Gallateo, czy mogę ci coś pokazać? – zerknął na nią ukradkiem. 

– Swój referat z historii magii? – uśmiechnęła się zadziornie. 

– Nie. To nic związanego z nauką – mruknął, wyraźnie speszony. 

– W takim razie prowadź! – dziewczyna zamknęła podręcznik i wcisnęła go do torby, razem z odręcznymi notatkami. 

Potter zaprowadził ją wprost na czwarte piętro, zachowując się przy tym co najmniej nietypowo. Nieustannie rozglądał się by sprawdzić, czy nikt ich nie widzi ani nie śledzi. Uspokoił się dopiero, gdy uchylił przed koleżanką drzwi prowadzące do jednej z opuszczonych klas. Ponaglając towarzyszkę spojrzeniem, wszedł tuż za nią i zamknął starannie drzwi. Płomiennowłosa westchnęła ciężko, dostrzegając, ku czemu ją prowadził – tego przewrotnego cuda nie sposób było pomylić z żadnym innym. Ain Eingarp. Prawdziwa zmora, wciąż spragniona kolejnych słabych umysłów. Ze współczuciem patrzyła, jak Harry z utęsknieniem wpatruje się w to zdradzieckie zwierciadło, siadając tuż przed nim. Nie mając większego wyboru przysiadła obok niego na ziemi i objęła go ramieniem. 

– Co widzisz? – zapytał z łamiącym serce entuzjazmem. 

Nic nie widziała. Była całkowicie odporna na zwodniczą moc zwierciadła, a nawet gdyby nie była, nie posiadała żadnych głęboko skrywanych pragnień. Mocniej uścisnęła kolegę. 

– Nie widzę tam nic poza naszymi odbiciami, Harry. Wiesz co to za lustro? 

Uśmiechnęła się melancholijnie, kiedy Gryfon przecząco pokręcił głową. Potrzebował jeszcze wielu lat nauki i doświadczenia, by orientować się w przedmiotach niebezpiecznych. 

– To Ain Eingarp, jeden z najbardziej zwodniczych przedmiotów świata magii. Kusi wspaniałą, realistyczną wizją ziszczających się pragnień, płynących wprost z głębi serca. W ten sposób zwierciadło uzależnia od siebie czarodzieja, tylko po to, by całkowicie go pochłonąć. Nic co widzisz w tym zwierciadle nie jest prawdziwe. Przykro mi. 

Chłopiec, głęboko dotknięty gorzką prawdą, gwałtownie odepchnął ją od siebie. Dziewczyna, zaskoczona siłą pchnięcia, nie zdążyła złapać równowagi i w efekcie zderzyła się dość mocno z kamienną, zimną podłogą. 

– Kłamiesz! Po co w ogóle cię tu zabierałem?! Nie masz o niczym pojęcia! – wrzasnął Harry, zrywając się z posadzki. 

Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Gryfon już trzasnął drzwiami. Powoli zebrała się z podłogi, rozbawiona własną naiwnością. Mogła się spodziewać, że nie uda jej się dotrzeć do chłopaka – bądź, co bądź widział w niej rówieśnicę. Przyłożyła dłoń do twarzy, czując delikatne pieczenie policzka i metaliczny zapach krwi. Najwidoczniej nieznacznie rozcięła skórę podczas upadku. Zawsze posiadała niebywałą zdolność robienia sobie spektakularnej krzywdy na każdym kroku. No cóż…przez drobną rankę raczej ciężkawo było umrzeć. Mało owocne spotkanie z młodym Potterem całkowicie odebrało jej ochotę na kontynuowanie siedzenia w bibliotece. Korzystając z chwili samotności w opuszczonej klasie, teleportowała się do swojego pokoju, po czym weszła do łazienki. Dzięki nadnaturalnym zdolnościom regeneracyjnym, po skaleczeniu nie było już nawet najdrobniejszego śladu. Zniechęcona i rozdrażniona weszła do sypialni, ciskając torbę na najbliżej stojący fotel. Rzuciła się na łóżko. Nie rozumiała po co Albus miałby trzymać na terenie szkoły coś równie niebezpiecznego, jak przeklęte zwierciadło i to jeszcze w niezabezpieczonym odpowiednio pomieszczeniu. Nie dość, że lustro było stare i paskudne, to jeszcze wyjątkowo groźne. Ten staruszek z całą pewnością zawziął się, żeby ją wykończyć! Znużenie monotonną rzeczywistością powoli zaczynało dawać jej o sobie znać. Uczniowie mieli wrócić dopiero nazajutrz, a ona chciała tego, czy nie, tęskniła odrobinę za znajomymi. Zapełniali jej czas czymś zdecydowanie ciekawszym, niż uporczywie pochłaniania wiedza ze zbyt prostych podręczników. Podniosła się powoli na łokciach – skoro i tak nie miała nic lepszego do roboty, mogła skorzystać z propozycji Severusa i poeksperymentować trochę w jego pracowni. Powłócząc nogami podeszła do kredensu, z którego wyciągnęła kilka buteleczek, zabranych z rezydencji, i zapakowała je uważnie do torby. Uznała, że mimo pozwolenia mistrza eliksirów nieuprzejmym byłoby marnowanie jego zapasów, skoro miała własne – niektóre ze składników bywały ciężko dostępnym i drogim luksusem. Bez większego entuzjazmu zeszła do Pokoju Wspólnego. Praca zawsze była dla niej ucieczką od, nie zawsze przyjemnych, realiów codzienności. Zajmowała się głównie badaniem wymarłej magii, ponieważ nie potrafiła wyobrazić sobie bardziej satysfakcjonującego uczucia, niż przywrócenie zapomnianej magii utraconego blasku, po wielu godzinach rozczytywania częstokroć niekompletnych zapisków. Wszyscy członkowie jej rodu parali się w większości pracą naukową, jednak tylko ona upodobała sobie ciężką sztukę rekonstrukcji magii. Wyniki swoich badań udostępniała oczywiście braciom – nie zawsze się dogadywali, ale niezmiennie łączyła ich miłość do magii. Płomiennowłosa ruszyła mrocznym, opustoszałym korytarzem, bacząc, by nie wzruszyć niepotrzebnie zawartości torby. Ledwo po kilku minutach zapukała delikatnie do drzwi pracowni Severusa, połączonej z jego gabinetem pracowniczym. Zza grubego drewna rozległ się przytłumiony odgłos szybkich, ciężkich kroków. Snape z tą swoją wrogą miną uchylił drzwi, mierząc nieprzychylnym wzrokiem osobę śmiejącą mu przeszkadzać. Rozpogodził się, widząc roześmiane, błękitne tęczówki. Bez zbędnych słów szeroko otworzył drzwi, zapraszając tym samym dziewczynę do środka. Ledwo przekroczyła próg, a uderzyła w nią para buchająca znad kociołków. W pomieszczeniu unosiło się wilgotne, przesycone rozmaitymi zapachami powietrze. Lochy nie zapewniały najwidoczniej dobrej wentylacji lub, co bardziej prawdopodobne, Snape kompletnie o to nie dbał. Rudowłosa nie czekając na czarodzieja podeszła do zniszczonego stołu i ciekawie zajrzała do stojącego na nim kociołka. Przymrużyła oczy, rozpoznając charakterystyczną woń przygotowywanej mikstury. W tym zapachu nazbyt wyraźna była cierpka, intensywna nuta. 

– Co pichcisz? – odwróciła się do Severusa. 

Mężczyzna podszedł do niej powoli, zabawnie zarzucając swoją smolistą, odrobinę za szeroką, szatą. Zerknął z rozbawieniem na towarzyszkę, wyzywająco unosząc podbródek. 

– Nie poznajesz? – uśmiechnął się delikatnie. 

– Stawiam na wywar ze szczuroszczeta. Sądząc po zapachu, przygotowujesz go na samych czułkach – odpowiedziała profesjonalnym tonem. 

– Owszem. To sprawdzona metoda – czarodziej oparł się o krawędź stołu. 

– Co nie oznacza, że najlepsza – uśmiechnęła się tajemniczo. 

Płomiennowłosa sięgnęła do swej torby i wyjęła z niej niewielką buteleczkę, wypełnioną grubo posiekanym specyfikiem. Przysunęła bliżej miedziany moździerz stojący obok kociołka, co nie spotkało się z aprobatą Severusa. Rozdrażniony przyglądał się błękitnookiej – nie lubił, gdy ktoś śmiał rozgaszczać się w jego królestwie. Widząc jego kiepski nastrój, Tea spojrzała wprost w czarne oczy, czym niezamierzenie zakłopotała mężczyznę. 

– Ufasz mi, Severusie? – przekrzywiła uroczo głowę. 

Jeszcze nie tak dawno temu bez chwili namysłu odpowiedziałby nie, teraz jednak wszystko stało się bardziej skomplikowane. Nie był w stanie potwierdzić zaufania słowami – mógłby w przyszłości mocno ich pożałować, więc skinął niewyraźnie głową. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem. Ten gest całkowicie jej wystarczył, nie mogła przecież wymagać od czarodzieja jakichkolwiek pewnych deklaracji. Na to było jeszcze za wcześnie. Wsypała do moździerza odrobinę specyfiki i dokładnie roztarła go na drobniutki pył. W wielkim skupieniu odmierzyła odpowiednią ilość, korzystając z wysłużonej, posrebrzanej wagi szalkowej. Dodała proszek do wywaru, miękkim ruchem mieszając substancję, która nie zmieniła swego żółtego koloru. Severus drgnął, wyczuwając delikatną zmianę zapachu na przyjemniejszy i mniej drażniący. 

