Córa rodu Phoenix – Rozdział 20

Bogin

                Trzy dni w Skrzydle minęły płomiennowłosej niezwykle szybko. Pani Pomfrey z oddaniem troszczyła się o komfort Lady, niestrudzenie radząc sobie z problematycznymi gośćmi, każdego dnia odwiedzającymi jej królestwo. Pielęgniarka, z iście anielską cierpliwością, wyprowadzała co bardziej kłopotliwe indywidua, jeśli ich zachowanie przekraczało granicę dobrego smaku. Panna Dumbledore cieszyła się ogromnym zainteresowaniem szkolnej braci, co zdawały się potwierdzać rozliczne odwiedziny. Przy jej łóżku pojawili się między innymi: Ginny, w towarzystwie koleżanki nazwiskiem Lovegood; Pansy; Flint z niemalże całą drużyną; Oliver Wood z Lee Jordanem oraz bracia Weasley. Oczywiście nie można zapomnieć o stałych bywalcach. Ron, Hermiona i Harry wpadali codziennie rano i zostawali niemalże do rozpoczęcia zajęć. Granger, drogą pokojowych negocjacji, dogadała się z Blaisem, że oni przychodzić będą przed śniadaniem, a Ślizgoni w porze obiadowej. W ten sposób Zabini i Dafne mieli przyjaciółkę tylko dla siebie i żadna ze stron nie czuła się skrępowana ani rozdrażniona obecnością drugiej. Popołudnia należały do Dragana i Cedrika, którzy zawsze zjawiali się razem, żeby pouczyć się przy łóżku płomiennowłosej. Luther i Diggory wyprawiali się z nią również, żeby odwiedzić Hardodzioba, ku aprobacie Hagrida. Hipogryfy przywykły do obecności Lady na tyle, że zaczęły podchodzić całym stadem, domagając się uwagi oraz nienachalnych pieszczot. Rubeus zawsze nadzorował owe spotkania, z czasem zatrzymując się coraz to dalej od granic legowiska. Wieczorami do panny Dumbledore zaglądali nauczyciele, z Severusem na czele. Siedziała właśnie na łóżku, tuż obok rozgadanej Poppy, czekając na przybycie Snape’a. Mistrz eliksirów, jako opiekun domu, odpowiedzialny był za powrót swojej podopiecznej do dormitorium po zakończonej hospitalizacji. Czarodziej zjawił się punkt dziewiętnasta, w zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami. Samodzielnie pokonał próg Skrzydła i zatrzymał się przy dwóch kobietach, obserwując je przez dłuższą chwilę.

– Gotowa? – uśmiechnął się blado do błękitnookiej.

– Oczywiście. Dziękuję za opiekę, pani Pomfrey – chwyciła dłonie pielęgniarki.

– Cała przyjemność po mojej stronie, kochanie. Pamiętaj, żeby zgłosić się jutro po zajęciach – madame wstała.

Czarownica odprowadziła ognistowłosą i profesora do samych drzwi. Stała w progu, machając pannie Crown, dopóki ta nie zniknęła jej z oczu na klatce schodowej. Vallerin przestała zerkać za siebie i skupiła się na profilu towarzyszącego jej mężczyzny. Snape, pomimo delikatnego półuśmiechu, wydawał się być tak samo ponury jak zazwyczaj. Unikał wpatrywania się w dziewczynę, uparcie wbijając wzrok przed siebie. Obiecał Draganowi, że Lady nie dowie się o ich rozmowie i nie miał najmniejszego zamiaru złamać danego słowa. Nieprzyjemne pulsowanie obdartego naskórka w okolicy szyi przypominało mu, że nie chciał zaleźć za skórę Lutherowi, co nie było jedynym powodem jego decyzji. Odczuwał wobec turkusowookiego coś na kształt wdzięczności za to, że dał mu możliwość lepszego zrozumienia tego, kim była Lady Vallerin Crown. Trzymanie buzi na kłódkę miało być skromnym, osobliwym podziękowaniem za ofiarowaną szansę. Płomiennowłosa, zmęczona milczeniem kompana, postanowiła przerwać ciszę.

– Myślisz, że Draco jest na mnie zły? – zapytała półszeptem.

Czarnooki skrzywił się nieznacznie na dźwięk imienia młodego Malfoy’a. Miał swoje powody, by być podejrzliwym w stosunku do tego dzieciaka, jednak nie chciał ich póki co wyjawiać. Kątem oka spojrzał na Teę i zmarszczył brwi, niepocieszony tym co ujrzał. Panna Dumbledore szczerze przejmowała się swoimi szkolnymi przyjaciółmi.

– Czemu miałby być zły? – rzucił oschle – Prawdopodobnie uratowałaś mu życie, kosztem własnego zdrowia. To ty powinnaś wściekać się na niego i jego niewyobrażalną głupotę.

– Wiesz…nie przyszedł mnie odwiedzić – westchnęła ciężko. – Nawet raz.

Mistrz eliksirów warknął cicho, zatapiając długie palce w pasmach przetłuszczonych włosów. Nigdy nie był dobry w podobnych rozmowach i niewiele się w tym temacie zmieniło – nawet, jeśli tym razem miał dyskutować z kobietą, w której widział przyjaciółkę. Nie potrafił być subtelny, ani tym bardziej delikatny. Nie szło mu wcielanie się w ciepłe, niezawodne oparcie…po prostu nie umiał i co ważniejsze wcale nie chciał odrzucać swojej wyuczonej, zimnej maski. Mimowolnie przewrócił oczami. To w końcu była Vallerin. Dla niej mógł chociaż spróbować się wysilić.

– Posłuchaj – zaczął mniej pewnie, niż by chciał. – Nie jestem żadnym psychologiem i wiesz dobrze, że w gruncie rzeczy nie przepadam za bliższymi kontaktami z innymi. Mogę jedynie podzielić się z tobą swoimi obserwacjami. Wydaje mi się, że pan Malfoy czuje się winny. Cały Pokój Wspólny szykuje się na powitanie cię z powrotem, a wielu ma mu za złe to, co się stało. Może nie czuł się na siłach, żeby spojrzeć ci w oczy? Z perspektywy dzieciaków, rzuciłaś się wprost przed hipogryfa ryzykując życie. To całkiem spory dług wdzięczności.

Ognistowłosa uśmiechnęła się bez przekonania. Snape miał sporo racji. Draco zapewne uważał, że prawie się zabiła próbując go ratować. Znając jego niedorzeczną dumę, jeszcze przez długi, długi czas nie będzie potrafił się z tym pogodzić. To była pierwsza rzecz, którą powinna się zająć. Bezwiednie chwyciła dłoń Severusa, kiedy coś do niej w końcu dotarło.

– Szykują się na mój powrót? – zdziwiona utkwiła spojrzenie w policzku czarodzieja – Po co?

– Mnie nie pytaj – zaśmiał się oszczędnie. – Zajrzałem do dormitorium po zajęciach, żeby przekazać panu Lutherowi dodatkowe zagadnienia z eliksirów. To co się tam wyprawiało, z całą pewnością wyglądało na przygotowania do jakiejś imprezy powitalnej.

– Pozwoliłeś im na to, profesorze Snape? – roześmiała się szczerze.

– Czemu nie? – wzruszył obojętnie ramionami – Codziennie na zajęciach dręczyli mnie pytaniami o twój stan zdrowia. Co bardziej dociekliwi wręcz żądali ode mnie podania szczegółów. Wygląda na to, że Slytherin całkowicie zaakceptował cię jako część rodziny, a członka rodziny należy odpowiednio przywitać. Niech świętują, skoro chcą – uśmiechnął się szeroko, jednak szybko spoważniał, uznając rozluźnienie za coś niestosownego. – Byleby bez przesady! Jutro piątek i wszyscy mają być w miarę żywi na zajęciach, żebym nie musiał wysłuchiwać skarg nauczycieli.

Crown wysunęła palce z jego dłoni, co średnio mu odpowiadało. Przez ledwie trzy dni mógł spędzać z nią wieczory, tocząc swobodne rozmowy na wszelkie tematy. Poppy, zaznajomiona z misją Lady, pozwalała im na nieskrępowaną prywatność i o nic nie wypytywała – choć nie podobało jej się znoszenie do Skrzydła uproszczonej aparatury służącej do ważenia eliksirów. Rozmawiali niezobowiązująco, aż do dotarcia pod drzwi dormitorium. Snape, jako słynący ze srogości opiekun, nie chciał zakłócać przyjemnej atmosfery swą obecnością, więc zostawił Lady i oddalił się w mrok, nisko sklepionego, korytarza – tak czuł się najlepiej…samotny, pośród ciemności. Ognistowłosa przez moment obserwowała plecy profesora, w końcu jednak stanęła twarzą do przejścia i odetchnęła głęboko. Kilkukrotnie zacisnęła drobne dłonie w pięści, starając się uspokoić. Zazwyczaj nigdzie nie witano jej ani wylewnie, ani przyjaźnie – wyjątkiem od tej paskudnej reguły była jej rezydencja. To, co miało się za chwilę wydarzyć, zapowiadało miłą i nieco stresującą odmianę w szarej rzeczywistości minionych stuleci. Nie za bardzo wiedziała jak powinna się zachować, czy coś powiedzieć…w jej głowie kłębiły się dziesiątki prozaicznych pytań, na których odpowiedzi większości stworzeń wydawały się oczywiste. Większości, lecz nie wszystkim. Żyjąc przez dziesięciolecia w izolacji, łatwo było zapomnieć o wielu rzeczach związanych ze zwykłymi, codziennymi przyjemnościami przebywania wśród życzliwych ludzi. W rolę panny Dumbledore wcielała się tak dobrze dzięki wrodzonemu zmysłowi obserwacji i umiejętności naturalnego naśladowania zachowań. To, co czekało na nią za tymi drzwiami…nie miała szans wcześniej się przygotować. Może wcale nie musiała? Może wystarczyło jedynie dać porwać się chwili? Cóż. Na odwrót i tak było już za późno. Kiedy zdecydowała, że bardziej gotowa już nie będzie, wymówiła hasło, po czym weszła do Pokoju Wspólnego. Wszyscy zgromadzeni tam Ślizgoni powitali ją gromkimi okrzykami, bez względu na to, czy kiedykolwiek wdawali się z nią w bliższe interakcje. Dafne, przeciskając się wśród roślejszych uczniów, podbiegła do przyjaciółki i rzuciła jej się na szyję.

– Nareszcie jesteś! – zapiszczała radośnie – Witaj w domu!

– To wszystko z mojego powodu? – zapytała Tea, rozglądając się dyskretnie po pomieszczeniu.

Organizatorzy z całą pewnością włożyli sporo trudu w udekorowanie Pokoju. Przy suficie zawieszono misternie splecione zielono-srebrne girlandy, które tworzyły eleganckie rozety. Poniżej lewitowały pokaźne karty z wykaligrafowanymi na nich życzeniami szybkiego powrotu do pełni zdrowia oraz podziękowaniami. Stoły ustawiono w kształt litery L i bogato zastawiono wszelkiej maści, przekąskami. Krzesła zepchnięto pod ścianę, tworząc na środku pomieszczenia obszerny parkiet.

– Witaj z powrotem, księżniczko! – krzyknął Blaise, wznosząc kryształowy kieliszek w oznace toastu.

Hasło rzucone przez Zabini’ego dało sygnał Flintowi do otworzenia pierwszej butelki szampana. Wystrzał korka zainicjował puszczenie dość głośnej, tanecznej muzyki. Kolejni uczniowie, ze wszystkich roczników, podchodzili do niej pytając o samopoczucie i gratulując odwagi. Rozmawiając z dwoma starszymi chłopakami nagle poczuła jak ktoś ją podnosi. Nim się zorientowała, siedziała na ramionach Dragana i Blaise’a.

– Na cześć naszej bohaterki! – wykrzyknął Luther, podnosząc ją nieco wyżej.

Turkusowookiemu odpowiedziało gromkie hurra! Panowie nosili ją wśród tłumu, niczym jakieś trofeum, jeszcze przez dobrych kilkanaście minut. Na początku speszona płomiennowłosa pozwoliła ponieść się radosnej, pełnej entuzjazmu atmosferze – bawiąc się i tańcząc w towarzystwie znajomych. Pojęcia nie miała z iloma osobami zdążyła zatańczyć, jednak w końcu zmęczenie dało jej znać o sobie, więc usiadła na kanapie i z uśmiechem obserwowała rozkrzyczanych, roześmianych uczniów pląsających niestrudzenie. Obok niej usiadł kruczowłosy. Pewnym ruchem podał jej szklankę.

– Chcesz? – uśmiechnął się figlarnie.

Nie odmówiła. Przyjęła szkło i pociągnęła solidny łyk, przekonana, że poczuje smak jakiegoś soku. Skrzywiła się, gdy rozpoznała znajome, relaksujące pieczenie.

– Skąd masz gorzałę? – półszeptem zapytała przyjaciela.

– Miej we mnie więcej wiary, moja pani! – roześmiał się dźwięcznie – Dobre relacje z Fredem i Georgem popłaciły. Pomogli mi skołować smaczny zapasik ognistej na dzisiejszy wieczór. Zrobić ci drinka?

– Ale… – zaczęła, jednak Luther przerwał jej gestem dłoni.

– Chociaż raz nie myśl o tym co wypada, upierdliwa kobieto! Zabaw się. Wszyscy dzisiaj świętujemy! Zrobię ci drinka tak, żeby wyglądał na jakiś sok czy coś. Masz mocniejszy łeb niż oni wszyscy razem wzięci, nikt się nie zorientuje – objął dziewczynę, śmiejąc się w głos.

– No i namówił – przewróciła oczami z rozbawieniem.

Dragan wstał i już miał zniknąć w roztańczonym tłumie, gdy się zatrzymał. Wrócił do swego anioła, uniósł jej smukłą dłoń, po czym złożył na niej delikatny pocałunek, patrząc jej prosto w oczy.

– Nigdzie nie znikaj, aniele. Za chwilę wrócę – uśmiechnął się łagodnie, lekko wskazując jej głową lewą stronę.

Lady zerknęła we wskazanym kierunku i ledwo powstrzymała się od wybuchnięcia śmiechem. Przy ścianie stała Daisy, wpatrująca się z uwielbieniem w kruczowłosego. Najwidoczniej czułość Dragana wobec panny Dumbledore wcale jej nie zniechęciła, a wręcz przeciwnie – z daleka widać było, że biedne dziewczę tylko czekało na okazję, by dokleić się do swego obiektu westchnień. Poirytowany turkusowooki warknął pod nosem. Delave była znacznie oporniejsza na delikatności, niż mu się wydawało. W jego niezwykłych oczach zalśniła zaczepna nuta. Widząc to Crown zaczęła powoli się odsuwać, nie mając pojęcia cóż to za dziwactwo znów przyszło mu do głowy. Chociażby bardzo starała się uciec, nie miała na to najmniejszych szans. Luther w mgnieniu oka położył dłoń na jej lewym barku i pochylił się nad nią tak, by jego długie włosy zasłoniły Daisy widok.

– Słowo daję, śliczna, ta panna wyprowadza mnie z równowagi! – wbił wzrok w lazurowe tęczówki – Muszę się wstawić, żeby znieść jej obecność, a sam pić nie zamierzam. Albo się poświęcisz, albo jutro będziemy zbierać zwłoki dzieciaków z podłogi.

Błękitnooka tym razem nie wstrzymała śmiechu. Roześmiała się wiedząc doskonale, że ten facet gotów był zdeprawować całą szkołę i zrobiłby to bez mrugnięcia okiem! Nie mogąc przestać się śmiać, jedynie subtelnie przytaknęła. Dragan cmoknął przelotnie jej czoło i tanecznym krokiem wbił się w tłum. Płomiennowłosa starała się odprowadzić go wzrokiem, ale zbyt szybko pochłonęła go ściana wirujących ciał. Przez chwilę mignął jej Blaise, tańczący z Dafne. Pomachała im i wróciła do obserwowania sali, bez większego celu. Uśmiechnęła się widząc, że po Daisy nie było już nawet śladu – z całą pewnością pognała za Lutherem, święcie wierząc w swoje szanse u niego. Naiwność panny Delave przestała interesować Lady, gdy ta dostrzegła stojącego przy wejściu do męskiej części dormitorium Draco. Stał osamotniony, patrząc na znajomych bez szczególnego zainteresowania. Zdecydowanie Malfoy był przybity, co można było wyraźnie odczuć. Ognistowłosa westchnęła i wstała z kanapy. Korzystając z nieobecności swojego czołowego rycerza oraz faktu, że nikt nie zwracał na nią obecnie bacznej uwagi, podeszła do arystokraty. Po ataku rozsierdzonego turkusowookiego nie został nawet ślad – chociaż tyle dobrego. Oparła się plecami o ścianę w taki sposób, by róg oddzielał ją od Draco. Przez dłuższą chwilę milczeli.

– Jak się czujesz? – chłopak odezwał się w końcu.

– Dużo lepiej, dziękuję – odpowiedziała ciepłym tonem. – Rany nie były tak straszne, jak wyglądały. Z tobą wszystko w porządku? Nic ci się nie stało?

Blondyn mocno zacisnął wargi. Wiedział o tym, że spektakularnie spierdolił i nie potrzebował przytłaczającej niechęci Luthera, żeby o tym pamiętać. Wahał się, co powinien powiedzieć i czy mówić cokolwiek. Wyszedł zza rogu i stanął tuż przed Dumbledore. Niesiony nagromadzonymi przez tych kilka dni emocjami po prostu objął dziewczynę, nie mogąc powstrzymać łez skrzących w kącikach jego oczu. Przytulił policzek do jej długich, płomiennych włosów.

– Tak strasznie cię przepraszam, Tea. Nie chciałem, żeby to się tak skończyło…byłem wkurzony i strasznie, strasznie głupi – wyszeptał łamiącym się głosem.

– Przez grzeczność nie zaprzeczę – zaśmiała się cicho. – Nic wielkiego mi się nie stało. Nie musisz się od razu mazać, to do ciebie nie pasuje.

– Musisz być na mnie wściekła. Ta rana…

Lady pogłaskała go po tej pustej głowie, przerywając bzdurny tok przeprosin. Chciała, żeby Malfoy dokładnie zrozumiał dlaczego miała do niego pretensje i że nie miało to nic wspólnego z ratowaniem jego aroganckiego tyłka.

– Jestem na ciebie zła o to, jak potraktowałeś Harry’ego. Osłoniłabym cię nawet, gdybyś był największym kretynem na świecie. Przyjaźnimy się, Draco, a przyjaciele zawsze powinni sobie pomagać. Wiesz, że Cedrik obwinia się za to, co zaszło? – spojrzała w srebrzyste oczy.

– Diggory? – arystokrata odsunął się o krok – Niby czemu?

– Ciężko powiedzieć – wzruszyła ramionami. – Chyba wierzy, że gdyby mnie nie odprowadził to byśmy się nie pokłócili, a tobie nie przyszedłby równie durny pomysł do głowy. Próbowałam z nim rozmawiać i wszystko wyjaśnić, ale raczej mi nie wierzy. Mógłbyś z nim pogadać?

– Pewnie. Znajdę go jutro, przed treningiem. Między nami w porządku? – zapytał z nadzieją, którą musiała delikatnie przygasić.

– Wciąż jestem na ciebie zła, nie mam jednak zamiaru dodatkowo cię karać. Słyszałam o twojej rozmowie z Draganem i szlabanie od Snape’a – położyła dłonie na jego ramionach i potrząsnęła nim lekko. – Zaklinam cię, Malfoy! Nie rób więcej takich głupot. Następnego twojego wyczynu mogę nie przeżyć.

Chłopiec roześmiał się niezręcznie, jednak dość pogodny nastrój przeszedł mu natychmiast, gdy na jego ramię opadła twarda, mocna dłoń. Nie śmiał się ruszyć, rozpoznając ten przerażający dotyk. Doskonale czuł czyjś podbródek, coraz mocniej wbijający się w jego wcześniej roztrzaskany bark. Nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć kto stał za jego plecami. Mimowolnie wstrzymał oddech, sparaliżowany strachem. Mężczyzna za nim najprawdopodobniej nie był zadowolony z tego, że odważył się porozmawiać z Gallateą.

– Czy mogę panią prosić? – usłyszał głęboki, dominujący głos Dragana.

– Z przyjemnością.

Crown podała dłoń Lutherowi, wyczuwając napiętą atmosferę między chłopakami. Jeśli do tej pory Draco nie miał powodów, by obawiać się Dragana, ich ostatnia dyskusja musiała zmienić to diametralnie. Blondyn dosłownie skamieniał, nie śmiejąc się ani poruszyć, ani normalnie zaczerpnąć tchu. Nie mogła mu się dziwić. Jej narwany przyjaciel znów wykorzystywał swą deprymującą umiejętność wywierania olbrzymiej presji, pozornie nie wysilając się na jakiekolwiek działanie. Dzika, nieprzejednana natura kruczowłosego w zupełności wystarczyła, żeby całkowicie zdominować otoczenie i wzbudzić uzasadniony niepokój. Westchnęła widząc wygłodniałe, turkusowe tęczówki wpatrzone z odrazą w tył głowy młodego Ślizgona. Było znacznie gorzej niż się spodziewała…w Lutherze rozbudziły się jego najgorsze instynkty. Musiała odciągnąć go od upatrzonej ofiary, zanim puszczą mu nerwy i zrobi coś, czego później wszyscy gorzko pożałują. Mocniej uścisnęła palce przyjaciela, zwracając na siebie jego uwagę. Uśmiechnął się kącikiem ust i poprowadził ją na parkiet, gdzie pomimo dość skocznej muzyki przycisnął ją do swojej piersi. Oparła dłonie na jego szerokich, bezlitosnych barkach i uśmiechnęła się, kiedy zaplótł ręce wokół jej pleców. Po raz kolejny ją chronił…

– Łaskawy jak zwykle – zaśmiała się, patrząc na jego zaciętą twarz.

– Przymknij się – warknął chłodno. – Może ty darzysz sympatią skretyniałych dupków, ale mnie najzwyczajniej wkurwiają swoją głupotą.

– Wiem, wiem – musnęła kciukiem jego szyję. – Nie gniewaj się, tylko żartowałam.

Przyciągnął ją jeszcze bliżej siebie i spojrzał jej prosto w oczy. Najwyraźniej nie miał w tej chwili ochoty na droczenie się. Pochylił się bliżej jej ucha.

– Mówię poważnie, Vallerin – wymruczał. – Jeżeli jeszcze raz ucierpisz przez brak mózgu jakiejś ameby…rozpętam tu piekło, którego nie zatrzymasz. Nie mam zamiaru akceptować zidiocenia nawet, jeśli chodzi o bandę bezmyślnych gówniarzy.

– Dragan…

– Koniec tematu, śliczna. Czuj się ostrzeżona i tyle. Smęcą te nuty…masz ochotę na pokazanie dzieciakom jak się tańczy? – uśmiechnął się szelmowsko.