– Chcesz zobaczyć różnicę? – rudowłosa klasnęła radośnie w dłonie. 

– Jestem jej niezmiernie ciekaw – prychnął pogardliwie profesor. 

– Podaj mi dłoń. 

Snape stał przez dłuższą chwilę zaskoczony prośbą, ale z subtelnym oporem w końcu wyciągnął rękę w stronę dziewczyny – czego szybko pożałował. Tea wprawnym ruchem nacięła jego skórę, przez co skrzywił się nieznacznie, bardziej z powodu zdezorientowania niż bólu. Uważnie patrzył, jak błękitnooka nabiera wywar drewnianą chochlą, której używał od lat. Podmuchała lekko miksturę i podała ją mężczyźnie. 

– Wypij proszę, zadziała szybciej. Tylko łyk! – roześmiała się. 

Czarodziej odetchnął głęboko i zrobił to, o co go poproszono. Wciąż ciepły płyn nie smakował tak źle jak powinien, nieoczekiwanie zyskując na słodkości. Wzdrygnął się czując przyjemne ciepło bijące od jego dłoni – rana zalśniła bladą poświatą, a po kilku sekundach zniknęła całkowicie. Snape z niedowierzaniem dokładnie obejrzał swoją rękę. Wywar, który tak często sporządzał, co prawda działał dość szybko, ale nigdy tak błyskawicznie! Pytająco spojrzał na towarzyszkę, która w ramach odpowiedzi podała mu buteleczkę z zagadkowym składnikiem. 

– Suszone nasiona ognia. Wystarczy dodać jedno sproszkowane nasionko do gotowego wywaru, by spotęgować jego działanie. 

– Suszysz je jakoś specjalnie? – Severus obejrzał nasiona. 

Ich kolor wydawał mu się co najmniej nietypowy. Powinny być krwisto czerwone, a temu co trzymał obecnie w ręce bliżej było do ciemnego, głębokiego bordo. 

– Osobiście wykorzystuję metodę opisaną w jednej z ksiąg. Wedle tamtej receptury nasiona powinny być suszone przez około miesiąc nad delikatnym, smoczym płomieniem. Sprawdziłam jaki skutek będzie miało suszenie tradycyjne i, choć nasiona suszone tą metodą są słabszym katalizatorem, różnica nie jest za szczególnie wielka. Możesz zatrzymać tę buteleczkę. O i przepraszam za rękę! U mnie próba nie byłaby wiarygodna – uśmiechnęła się przepraszająco. 

– Dlaczego? – Severus podejrzliwie uniósł brew. 

– Sam zobacz. 

Panna Dumbledore sięgnęła po ten sam nóż, którym wcześniej nacięła dłoń czarodzieja. Bez mrugnięcia okiem wbiła ostrze w swoje przedramię, niemalże po samą rękojeść. Bezlitośnie szarpnęła nożem przecinając skórę, mięśnie i ścięgna. Zszokowany Severus rzucił się przed siebie, chcąc jej przeszkodzić w dalszym okaleczaniu, ale powstrzymał go ciepły, łagodny i niezwykle melodyjny śmiech. Zatrzymał się w pół kroku, jak zaklęty patrząc na spływającą po ręce dziewczyny krew. Znów ten dziwaczny kolor…unikatowa mieszanka purpury z perłowym poblaskiem. Był całkowicie pewien, że nie zanotowano podobnego przypadku u żadnego ze znanych ludzkości stworzeń, ale to nie barwa krwi była najbardziej zdumiewająca. Płomiennowłosa wyszarpnęła nóż z rany, a zanim zdążyła go odłożyć, rana zaczęła się samoistnie zasklepiać w przerażającym tempie. Nim upłynęła minuta, rana przeszła do historii nie zostawiając po sobie żadnego śladu. 

– Jak ty… – mistrz eliksirów wyjąkał nieskładnie, nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów. 

– Po prostu. Regeneracja to jedna z unikalnych zdolności mojego rodu. Najlepsza z tych nielicznych przydatnych. 