Skinęła, podejrzewając co zamierzał. Luther, za pomocą magii bezróżdżkowej, zmienił piosenkę na jeden z ich ulubionych utworów z późnych lat trzydziestych. Ślizgoni zatrzymali się, nie rozpoznając melodii niegdyś należącej do ścisłej czołówki światowych hitów. Dragan delikatnie ujął dłoń swej towarzyszki i skłonił się przed nią, po czym porwał ją do tańca. Lazurowe oczy błyszczały radośnie, gdy tańczyli swinga – do tej pory ich ulubiony styl taneczny, w którym opracowali masę układów choreograficznych. Uczniowie obserwowali ich oczarowani tym, jak doskonale delikatna panna Dumbledore i niepokorny Luther uzupełniali się w finezyjnym tańcu. Poruszali się precyzyjnie, harmonijnie i lekko, bez trudu wykonując spektakularne podnoszenia, przez co wyglądali jakby tańczyli ze sobą tysiące razy. Kruczowłosy mrugnął do swej pani, dając jej znać, że czas było na wielki finał. Lady, korzystając z dobrodziejstwa noszenia spodni zamiast sukienki, wybiła się delikatnie pozwalając, by turkusowooki chwycił ją pewnie w talii i podniósł ponad swą głowę używając jedynie jednej dłoni, opartej na wysokości jej brzucha. Podrzucił ją dość wysoko dzięki czemu miała czas na pełen wdzięku piruet, zanim opadła w jego wyciągnięte, muskularne ramiona. Kruczowłosy postawił ją na parkiecie, w akompaniamencie pełnych uznania oklasków obserwatorów. Z przyjacielem przetańczyła jeszcze dwa, mniej widowiskowe kawałki. Później odbił ją Blaise, jak na równie młodego chłopca, całkiem obeznany w trudnej sztuce tańca. Jeszcze przez dobrych kilka godzin tańczyła z kolegami z domu węża, starającymi się dorównać kunsztem Draganowi. Wykończona intensywnym wirowaniem, dołączyła do Dragana rozmawiającego z Zabinim i Flintem na kanapie. Ciemnowłosy nie szczędził jej kolejnych, coraz mocniejszych drinków. Sam pił dość sporo, nawet jak na niego, przez co zdołał spić większość, praktycznie dorosłych kolegów oraz kilka mniej asertywnych koleżanek. Młode czarownice, zapewne przez wypity alkohol, przełamały barierę wstydu wcześniej nie pozwalającą im na swobodną rozmowę z przystojnym, niedostępnym Lutherem. Towarzystwo w świetnych nastrojach bawiło się do bardzo późnych godzin, z czasem porzucając taniec na rzecz toczenia zażartych dyskusji. Dragan po skończonej imprezie przeniósł Dafne do pokoju Lady. Greengrass padła jak długa na dywanie w Pokoju Wspólnym, wycieńczona godzinami intensywnego pląsania. Zabini, idąc w ślad starszego kolegi, przywlókł ze sobą Pansy i walnął się bezwładnie na łóżko płomiennowłosej. Jak to już nieraz bywało, zdecydowali się spać wszyscy razem w sypialni panny Dumbledore, z jedną zasadniczą różnicą – brakowało Draco. Malfoy, spłoszony dziwną aurą Luthera, wrócił do swojego pokoju niedługo po rozmowie z błękitnooką i nie zszedł powtórnie do Pokoju Wspólnego. Vallerin przykryła Blaise’a, Dafne i Pansy kołdrą, po czym usiadła na podłodze obok Dragana, opierając się o jego prawy bok. Do samego rana siedzieli razem, wracając pamięcią do nielicznych sytuacji, gdy mieli okazję beztrosko potańczyć. Poranek w Pokoju Wspólnym Slytherinu należał do wydarzeń traumatycznych. Niemalże wszyscy włóczyli się jak istne zombie – albo skrajnie niewyspani, albo dręczeni ciężkim kacem. Niektórzy nieszczęśnicy zakosztowali gorzkiego smaku jednego i drugiego, krążąc uparcie między centrum dormitorium, a okupowanymi łazienkami. Luther i Dumbledore wyglądali jak jakaś abominacja pośród ogólnego pobojowiska. Zamiast zdychać, rześcy i wypoczęci czekali spokojnie na Greengrass oraz Zabiniego, siedząc przed kominkiem. Kilku chłopaków z drużyny, tych samych którzy dnia poprzedniego mocno dali w palnik, obserwowało ich z szokiem wymalowanym na bladych twarzach. Wszyscy widzieli jak Dragan wczoraj zrezygnował z wszelkich subtelności i zaczął po prostu pić ognistą wprost z butelki, osuszając całkowicie prawie dwa litry alkoholu i przegryzając go jedynie kolejnymi papierosami. Nikt nie podejrzewał drobnej wnuczki dyrektora o zbliżony spust – niesłusznie. Obydwoje dzielili podobne zdolności regeneracyjne oraz wprawę, które najzwyczajniej nie pozwalały im na skuteczne upicie się, więc nie mieli powodu się oszczędzać. Z całej cudacznej gromady Phoenix’ów i Lutherów prawdopodobnie jedynie Arien średnio radził sobie z alkoholem, co w gruncie rzeczy było nieco dziwne – Lord nie wyróżniał się zbyt mocną głową i zazwyczaj odczuwał skutki picia, zanim jeszcze regeneracja zdążyła je zniwelować. Turkusowooki i płomiennowłosa, gadając o głupotach, oczekiwali pozostałych, żeby razem iść na śniadanie. Kruczowłosy w międzyczasie dopijał reszki ognistej, przyprawiając kilka osób o mdłości. Pierwsza, o dziwo, zjawiła się Dafne, która z fioletowymi sińcami pod oczami i mało uporządkowaną fryzurą wsparła się plecami o oparcie kanapy.

– Gdzie Blaise? – wymamrotała ziewając.

– Powinien za chwilę dotrzeć – zwróciła się do niej Tea. – A Parkinson?

– Powiedziała, że nigdzie nie idzie i mam dać jej spokój.

Luther nieoczekiwanie wybuchnął śmiechem, niemalże wypluwając łyk gorzały. Wskazał zaciekawionym towarzyszkom korytarz, prowadzący do męskich sypialni. Ku nim, z trudem, człapał Zabini, który wyglądał znacznie gorzej niż Greengrass. Poruszał się ociężale i bezustannie rozmasowywał, najwidoczniej obolałe, skronie. Młody czarodziej zamiast się zatrzymać, rzucił się na kolana znajomych, wydając z siebie głośny, pełen żałości jęk.

– Nie wiem co było w tym soku, ale czuje się jakbym miał zaraz umrzeć – bąknął niewyraźnie.

Ognistowłosa z oburzeniem wbiła wzrok w Dragana, który śmiejąc się w najlepsze jedynie wzruszył niewinnie ramionami. Uderzyła go pięścią w brzuch, co poskutkowało jeszcze większą salwą śmiechu. Czasem nie miała sił do tego faceta! Spić w najlepsze trzynastolatka! Z Lutherem mogła się rozmówić później. Póki co położyła dłoń na głowie Blaise’a i pogładziła go delikatnie, jednocześnie dyskretnie lecząc jego dolegliwości.

– Może odpuścisz sobie śniadanie? – zapytała z troską – Coś ci przyniosę.

– Dzięki, księżniczko – wymamrotał. – Myślisz, że mogę sobie odpuścić dzisiaj życie?

Kruczowłosy roześmiał się histerycznie, po czym sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej marynarki. Wprawnym ruchem wyciągnął sporą piersiówkę, obitą lekko wytartą, czarną skórą.

– Się nad sobą rozczulasz, Blaisy – Luther żachnął się i podał piersiówkę koledze. – Masz, łyknij sobie. To cię postawi na nogi.

– Mówisz?

Zaintrygowany Zabini przyjął naczynie i niezdarnie je odkręcił. Czując zapach wydobywający się ze środka, o mało nie puścił pawia wprost na kolana turkusowookiego.

– Dobić mnie chcesz? – zerknął na starszego kolegę.

– Sam chciałeś sobie życie odpuścić, więc czemu nie. Łykaj i nie marudź. Wiem, że nie pachnie cudownie, ale gwarantuje, że pomoże.

Czarnoskóry chłopiec, nie dysponując pokaźniejszym wachlarzem opcji, postąpił zgodnie ze wskazówkami Dragana i nie pożałował tego. Ledwie jeden łyk natychmiast powstrzymał wszystkie męczące objawy, pozwalając mu odzyskać nadszarpnięte siły. Zabini stoczył się z kolan przyjaciół i usiadł na podłodze, szczerze zdumiony tym, jak dobrze się czuł.

– Stary… – oddał piersiówkę Lutherowi – jakimś cudotwórcą jesteś? Co to w ogóle jest i skąd wiedziałeś, że pomoże?

– Doświadczenie, smarkaczu – kruczowłosy wstał. – Będziesz starszy, to cię nauczę magicznej receptury. Wybaczcie, drodzy państwo! Powinienem wskrzesić jeszcze kilka zwłok, zanim Gacoperz zacznie do mnie znowu sapać.

Po tych słowach Dragan skłonił się dwornie i ze szklanką ognistej w dłoni, ruszył uzdrawiać męczonych kacem uczniaków. Vallerin spoglądała na niego, uśmiechając się szeroko. Dobrze, że ten narwaniec zdawał sobie sprawę z tego, iż Snape nie darowałby mu spicia swoich bezcennych podopiecznych.

                            Ślizgoni spieszyli się na lekcję Obrony przed Czarną Magią, nęceni wizją interesujących zajęć, które obiecał im profesor Lupin. Choć większość wychowanków Slytherinu nie pałała do Remusa szczególną sympatią – delikatnie rzecz ujmując – trzeba było mu oddać, że świetnie sprawdzał się w roli nauczyciela. Lupin posiadał imponującą wiedzę i naturalny, przyjemny talent do dzielenia się nią z innymi. Nie brak było mu również kreatywności w prowadzeniu swoich lekcji, więc wszyscy byli ciekawi, cóż wymyślił tym razem. Pod drzwiami sali, jak zazwyczaj, utworzyły się dwa wrogie obozy. Zwaśnione Slytherin i Gryffindor, po chwilowym rozejmie między niektórymi ze swych reprezentantów, wróciły do uświęconej tradycją niechęci. Uczniowie utrzymywali pogardliwy dystans, co jakiś czas przerzucając się kąśliwymi uwagami. Jedynie Dumbledore niezmordowanie krążyła pomiędzy obydwiema grupami, co stało się dla niej tak typowe, że nikt nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Dziwactwa Gallatei, choć ciężkie do przełknięcia dla sporej części szkolnej braci, przestały być postrzegane jako coś bulwersującego. Kiedy pod salę w końcu dotarł Remus, wśród Ślizgonów natychmiast rozległy się przytłumione, rozbawione szepty.

– Ależ on ma szpetny ryj – zaskrzeczała dumna z siebie Millicenta.

– Obrzydliwe są te blizny – zarechotała Parkinson. – Co on się, z kotem bił? W sumie, kto by nadążył za biedakami.

– Widziałyście jego ciuchy? – dodała jeszcze inna dziewczyna – Nie może znieść swojego odbicia, to lustra w domu nie ma?

– No i te za długie włosy. Całkowity brak jakiejkolwiek klasy!

Nieprzyjemne uwagi dotarły tam, gdzie miały – wprost do uszu profesora. Mężczyzna, otwierając drzwi, zmieszał się i przez kilkanaście sekund wpatrywał w nieruchomą klamkę. Po części przywykł do uszczypliwości, jednak nie mógł powiedzieć, żeby nauczył się całkowicie je ignorować. Ognistowłosa miała tego serdecznie dość – tak wyglądało każde kilka minut przed rozpoczęciem Obrony. Nadęte, rozpuszczone panienki kpiły w najlepsze z dorosłego mężczyzny, któremu nie wypadało się bronić, choć obiektywnie powinien. Lady westchnęła ciężko. Nie chciała po raz kolejny kopać się z koniem, a tak mniej więcej wyglądały próby upominania koleżanek. Z idiotami był jeden, zasadniczy, problem…byli za durni, żeby pojąć własną głupotę. Musiała wpaść na skuteczniejszą metodę radzenia sobie z tymi małymi jędzami i chyba coś już jej świtało. Zwróciła się wprost do jadowitych żmijek.

– Nie wiem jak wam, dziewczyny, ale mnie się profesor Lupin całkiem podoba – zatrzepotała niewinnie rzęsami. – Te jego blizny…są bardzo męskie, nie uważacie? No i te oczy! Wygląda na inteligentnego, łagodnego faceta, który w razie konieczności bez trudu będzie w stanie poradzić sobie z każdym zagrożeniem – rzuciła zachwyconym tonem. – Jak dla mnie, połączenie doskonałe.

Remus z całą pewnością usłyszał co mówiła, bowiem spojrzał na nią ukradkiem przez ramię. Nie planowała tego, więc tylko się uśmiechnęła i odwróciła wzrok, nie chcąc wprawiać go w zakłopotanie. Millicenta i Pansy przez chwilę rozważały słowa Dumbledore w milczeniu. Najładniejsza dziewczyna w szkole, otaczająca się samymi przystojniakami, raczej nie mogła się mylić w temacie męskiej urody. W sumie jak się tak przyjrzeć…Lupin rzeczywiście był całkiem interesującym mężczyzną i w dodatku nie takim jeszcze najstarszym.

– Jak tak wspomniałaś, to wygląda całkiem nieźle – przyznała Parkinson. – Wysoki przystojniaczek…

– Ma coś w sobie – przytaknęła Bulstrode, tonem istnego eksperta.

– Oczy rzeczywiście ma ładniutkie – zaśmiała się Dafne. – Tea, ty to masz oko do facetów!

– Nie oceniam, tylko dzielę się swoimi spostrzeżeniami. Jak powiedziała Pansy, profesor jest wysoki i całkiem nieźle zbudowany, a w dodatku to ekspert od sztuki radzenia sobie z czarną magią, więc nie wiem czego można się czepić. Czułabym się przy nim bezpiecznie. Co myślisz, Herm? – błękitnookie nieoczekiwanie zwróciła się do, stojącej niedaleko, Granger.

Pozostałe Ślizgonki, za wyjątkiem Greengrass, spojrzały na pannę Dumbledore z wyrzutem. Nie uśmiechało im się wysłuchiwanie zdania jakiejś kujonowatej mugolaczki, bez krzty magicznej krwi w żyłach. Hermiona bezbłędnie wyczuła niechęć, więc zmieszania nie odezwała się słowem, choć sądząc po minie miała ochotę.

– O co ci chodzi, Dumbledore? – syknęła Pansy.

– Raczej o co tobie chodzi, Parkinson – Lady odpowiedziała podobnym tonem. – To tylko babskie ploteczki i chcę usłyszeć zdanie przyjaciółki, nie wolno mi? Nikt nie każe ci z Hermioną rozmawiać, skoro nie masz ochoty.

– Odpuść, Pansy – Dafne szturchnęła nadąsanego mopsa. – O chłopakach zawsze miło pogadać, a wszystkie mamy oczy i swoje zdanie – blondynka spojrzała na Gryfonkę. – Więc jak, Granger?

– Nie powinnyśmy w ten sposób rozmawiać o profesorze… – szepnęła dziewczyna.

– Oj przestań! Przecież i tak nie słyszy. Przystojniak, czy nie? – Ślizgonka nie dawała za wygraną.

– Chyba muszę zgodzić się z Teą – Hermiona uśmiechnęła się do przyjaciółki. – Profesor jest naprawdę inteligentny, miły i cierpliwy, a do tego wygląda… – zawahała się, nie bardzo wiedząc jak i czy powinna wypowiadać się na temat urody nauczyciela – nieźle.

– Prawda? – zaśmiała się ognistowłosa – Jak na mój gust, jest sto razy lepszy niż Lockhart.

Dalszej części dyskusji, która zmieniła się w falę zachwytów, Remus nie usłyszał. Pospiesznie wszedł do klasy i stanął przy starej szafie, ustawionej koło biurka. Wiedział, że błękitnooka dziewczynka była wnuczką Albusa, a ten fakt zdziwił go nie mniej, niż resztę bliskich znajomych i współpracowników dyrektora. Co prawda kiedyś tam słyszał jakieś plotki, jednak nie za specjalnie w nie wierzył. Stał u boku Dumbledore’a w Zakonie, gdzie przyszło im mierzyć się z istnym koszmarem i nie przypominał sobie, żeby stary czarodziej kiedykolwiek wypowiadał się otwarcie na temat własnej rodziny. Każdy z nich w końcu to robił…każdy z członków Zakonu prędzej czy później siadał w jednej z kryjówek i wracał pamięcią do szczęśliwych lat dzieciństwa, młodości oraz najbliższych, których chciał ochronić. Każdy…poza Albusem. Dumbledore zazwyczaj milczał, słuchając opowieści swoich towarzyszy, nie odwdzięczając się im tym samym. W końcu uznali, że ich lider musiał być samotnym człowiekiem, a do takich spraw należało podchodzić delikatnie. Przez wiele, wiele lat Lupin wierzył w to, iż Albus nie ma na tym świecie nikogo – poza bratem, który go nienawidził. Pierwszy raz, gdy usłyszał nazwisko Dumbledore i zobaczył drobną, delikatną dziewczynkę o anielskiej twarzy…do tej pory pamiętał, jak niemalże stracił grunt pod nogami. Gallatea Dumbledore. Wnuczka jego przyjaciela, o której istnieniu nie miał bladego pojęcia. Początkowo sądził, że nie słyszał o Tei przez swą decyzję o życiu na odludziu, jednak szybko musiał zweryfikować te przypuszczenia. Profesor Hooch uświadomiła mu, że nikt z kadry nie wiedział o pannie Dumbledore, aż do momentu w którym rozpoczęła naukę. Po co Albus miałby tak skrupulatnie zatajać fakt posiadania nie tylko dzieci, ale i wnucząt? Zapytał o to wprost Minervę, lecz McGonagall jedynie się uśmiechnęła i zapewniła go, że rudowłosa dziewczynka jest wypisz wymaluj potomkinią Dumbledore’a. Czarownica twierdziła, iż wiedziała od dawna o istnieniu Gallatei i wierna obietnicy złożonej przyjacielowi, trzymała to w ścisłym sekrecie. W sumie…Albus posiadał wielu sojuszników, lecz zdążył również dorobić się rzeszy wrogów. Skoro Tea była w wieku Harry’ego, musiała mieć gdzieś około roczku w momencie zakończenia wojny. Gdyby Voldemort wiedział o płomiennowłosej…z całą pewnością wykorzystałby miłość dziadka do wnuczki i obrócił ją przeciw Albusowi. Trzymanie dziedziczki nazwiska w ukryciu wydawało się posunięciem najroztropniejszym, a z takich zagrywek dyrektor słynął. Remus westchnął ciężko. Tak czy inaczej musiał przyjąć do wiadomości, że ta rudowłosa kruszynka jest krwią z krwi Dumbledore’a. Fizycznie może i była do niego niezbyt podobna – za wyjątkiem oczu – jednak posiadała zbliżoną łatwość kierowania ludźmi. Nie, żeby przejmował się co jakieś małolaty szeptały po kątach o jego wyglądzie! Nie był w Hogwarcie, by olśniewać powierzchownością, tylko uczyć i pilnować bezpieczeństwa Harry’ego. Bezwiednie musnął palcami jedną z blizn, które szpeciły jego prawy policzek. Obrzydliwe – usłyszał echo głosu ciemnowłosej Ślizgonki. Uważał podobnie. Nienawidził budzić się rankiem, nie mając pojęcia co działo się w nocy i odkrywać kolejnych, głębokich zadrapań na swoim ciele. Tysiące razy próbował zmusić się do przywołania jakiegokolwiek, nawet najbardziej mglistego wspomnienia, lecz nigdy nie przyniosło to rezultatów. Nie pamiętał absolutnie niczego z przemian i musiał się z tym pogodzić. Jedynym śladem tego, że coś się stało były właśnie blizny…fizyczny dowód jego upiornego przekleństwa.

– Profesorze Lupin, dobrze się pan czuje?

Niemalże podskoczył, słysząc ciepły, kojący głos. Spojrzał przed siebie i wstrzymał oddech. Nie mógł przestać wpatrywać się w niezgłębiony lazur zatroskanych, łagodnych oczu.

– Tak, panno Dumbledore – uśmiechnął się niezgrabnie. – To tylko zmęczenie.

– Niech się pan oszczędza – odwzajemniła uśmiech. – Musi pan z nami wytrzymać do końca roku.

– Dziękuję za troskę. Proszę wrócić na swoje miejsce, za chwilę zaczynamy – polecił uprzejmie.

Płomiennowłosa skinęła subtelnie i już miała odejść, gdy się odwróciła. Chciała wyciągnąć dłoń ku twarzy mężczyzny, jednak powstrzymała się w ostatniej chwili.

– Mkhm, profesorze? – szepnęła cicho.

– Słucham?

– Niech pan przestanie się drapać – wskazała na jego policzek.

Dopiero teraz Remus uświadomił sobie, że bezlitośnie wbijał paznokcie w okolice blizn. Szybko odsunął dłoń od policzka, zostawiając na skórze kilka podbiegniętych krwią bruzd. Zmieszany, unikał spojrzenia na błękitnooką.

– Dziękuję – wymamrotał mało finezyjnie.

– Te blizny… – Lady uśmiechnęła się uroczo – dodają panu uroku.

Po tych słowach odwróciła się i odeszła, zostawiając za sobą zdezorientowanego mężczyznę. Lupin odprowadził ją wzrokiem, nie mogąc powstrzymać się od delikatnego uśmiechu. Panna Dumbledore posiadała nieprzeciętną moc oddziaływania na innych, a jej dobroduszne usposobienie potrafiło pomóc nawet jemu. To jak pokierowała wcześniejszą rozmową dziewcząt, wciągając w nią również podopieczne Gryffindoru…z całą pewnością wymagało to niemałej wprawy – godnej samego Albusa. Profesor wyprostował się, zamierzając rozpocząć dzisiejsze zajęcia, zamiast rozmyślać nad prywatnymi sprawami. Choć bardzo się starał, nie był w stanie pozbyć się przyjemnego ciepła, które odczuwał patrząc na rudowłosą kruszynę. Miło było chociaż raz usłyszeć życzliwe słowo przedzierające się przez lawinę kpin, które zwykł słyszeć na swój temat. Zrobiło mu się dzięki temu jakoś tak…lżej – zupełnie jakby na krótką chwilę przeniósł się do szczęśliwych lat młodości. Z ulotnym uśmiechem na ustach zaczekał, aż wszyscy uczniowie wtłoczą się do klasy i zajmą swoje miejsca. Nic się od jego czasów nie zmieniło. Gryfoni i Ślizgoni trzymali się jak najdalej od siebie, wymieniając wrogie spojrzenia podszyte wzgardą uprzejmości. Przesunął wzrokiem po twarzach dzieciaków, podświadomie zatrzymując spojrzenie na porcelanowej twarzyczce Gallatei. Jakaś nieprzyjemna szpilka wbiła się w jego myśli, powodując niewielki chaos. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że ta istotka wcale tu nie pasowała…jakby nie powinna stać na równi z resztą młodych adeptów sztuk magicznych. Nie chcąc po raz kolejny marnować czasu na niejasne wątpliwości, uderzył dłonią w bok szafy, tym samym zwracając na siebie uwagę dzieciaków.

– Czy wiecie, co to jest bogin? – zapytał dość głośno.

– Jakiś rodzaj szafy? – rozległ się chłopięcy głos, ze strony Gryffindoru.

Przez szeregi uczniów przetoczyła się salwa przytłumionego śmiechu, a on sam nie odmówił sobie szerszego uśmiechu. Kiedy Albus poprosił go o objęcie stanowiska nauczyciela Obrony, wcale nie był pewien czy sobie poradzi. Dotychczas miał niewielkie doświadczenie we wtłaczaniu wiedzy w dwie, mocno oporne głowy swoich najbliższych kumpli i nie sądził, żeby nadawał się do pracy z dziećmi. Nie w jego stanie…Dyrektor przekonywał go powoli, opierając argumentację głównie na potrzebie skutecznej ochrony młodego Pottera. Jeśli Albus miał rację i Syriusz rzeczywiście obrał chrześniaka za cel…powinien tu być, żeby powstrzymać byłego przyjaciela. Black dość już krzywd wyrządził w przeszłości, odbierając Harry’emu rodziców. Musiał być blisko na wypadek, gdyby ten szalony zdrajca zdecydował się wedrzeć do szkoły siłą lub podstępem.

– Źle! – z rozmyślań wyrwał go oburzony głos jednej z uczennic – Bogin to zjawa, która przybiera kształt tego, czego najbardziej się boimy. Nikt nie wie, jak wygląda nieprzemieniony bogin.

No tak…zajęcia. To na nich musiał się skupić.

– Świetnie, panno Granger – wskazał na zadowoloną Gryfonkę. – 5 punktów dla Gryffindoru. Boginy są tematem naszych dzisiejszych zajęć. W środowisku naturalnym zjawy te zamieszkują ciasne, zamknięte i ciemne pomieszczenia, takie jak szafy lub komody. Jeden z nich osiedlił się w tej oto szafie – poklepał gładkie drewno. – Bogina pokonać można za pomocą śmiechu, do czego służy zaklęcie Riddikulus. W momencie wypowiadania zaklęcia należy skupić się mocno na wyobrażeniu sobie waszej najgorszej obawy w niedorzecznej, komicznej sytuacji. Przećwiczmy proszę zaklęcie. Powtórzcie za mną: Riddikulus!