 

                         Następnego ranka płomiennowłosa weszła do Wielkiej Sali, ledwo widząc na oczy przez niewyspanie. Pracując z Severusem, stracili zupełnie poczucie czasu, co skończyło się na nieprzespanej nocy – dla niej kolejnej już z rzędu. Wymruczała krótkie powitanie w stronę pozostałej dwójki Ślizgonów i skinęła słabo w stronę Rona, który widząc ją zaczął machać energicznie. Skąd on brał tyle siły, Merlin jeden raczył wiedzieć. Harry jedynie spojrzał na nią kątem oka, wciąż obrażony za sytuację z Ain Eingarp. Trudno. Nie miała zamiaru głupio się tłumaczyć, zwłaszcza, że nie zrobiła nic złego – dbała tylko o bezpieczeństwo tego dzieciaka, robiąc to najlepiej jak potrafiła. Powinna powiedzieć o zajściu ze zwierciadłem Albusowi, chociaż znała go na tyle długo, by podejrzewać, że doskonale zdawał sobie sprawę z chorobliwej fascynacji pana Pottera tym przeklętym lustrem. Teraz nie miała siły o tym myśleć, była zbyt zmęczona. Przed południem mieli wrócić pozostali uczniowie, dzięki czemu dysponowała jeszcze czasem na krótką drzemkę. Zmusiła się do zjedzenia tosta, walcząc z niechęcią własnego ciała do chociażby minimalnego wysiłku i ziewając ruszyła w drogę powrotną do dormitorium. Na schodach prowadzących ku lochom spotkała Severusa, który w przeciwieństwie do niej nie zdradzał oznak zmęczenia. Wytłumaczenia były dwa – albo zawsze był wykończony i nie było widać różnicy, albo skorzystał z dobrodziejstwa któregoś ze swoich eliksirów. Wyjaśnienie zagadki nadeszło szybciej niż się spodziewała. Snape rozejrzał się uważnie po korytarzu i bez słowa chwycił ją za dłoń, niemalże wciągając ją do swojej pracowni. Zamknął drzwi do pomieszczenia, nie chcąc, by jakiś nadgorliwiec wpadł bez zaproszenia. 

– Usiądź proszę – uśmiechnął się do płomiennowłosej. 

– Coś ty taki energiczny, Snape? – wymamrotała ziewając. 

Usiadła przy biurku, położyła splecione dłonie na blacie i wparła na nich policzek. Przymknęła oczy, ciesząc się zaskakująco wygodną pozycją. Uśmiechnęła się szeroko, gdy ciężkie powietrze pracowni wypełnił najcudowniejszy ze wszystkich zapachów – aromat świeżo zaparzonej kawy.  

– Dziękuję – wymruczała, gdy usłyszała odgłos stawianej obok filiżanki. 

Nie otwierając oczu sięgnęła po porcelanowe naczynie i wyginając niekomfortowo szyję upiła spory łyk. Nie przeszkadzało jej, że napój był jeszcze bardzo gorący – setki razy w pośpiechu piła kawę o podobnej temperaturze. Uchyliła lewe oko i spojrzała na siedzącego obok profesora. 

– Pamiętałeś, Severusie – uśmiechnęła się szerzej. 

Mężczyzna, nieco zawstydzony, odwrócił głowę i prychnął przeciągle w oznace niezadowolenia. 

– Nie tak ciężko zapamiętać twój ulubiony gatunek kawy i to, że nie słodzisz – warknął ostrzej niż zamierzał. 

– Co nie zmienia faktu, że to bardzo miłe z twojej strony. Dziękuję. 

Czarodziej nie odezwał się, rozdrażniony zbędnymi wyrazami wdzięczności. Wstał na chwilę i podszedł do długiej półki zawieszonej po prawej stronie, tuż nad kącikiem a’la kuchennym. Zabrał buteleczkę wypełnioną srebrzystym płynem i mocnym ruchem postawił ją tuż obok dziewczyny. Sam nie rozumiał, dlaczego zachowywał się aż tak nerwowo. 

– Pij. Odzyskasz siły – chociaż tego nie planował, po raz kolejny jego głos zabrzmiał gładko, jak papier ścierny. 

Płomiennowłosa zignorowała nieprzyjemny ton mistrza eliksirów i wyprostowała się. Wyciągnęła korek z buteleczki, po czym pociągnęła nieduży łyk mikstury. Snape miał całkowitą rację – nie czuła się już ani senna, ani ociężała. Uśmiechnęła się do czarnowłosego. 

– Tego mi było trzeba. Dzięki – zabezpieczyła flaszeczkę korkiem. 

– Nie dziękuj. To moja wina, że się nie wyspałaś. Za długo przetrzymałem cię w pracowni. 

– Żaden problem, lubię z tobą pracować. 