Podopieczni kilkukrotnie powtarzali za profesorem, co jakiś czas dostosowując się do jego nienachalnych uwag. Ćwiczenia „na sucho” trwały, dopóki Remus nie upewnił się, że wszyscy byli skupieni i gotowi.

– Doskonale! – klasnął w dłonie – Czas na zajęcia praktyczne. Panie Longbottom, niech pan stanie przed szafą. Proszę, proszę! Śmiało. Czego boi się pan najbardziej?

Zawstydzony Neville niechętnie zatrzymał się we wskazanym miejscu i zwlekał z odpowiedzią. Niepewnie rozglądał się po twarzach Gryfonów, najwidoczniej szukając w kolegach wsparcia. Znajomi niewiele mogli poradzić na jego niedolę, więc wbił przestraszony wzrok w podłogę. Nigdy nie czuł się dobrze w publicznych wystąpieniach, a jego wrodzona niezdarność nie pozwalała mu bezproblemowo radzić sobie w pierwszych próbach nowych umiejętności. Już czuł pod skórą, że znów zrobi z siebie pośmiewisko i wcale mu się do tego nie spieszyło. Zacisnął mocno powieki, godząc się z tragicznym położeniem, w którym się znalazł.

– Profesora Snape’a – wyszeptał nieśmiało.

Uczniowie ryknęli śmiechem, jeszcze bardziej pesząc zdenerwowanego chłopca. Remus, widząc co się dzieje, ruszył dzieciakowi z pomocą, nie chcąc, by jego zajęcia komukolwiek kojarzyły się z długotrwałą traumą.

– Spokojnie, panie Longbottom – uśmiechnął się serdecznie. – Mnie profesor Snape także czasem przeraża. Niech pan wyobrazi sobie profesora w zabawnej, niecodziennej sytuacji. Proszę się skupić i celować różdżką wprost w bogina. Jest pan gotowy?

Neville potaknął, otwierając oczy. Przybrał odpowiednią pozę, chcąc choć raz zrobić coś jak należy. Dopiero kiedy młody czarodziej sprawiał wrażenie w pełni opanowanego, Remus uchylił drzwi od szafy. Z ciemnego wnętrza wyszedł nie kto inny, jak Severus – a ściślej ujmując, jego wiernie odwzorowana, ponura kopia. Longbottom zacisnął mocniej palce na różdżce, sposobiąc się do wykonania wcześniejszych zaleceń nauczyciela.

– Riddikulus! – wykrzyknął z nietypową dla niego pewnością.

Już po chwili klon Snape’a paradował przed uczniami w cudacznych ubraniach, należących do nieco zdziwaczałej babci Nevilla. Bogin, przepłoszony śmiechem wydobywającym się z kilkunastu gardeł czym prędzej wrócił do swojego bezpiecznego azylu. Lupin zatrzasnął drzwi szafy, więżąc upiora w środku. Śmiejąc się w głos, pogratulował Gryfonowi nietuzinkowego pomysłu oraz technicznie poprawnego wykonania. Szczerze żałował, że jego dawni przyjaciele nie mogli zobaczyć Severusa w damskich, paskudnych ciuszkach. Ostra, nieprzyjemna myśl skutecznie zgasiła w nim wszelką iskrę wesołości. Nie miał już przyjaciół…był cholernie samotnym człowiekiem i w tym momencie uderzyło to w niego ze zdwojoną siłą. James, Lily i Peter zginęli dawno temu. Marlena, Dorcas, Gideon, Fabian, Benio, Edgar, Caradoc…tak wielu przypłaciło wojnę życiem. Przyjaciele polegli, a Syriusz…Syriusz był obecnie jego wrogiem. Został sam. Sam jeden w szkole, przywołującej słodkie wspomnienia beztroskich chwil. Każdy zakamarek tego zamczyska łączył się z cudownymi obrazami przeszłości, raz na zawsze przekreślonej przez krwawą wojnę. Kiedyś…dawno temu…był na miejscu tych dzieciaków przed nim, otoczony braćmi, których sam wybrał. Pamiętał jeszcze wieczory spędzane z Jamesem, Peterem i Syriuszem w dormitorium. Pamiętał smak pierwszego alkoholu, który przemycili z wioski. Pamiętał duszący dym pierwszego papierosa, którego zapalił ulegając namowom Łapy. Pamiętał pyszałkowate przechwałki Rogacza oraz niezmordowany podziw w oczach Petera. Pamiętał ich wspólne śmiechy i setki razy, gdy był bliski zrobienia Potterowi i Blackowi krzywdy, przez ich niewyczerpane pokłady debilizmu. Pamiętał przysięgę, którą złożyli w Wrzeszczącej Chacie. Pamiętał wszystko, choć tak bardzo pragnął zapomnieć. Ciężkie rozważania powtórnie odciągnęły go od obowiązków, lecz nieoczekiwanie prysnęły, zastąpione spokojem. Zdezorientowany spojrzał przed siebie, napotykając łagodny lazur. Panna Dumbledore znów na niego patrzyła, jakby doskonale wiedziała z czym się mierzył. To…to było niemożliwe. Musiało mu się tylko wydawać. Pokrzepiony współczującym wzrokiem dziewczynki o anielskiej buzi, mógł skupić się na tym, na czym powinien.

– Kto następny? – zwrócił się do uczniów.

Odpowiedział mu las uniesionych rąk oraz powtarzające się, entuzjastyczne okrzyki. Uśmiechnął się oszczędnie. Najwidoczniej udało mu się wstrzelić w upodobania młodych czarodziei i zainteresować ich tematem zajęć.

– Dobrze, już dobrze. Każdy będzie miał okazję przetestować swoje umiejętności. Ustawcie się proszę w rzędzie. Tylko szybko!

Kolejne minuty lekcji upływały pod znakiem śmiechu i dobrej zabawy. Nawet sceptyczni Ślizgoni wciągnęli się w tok zajęć, pozwalając sobie na nutę swobody. Wspólnie podziwiali jeżdżącego na rolkach, wielkiego pająka; profesor McGonagall nie szczędzącą pochwał; kobrę wyskakującą z cyrkowego, wielobarwnego pudełka czy tracącą głos Szyszymorę. Remus także poczuł się rozluźniony, podzielając nastrój uczniów – dopóki nie nadeszła kolej Harry’ego. Lupin, spodziewając się co za chwilę może wyleźć z szafy, zachował szczególną ostrożność, gotów w każdej chwili stanąć między chłopcem, a boginem. Poważnie zdziwił się, kiedy zamiast Voldemorta ujrzał dementora, opuszczającego bezpieczne schronienie. Znając doskonale możliwości boginów – również te, o których podręczniki milczały – musiał jak najszybciej zareagować, zanim zrobi się naprawdę niebezpiecznie. Zdecydowanym ruchem stanął przed Potterem, z wyciągniętą różdżką w dłoni. Bogin natychmiastowo zmienił się w pełnię księżyca, na co był w pełni przygotowany.

– Riddikulus – wymierzył wprost w upiora.

Pełnia przemieniła się w pokaźny balonik, z którego uleciało powietrze. Profesor pospiesznie zamknął drzwi szafy, po czym zwrócił się twarzą ku uczniom. Ich zdumione miny i ogólna wesołość w szeregach Slytherinu utwierdziły go w przekonaniu, że należało zakończyć zajęcia. Z resztą i tak kończył im się czas.

– Na dziś to wszystko, moi drodzy. Za tydzień zajmiemy się zaklęciami obronnymi w teorii i praktyce. Proszę, żebyście przynieśli podręczniki.

Niezadowolona młodzież, wśród jęków zawodu, zaczęła opuszczać salę. Nauczyciel zmarszczył czoło, myśląc o czymś intensywnie. Była jeszcze jedna rzecz, której chciał się dowiedzieć.

– Pan Potter i panna Dumbledore. Proszę, żebyście zostali na chwilę.

Harry i Tea, patrząc po sobie pytająco, wrócili do klasy. Usiedli razem w pierwszej ławce, czekając, aż reszta ich rocznika spokojnie wyjdzie. Blaise oraz Dafne ociągali się z zostawieniem przyjaciółki, zaalarmowani nagłą prośbą profesora. Merlin jeden wiedział, czego Lupin mógł chcieć od tej dwójki, a oni nie mieli ochoty pozwolić jej mierzyć się z tym samotnie. Ognistowłosa uśmiechnęła się do nich, po czym dała znać, żeby wyszli. Zabini i Greengrass, nieprzekonani co do słuszności decyzji błękitnookiej, zamknęli pochód. Po ich wyjściu Remus zamknął dokładnie drzwi. Podszedł do swojego biurka i przysiadł na jego krawędzi, chcąc mieć dogodny widok na dzieciaki. Sam nie był przekonany, czy dobrze postąpił, ale teraz było za późno na wycofanie się.

– Chciałbym z wami porozmawiać po kolei. Harry, czy mógłbyś wyjść na chwilkę? Poproszę cię, kiedy skończę rozmowę z Gallateą – uśmiechnął się do młodego Pottera.

Zielonooki, tak samo niechętnie jak Ślizgoni, opuścił klasę, co jakiś czas zerkając za siebie. Remus odnotował w pamięci zachowanie podopiecznych, które wydało mu się nieco dziwne. To, że reprezentanci Slytherinu byli podejrzliwi, nie było niczym nadzwyczajnym – w końcu chodziło o jedną z nich. Czemu Gryffindor wydawał się reagować podobnie? Dlaczego któremukolwiek z Gryfonów miałby leżeć na sercu los Ślizgonki? Z jakiego powodu jedni, jak i drudzy wydawali się zaniepokojeni wizją zostawienia panny Dumbledore samej? O co w tym wszystkim chodziło? Tego musiał się dowiedzieć, jednak nie teraz. Zostając sam na sam z Teą, uśmiechnął się do niej łagodnie.

– Wybacz proszę zamieszanie. Chciałbym zobaczyć, jak poradzisz sobie z boginem. Ufam, że nie masz nic przeciwko?

– Oczywiście, że nie, profesorze – odpowiedziała bez wahania.

Wiedziała doskonale do czego ten mężczyzna zmierzał. Chciał ją sprawdzić. Był znacznie bystrzejszy niż zakładała, a i intuicją mógł się pochwalić. Dobrze dla niego, lecz dla niej nie wróżyło to niczego dobrego. Nieufnych, inteligentnych ludzi dużo ciężej było omamić. Dodając do tego wrodzony instynkt…tworzyła się całkiem nieciekawa sytuacja, z której musiała wybrnąć. Westchnęła ukradkowo. Tysiące razy mierzyła się z boginami i zawsze kończyło się to tak samo. Nie mogła skutecznie stłamsić reakcji upiora na swą osobę, ani złagodzić skutków takiego spotkania. Nie mając wyboru stanęła przed szafą, dla zachowania pozorów trzymając różdżkę w dłoni. Skoro nie mogła niczego zrobić, postanowiła postawić na kartę nuty tajemniczości.

– Jesteś gotowa? – zapytał Remus.

– Tak, profesorze.

Czarodziej otworzył drzwi, tak samo jak kilkanaście razy podczas zajęć. Nie spodziewał się w sumie niczego spektakularnego. W gruncie rzeczy po prostu był ciekawy, co takiego mogło być najgorszym lękiem błękitnookiego anioła. To, co wypełzło z drewnianego wnętrza zaskoczyło go i przeraziło jednocześnie. Bogin, zamiast przybrać konkretny wygląd, miotał się szaleńczo w panice zmieniając kształty i kolory – nie tworząc żadnej formy na stałe. Upiór rozerwany pomiędzy kolejnymi, zmieniającymi się jak w kalejdoskopie, bezkształtnymi masami w końcu zawył, po czym sam wrócił do szafy. Sparaliżowany Lupin mógłby przysiąc, że przez chwilę słyszał krzyk bogina! Skowyt zupełnie inny od wszystkiego, co słyszał do tej pory…bezgranicznie przerażony i zdezorientowany. Przypominał agonalne wycie dzikiego zwierzęcia, tuż przed dokonaniem żywota w makabrycznych okolicznościach. Niesiony współczuciem do udręczonej zjawy, zamknął drzwi szafy, chcąc oszczędzić jej dalszych cierpień. Sparaliżowany spojrzał na ognistowłosą dziewczynkę, nie mogąc otrząsnąć się z szoku. Jak? Dlaczego?! Nie poruszyła się nawet o milimetr, patrząc przed siebie wyzutymi z emocji oczyma. Wyglądała na zamyśloną i odległą…w jakiś sposób melancholijnie smutną. Zauważył, że opuściła różdżkę w chwili, gdy otwierał drzwi – wciąż przyciskała ją do swojego uda.

– Co to było? – wydukał z trudem.

Panna Dumbledore nareszcie na niego spojrzała, a jemu dech zaparło. Przez ledwie ułamek sekundy wydawało mu się, że jej błękitne oczy jarzyły się żywym, niepowstrzymanym ogniem. Osłupiały patrzył bezradnie jak ta przedziwna, drobniutka istota zbliża się ku niemu powolnym, pełnym gracji krokiem. W tym momencie Gallatea Dumbledore nie wyglądała jak zwyczajne dziecko…dostrzegał w niej coś więcej. Coś, czego nie potrafił ani nazwać, ani jasno zdefiniować. Uśmiechnęła się do niego uprzejmie i przemówiła głosem, którego wcześniej nie słyszał – atłasowo niskim, przyjemnie mruczącym i z całą pewnością nie pasującym do trzynastolatki.

– Profesorze Lupin – wbiła spojrzenie w jego tęczówki. – Czy zastanawiał się pan kiedyś, co się stanie, gdy to pan okaże się najgorszym lękiem bogina?

                    Od pamiętnej lekcji Obrony minęło kilkanaście monotonnych dni. Profesor Lupin, dzięki ciekawiej formie zajęć oraz niedościgłej kreatywności, wywalczył sobie szacunek uczniów i został nieoficjalnie okrzyknięty najlepszym nauczycielem Obrony przed Czarną Magią w ostatnich dziesięcioleciach. Podczas zajęć Remus uważnie przyglądał się pannie Dumbledore, wciąż rozpamiętując to, co powiedziała na temat boginów. Nikomu nie powiedział o tym co zaszło, ponieważ obawiał się, że to historia zbyt nieprawdopodobna, by w nią uwierzyć. Nie chciał też zaszkodzić Albusowi, uzewnętrzniając swoje obawy związane z jego wnuczką. Postanowił samodzielnie obserwować dziewczynę i spróbować dociec, czego tak właściwie był świadkiem – w końcu nie był w szkole specjalnie długo, a gdyby było z nią coś nie tak, inni nauczyciele powinni to dawno zauważyć. Sądził, że zgrabnie ukrywał swoje intencje, nie było jednak najmniejszych szans, żeby ognistowłosa się nie zorientowała. Lady przez kolejne tygodnie udawała istne niewiniątko. Brała aktywny udział w zajęciach i pilnowała się ze sprawianiem odpowiedniego wrażenia, nie wykraczając poza ramy zachowania przeciętnej dziewczynki. Lupin zawzięcie obserwował ją, a ona jego. Patrząc na tego mężczyznę, przypominały jej się wszystkie historie, które usłyszała od Syriusza. Remus z całą pewnością nie mógł być w znacznie lepszym stanie psychicznym niż Black i przy odrobinie uwagi, dało się to łatwo zauważyć. Zdradzały go drobne, niepozorne natręctwa. Często, kiedy się denerwował, bezwiednie drapał blizny na twarzy lub odpływał gdzieś daleko myślami, ignorując otaczającą go rzeczywistość. Oczywiście ciężko było jej na to patrzeć. Wiedziała, że była w stanie mu choć trochę pomóc i odcięcie od tej możliwości powodowało spory dyskomfort. Albus przedstawił sprawę jasno – Remus Lupin nie mógł zostać wtajemniczony i musiała to uszanować. Dziś nie szła na część zajęć. Wymawiając się chorobą, poszła do Skrzydła Szpitalnego, wcześniej ustalając to z madame Pomfrey. Jej relacje z Draco poprawiły się na tyle, że arystokrata postanowił towarzyszyć jej w drodze do Skrzydła. Poppy, mało sympatycznie, odprawiła chłopca, wiedząc doskonale z jakiego powodu Lady zdecydowała się ją odwiedzić. Grzecznie, acz oschle, wyprosiła młodego Malfoy’a i zamknęła za nim drzwi na klucz, skupiając całą uwagę wyłącznie na swej jedynej pacjentce. Podeszła do łóżka, na którym siedziała błękitnooka.

– W końcu będę mogła zobaczyć, jak naprawdę wyglądasz? – zapytała z uśmiechem.

– Tak – przytaknęła panna Crown. – Tylko niech się pani nie przestraszy!

Ognistowłosa roześmiała się serdecznie i odrzuciła formę dziecka, żeby chwilę odetchnąć w normalnej postaci. Szczupłą, białą dłonią odgarnęła z twarzy niesforne pasma, po czym spojrzała na pielęgniarkę. Czarownica stała na baczność, oniemiała z zachwytu. Prześledziła wzrokiem każdy centymetr ciała Vallerin, nie zwracając uwagi na to, że mogła tym wprawić Lady w zakłopotanie. Kilkukrotnie zastanawiała się jak wyglądała jedyna spośród Phoenixów, jednak rzeczywistość dalece przekraczała jej najśmielsze wyobrażenia. Nie patrzyła na człowieka, oj nie! W jej zimnym, kamiennym królestwie zjawiła się istna bogini, której piękna nie potrafiłby oddać najzręczniejszy poeta.

– Nie jest tak źle, prawda? – Erin położyła się na łóżku.

– Jesteś… – zająknęła się madame – przepiękna.

Poppy była zła na samą siebie. Ograniczyła się do pierwszego słowa, które przyszło jej do głowy, jednak gdy wypowiedziała je na głos…wydało jej się czymś wręcz obraźliwym. Musiałaby zapewne poświecić cały wieczór na przetrząsanie słowników, żeby znaleźć godny epitet, a i tak nie była pewna, czy znalazłaby coś odpowiedniego.

– Dziękuję – Lady nie sprawiała wrażenia urażonej brakiem elokwencji pielęgniarki. – Jak długo mogę zostać?

– Do wieczornej uczty, kochanie. Dziś Noc Duchów! – klasnęła energicznie – Obydwie powinnyśmy zjawić się na obchodach, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Przynieść ci coś, skarbie?

– Nie, dziękuję. Jeśli nie ma pani nic przeciwko, prześpię się.

– Śpij, kochanie. Sen przyspiesza regenerację.

Czarownica zaczekała, aż Lady spokojnie zaśnie i jeszcze przez kilka, nieco krępujących, minut obserwowała to niebiańskie zjawisko. Vallerin była najprawdziwszym cudem. Arcydziełem stworzenia olśniewającym anielską, nadnaturalną urodą oraz przepełnionym dobrociom wnętrzem. Pomfrey zerknęła na porcelanową twarz panny Crown, która wyglądała bardzo młodo. To dobry znak. Za rok, może dwa, Lady będzie mogła odejść od udawania niewyrośniętego podlotka, a brak konieczności utrzymywania dziecięcych rysów twarzy powinien przynieść jej nieocenioną ulgę. Swoją drogą, to przerażające ile sił musiało kosztować płomiennowłosą dostosowanie się do realiów Hogwartu…każdego dnia zmuszać się do fizycznego osłabiania samej siebie. Z delikatnym uśmiechem na ustach madame zasłoniła śnieżną kotarę.

– Jest prześliczna, co?

Podskoczyła, słysząc za sobą głęboki, męski głos. Tuż za nią stał Luther, z rękoma zaplecionymi na szerokiej piersi. Kobietę zdenerwowało jego wtargnięcie – nie lubiła nieproszonych gości w swoim imperium.

– Co pan tu robi? – zapytała oschle, ignorując jego słowa.

– Czuwam, to chyba oczywiste – zaśmiał się. – Może sobie madame darować tego pana. Samo Dragan w zupełności wystarczy. Muszę być przy mojej Lady, zwłaszcza, kiedy śpi bezbronna.

Pomfey natychmiast złagodniała, słysząc nutę czułości w głosie kruczowłosego. Mogła sobie jedynie wyobrażać, jak głęboka więź łączyła tych dwoje. Mężczyzna, noszący owiane złą sławą nazwisko, zachowywał się jak normalny młodzieniec tylko wtedy, kiedy chodziło o pannę Crown – co mocno zastanawiało pielęgniarkę. Cóż. Przy Draganie mogła czuć się w miarę pewnie wiedząc, że nie zrobiłby niczego, co mogłoby zaszkodzić Lady.

– Ona cierpi w tym dziecięcym ciele – skwitowała ponuro, pozwalając sobie na swobodę.

– Obawiam się, że znacznie bardziej, niż pani przypuszcza – turkusowe oczy zalśniły metalicznie.

– Nic nie możemy dla niej zrobić? – zapytała ze złudną nadzieją.

– Madame już wiele dla niej robi i jestem pewien, że Vallerin jest za to pani wdzięczna. Umożliwiła jej pani odpoczynek, a tego luksusu wcześniej nie miała. Zagwarantowała jej madame bezpieczną, odizolowaną przystań, w której może zregenerować siły pod pani czujnym okiem.

– Nie rozumiesz, chłopcze – westchnęła, zwieszając głowę. – Chciałabym móc zrobić dla Lady coś więcej.

– Dlaczego?

Poppy, zaskoczona szorstkim tonem, spojrzała na Luthera. Spodziewała się ujrzeć na jego przystojnej twarzy zawadiacki, figlarny uśmieszek, jednak mężczyzna był całkowicie poważny. Nie drgnął mu nawet jeden mięsień, pozostawiając szlachetne rysy niewzruszone. Wpatrywał się w nią intensywnie, domagając się odpowiedzi na zadane pytanie – nie musiał nic mówić, po prostu czuła to całą sobą. Przez jakiś czas milczała, starając się odnaleźć odpowiednie słowa.

– Lady Crown jest wyjątkowa – zerknęła na kotarę. – To cudowna, ciepła, miła dziewczyna o wielkim, wyrozumiałym sercu. Najprawdziwszy dar niebios. Wysłuchała samolubnej prośby Albusa, choć z tego, co rozumiem, nie musiała, a nawet nie powinna dla swojego dobra. Podjęła się tego wyzwania w imię starej przyjaźni. Niewiele jest rzeczy, które mogę zrobić, żeby jej pomóc i doskonale o tym wiem. Jeśli nie dostrzegam jeszcze jakiejś ścieżki, wskaż mi proszę kierunek, jeśli go znasz. To niesprawiedliwe, że tylko ty ją ochraniasz. Wszyscy powinniśmy. Po tym co usłyszałam od Abusa… – przerwała na chwilę – czuję wstyd, chłopcze. Wstydzę się za cały świat magii. Wstydzę się za jego głupotę i butną arogancję. Los podarował nam nieoceniony skarb, a my go odrzuciliśmy. Tak łatwo odtrąciliśmy cud, jakim jest Lady Crown.

Luther położył dłoń na ramieniu kobiety i uśmiechnął się do niej. W tym momencie był szczęśliwy, choć dobrze wiedział, że nie wolno było mu tracić czujności. Podczas swojego długiego żywota spotkał wielu o podobnych poglądach, lecz jedynie garstka rozumiała odpowiedzialność jaka wiązała się z obdarzeniem Vallerin ciepłym uczuciem. Nie mniej jednak powinien być zadowolony. Ktoś w tej zapyziałej, nudnej szkole w końcu dostrzegł w jego aniele to, co on sam widział od wieków. Czarownica wydawała się pojąć – w jakimś zakresie – niewyobrażalny, tragiczny w skutkach błąd popełniony przez jej przodków. Czy mógł ufać Poppy? Nawet nie zamierzał próbować. Śmiertelni byli tylko śmiertelnymi, a ich odczucia potrafiły zmienić się diametralnie w ciągu sekundy. Nie rozumieli zbyt wiele i nie chcieli zrozumieć więcej, uparcie zamykając się w ograniczonych, bezpiecznych ramach powierzchownego poznania. Nie miał czasu ani sił, by marnować energię na bezużyteczne indywidua, winien był jednak tej kobiecie chociażby namiastkę serdeczności – kolejną upierdliwość, której wolał unikać.