Radosny głos dziewczyny jeszcze mocniej dokopał czarodziejowi, wprawiając go w poważne już zakłopotanie. Utkwiwszy spojrzenie w ścianie, uniósł swoją filiżankę, nie zwracając uwagi na towarzyszkę. Przez kilka minut siedzieli niemalże ramię w ramię, popijając kawę w grobowej ciszy. Severus przez cały ten czas bił się usilnie z myślami. Za bardzo przypadło mu do gustu towarzystwo błękitnookiej – z jednej strony cieszyła go coraz bliższa relacja z Lady, z drugiej bał się. Uczucie straty, pomimo upływu lat, paliło go wiecznie żywym, przerażająco bolesnym ogniem. Obawiał się, że jeśli dopuści kogokolwiek blisko siebie…wszystko prędzej, czy później się powtórzy…znów będzie cierpiał. Po raz kolejny zasmakuje goryczy bezsilności i utraconej radości z obecności drugiej osoby. Coś w nim wręcz krzyczało, by się nie narażał. Chciał odciąć się od błękitnookiej, tak jak od wszystkich innych. Chciał, ale nie potrafił. Ukradkiem zerknął na podarowany pierścień. Od kiedy go nosił czuł obecność płomiennowłosej – dziwaczne poczucie tego, że co by się nie działo, ona nieustannie nad nim czuwa. Westchnął z rezygnacją. Podjął decyzję – musiał uwolnić się od Lady Vallerin Crown, dla swojego i jej dobra. Ścieżka, którą przed nim otworzyła – to całe szczęście, przyjaźń, zaufanie, wzajemna troska…nie była dla niego. Zamknęła się bezpowrotnie, gdy lata temu stracił to, co kochał najbardziej. Tak naprawdę nic chciał, by ból odszedł – zasłużył na niego i dzięki niemu mógł odpokutować błędy przeszłości. Ognistowłosa dama najpewniej nieświadomie łagodziła jego cierpienie samą swą obecnością. Nie mógł dłużej na to pozwalać…nie zasługiwał na żadne serdeczne uczucia. Otrząsnął się, gdy usłyszał szuranie krzesła. Lady stała przed nim, uśmiechając się w dziwny sposób – pocieszający i smutny zarazem. 

– Będzie lepiej, jak już pójdę. Dziękuję za kawę – spojrzała wprost w jego oczy – profesorze Snape. 

Ton jej głosu w połączeniu z wyrazem błękitnych oczu…całkowicie sparaliżowały Severusa. Wiedziała, był tego absolutnie pewien! Potrafiła go rozszyfrować jak nikt inny…był dla niej jak otwarta księga. Ona wiedziała…Nagle poczuł silny impuls – wcale nie chciał, żeby odchodziła! Nim jednak zdążył wstać i ją zatrzymać, zniknęła za drzwiami. 