– Troszcz się o nią, Poppy – przemówił łagodnie. – Póki tu jesteś, mogę być spokojny o moją panią. Niech śpi i wraca do pełni sił. Przyślę Zabini’ego, żeby odebrał ją godzinę przed rozpoczęciem uczty.

– Jest jakiś powód, dla którego wybrałeś właśnie pana Zabini’ego? – zerknęła na niego zaciekawiona.

– Niespecjalnie. Nie ma tu nikogo, komu mógłbym bezgranicznie zaufać, Poppy. Zaufanie w naszym świecie jest rzeczą niezwykle niebezpieczną, której rychło można pożałować. Nie należę do mężczyzn nierozważnych, czego może nie widać na pierwszy rzut oka. Ostrożność i podejrzliwość wobec wszystkich jest kluczem do naszego przetrwania, więc nie odbieraj moich słów jako ujmy. Zostawiam w twoich dłoniach swój najcenniejszy skarb, a niewielu doczekało podobnego zaszczytu. Dziękuję, madame Pomfrey.

Turkusowooki uniósł dłoń pielęgniarki i złożył na niej szarmancki, niewymuszony pocałunek, po czym wyszedł tak samo jak wszedł – przez, pozornie zamknięte na klucz drzwi. Kobieta odetchnęła głęboko. Podejrzewała, że nie potrafiłaby zrozumieć logiki Luthera i ta rozmowa potwierdziła jej przypuszczenia. Świat nieśmiertelnych musiał znacząco odbiegać od tego, co znała. Zawsze uważała nieśmiertelność za błogosławieństwo, jednak teraz…teraz miała poważne wątpliwości. Realia życia Lady oraz Dragana wydały jej się bardzo, bardzo ponure. Podeszła do swojego biurka i zabrała z blatu periodyk medyczny oraz plik dokumentów, które powinna uzupełnić korzystając z wolnej chwili. Pochłonięta papierkową robotą, czuwała przy łóżku ognistowłosej, co jakiś czas zerkając na spokojną twarz Vallerin – tak porcelanową i niedościgle piękną. To co wcześniej powiedziała Draganowi było szczerą prawdą. Wstydziła się. Jedna z najcudowniejszych istot na ziemi musiała ukradkiem chować się w jej Skrzydle, żeby nie ściągnąć na siebie kłopotów. Musiała cierpieć w nienaturalnej, mocno ograniczonej formie, by pomóc światu, który ją odrzucił i posłał w zapomnienie. Taka decyzja zdecydowanie wymagała wielkiego miłosierdzia, odwagi oraz żelaznej woli. Pomfrey odłożyła dokumenty i sięgnęła po magazyn. Obiecała sobie, że współpracując z Lutherem zrobi wszystko, by ułatwić Lady wykonanie zadania. Nie to, żeby nie ufała Albusowi w tym temacie! Znała Dumbledore’a od lat i nie miała najmniejszych powodów do podejrzewania go o nieczyste intencje. Najzwyczajniej podziwiała szczere, niewzruszone oddanie kruczowłosego oraz jego bezkompromisowe dążenie do dobra Vallerin – choć metody miał upiorne. Albusa wiązał szereg ograniczeń, przez co miał zawężone możliwości działania. Musiał cały czas mieć na uwadze dobro szkoły – jej uczniów oraz pracowników – i współdziałać z Ministerstwem, które coraz chętniej mieszało się w sprawy Hogwartu. Dość sporo przeszkód jak na jednego człowieka. Dumania przerwał jej dźwięk dobiegający od strony śpiącej Lady. Vallerin usiadła powoli na łóżku, wyciągnęła eteryczne ramiona i odgarnęła potargane włosy.

– Długo spałam? – spojrzała na pielęgniarkę z uśmiechem.

– Niecałe cztery godziny, kochanie. Masz jeszcze czas, możesz się położyć.

– Nie, dziękuję. Cztery godziny w zupełności mi wystarczą – zaśmiała się melodyjnie. – Czy mogę pospacerować po Skrzydle?

– Oczywiście.

Poppy podniosła się z krzesła i wróciła do swojego biurka, nie chcąc przeszkadzać błękitnookiej. Mimowolnie obserwowała niespieszną wędrówkę Lady, zerkając znad otwartego magazynu. Zaniepokoiła się, gdy płomiennowłosa przystanęła na dłuższy czas obok okna. Zaintrygowana podeszła do niej powoli. Lazurowe tęczówki obserwowały słońce, całkowicie chowające się za ścianą Zakazanego Lasu. W olśniewających oczach panny Crown malowała się niejasna, melancholijna tęsknota.

– Pamiętam, jak ten las był niewyrośniętym, skromnym zagajnikiem – ognistowłosa rzuciła szeptem. – Nie sądziłam, że może stać się równie piękny i niezbadany.

– Byłaś tu w pierwszych latach działalności szkoły? – Poppy zrównała się z dziewczyną i ramię w ramię z nią patrzyła na nieprzebrany, mroczny gąszcz.

– Widziałam jak budowano ten zamek. Przyjaźniłam się z założycielami i swego czasu spędziłam tu kilka radosnych, beztroskich lat. Później unikałam Hogwartu, ponieważ wiążą się z nim nieprzyjemne dla mnie wspomnienia. Szczerze mówiąc, gdy zgodziłam się pomóc Albusowi, wróciłam w te mury pierwszy raz od wieków. Zamek niewiele się zmienił jednak otoczenie… – odetchnęła głęboko, przełykając nostalgię – wciąż nie potrafię do tego przywyknąć.

– Wybacz proszę, że zapytałam – Pomfrey poczuła się niekomfortowo z własną ciekawością.

– Nie szkodzi – zaśmiała się Lady. – To już najwyższy czas, żeby raz na zawsze rozprawić się z przeszłością. Bez znaczenia, jak trudną.

Kobiety rozmawiały o szkole i założycielach przez dłuższy czas. Poppy była mocno zainteresowana tym, jak bardzo osławione legendy odbiegały od rzeczywistości i w którym momencie wzniosła fikcja wzięła górę nad faktami. Mocno zaskoczył ją obraz Salazara Slytherina, wyłaniający się z opowieści Vallerin. Większość magicznej społeczności nie widziała w tym mężczyźnie niczego dobrego, a z czasem podświadomie zaczęto upatrywać w nim odzwierciedlenia wszelkiego zła, które podzieliło czarodziei. Nie przypuszczała, że Salazar mógł być tak…ludzki. Przerwały dyskusję, gdy do przybycia pana Zabini’ego pozostało ledwie dwadzieścia minut. Pielęgniarka w milczeniu patrzyła, jak panna Crown wraca do dziecięcej postaci – co okazało się iście fascynującym zjawiskiem. Blaise punktualnie załomotał w ciężkie drzwi, grzecznie czekając na odpowiedź. Pomfrey pocieszająco uśmiechnęła się do ognistowłosej i odprowadziła ją do wyjścia, upewniwszy się uprzednio, że wszystko było w jak najlepszym porządku. Otworzyła drewniane podwoje.

– Pan Zabini jak zwykle punktualny – uśmiechnęła się oszczędnie do chłopca, po czym spojrzała na Ślizgonkę. – Możesz iść, kochanie. Weź leki przed ucztą i baw się dobrze!

– Dziękuję, madame Pomfrey – Vallerin spojrzała na kobietę. – Za wszystko.

Ciemnoskóry młodzieniec nie wtrącał się w słowa pożegnania, nie uznając tego za stosowne zachowanie. Odezwał się dopiero, gdy zszedł z Teą piętro niżej.

– Dobrze, że wracasz, księżniczko – wyszczerzył się w szerokim uśmiechu. – Dafne biega jak poparzona! Zadręcza nas tym, co powinna założyć. Jak niby mam odróżnić miętowy od jasno seledynowego, na Merlina! Wyglądają tak samo – roześmiał się.

– Faceci – błękitnooka szturchnęła go lekko, z teatralnym zawodem w głosie. – Banda daltonistów.

– Żebyś widziała, co się tam wyprawia – przewrócił oczami. – Twój pokój wygląda jak jakiś sztab kryzysowy. Dragan sprytnie nawiał, zostawiając mnie i Draco z babami.

– Przesadzasz, Blaisy – potargała ciemne włosy chłopaka.

Nie przesadzał. Rzeczywiście, jej sypialnia wyglądała jak centrum modowego dowodzenia, w godzinach światowego kryzysu. Wszędzie leżały porozrzucane sukienki, bluzki, spódnice, koszule, swetry…Dosłownie wszędzie! Pomięte, różnobarwne materiały piętrzyły się na łóżku, podłodze, krzesłach, a nawet blacie biurka. Wśród tego chaosu miotała się Greengrass, a zrezygnowana Pansy leżała na łóżku, niemalże przykryta odrzuconymi kreacjami. Draco potulnie siedział na podłodze w kącie, unikając latających wieszaków, pasków, torebek i butów. Blondynka w końcu zauważyła przyjaciółkę i podbiegła do niej, depcząc po ubraniach.

– Jesteś! – zaszczebiotała z ulgą – Musisz mi pomóc! Te bezguścia się nie znają – jęknęła z wyrzutem.

– Ej! – odezwała się Parkinson.

– Ty tak samo! – warknęła Greengrass – Masz już wybraną kieckę to leż i nie marudź!

Dobre pół godziny Dumbledore, siedząc wygodnie w fotelu, krytykowała wybory blondynki, mierząc się z jej poddenerwowanymi okrzykami. Wspólnie zdecydowały, że Dafne najlepiej wyglądała w czarnej, lekko rozkloszowanej sukience, pozbawionej przesadnych zdobień. Samej płomiennowłosej wybór zajął dokładnie trzy minuty. Wcisnęła się w krwisto czerwoną, dopasowaną sukienkę z długim rękawem. Chłopcy, zniechęceni przeciągającym się ceremoniałem wyboru, zeszli do Pokoju Wspólnego, gdzie mieli w spokoju zaczekać na koleżanki. Tea, Dafne i Pansy pojawiły się w Pokoju jakieś piętnaście minut przed planowanym rozpoczęciem uczty – jak na wybredność blondynki, to i tak był całkiem dobry wynik. Większość Ślizgonów już wyszła, więc i oni skierowali się ku Wielkiej Sali, która wystrojem niespecjalnie odbiegała od lat poprzednich – tylko dynie wydawały się jakieś większe. Usiedli przy stole, na tym samym miejscu co zawsze. Po jakimś czasie dołączył do nich Luther, do tej pory siedzący z drużyną. Po krótkiej, humorystycznej przemowie dyrektora rozpoczęła się część właściwa świętowania. Salę wypełnił gwar żywo prowadzonych rozmów oraz głośnych śmiechów. Młodzi czarodzieje zajadali się fikuśnymi słodkościami, ciesząc się towarzystwem rozbawionych duchów. Bracia Weasley w pewnym momencie wdali się w gonitwę z Irytkiem, który dla zabawy oblał ich lepkim sokiem dyniowym, a teraz kpił z nich w najlepsze, wirując pod sufitem. Dumbledore odłączyła się na chwilę od przyjaciół i przysiadła się do stołu Gryffindoru. Ron i Harry niemalże automatycznie przesunęli się tak, by mogła usiąść między nimi – co weszło im już w nawyk. Podczas pałaszowania łakoci, Potter opowiedział o swoim spotkaniu z Lupinem i nietypowej propozycji profesora. Lady nie mogła dziwić się próbom Remusa nawiązania bliższych kontaktów z zielonookim. W końcu Harry był jedynym synem jego zmarłych, w tragicznych okolicznościach, przyjaciół. Gryfon sprawiał wrażenie, jakby o niczym nie wiedział, więc nie miała zamiaru wtrącać się w tę sprawę, ani mówić mu więcej, niż Lupin chciał powiedzieć. Uciekła, kiedy Hermiona znowu zaczęła kolejny wywód, związany ściśle z nauką. Dla odmiany były to Runy, zamiast zwyczajowych eliksirów, lecz to wcale nie zmieniało istoty rzeczy – po prostu nie miała ochoty na rozmowy o szkole. Granger lubiła dyskutować ze Ślizgonką o zajęciach prowadzonych przez Severusa, z trudem akceptując to, że Tea było od niej lepsza w tej dziedzinie magii. Brązowowłosa dziewczynka nie marnowała żadnej okazji, by pogłębić swą wiedzę podczas spotkań towarzyskich z Dumbledore. Nie chcąc identycznej sytuacji w temacie Run, ognistowłosa pożegnała grzecznie znajomych i postanowiła wrócić do swojej najbliższej grupki. Przechodząc obok stołu Hufflepuffu usłyszała swoje imię, więc przystanęła i rozejrzała się. Ced machnął w jej stronę, prosząc mało eleganckim gestem, żeby podeszła. Usiadła obok chłopaka, ku niezadowoleniu wielu jego fanek.