                         Po powrocie reszty uczniów z przerwy świątecznej wszystko wróciło do normy. No…prawie wszystko. Tea i Snape unikali się wzajemnie. Mistrz eliksirów nawet podczas zajęć, jak ognia unikał patrzenia w stronę panny Dumbledore, a mijając się na szkolnych korytarzach, wymieniali jedynie suche, kurtuazyjne uprzejmości. Dla płomiennowłosej taki stan rzeczy był mało komfortowy – lubiła Severusa i dobrze się bawiła spędzając z nim czas. Podziwiała jego bezgraniczne oddanie eliksirom i rzadki w tych czasach talent, który z takim uporem wciąż rozwijał. Tamtego dnia, gdy ugościł ją kawą, poczuła coś, co kazało jej trzymać się od czarodzieja z daleka – rozpaczliwy smutek. Snape był już wystarczająco doświadczonym życiem mężczyzną, by świadomie dokładała mu większy ciężar na barki – cokolwiek by nie zrobiła, jej spotkania z Severusem kończyły się dla niego bólem. Wiedziała o tym, ponieważ potrafiła wyczuwać emocje – co prawda nie z taką dokładnością jak jeden z jej braci, ale zawsze. Cudaczne zachowanie mistrza eliksirów zaintrygowało Albusa, który spędził całe popołudnie na rozmowie z wnuczką. Przygnębiło go to, co usłyszał. Po cichu liczył na to, że przyjaciółka będzie w stanie wskazać czarodziejowi ścieżkę powrotną z bezmiaru cierpienia, w jakim maniakalnie wręcz się pogrążał – musiał jednak przełknąć to, że najwyraźniej Snape jeszcze nie był gotów samemu sobie wybaczyć. Dumbledore z czystej przyzwoitości zapewnił płomiennowłosą, że odsunięcie się chwilowo od Severusa było dobrym posunięciem – nie chciał, by brała na siebie dodatkowo odpowiedzialność za nieszczęśliwego profesora. Dziewczyna podziękowała dyrektorowi za rozmowę i opuściła jego gabinet. Zamyślona szła przez korytarz, nie szczególnie rozglądając się dokoła – zmieniło się to dopiero, gdy pomiędzy natłokiem roześmianych twarzy, mignęła jej burza brązowych włosów. Uważniej prześledziła wzrokiem tłum, niemalże pewna, że widziała Hermionę, której nie wychwyciła pośród uczniów. Błękitnooka wzruszyła ramionami. Widocznie się jej przewidziało. Skierowała się ku bibliotece, gdzie od jakiegoś czasu pomagała McGonagall w odszyfrowaniu księgi o zaawansowanych technikach transmutacji, spisanej w języku przypominającym łacinę, jednak o przedziwnej gramatyce odpowiedniej bardziej dla języków plemion północnoeuropejskich. Poszczególne słowa w zadaniu, nawet po przetłumaczeniu, traciły zupełnie sens w zestawieniu z wyrazami sąsiednimi – rudowłosa zaczynała podejrzewać, że księgę zapisano czymś w rodzaju szyfru, dlatego spędzała sporo czasu w bibliotece, próbując ustalić klucz. Biblioteka o dziwo stała się jej bezpiecznym azylem – rzadko widywała tam znajome twarze. Od kiedy zaprosiła do siebie Draco: on, Blaise i Dafne stali się stałymi bywalcami, co jej nie przeszkadzało. Problematyczna była jedna rzecz – musiała ukryć wszelkie magiczne przedmioty, których nie powinna posiadać dziewczynka w jej wieku. Trzymała wszystkie bibeloty w kufrze, zmniejszonym do wielkości pudełka zapałek i zamkniętym w zabezpieczonej, zaklęciem uniemożliwiającym wykrycie, szufladzie nocnej szafki. Panna Dumbledore na wejściu uprzejmie powitała bibliotekarkę i usiadła w tym samym miejscu co zawsze – ustronnym, zacisznym kącie tuż przy dziale z książkami historycznymi. Sam dział skutecznie odstraszał największych nawet pasjonatów literatury, więc nikt się tu raczej nie kręcił. Rozłożyła swoje książki i przybory do pisania, zabierając się za odczytywanie za pomocą lupy dopisków na marginesach. Zakładała nieco optymistycznie, że bezładne bazgroły mogły zwierać jakąś wskazówkę. 

– Tea? 

Słysząc na sobą znajomy głos, podniosła wzrok znad książki, zachowawczo ją przymykając. Tuż przed nią o stolik opierała się Granger, o dziwo wcale nie zainteresowana obszernym tomiszczem. 

– Cześć. Szukasz czegoś? – uśmiechnęła się Ślizgonka. 

Hermiona usiadła na krześle obok koleżanki, milcząc przez dłuższą chwilę. W końcu wzięła głęboki oddech, zbierając w sobie całą odwagę. 

– Słyszałaś może o Flamelu? – wyrzuciła na jednym wydechu. 

Panna Dumbledore przyjrzała się jej uważnie, nie rozumiejąc, po co Gryfonce informacja o tym akurat czarodzieju. Z tego co wiedziała mało kto korzystał z możliwości nauki alchemii, a już na pewno nikt tak młody. Tak czy inaczej postanowiła pomóc, licząc na to, że z czasem dowie się o co chodziło. 

– Nicolasie Flamelu? – dopytała dla pewności. 

– Dokładnie! – w głosie Gryfonki dźwięczała ekscytacja. 

– Dziadek kiedyś coś o nim wspominał. Nicolas Flamel to wielki alchemik, twórca kamienia filozoficznego mogącego przemieniać metal w złoto. Kamień jest także głównym składnikiem bardzo rzadkiego Eliksiru Życia. Więcej na ten temat nie wiem. 

Hermiona niesiona radością poderwała się z krzesła i uścisnęła rudowłosą. Nareszcie dysponowała jakąkolwiek informacją o tym człowieku! Tyle czasu zmarnowała próbując dowiedzieć się o nim czegokolwiek przydatnego. Jej zapał przygasiło pytanie błękitnookiej. 

– Hermiona, po co ci informacje o Flamelu? Nie przypominam sobie, żeby nasz program przewidywał poznanie jego biografii. 

– Hmm…po nic takiego. Lubię tego typu zagadki, to wszystko. Muszę lecieć, pa! 

Brązowowłosa nie czekając na więcej pytań wybiegła, chcąc uniknąć konieczności udzielania jakichkolwiek, mogących ich zdemaskować, odpowiedzi. Niespodziewany pośpiech mocno zastanowił Teę, która oczywiście zupełnie nie kupiła marnego wykrętu. Skoro w grę wchodziły odkrycia Nicolasa, musiała jak najszybciej rozmówić się z Albusem. 

  

                        Płomiennowłosa nerwowo krążyła po pokoju. Dafne leżała na dywanie i wspierając głowę na dłoniach, zawzięcie czytała notatki z Ochrony przed Czarną Magią, powtarzając materiał, aż do znudzenia. Leżący tuż obok niej Blaise zakrył twarz podręcznikiem do transmutacji, nie mając zamiaru nawet udawać, że się uczy. Ciągły odgłos kroków Tei w końcu zaczął go irytować.

– Co cię tak nosi, Dumbledore? – westchnął, nie zdejmując podręcznika. 

– Gdzie na brodę Merlina podziewa się Malfoy?! – dziewczyna nieznacznie podniosła głos. 

– Stęskniłaś się za blond arystokratą? – zaśmiał się chłopak. 

– Moje serduszko, aż wyje z żalu – gospodyni usiadła obok Zabini’ego. – Stęskniłam się za moim referatem z zielarstwa. Draco miał go oddać już dziś rano. 

– Ej…w sumie nie widziałam go od kolacji – odezwała się, lekko zaniepokojona, Greengrass. 

– Spokojnie, piękne panie! Crabbe’a i Goyle’a też gdzieś wcięło, pewnie razem się wałęsają – Blaise wreszcie odłożył książkę. 

– Niech ja go dorwę! Nie znoszę, kiedy ktoś nie dotrzymuje słowa.

Ciemnoskóry Ślizgon roześmiał się na dobre. Zebrał się do pozycji siedzącej i szturchnął subtelnie łokciem zdenerwowaną rudowłosą, chcąc ją rozweselić. Po prawdzie sam już zaczynał się martwić o przyjaciela, ale nie miał zamiaru tego okazywać. Malfoy potrafił o siebie zadbać. 

– Rozchmurz się, śliczna. Skoro obiecał, że odda to tak zrobi. Daj mu jeszcze trochę czasu, wiesz jaki on jest. Lubi dramatyczne wejścia w ostatniej chwili. 

Gallatea nadęła policzki, patrząc z przekorą na Zabini’ego. Uśmiechnął się szerzej niż norma przewidywała – zawsze bawiła go ta uroczo nadąsana minka. Mocniej przycisnął koleżankę do swojego boku, szykując się do rozpoczęcia walki na zaczepki, ale przerwała mu Dafne. 

– Blaise ma rację, odpuść na razie Malfoy’owi. Skoro masz trochę czasu, mogłabyś mi pomóc? To nie ma sensu! – krzyknęła Greengrass, porzucając swoje notatki. 

Całą trójką wybuchnęli śmiechem. Błękitnooka przez kilka godzin tłumaczyła powoli i starannie niezrozumiałe dla pozostałej dwójki zagadnienia, posiłkując się przykładami praktycznymi oraz prostymi zadaniami. Sprawdziłaby się w roli nauczyciela, bowiem bardzo długi czas życia nauczył ją jednego – cierpliwości. Potrafiłaby do znudzenia powtarzać i tłumaczyć to samo, jeśli Dafne albo Blaise mieliby problemy z zapamiętaniem wyjścia z danego problemu. Jej towarzysze jednak zaliczali się do grona bystrych dzieciaków, obdarzonych nienaganną pamięcią. Uczyli się wspólnie do późnych godzin wieczornych, aż Dafne zarządziła powrót do swoich pokoi, nie mogąc dłużej walczyć z zamykającymi się powiekami. Zabini, jak na dobrze wychowanego młodzieńca przystało, zebrał rzeczy Greengrass i zobowiązał się dostarczyć ją bezpiecznie pod same drzwi. Płomiennowłosa pożegnała znajomych, życząc im dobrej nocy i sama wskoczyła na łóżko, zmęczona minionym dniem. Tej nocy udało jej się w miarę bez problemu zasnąć, ale nie dane było jej nacieszyć się spokojnym snem. Obudziło ją lekkie potrząśnięcie za ramię. Zdezorientowana usiadła powoli, mechanicznie przecierając zaspane oczy. Rozbudziła się natychmiast, gdy dostrzegła stojącą obok jej łóżka McGonagall. Całkiem interesująco wyglądała z rozpuszczonymi włosami, ale nie był to czas na podziwianie nietypowej fryzury pani profesor – Minerva nigdy nie przeszkadzałaby jej w środku nocy, bez powodu. Błękitnooka poczuła narastający niepokój, widząc wyraz twarzy czarownicy – był mocno zdenerwowana i niewyobrażalnie roztrzęsiona. Dziewczyna natychmiast zsunęła się z łóżka i z pełną powagą stanęła przed kobietą. 