– Dragan mówił, że byłaś w Skrzydle. Dobrze się czujesz? – zapytał z troską.

– Dzięki pani Pomfrey już tak. Słabo mi się zrobiło, nic poważnego – wzruszyła ramionami. – Madame twierdzi, że to jeszcze skutki ran.

Puchon zaczerwienił się. Chciał porozmawiać z Teą, jednak teraz, gdy była tuż obok…nagle zabrakło mu odwagi. Pod stołem zacisnął mocno dłonie w pięści, dodając sobie tym śmiałości. Nie mógł po raz kolejny stchórzyć!

– Pięknie wyglądasz – uśmiechnął się nieśmiało.

– Dziękuje – błękitnooka zaśmiała się krótko. – Tobie też do twarzy w czarnym. Powinieneś częściej się tak ubierać.

No i sytuacja zrobiła się znacznie gorsza…przynajmniej dla niego.

– Pójdziesz ze mną w tę sobotę do Hogsmeade? – wydusił na jednym wydechu – No wiesz…na zakupy.

– Dobrze, że mi przypomniałeś! Przez tę sprawę z Hardodziobem całkiem zapomniałam. Chętnie się wybiorę – położyła dłoń na jego ramieniu.

Diggory znów poczuł ciarki, a całe jego ciało ogarnęło przyjemne, odrobinę krępujące mrowienie. Wspólna wyprawa do miasteczka…tylko we dwoje…Poczuł pulsowanie policzków, którego z całych sił nie chciał. Musiał się ogarnąć i to w tej chwili!

– Chyba tam jeszcze nie byłaś – z trudem opanował rumieńce.

– Sporo czasu minęło – uśmiechnęła się delikatnie. – Kiedyś dziadek mnie tam zabierał, ale byłam wtedy mała i nie za szczególnie to pamiętam.

Kolejne, gładkie kłamstwo…zdecydowanie zaczęło wchodzić jej to w nawyk. Cóż jednak za różnicę robiło małe kłamstewko, skoro cała panna Dumbledore była jednym wielkim wymysłem? Zaczynało jej się robić żal samej siebie. Nie mogła tu być sobą…nie mogła i nie powinna. Na Cedrika niespodziewanie rzucił się Dragan, który oparł łokcie na barki Puchona i uśmiechnął się zawadiacko do przyjaciółki.

– Przerwę wam, gołąbeczki – zakpił subtelnie. – Idę się poszwędać trochę z Weasleyami, śliczna. Uczynisz nam ten zaszczyt i pójdziesz z nami?

– Nie tym razem, Adonisie – zatrzepotała rzęsami. – Baw się dobrze i postaraj się nie wpaść w kłopoty!

– Wiesz dobrze, mała, że u mnie te dwie rzeczy się wykluczają – roześmiał się ciężko. – Ced, dopilnuj, żeby nasza księżniczka wróciła cała do dormitorium! – potargał włosy kolegi i pobiegł w podskokach w kierunku Freda oraz Georga.

Diggoy poczuł się mocno zmieszany słowami kumpla. Gołąbeczki. Nie słyszał wcześniej, żeby turkusowooki używał podobnych określeń i nie wiedział jak powinien to interpretować, jednak w jakiś sposób bardzo go to ucieszyło. W jego przekonaniu podobne słowa mogły oznaczać, że Luther zdawał sobie sprawę z jego uczuć wobec Tei i je akceptował – w jakimś stopniu. Wcześniej mocno obawiał się, że mógł rozzłościć kolegę próbami zbliżenia się do Gallatei, a nie miał najmniejszej ochoty na wkurzanie tego faceta. Nie po tym, co ostatnio widział. Patrząc na wściekłego kruczowłosego odczuwał każdą komórką swojego ciała, że był zdolny do najgorszych okropieństw, kiedy tracił nad sobą panowanie. Zerknął ukradkiem na błękitnooką. Nie wydawała się przejęta słowami przyjaciela i wesoło rozmawiała z jedną z Puchonek, cierpliwie czekając, aż on raczy wrócić do świata żywych. Nie mógł zatrzymać cichego westchnienia. Była tak wysublimowana w swoich zachowaniach. Uroczo delikatna pod każdym względem. Spędzili razem większość wieczoru, świetnie się bawiąc w swoim towarzystwie. Dumbledore namówiła go nawet, żeby przysiadł się do stołu Slytherinu – wszędzie by polazł, by sprawić jej przyjemność. Pomimo niepewności został tam zaskakująco ciepło przyjęty. Z Blaisem i Dafne od razu złapał nić porozumienia, nie musząc szukać tematów na siłę. Malfoy kiedyś zaczepił go na korytarzu i wyjaśnił całą sytuację z kłótnią, tuż przed wypadkiem ognistowłosej. Arystokrata nie zdobył się na przeprosiny, ale Diggory wcale tego po nim nie oczekiwał – wystarczyła mu świadomość, że nie przyczynił się do tych niebezpiecznych wydarzeń. Nawet wiecznie nieprzyjemny, agresywny Flint przysiadł się i wciągnął go w rozmowę o rozgrywkach. Mogli podyskutować po męsku, jak kapitan z kapitanem, unikając wdawania się w zbyteczne szczegóły. Jedynie Pansy zachowywała zimny dystans, oburzona obecnością byle Puchona przy stole Slytherinu oraz tym, że wszyscy zachowywali się, jakby nie było w tym niczego odpychającego. W obawie o reakcję znajomych odpuściła sobie jednak uszczypliwości na rzecz zwykłego ignorowania Cedrika – słowem się do niego nie odezwała. Pomimo jej oczekiwań, nie okazało się to dla niego zbyt krępujące, ponieważ Diggory’emu nijak nie zależało na rozmowie z cudaczną Ślizgonką. Był zbyt zaabsorbowany możliwością spędzenia czasu z Teą oraz jej znacznie bardziej interesującymi przyjaciółmi. Po zakończonej uczcie odprowadził Gallateę i jej znajomych do zejścia ku lochom, gdzie pożegnał się i wrócił do swojego dormitorium. Roześmiani Ślizgoni, zamiast rozejść się do swoich pokoi, siedzieli jeszcze w Pokoju Wspólnym. Płomiennowłosa zerknęła niespokojnie na drzwi. Dragana wciąż nie było. O niego nie należało się martwić, bardziej niepewnym był los szkoły, skoro pozostawał na wolności w towarzystwie rozbrykanych bliźniaków. Przyjemną atmosferę przerwało gwałtowne wtargnięcie rozgorączkowanych prefektów – byli zdyszani i widocznie wystraszeni.

– Niech nikt nie wychodzi z dormitorium! – ryknął jeden z nich – Coś stało się w wieży Gryffindoru. Wygląda na to, że Syriusz Black jest w szkole!

 PAN BLACK

                  Vallerin samotnie czekała na powrót Dragana w Pokoju Wspólnym. Jako jedyni uniknęli przeniesienia na noc do Wielkiej Sali, dzięki uprzejmości Albusa. Oficjalnie panna Dumbledore miała zostać w Skrzydle z powodu złego samopoczucia, a nieobecność Dragana Snape uzasadnił niemalże tym samym – zamiast choroby posłużył się argumentem nieszczęśliwego wypadku, któremu uległ kruczowłosy. Płomiennowłosa wpatrywała się w ogień kominka. Złość zdążyła z niej wyparować, w tym momencie jedynie się martwiła i to poważnie. Jeśli pogłoski były prawdziwe i Syriusz opuścił rezydencję…był zdany wyłącznie na siebie, a nie sądziła, by w pełni zdawał sobie sprawę z czyhających na niego zagrożeń. Nie po to wyciągała go z Azkabanu, żeby trafił tam powtórnie. Gdyby tak się stało, zapewne więzienie wzmocniłoby ochronę i powtórne odbicie skazańca mogłoby okazać się dość problematyczne. Nie chciała być zmuszona do zrobienia strażnikom krzywdy, a na tym najpewniej by się skończyło. Luther wrócił nad ranem. Starał się w miarę cicho pierzchnąć wprost do swojej sypialni, nie zdając sobie sprawy z przeniesienia wszystkich uczniów.

– Stój, krętaczu! – zatrzymał go głos Lady.

Zamarł w bezruchu, przeklinając swojego pecha. Wiedział, że prędzej czy później musiał porozmawiać z przyjaciółką, jednak zdecydowanie bardziej odpowiadała mu opcja później – dużo później. Posłusznie podszedł do kanapy, szykując się do dyskusji, na którą nie miał najmniejszej ochoty. Spodziewał się krzyków, pretensji i Merlin wiedział czego jeszcze, lecz wyważony spokój okazał się nawet gorszy. Vallerin nie odzywała się przez dłuższą chwilę, ani na niego nie patrzyła. Siedziała sztywno, wpatrzona w rozszalałe płomienie.

 Możesz mi wyjaśnić o co chodzi? – przemówiła oschle – Dlaczego wszyscy myślą, że Syriusz włamał się do zamku, skoro powinien być bezpieczny w rezydencji, pod opieką Ethana?

Kruczowłosy westchnął ciężko, po czym usiadł na podłodze przed swoim aniołem. Wiedział, że to co powie ją rozczaruje, a rozczarowania w tych oczach nie potrafił znieść. Nienawidził ludzi. Nienawidził bliższych kontaktów, wymuszonej sympatii i całego tego zakłamania w społecznym cyrku. Miał głęboko w poważaniu niemalże wszystko i wszystkich – poza swoją panią. Ona była jedyną, której za nic nie chciał zawieść…a to właśnie zrobił. Zawiódł jej zaufanie i musiał ponieść konsekwencję swojej niekompetencji.

– To może być prawda, moja pani – spojrzał w jej oczy. – Niedługo po naszym powrocie do Hogwartu Black zniknął. Zdołał wywieść w pole Ethana i Ravena, wymykając się cholera wie gdzie i po co. Nie mam pojęcia jak mu się to udało, ale uwierz mi, że go szukamy.

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? – uniosła lewą brew – Uważasz, że nie mogłabym wam pomóc?

– Dobrze wiesz, że to nie tak – chwycił smukłą dłoń. – Nie chciałem cię martwić, aniele. Jestem w pełni odpowiedzialny za niekompetencję mojego brata oraz podwładnego. Ich porażka jest moją porażką. Sądziłem, że uda nam się namierzyć Syriusza i sprowadzić go do rezydencji.

 Teraz też go szukałeś, prawda?

Bezskutecznie – pokręcił głową z rezygnacją. – Po prostu zapadł się pod ziemię. To jego teren i potrafi się tu ukryć. Potrzebujemy więcej czasu.

Lady wstała i nie puszczając dłoni przyjaciela, usiadła obok niego na podłodze. Przytuliła się do jego boku, a on objął ją ramieniem. Z kieszeni wyciągnął papierośnicę, po czym poczęstował towarzyszkę fajką, którą chętnie przyjęła. Zaciągnęła się głęboko dymem.

– Obawiałam się, że tak się to skończy – wypuściła siwy obłoczek. – Syriusz jest mocno niestabilny i za bardzo zależało mu na szybkim spotkaniu z Harrym. Byłam naiwna, sądząc, że Ethanowi uda się go upilnować. Szukajcie go dalej. Skoro raz włamał się do szkoły, będzie próbował to powtórzyć i tym razem może mu się udać, co rozpocznie efekt domina. Znajdźcie go, zanim zrobi coś naprawdę głupiego i ściągnie uwagę na nas wszystkich.

Autor Flyveen
Opublikowano
Kategorie Harry Potter
Odsłon 501
0

Komentarze

Bez komentarzy

Dodaj komentarz