– Coś się stało, pani profesor – bardziej stwierdziła niż zapytała. 

– Obawiam się, że podjęłam bardzo pochopną decyzję. Wysłałam kilku uczniów w ramach kary do Zakazanego Lasu, pod opieką Hagrida. Wcześniej wydawało mi się to sprawiedliwym zadośćuczynieniem za przewinienia, teraz mam co do tego złe przeczucia – głos czarownicy drgał lekko przy każdym słowie. 

– Kogo pani wysłała? 

– Pannę Granger oraz panów Longbottoma, Malfoy’a i Pottera – przy ostatnim nazwisku ton profesor załamał się. – Wiem, że jest późno i nie powinnam cię o to prosić, ale czy mogłabyś tam iść i mieć ich na oku? 

Minerva spoglądała na dziewczynę błagalnie. Do tej pory nigdy nie wątpiła w słuszność swych metod dyscyplinarnych – to był pierwszy raz, co niezmiernie ją przerażało. Miała okropne przeczucie, że naraziła podopiecznych na niebezpieczeństwo i w życiu by sobie nie wybaczyła, gdyby okazało się to prawdą. Nie wiedziała kogo mogłaby poprosić o pomoc, a pierwszą osobą jaka przyszła jej do głowy była właśnie Lady Crown. Tea uśmiechnęła się do niej pocieszająco. 

– Oczywiście, niech się pani nie martwi. Włos im z głowy nie spadnie. 

McGonagall podziękowała jej wylewnie, na co błękitnooka zareagowała półuśmiechem. Pospiesznie nałożyła szatę, której spodziewała się zbyt prędko nie zakładać – długą, czarną z obszernym kapturem ukrywającym skutecznie twarz osoby ją noszącej w nienaruszalnym cieniu. Gotowa do drogi teleportowała się wprost do Zakazanego Lasu, zostawiając w swym pokoju zdumioną Minervę. Hagrida namierzyła bez trudu – ciężko byłoby zgubić półolbrzyma, nawet w tak gęstym gąszczu. Zaklęła pod nosem widząc, że nie było z nim wszystkich uczniów. Musiała jak najszybciej zlokalizować Harry’ego i Draco – okazało się to mniej problematyczne niż początkowo sądziła. Ciszę Lasu mąciło echo ich niezbyt przyjemnej, dość głośnej wymiany zdań. Upewniła się co do słuszności obranego kierunku, dostrzegając w oddali migotliwy płomień latarni. Trzymając się zachowawczo w cieniu, podążała krok w krok za chłopcami. Powoli zaczynała nudzić ją monotonna wycieczka – nic się nie działo i nic nie wskazywało na to, żeby miało się to zmienić. Aż do momentu, gdy spokój Lasu rozdarł krzyk. 

     Pośród ciszy Zakazanego Lasu

                Krew jednorożca. Tak cenna…pił ją łapczywie. Potrzebował sił. Ciszę zmącił odgłos zbliżających się kroków. Nakazał swojej marionetce zachować czujność. Przed nimi stanęło dwóch chłopców, jednak tylko jeden zasługiwał na uwagę. Wszędzie by go wyczuł. Harry Potter. Był tak blisko…na wyciągnięcie ręki. Wiedział, że jeszcze nie czas na bezpośrednie stracie. Był za słaby. Drugi dzieciak uciekł z krzykiem. Te cholerne wrzaski działały mu na nerwy. Nakazał Quirrellowi zająć się Potterem. Profesor już miał ruszyć w stronę chłopca, gdy stanął w bezruchu. Cały drżał. Strach. Aż za dobrze czuł przerażenie Kwiryniusza. A może to on sam się bał? Uderzała w nich potężna, nieprzyjaźnie nastawiona siła. Wywierała ciężką do opisania presję. Coś czyhało pośród ciemności, gotowe w każdej chwili rzucić się do ataku. Jakieś zwierze? Nie. Nie było wśród gęstwiny Zakazanego Lasu niczego, czego musiałby się obawiać. Czarodziej też to nie był. Nie istniał nikt obdarzony równą potęgą. Wiedziałby o tym. Chwilę zawieszenia przerwało pojawienie się centaura. Kazał Kwiryniuszowi uciekać. Nie z obawy przed centaurem. Musieli umknąć demonicznym, gorejącym oczom, które przez sekundę mignęły w ciemności.   

Autor Flyveen
Opublikowano
Kategorie Harry Potter
Odsłon 690
0

Komentarze

Bez komentarzy

Dodaj komentarz